Steel Danielle - Duch.rtf

(681 KB) Pobierz
Danielle Steel

Danielle Steel

Duch

ROZDZIAŁ 1

Taksówka wlokła się z Londynu na lotnisko Heathrow w ulewnym listopadowym deszczu. Było tak ciemno, jak gdyby zapadł wieczór, choć minęła dopiero dziesiąta rano. Charlie Waterston z trudem rozróżniał mijane ulice. Przechylił głowę na oparcie fotela i zamknął oczy. Ogarnął go nastrój równie ponury jak jesienna londyńska pogoda.

Nie mógł uwierzyć, że to koniec. Dziesięć lat zmarnowane, zamknięte i odesłane do lamusa. A przecież zdawało mu się, że jest tak wspaniale. Miał wszystko, czego człowiekowi potrzeba do szczęścia - pracę dającą satysfakcję i pieniądze oraz kobietę, która nieodmiennie go fascynowała i zachwycała. Teraz, w wieku czterdziestu dwóch lat, rozpoczął długi, powolny zjazd po równi pochyłej. Już w ciągu ubiegłego roku miał uczucie, że wątek jego życia nieubłaganie się rozsnuwa. Zdumiał się, gdy rzeczywiście tak się stało.

Po godzinie taksówka wreszcie zatrzymała się przed terminalem lotniska. Kierowca obrócił się i spojrzał na niego, unosząc brew.

- Wraca pan do Stanów, prawda Charlie zawahał się przez ułamek sekundy, po czym kiwnął głową. Owszem, wraca do Stanów. Po dziesięciu latach, z których dziewięć spędził z Carole. Wszystko to przepadło w ciągu paru chwil.

- Tak - powiedział głosem, który wydał mu się obcy. Taksówkarz wszakże nie mógł o tym wiedzieć. Widział jedynie mężczyznę w dobrze skrojonym angielskim garniturze i przeciwdeszczowym płaszczu burberry, wyposażonego w drogi parasol i nieco podniszczoną aktówkę, który mimo wszystko nie wyglądał na Anglika. Charlie robił wrażenie tego, kim rzeczywiście był - przystojnego Amerykanina od lat zadomowionego w Europie. Prawdę mówiąc, bał się tej podróży. Nie potrafił nawet wyobrazić sobie, że miałby znów zamieszkać w Nowym Jorku. Tylko że... bez Carole Londyn nie był już taki jak dawniej.

Wysiadł z taksówki i skinął na bagażowego. Miał ze sobą tylko dwie niezbyt wielkie torby. Resztę rzeczy odesłał do magazynu.

Zgłosił się przy ladzie, a potem usiadł w poczekalni pierwszej klasy. Poczuł ulgę widząc, że nie ma w niej nikogo ze znajomych. Do odlotu pozostało mu jeszcze sporo czasu, ale wziął ze sobą papiery i przeglądał je do chwili, gdy wywołano lot. Jak zwykle odczekał nieco i wszedł na pokład ostatni. Stewardesa wskazała mu miejsce i wzięła od niego płaszcz, zwracając mimochodem uwagę na ciepłe piwne oczy Charliego i jego długie atletyczne kończyny. Tak, ten facet był niezaprzeczalnie atrakcyjny. Ponadto nie nosił na palcu obrączki, co spostrzegła zarówno stewardesa, jak i kobieta siedząca po drugiej stronie przejścia. Charlie jednak nie zauważył żadnej z nich. Usiadł przy oknie i wpatrzył się w strugi deszczu tłukące o pas startowy. Wciąż od nowa roztrząsał to, co się stało; szukał miejsca, w którym zaczął się przeciek; pęknięcia, przez które z ich związku niepostrzeżenie ulotniło się to co najważniejsze.

Niewiarygodne: jak mógł być do tego stopnia ślepy W ogóle się nie zorientował. Sądził, że są nieskończenie szczęśliwi, podczas gdy Carole stopniowo odsuwała się od niego. Czy wszystko tak raptownie się zmieniło, czy też od początku karmił się wyłącznie złudzeniami Nic nie podejrzewał do chwili, gdy Carole powiedziała mu wprost, że w jej życiu pojawił się Simon. Charlie poczuł się jak głupiec. Był głupcem latając z Tokio do Mediolanu i z powrotem, kiedy Carole jeździła po całej Europie reprezentując klientów kancelarii prawniczej, w której pracowała. Ciągle byli zajęci. Każde z nich miało własne życie; mijali się jak planety na odrębnych orbitach. Gdy jednak byli razem, nie mieli nawet cienia wątpliwości, że to idealny układ, w stu procentach spełniający ich potrzeby. Nawet Carole wydawała się zaskoczona tym, co zaszło, jednakże nie miała zamiaru się wycofać. W końcu stwierdziła, że nie potrafi.

Stewardesa podeszła do niego, proponując drinka przed startem. Odmówił. Wręczyła mu menu, słuchawki i listę filmów, lecz żaden nie wydał mu się wart obejrzenia. Wolał poświęcić ten czas na przemyślenia, jeszcze raz Wszystko przeanalizować. Nie mógł się pozbyć całkiem irracjonalnego poczucia, że jeśli będzie myślał dostatecznie długo, wynik okaże się inny i tym razem otrzyma właściwą odpowiedź. Czasami miał ochotę krzyczeć, tłuc pięściami w ścianę, potrząsnąć kimś. Dlaczego Carole mu to zrobiła Dlaczego ten pajac nagle wtargnął w ich życie i zniszczył wszystko, co razem osiągnęli W głębi duszy nawet Charlie wiedział, że nie była to wina Simona. Mógł mieć pretensje jedynie do siebie i Carole. Sam nie wiedział, dlaczego tak mu zależało, by móc kogoś oskarżyć. Ostatnio zaczął dochodzić do wniosku, że to on wszystko spieprzył. Musiał zrobić coś, co popchnęło Carole w ramiona innego mężczyzny.

Wyznała, że stało się to ponad rok temu, w czasie gdy wraz z Simonem prowadzili pewną sprawę w Paryżu.

Simon St. James był członkiem ścisłego zarządu firmy. Carole lubiła z nim współpracować. Czasem trochę się z niego podśmiewała; opowiadała, jaki jest przebiegły i jak okropnie traktuje kobiety. Zdążył już zaliczyć trzy żony, z którymi miał kilkoro dzieci. Był dobroduszny, błyskotliwy, przystojny i niezmiernie czarujący. Miał sześćdziesiąt jeden lat, a Carole trzydzieści dziewięć. Wytykanie, że mógłby być jej ojcem, nie miało sensu. Wiedziała o tym. Carole była mądrą kobietą; zdawała sobie sprawę, że to szaleństwo i że robi Charliemu krzywdę. Nie chciała nikogo skrzywdzić. Po prostu stało się i już.

Charlie poznał Carole, gdy miała dwadzieścia dziewięć lat. Była piękna, bardzo inteligentna i miała świetną pracę w firmie prawniczej przy Wall Street. On sam pracował w nowojorskim biurze projektów Whittakera i Jonesa i zaczynał robić karierę jako architekt. Umawiali się ze sobą przez rok, ale żadne nie traktowało tego zbyt poważnie. Potem Charlie otrzymał propozycję objęcia zarządu nad londyńską filią biura. Zgodził się bez namysłu i była to kluczowa decyzja jego życia.

Po jakimś czasie Carole odwiedziła go w Londynie. Nie miała zamiaru zatrzymywać się na dłużej, zakochała się jednak w tym mieście, a potem w Charliem. W Anglii wszystko wyglądało inaczej, bardziej romantycznie. Zaczęła przylatywać coraz częściej, spędzała z nim weekendy. Jeździli na narty do Davos, Gstaad i St. Moritz. Carole miała za sobą długi pobyt w Szwajcarii - chodziła tam do szkoły, w czasie gdy jej ojciec pracował we Francji - i czuła się na starym kontynencie jak u siebie w domu. Mówiła płynnie po niemiecku i francusku, miała wielu przyjaciół niemal w całej Europie i doskonale pasowała do londyńskiej socjety. Charlie zupełnie stracił dla niej głowę. Po sześciu miesiącach spędzonych głównie w samolocie Carole znalazła pracę w londyńskim biurze amerykańskiej firmy adwokackiej. Kupili stary dom w Chelsea i wprowadzili się tam. Byli pijani szczęściem. Z początku spędzali prawie każdy wieczór na tańcach u Annabel, włóczyli się po mieście odkrywając jego urocze zakątki, restauracje, sklepy z antykami i nocne kluby. Było bosko.

Remont zniszczonego domu zajął im prawie rok. Jeździli po różnych miasteczkach, kupowali stare drzwi i antyczne meble. Efekt przerósł wszelkie oczekiwania. Było to dzieło miłości, istny skarbiec pełen pięknych rzeczy. Kiedy znudziła ich włóczęga po Anglii, zaczęli spędzać weekendy w Paryżu. Wiedli zaczarowane życie, a między licznymi podróżami w interesach znaleźli jeszcze czas, by wziąć ślub i spędzić miodowy miesiąc w Maroku, w wynajętym przez Charliego pałacu. Wszystko, co robili, było nietuzinkowe, zabawne i ekscytujące. Oboje należeli do tego gatunku ludzi, wokół których zawsze skupiają się inni. Wydawali huczne przyjęcia i znali wiele interesujących osób. Dla Charliego jednak stanowiły one tylko tło; najważniejsza była Carole. Szalał za nią. Była wysoka, smukła, jasnowłosa, miała piękne nogi i ciało podobne rzeźbie z białego marmuru. Uwielbiał jej dźwięczny śmiech i niski zmysłowy głos. Kiedy słyszał, jak wymawia jego imię, drżał cały nawet teraz, po dziesięciu latach.

Prowadzili modelowe życie dwojga ludzi sukcesu. Jedynym, czego nie mieli i nigdy nie pragnęli, było dziecko. Rozmawiali o tym co pewien czas, ale pora nigdy nie wydawała im się właściwa. Carole miała zbyt wielu ważnych i bardzo wymagających klientów. To o nich ciągle troszczyła się jak matka. Charlie nie protestował; w zasadzie chętnie wychowywałby córeczkę kropka w kropkę podobną do Carole, ale równocześnie zanadto kochał żonę i nie miał ochoty dzielić się nią z kimkolwiek. Właściwie nigdy nie stwierdzili jasno, że nie chcą mieć dzieci. Po prostu jakoś nigdy do tego nie doszło. W ciągu ostatnich pięciu lat poruszali ten temat coraz rzadziej.

Po śmierci rodziców Charlie nie miał żadnej rodziny oprócz Carole. Zastępowała mu rodzeństwo, kuzynów, dziadków, ciotki i wujków; była dla niego wszystkim i dopiero teraz uświadamiał sobie, że za bardzo się od niej uzależnił. W ich życiu nie dostrzegł niczego, co kiedykolwiek zapragnąłby zmienić. Osiągnęli ideał. Nigdy się ze sobą nie nudzili, bardzo rzadko sprzeczali. Nie mieli sobie za złe ciągłych podróży. Tym bardziej cieszyły ich powroty do Londynu. Charlie czuł się najszczęśliwszy, kiedy wchodząc do domu zastawał Carole czytającą książkę na sofie w salonie, albo jeszcze lepiej - drzemiącą przed kominkiem. Nie zdarzało się to nagminnie; najczęściej, kiedy wracał z Brukseli, Mediolanu czy Tokio, Carole siedziała jeszcze w biurze. Ilekroć jednak witała go w domu, wiedział, że cała należy do niego. Była w tym dobra. Nigdy nie dała mu odczuć, że odrywa ją od pracy, nawet jeśli prowadziła właśnie wyjątkowo trudną sprawę. Potrafiła sprawić, że cały świat kręcił się wokół niego. Tak było przez dziewięć cudownych lat, a potem nagle... Nagle wszystko się skończyło i Charlie miał wrażenie, iż jego życie również dobiegło końca.

Z każdą minutą zbliżając się do Nowego Jorku, Charlie mimo woli liczył wstecz: romans Carole zaczął się piętnaście miesięcy temu, w sierpniu. Powiedziała mu to, bo w końcu wyznała mężowi całą prawdę. Zawsze była wobec niego ii uczciwa, szczera i lojalna. Poza tym, że najwyraźniej przestała go kochać, Charlie nie miał jej nic do zarzucenia.

Carole i Simon przez pól roku prowadzili razem w Paryżu skomplikowaną sprawę, która trzymała ich w ciągłym napięciu. Charlie znalazł się akurat w newralgicznym punkcie poważnych negocjacji z nowym klientem i przez trzy miesiące prawie co tydzień latał do Hongkongu. Trudności wynikłe w związku z tym kontraktem omal nie doprowadziły go do szału. Rzadko znajdował chwilę, którą mógł spędzić z żoną, co było u niego niezwykłe, a z pewnością już nie stanowiło usprawiedliwienia dla Carole. Ona również przyznała mu rację, nie starała się szukać wymówek. Zresztą to nie jego ciągła nieobecność odsunęła ich od siebie, tylko mijające lata, przeznaczenie... i Simon. Był to człowiek wybitny i Carole straciła dla niego głowę. Wiedziała, że robi źle, ale to było silniejsze od niej. Z początku próbowała jeszcze walczyć z tym, co do niego czuła, lecz w końcu się poddała. Zbyt długo go podziwiała, za bardzo lubiła; nagle doszli do wniosku, że zbyt wiele mają ze sobą wspólnego. Tak samo było na początku z Charliem - dawno temu, w czasach gdy wszystko było jeszcze świeże i podniecające.

Kiedy to się zmieniło - pytał żałośnie Charlie rozmawiając z nią w trakcie spaceru po Soho pewnego deszczowego popołudnia. Wciąż jest dobrze, upierał się. Wciąż jest tak, jak kiedyś. Usiłował ją przekonać, ale Carole tylko spojrzała na niego i leciutko potrząsnęła głową. Już nie jest tak jak dawniej, powiedziała ze łzami. Każde z nich żyło swoim życiem, mieli różne potrzeby, za wiele czasu spędzali w towarzystwie innych ludzi. Ponadto, zdaniem Carole, pod pewnymi względami nigdy nie dorośli. Charlie tego nie rozumiał. Pojął jednak, że Carole woli żyć z Simonem, niż żyć bez Charliego, którego przecież nigdy nie było w domu. Twierdziła, iż Simon otoczył ją opieką, jakiej Charlie nie był w stanie jej zapewnić. Próbowała mu wyjaśnić, na czym polega różnica, lecz jej się to nie udało. Rzecz nie polegała na tym, co Simon powiedział lub zrobił, w grę wchodził cały subtelny i skomplikowany świat marzeń, potrzeb i uczuć. To właśnie te wszystkie drobne, niewytłumaczalne niuanse sprawiają, że się kogoś kocha, nawet wbrew własnej woli. Oboje z Charliem popłakali się, kiedy to powiedziała.

Carole powtarzała sobie, że romans z Simonem to tylko przelotna chwila zapomnienia, i święcie w to wierzyła. Po raz pierwszy w życiu zdradziła Charliego i nie chciała rozbijać swojego małżeństwa. Po powrocie z Paryża próbowała zerwać z Simonem. Powiedział, że ją rozumie. Miewał liczne romanse i jak sam przyznał, zdradzał swoje żony. Często tego żałował, poznał jednak wszystkie odmiany niewierności. W owym czasie nie był z nikim związany i szczerze współczuł nękanej poczuciem winy Carole. Żadne z nich wszakże nie liczyło się z tym, że po powrocie tak bardzo będą za sobą tęsknić. Ani jedno, ani drugie nie mogło znieść rozłąki. Zaczęli razem wychodzić z biura, przesiadywać u niego w mieszkaniu - początkowo tylko po to, by Carole mogła się wygadać. Wtedy odkryła, że najbardziej ceni w Simonie to, że ją rozumie, wspiera i zrobi dla niej wszystko. Godził się, by ich związek przybrał z powrotem platoniczną formę, byle nadal z nią być. Carole mimo to próbowała go unikać, przekonała się jednak, iż to niemożliwe. Charlie większość czasu spędzał poza domem, zostawała sama, a Simon był blisko i tęsknił za nią nie mniej niż ona za nim. Nigdy dotąd tak jasno nie zdała sobie sprawy z tego, jak bardzo czuje się samotna. Tym więcej znaczyła dla niej świadomość, że może liczyć na Simona. Dwa miesiące po tym, jak przyrzekli sobie, że będą tylko przyjaciółmi, znów wylądowali w łóżku. Potem jej życie stało się jednym pasmem oszustw: spotykała się z Simonem co wieczór po pracy, udawała, że pracuje także podczas weekendów. Simon większość wolnego czasu spędzał w mieście, żeby być blisko niej, a kiedy Charliego nie było, jechali razem do domu Simona w Berkshire. Carole czuła, że brnie coraz głębiej, ale to było niczym opętanie. Po prostu nie mogła przestać.

Jeszcze przed Bożym Narodzeniem w jej stosunkach z Charliem dało się wyczuć rosnące napięcie. Charlie miał trudności na budowie w Mediolanie, w tym samym czasie padły też jego negocjacje w Tokio. Bez przerwy latał to tu, to tam, żeby rozwiązać jakiś nowy problem. Kiedy z rzadka pojawiał się w domu, albo zmęczony odsypiał różnicę czasu, albo był w złym humorze i przeważnie odreagowywał to na Carole. W takich chwilach oboje byli zadowoleni, że nie mają dzieci. I to jeszcze bardziej uzmysłowiło Carole, że żyją w odrębnych światach. Nie starczało już czasu na rozmowy, dzielenie się odczuciami, bycie razem. On miał swoją pracę, ona swoją; razem chodzili tylko na przyjęcia i parę razy w miesiącu do łóżka. Carole nagle zaczęła wątpić, czy to, do czego doszli, nie było złudzeniem, czy mieli jeszcze ze sobą cokolwiek wspólnego. Nie potrafiła już bez namysłu odpowiedzieć na pytanie, czy go kocha. Charlie zaś tak był zajęty własnymi troskami, że nawet mu nie zaświtało, iż dzieje się coś złego. Nie czuł, że Carole z dnia na dzień coraz bardziej się od niego oddala. Sylwestra spędził sam w Hongkongu, Carole zaś z Simonem u Annabel. A Charlie był tak zagoniony, że nawet do niej nie zadzwonił.

Wszystko to znalazło nagły upust w lutym, kiedy Charlie nieoczekiwanie wrócił z Rzymu i nie zastał Carole w domu. Nie uprzedziła go, że wyjeżdża na weekend, a gdy ujrzał ją w niedzielę wieczorem, mimo woli poczuł ukłucie niepokoju. Była promienna, wypoczęta i piękna - tak jak dawniej, kiedy cały weekend potrafili spędzić w łóżku i kochać się. Ale kto dziś miał na to czas Oboje byli zapracowani. Tego wieczoru poczynił nawet jakąś uwagę na temat jej wyglądu, lecz właściwie wcale się nie zmartwił. Jego umysł wciąż pogrążony był we śnie.

W końcu Carole postanowiła zrzucić ciężar z serca i wyznała mu prawdę. Czuła, że podświadomość Charliego została już zaalarmowana, i nie chciała czekać, aż sprawa sama wyjdzie na jaw prowokując jakąś nieprzyjemną scenę. Pewnego wieczoru, jak zwykle wróciwszy późno z pracy, powiedziała mu o Simonie. Słuchał jej wstrząśnięty, ze łzami w oczach. Nie mógł uwierzyć, iż trwa to już pięć miesięcy z krótką przerwą po powrocie z Paryża, kiedy Carole próbowała zerwać z Simonem i odkryła, że nie potrafi.

- Nie wiem, co mogłabym ci jeszcze powiedzieć, Charlie. Doszłam do wniosku, iż powinieneś o tym wiedzieć. Nie można tego ciągnąć w nieskończoność - dodała cicho, a jej ochrypły głos brzmiał bardziej seksownie niż kiedykolwiek dotąd.

- I co masz zamiar zrobić - zapytał. Upominał się w duchu, iż musi się zachować jak cywilizowany człowiek, że takie rzeczy się zdarzają, ale w pierwszym momencie mógł myśleć tylko o tym, jak potwornie został zraniony i jak strasznie ją kocha. Nie wiedział, że zdrada tak bardzo boli. Zasadnicze pytanie brzmiało: czy Carole kocha tego drania, czy tylko się z nim zabawia. - Kochasz go - wykrztusił, czując jak słowa więzną mu w gardle. Na litość boską, nie zamierzała chyba go opuścić Nie potrafił sobie nawet tego wyobrazić. Był w stanie wybaczyć jej wszystko i chciał jej wybaczyć. Nie mógł pozwolić, by odeszła.

Carole wahała się przez długą chwilę, nim odpowiedziała.

- Chyba tak - stwierdziła. Zawsze zachowywała się w stosunku do niego tak cholernie uczciwie. Szczerość ceniła w życiu ponad wszystko. - Nie wiem - dodała. - Kiedy jestem z nim, nie mam wątpliwości... ale ciebie też kocham i przypuszczam, że zawsze będę kochać.

Charles był mężczyzną jej życia... ale był nim też Simon. Kochała ich obu, każdego na swój sposób. Teraz jednak musiała dokonać wyboru. Owszem, niektórzy ludzie potrafili latami żyć w trójkącie, ale ona nie była do tego zdolna. Stało się, teraz trzeba coś z tym zrobić. Simon chciał się z nią ożenić, ale najpierw, nim w ogóle mogła o tym pomyśleć, musiała załatwić sprawy z mężem. Simon to rozumiał; gotów był czekać tak długo, jak długo będzie trzeba.

- Czy to znaczy, że chcesz mnie opuścić - Charlie objął ją i oboje zaczęli płakać. - Co się z nami stało - pytał wciąż od nowa.

Wydawało się to niemożliwe, nie do pomyślenia; jak mogła mu coś takiego zrobić A jednak zrobiła, i w jej oczach wyczytał, że nie zrezygnuje z Simona. Próbował zachowywać się rozsądnie. Siląc się na spokój poprosił, żeby przestała się widywać z panem S. Zaproponował wizytę w poradni małżeńskiej. Zrobiłby wszystko, co w jego mocy, żeby ocalić ich związek.

Carole naprawdę się starała. Zgodziła się pójść do poradni i nawet przestała się spotykać z Simonem. Nim minęły dwa tygodnie, była bliska obłędu i wiedziała już, że to na nic. To, co było złe, teraz wydawało się stokroć gorsze i oboje z Charliem bez przerwy na siebie warczeli. Kłótnie, do których nie dochodziło nigdy przedtem, teraz wybuchały niemal za każdym razem, gdy znaleźli się w tym samym pokoju. Charlie był wściekły i miał ochotę kogoś zabić - najchętniej Simona. Carole otwarcie żaliła się, że jest samotna, że Charlie nie dba o nią tak jak Simon i przypomina sobie o niej tylko wtedy, kiedy chce iść z nią do łóżka. Oskarżała go o niedojrzałość i egoizm. Nie potrafił jej wytłumaczyć, że to, iż chce się z nią kochać, jest jego naturalnym sposobem nawiązywania kontaktu i mówi o uczuciach więcej niż jakiekolwiek słowa. Różnica między mężczyzną a kobietą oddzieliła ich nagle jak przepaść; rodziła urazę, głęboką i zapiekłą. Carole wprawiła Charliego w osłupienie mówiąc terapeucie, że całe ich życie małżeńskie podporządkowane było wyłącznie jemu, Simon natomiast jest pierwszym mężczyzną, który troszczy się o jej uczucia. Charlie nie wierzył własnym uszom.

W owym czasie Carole znów zaczęła sypiać z Simonem, tylko że teraz starała się utrzymać to w tajemnicy. Wkrótce zagmatwany węzeł oszustw, kłótni i wzajemnych pretensji narósł do tego stopnia, że kiedy Charlie w marcu poleciał na trzy dni do Berlina, Carole spakowała rzeczy i przeprowadziła się do Simona. Oznajmiła to Charliemu przez telefon, a on siedział w hotelowym pokoju i płakał. Powiedziała, że nie chce dalej żyć w ten sposób. To była tortura dla wszystkich trojga.

- Nie chcę, żebyśmy w końcu zmienili się w bestie - szlochała do słuchawki. - Nienawidzę się za to, czym stałam się dla ciebie. Nienawidzę wszystkiego, co robię i co mówię. I zaczynam także nienawidzić ciebie, Charlie... Musimy z tym skończyć. Dłużej tego nie zniosę.

- Dlaczego nie - warknął, ogarnięty słusznym gniewem. - Innym parom jakoś udaje się przetrwać, kiedy jedno z małżonków ma romans. Jeśli tylko zechcemy... - urwał uświadamiając sobie, że błaga ją o litość.

Na drugim końcu kabla zapadła długa cisza.

- Charlie, chodzi właśnie o to, że ja po prostu już nie chcę być z tobą - usłyszał po chwili.

Czuł, że to prawda. I tak skończyło się ich małżeństwo. Powód nie odgrywał już żadnej roli. Carole po prostu przestała go kochać. Być może nikt nie ponosił za to winy. Ostatecznie byli tylko ludźmi, poddanymi kapryśnym, chaotycznym emocjom. Trudno szukać przyczyn. Stało się. Przepadło.

W ciągu następnych miesięcy Charlie miotał się pomiędzy rozpaczą a furią. Z trudem koncentrował się na pracy, przestał widywać się ze znajomymi. Przesiadywał po ciemku, głodny i zmęczony, niezdolny uwierzyć w to, co się stało. Wciąż liczył, że romans dobiegnie końca, że Carole się znudzi tym śliskim, pompatycznym bufonem; uzna, iż Simon jest dla niej za stary. Modlił się o cud, ale cud się nie zdarzył. Od czasu do czasu widywał zdjęcia Carole i Simona w czasopismach i cierpiał wtedy jeszcze większe męki. Wydawali się bardzo szczęśliwi. Czasami myślał, że tęsknota go zmiażdży. Kiedy nie mógł już tego dłużej znieść, dzwonił do Carole. Najgorsze, że ich rozmowy zawsze przebiegały tak samo. Jej głos ciągle brzmiał ciepło i zmysłowo. Charlie wyobrażał sobie, że Carole nie odeszła, a po prostu wyjechała w delegację lub na weekend. Tworzył iluzje, żeby nie zwariować.

Jego dom był teraz zaniedbany i niekochany. Carole zabrała swoje rzeczy. Nic nie było już takie jak dawniej. Wszystko, czego kiedykolwiek pragnął, legło w gruzach. Nie zostało nic, w co jeszcze mógłby wierzyć.

Jego współpracownicy zauważyli, że jest blady, wycieńczony i chudy. Zrobił się drażliwy, bez przerwy się sprzeczał i odrzucał wszystkie bez wyjątku zaproszenia. Był pewien, że znajomi wolą gościć u siebie Simona. Ponadto nie chciał wysłuchiwać wyrazów współczucia, odpowiadać na zadawane w dobrej wierze pytania i być świadkiem rozmów o Carole. Mimo to nie potrafił się powstrzymać od czytywania rubryk towarzyskich. Wiedział, gdzie byli na przyjęciu i gdzie spędzili weekend. Simon St. James lubił udzielać się publicznie, a Carole zawsze uwielbiała bale. Z nim nigdy nie bawiła się tak często, jak teraz z Simonem. Charlie usiłował nie rozmyślać o tym stale, lecz nie potrafił zająć się niczym innym.

Lato było dla niego męką. Wiedział, że Simon ma willę na południu Francji, między Beaulieu a St. Jean - Cap - Ferrat; kiedyś go tam odwiedzili. W porcie stał spory jacht i Charlie ciągle wyobrażał sobie Carole na jego pokładzie. Miewał czasem osnute na tym tle koszmary: przerażony śnił, że Carole tonie. Potem czuł się winny; bał się, że to oznacza, iż podświadomie pragnie jej śmierci. Rozmawiał o tym z psychoterapeutą. W istocie jednak nie było już o czym mówić. We wrześniu Charlie Waterston wyglądał jak smętny wrak człowieka, a czuł się jeszcze gorzej.

Carole poinformowała go telefonicznie, że wniosła pozew o rozwód. Wbrew własnej woli spytał, czy wciąż żyje z Simonem. Czuł do siebie niesmak. Aż nazbyt łatwo wyobraził sobie jej minę i to jakże mu znane pochylenie głowy.

- Przecież wiesz, że tak, Charlie - powiedziała ze smutkiem. Nie chciała sprawiać mu bólu, cóż jednak mogła poradzić na to, że z Simonem czuła się szczęśliwsza niż kiedykolwiek dotąd. Nigdy nie marzyła o życiu na tej stopie, lecz wprawiło ją ono w zachwyt. Sierpień spędzili we Francji i Carole ku własnemu zdumieniu przekonała się, iż znajomi Simona to uroczy ludzie. Simon zaś robił absolutnie wszystko, co w jego mocy, by ją uszczęśliwić. Nazywał ją miłością życia, kobietą swoich marzeń. Odkryła w nim nieoczekiwaną wrażliwość, subtelność uczuć, której nigdy wcześniej nie dostrzegła. Była zakochana po uszy, lecz nie chciała mówić tego Charliemu. Teraz jeszcze wyraźniej widziała pustkę ich małżeństwa. Byli dwojgiem egocentryków żyjących nie ze sobą, lecz obok siebie. Charlie wciąż tego nie zauważał. Miała nadzieję, że ułoży sobie życie z kim innym, ale sądząc z rozmowy, nawet nie próbował.

- Masz zamiar za niego wyjść - spytał uparcie, zdając sobie sprawę, że dręczy ją i siebie.

- Nie wiem, Charlie. Nie rozmawialiśmy jeszcze na ten temat - skłaniała. - Zresztą to nieważne. Powinniśmy załatwić sprawy między sobą.

W końcu zmusiła go, żeby wynajął adwokata, ale Charlie spotkał się z nim tylko raz.

- Musimy podzielić rzeczy, kiedy znajdziesz chwilę czasu - dodała.

Słysząc to, Charlie poczuł mdłości.

- Dlaczego nie chcesz spróbować jeszcze raz - spytał, gardząc sobą za słabość, za ten płaczliwy głos. Zanadto ją kochał, by starać się zachować twarz. Po cóż mieliby dzielić rzeczy Co go obchodzą meble, garnki czy jakieś szmaty Chciał Carole. Chciał tego, co kiedyś było między nimi. Wciąż nic nie rozumiał.

- A gdybyśmy postarali się o dziecko - Z góry zakładał, że Simon jest za stary, by o tym myśleć. Mając za sobą sześćdziesiąt jeden lat życia i trzy nieudane małżeństwa, na pewno nie pragnął mieć dziecka z Carole. Tylko na tym polu Charlie mógł go przelicytować.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Carole przymknęła oczy, zbierając się na odwagę, by odpowiedzieć szczerze. Nie chciała mieć z nim dziecka. Ani z nim, ani z nikim. Wystarczała jej praca i Simon. Marzyła o tym, by wreszcie się rozwiedli i przestali wzajemnie ranić. Uważała, że nie żąda od niego zbyt wiele.

- Charlie, już za późno - powiedziała. - Nie mówmy o tym teraz. Żadne z nas nigdy nie chciało mieć dziecka.

- Może byliśmy w błędzie. Może wszystko ułożyłoby się inaczej, gdybyśmy mieli dziecko. Może stałoby się ono spoiwem, którego nam zabrakło.

- I byłoby nam dziś jeszcze trudniej. Dzieci nie cementują małżeństw, a tylko komplikują rozstanie.

- Masz zamiar urodzić mu dziecko - spytał rozpaczliwie. Zawsze kończył w roli suplikanta, żebraka, zawsze to on błagał piękną księżniczkę, by do niego wróciła.

- Nie, nie mam zamiaru urodzić mu dziecka - odparła ze znużeniem i nutką irytacji. - Próbuję ułożyć sobie życie, własne życie, z nim. I nie chcę cię przy tym zniszczyć bardziej, niż muszę. Charlie, dlaczego się z tym nie pogodzisz Coś się z nami stało; nie jestem nawet pewna, czy rozumiem co. To tak, jakby ktoś umarł. Nie można się z tym spierać. Nie można wskrzesić przeszłości. Umarliśmy dla siebie, Charlie. A w każdym razie ja umarłam dla ciebie. Będziesz musiał żyć dalej beze mnie.

- Nie mogę - rzekł, tłumiąc rwący mu się z gardła szloch. - Nie potrafię bez ciebie żyć, Carole.

Najgorsze, że mówił szczerze. Spotkała go przypadkiem tydzień wcześniej, wyglądał strasznie. Zmęczony, blady i wyczerpany, lecz wciąż niewiarygodnie atrakcyjny. Pospiesznie odsunęła od siebie tę myśl.

- Możesz, Charlie, i musisz.

- Po co - Nie potrafił znaleźć choćby jednego powodu, by żyć dalej. Kobieta, którą kochał, odeszła. Praca nie dawała mu już satysfakcji. Nawet dom, który kiedyś tyle dla niego znaczył, utracił duszę. Mimo to Charlie nie chciał go sprzedawać. Zbyt wiele pozostało w nim wspomnień, za wiele Carole wplecionej w każdy wątek, każdy kąt. Chyba nigdy się od niej nie uwolni. Nie chciał być wolny. Chciał odzyskać to, co kiedyś posiadał, a co teraz należało do Simona. Drań, pomyślał z goryczą.

- Charlie, jesteś za młody, żeby się tak nastawiać. Masz czterdzieści dwa lata. Całe życie przed tobą. Poznasz kogoś, może będziesz miał dzieci...

Carole zaczynała mieć dość tej rozmowy. Do tego Simon strasznie się irytował, że Charlie wywiera na nią ciągłą presję, dobitnie dawał do zrozumienia, iż wcale mu się to nie podoba.

- Ten facet jest niewiarygodnie upierdliwy - rzekł kiedyś ze złością. - Każdy choć raz w życiu przeżywał rozstanie. Kiedy mnie opuściła pierwsza i druga żona, nie robiłem takich histerii. Ten twój Charlie to rozpuszczony smarkacz, jeśli chcesz znać moje zdanie.

Carole unikała rozmów z Simonem o Charliem. Musiała sama uporać się z wyrzutami sumienia. Czuła się trochę tak, jakby go przejechała. Nie mogła dopuścić, by wykrwawił się na skraju drogi. Równocześnie jednak nie mogła do niego wrócić. Charlie zaś uparcie nie chciał dać jej rozwodu i przy każdej tego typu rozmowie miała uczucie, że jeśli mu pozwoli, desperacko pociągnie ją za sobą na dno. Musiała się od niego uwolnić, choćby po to, żeby sama przetrwać.

Pod koniec września podzielili w końcu majątek. Simon wyjechał na północ Anglii, żeby dopilnować jakiegoś rodzinnego interesu, a Carole spędziła upiorny weekend uprzątając swój dawny dom. Charlie z uporem maniaka roztrząsał każdą najdrobniejszą rzecz - nie dlatego, iżby jej czegokolwiek skąpił, lecz korzystał z każdej okazji, by wzbudzić w niej wspomnienia i nakłonić do powrotu. Był to istny koszmar. Cierpieli oboje: Carole z żalu nad nim, Charlie z poniżenia. W niedzielę wieczorem, zanim wyjechała, przeprosił ją. Uśmiechnął się żałośnie, stojąc w progu. Wyglądał potwornie. A Carole była równie wykończona.

- Przepraszam, że przez cały weekend zachowywałem się jak skończony dureń - rzekł, przybierając w miarę normalny ton po raz pierwszy od chwili, gdy w sobotę rano rozpoczęli spis inwentarza. - Nie wiem, co się ze mną dzieje. Za każdym razem, kiedy cię widzę albo słyszę, tracę rozum.

- W porządku, Charlie. Wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe.

Jej również wcale nie było łatwo. Wątpiła, czy Charlie to rozumie. Nie rozumiał; według niego Carole rzuciła się w ramiona innego mężczyzny i nigdy, nawet przez moment, nie była sama, pozbawiona oparcia i pociechy. Charlie nie miał nic.

- Paskudna sprawa - rzekł patrząc jej prosto w oczy. - Dla nas wszystkich. Mam nadzieję, że nie będziesz tego żałowała.

- Ja też mam taką nadzieję. - Pocałowała go w policzek, kazała mu dbać o siebie i w chwilę później odjechała jaguarem Simona. Charlie stał w progu i patrzył za nią powtarzając sobie, że to już koniec, że Carole nie wróci. Potem wszedł do środka i zobaczył rzeczy złożone w sterty, piętrzące się w całym domu. Zamknął drzwi, usiadł na krześle i rozpłakał się. Nawet ten bolesny weekend zdawał mu się lepszy niż nic.

Kiedy się uspokoił, na dworze było już ciemno. Dziwne, ale poczuł się trochę lepiej. Nie miało sensu mydlenie sobie oczu. Nie można uciec od rzeczywistości. Carole odeszła.

Oddał jej prawie wszystko. Tylko tymi martwymi przedmiotami mógł się z nią teraz dzielić.

Pierwszego października życiowa sytuacja Charliego skomplikowała się jeszcze bardziej. Kierownik biura projektów w Nowym Jorku miał atak serca, zaś jeden z członków zarządu, który mógłby zająć jego miejsce, ogłosił, że odchodzi i otwiera własną firmę w Los Angeles. Prezesi, Bili Jones i Athur Whittaker, przylecieli do Londynu błagać Charliego, żeby wrócił do Nowego Jorku i objął kierownictwo tamtejszego biura. Była to ostatnia rzecz, jakiej pragnął. Od chwili gdy dziesięć lat temu sprowadził się do Londynu, nigdy nie marzył o powrocie. Cieszył się, że pracuje w Europie. Uważał, że architektura starego kontynentu - zwłaszcza Włoch i Francji - jest o wiele ciekawsza, lubił także swoje azjatyckie wyprawy i żal mu było z tego rezygnować.

- Nie mogę - rzekł stanowczo. Ale oni nie mieli zamiaru tak łatwo ustąpić.

- Dlaczego nie - zapytali bez ogródek. Krępował się stwierdzić, że po prostu nie chce, choć taka była prawda.

- Nawet jeśli zapragnie pan po pewnym czasie wrócić, może pan przecież spędzić w Nowym Jorku rok lub dwa - perswadowali. - W Stanach realizuje się coraz więcej interesujących projektów. Może nawet bardziej się tam panu spodoba.

Nie miał ochoty mówić im wprost, że nie widzi takiej szansy. Oni zaś nie chcieli wytykać mu, iż skoro opuściła go żona, nic go tu nie trzyma. W przeciwieństwie do innych potencjalnych kandydatów Charlie był wolny i całkowicie dyspozycyjny. Mógł wynająć dom na rok lub dwa i pomóc im utrzymać na fali nowojorskie biuro - przynajmniej do czasu, kiedy znajdą kogoś innego na to miejsce. Charliemu jednak nie podobał się ten pomysł.

- To dla nas bardzo ważne, Charles - rzekł poważnie Whittaker. - Nie mamy się do kogo zwrócić.

To prawda, byli w impasie. Szef biura w Chicago nie mógł się przeprowadzić; jego żona cierpiała na raka piersi i od roku poddawano ją chemioterapii. Nikt zaś w całej nowojorskiej hierarchii nie miał dostatecznych kwalifikacji, by połączyć w jednym ręku funkcje głównego projektanta, handlowca i menedżera. Charlie nadawał się do tego idealnie. On sam również zdawał sobie z tego sprawę i wiedział, że jeśli kategorycznie odmówi, jego układy w firmie mogą się nieodwołalnie popsuć.

- Niech pan to przemyśli - rzekł mu na odchodnym Samuel Jones.

Charlie był przerażony. Czuł się tak, jak gdyby ekspresowy pociąg pędził wprost na niego. Nie miał pojęcia, jak się z tego wykręcić. Żałował, że nie może poradzić się Carole.

Nie do uwierzenia: w ciągu paru miesięcy najpierw stracił żonę, a teraz jeszcze zmuszano go, by wyjechał z ukochanej Europy. Cały świat raptownie zwalił mu się na głowę.

Szefowie po dwóch dniach wrócili do Nowego Jorku, Charlie zaś przez upiorne dwa tygodnie biedził się nad decyzją. Nie mógł wymówić się żoną. W połowie miesiąca uznał, że nie ma wyboru. Musi jechać. Próbował wytargować skrócenie zesłania do pół roku, na co usłyszał, że dołożą wszelkich starań, ale zdolni architekci nie rodzą się na kamieniu, w związku z czym znalezienie dla niego zastępstwa może trochę potrwać. Miejsce ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin