Holt_Victoria_-_Pan_dalekiej_wyspy.pdf

(936 KB) Pobierz
113855883 UNPDF
113855883.001.png
VICTORIA HOLT
PAN DALEKIEJ WYSPY
Przełożyła
Paulina Breiter-Ziemkiewicz
Warszawa 1994
CZĘŚĆ I
LONDYN
ROZDZIAŁ 1
OŚWIADCZYNY
W noc poprzedzającą debiutancki bal Esmeraldy nawiedził mnie znów ten sen. Nękał
mnie regularnie przez całe moje dziewiętnaście lat. Podobnie uporczywie powracające sny
budzą zazwyczaj niepokój, ponieważ przywodzą myśl, iż musi się w nich kryć coś ważnego,
tajemnica czekająca na to, by ją odkryć.
Kiedy budziłam się, wstrząsał mną dreszcz strachu, choć nigdy tak naprawdę nie
wiedziałam, dlaczego. Nie chodziło nawet o sam sen, lecz o towarzyszące mu przeczucie
nieuniknionej katastrofy.
Byłam w pokoju. Znałam go doskonale, ponieważ za każdym razem był to ten sam
pokój. Nie wyróżniał się niczym szczególnym. Znajdował się tam ceglany kominek, po jego
obu stronach ustawiono fotele. Podłogę zaścielał czerwony dywan, w oknach wisiały ciężkie
czerwone story. Nad kominkiem wisiał obraz, przedstawiający wzburzone morze, na środku
pomieszczenia stał rozkładany stół i kilka krzeseł. We śnie przemawiały do mnie różne głosy,
na przemian szeptały i milkły. Miałam uczucie, że coś się przede mną ukrywa, nagle
nadchodziło obezwładniające przeczucie zguby i budziłam się, przerażona.
To wszystko. Czasami sen nie zjawiał się przez cały rok i zapominałam o nim, po
czym nagle powracał. W miarę upływu czasu dostrzegałam coraz to nowe szczegóły, na
przykład grube sznury, podtrzymujące czerwone zasłony, czy stojący w kącie fotel na
biegunach. Zdawało mi się, iż z każdym drobiazgiem katastrofa zbliża się coraz bardziej.
Po tym, jak się ocknęłam, nadal leżałam nieruchomo i zastanawiałam się, co może
oznaczać ten sen. Czemu ów pokój stał się częścią mojej krainy marzeń? Dlaczego za każdym
razem był taki sam? Skąd brał się ten przeraźliwy strach? Pokój był niewątpliwie wytworem
mojej wyobraźni, ale czemu śniłam o nim przez te wszystkie lata? Nigdy nie wspominałam o
tym nikomu. W dziennym świetle cała historia wydawała się śmieszna, bowiem sny, tak
rzeczywiste dla śniącego, opowiedziane stają się nudne. Lecz gdzieś w duchu przekonana
byłam, iż ów koszmar coś znaczy, że jakaś dziwna, na razie niepojmowalna, siła ostrzega
mnie przed nadchodzącym niebezpieczeństwem, i że, być może, kiedyś odkryję, o co
właściwie chodziło.
Na jawie nie oddawałam się szaleństwom wyobraźni. Moje życie było na to zbyt
ponure i surowe. Odkąd znalazłam się na łasce kuzynki Agaty, nieustannie przypominano mi,
abym znała swoje miejsce. Miałam być wdzięczna za wszystko: że zasiadam do stołu z jej
córką Esmeraldą, że posiadamy wspólną guwernantkę, że pozwalają mi na spacery po parku
w towarzystwie niani. Cały czas musiałam pamiętać, że jestem najbardziej żałosną z istot,
ubogą krewną, i jedynie przynależność do rodziny uprawniała mnie do życia na jakim takim
poziomie. Zresztą nawet i to nie było do końca pewne, bowiem kuzynkę Agatę łączyła raczej
krucha więź pokrewieństwa z moją matką.
Kuzynka Agata była jedną z tych prawdziwie imponujących kobiet. Przerastała innych
we wszystkim: sylwetką, głosem, charakterem. Całkowicie zdominowała własną rodzinę,
składającą się z drobnego męża - który może wcale nie był drobny, a jedynie sprawiał takie
wrażenie w zestawieniu ze swą małżonką - i córki Esmeraldy. Kuzyn William, jak go
nazywałam, prowadził bardzo rozległe interesy i był człowiekiem majętnym. Wyobrażałam
sobie, iż poza domem odgrywał rolę ważnej osobistości, lecz w rodzinie zawsze ulegał swej
energicznej połowicy. Miał spokojne usposobienie i zawsze, kiedy się spotykaliśmy, obdarzał
mnie roztargnionym uśmiechem, jakby nie mógł sobie do końca przypomnieć, kim jestem i co
robię w jego domu. Myślę, że byłby porządnym człowiekiem, gdyby znalazł w sobie dość
silnej woli, aby sprzeciwić się żonie. Kuzynka Agata słynęła ze swych dobrych uczynków.
Zawsze poświęcała kilka dni w tygodniu na spotkania dobroczynne. Wtedy podobne jej damy
zasiadały w salonie i często wzywano mnie, abym pomogła przy roznoszeniu herbaty i
ciastek. Kuzynka Agata lubiła, gdy w takich sytuacjach pokazywałam się gościom.
- To Ellen, córka mojej powinowatej - wyjaśniała zawsze. - Co za tragedia. Nie
pozostawało nic innego, jak zapewnić dziecku dom.
Czasami Esmeralda pomagała mi przy ciastkach. Biedna Esmeralda! Nikt by nie
zgadł, że to latorośl właścicieli domu. Stale rozlewała herbatę na spodki, a kiedyś opróżniła
całą filiżankę na kolana jednej z dam.
Kuzynka Agata bardzo złościła się, kiedy ktoś omyłkowo uznał Esmeraldę za ubogą
krewną, a mnie za dziedziczkę. W sumie los Esmeraldy nie był wcale lżejszy od mojego.
Stale słyszała: „Wyprostuj ramiona”, „Nie garb się” albo „Mów głośniej, na miłość boską.
Nie mamrocz pod nosem”. Nieszczęsna Esmeralda o wspaniałym imieniu, które zupełnie do
niej nie pasowało! Miała bladobłękitne oczy, błyskawicznie napełniające się łzami - a płakała
często - i cienkie jasne włosy, zawsze sprawiające wrażenie nieuczesanych. Odrabiałam za
nią zadania z algebry i pomagałam przy pisaniu wypracowań. Lubiła mnie.
Ciotka Agata bardzo żałowała, że ma tylko jedno dziecko. Tęskniła za synami i
córkami, którymi mogłaby komenderować i poruszać, jak pionkami na szachownicy. Za to, że
los obdarzył ją jedną jedyną, w dodatku wątłą pociechą, winiła wyłącznie męża. Zasada
numer jeden głosiła, że wszystko, co dobre, pochodziło wprost od niej. Do niepowodzeń
Zgłoś jeśli naruszono regulamin