Hughes Monica - Skąd nie widać Ziemi.pdf
(
773 KB
)
Pobierz
MONICA HUGHES
SK
Ą
D NIE WIDA
Ć
ZIEMI
TYTUŁ ORYGINAŁU: EARTHDARK
PRZEKŁAD: MIRA MICHAŁOWSKA
INSTYTUT WYDAWNICZY „NASZA KSI
Ę
GARNIA” WARSZAWA 1984
Glenowi,
który w marzeniach
wybiega poza Genezis.
GŁÓWNE DATY Z DZIEJÓW KOLONIZACJI KSI
ĘŻ
YCA
1959 Wysłanie Łuny 2 na Ksi
ęż
yc.
1968 Apollo 8: pierwszy pojazd z załog
ą
na orbicie Ksi
ęż
yca.
1969 Apollo 11: pierwsze l
ą
dowanie człowieka na Ksi
ęż
ycu.
1975 Poł
ą
czenie statków Apollo-Sojuz.
1985 Zało
ż
enie bazy ONZ na Sinus Medii: astronauci ZSRR i USA we współpracy
z naukowcami angielskimi, francuskimi i niemieckimi.
1987 Zało
ż
enie tymczasowej bazy w Kraterze Keplera. Rozpocz
ę
cie prac nad
technik
ą
egzystencji w warunkach pró
ż
ni i niskiej temperatury.
1988 Konstrukcja pierwszego magnetowozu. Otwarcie stacji Imbrium.
1989 Zało
ż
enie tymczasowych baz w Kraterach Kopernika i Alfonsusa.
1990 Zało
ż
enie stałej bazy w Kraterze Keplera.
1991 Zało
ż
enie stałej bazy w Kraterze Kopernika.
1994 Zało
ż
enie stałej bazy w Kraterze Alfonsusa.
1995 Narodziny pierwszego człowieka na Ksi
ęż
ycu; dziecko — syn gubernatora
Mastermana — otrzymuje imi
ę
Kepler.
1999 Pocz
ą
tek eksploatacji surowców w Kraterze Aristarchusa.
2000 LEMCON otrzymuje od ONZ prawo eksploatacji zasobów mineralnych
Ksi
ęż
yca.
2003 LEMCON ogłasza zakaz wst
ę
pu dla kolonistów do swojej bazy na
Aristarchusie.
2005 Pocz
ą
tek projektu Genezis.
2010 Gubernator Masterman udaje si
ę
na Ziemi
ę
, do siedziby ONZ w sprawie
uzyskania nowego mandatu dla kolonistów Ksi
ęż
yca. Nowy mandat ONZ.
Zako
ń
czenie budowy Genezis.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Prom ksi
ęż
ycowy usiadł na l
ą
dowisku numer 4 dworca lotniczego na Imbrium w samo
południe. Powracałem na Ksi
ęż
yc, po trzech miesi
ą
cach nieobecno
ś
ci.
Głuchy, raczej odczuwalny ni
ż
słyszalny stuk u
ś
wiadomił mi,
ż
e transporter poł
ą
czył
si
ę
ze
ś
luz
ą
powietrzn
ą
. Drzwi kabiny rozsun
ę
ły si
ę
z lekkim sykiem. Siedzieli
ś
my z ojcem
na s
ą
siaduj
ą
cych ze sob
ą
fotelach. Teraz rozpi
ę
li
ś
my pasy bezpiecze
ń
stwa i pod
ąż
yli
ś
my
przez w
ą
skie przej
ś
cie ku wyj
ś
ciu. Po drodze lustrowałem pozostałe fotele. Z pozostałych
czternastu dwana
ś
cie zajmowali oczywi
ś
cie tury
ś
ci. Tuzin pasa
ż
erów to wcale dobry komplet
jak na południowy rejs. Sezon rozpoczynał si
ę
wraz ze wschodem Sło
ń
ca, a wtedy ceny
przelotu były znacznie wy
ż
sze i oprócz pieni
ę
dzy trzeba było mie
ć
dobre chody,
ż
eby zdoby
ć
bilet.
Albowiem po porannym l
ą
dowaniu podró
ż
ni mogli ogl
ą
da
ć
z balkonów hotelu „Srebrny
Hilton” wspaniał
ą
panoram
ę
gór Haemus rozci
ą
gaj
ą
cych si
ę
na południowym wschodzie,
których wierzchołki stawały — jeden po drugim — w blasku nowego dnia, a
ż
cały ła
ń
cuch
przeistaczał si
ę
w płomieniste półkole. Potem na czarnym jak atrament niebie ukazywało si
ę
Sło
ń
ce i zalewało pusty basen Morza Spokoju o
ś
lepiaj
ą
cym
ś
wiatłem. Był to zaiste widok
wart olbrzymich sum w dolarach, funtach, markach czy rublach, wi
ę
c nic dziwnego,
ż
e poran-
ne loty na Ksi
ęż
yc zamawia
ć
trzeba było na rok lub dłu
ż
ej z góry.
Mniej zamo
ż
ni tury
ś
ci przyje
ż
d
ż
ali w południe, tak jak dzisiaj ojciec i ja. Krajobraz
ksi
ęż
ycowy jest wówczas rozmyty przez znajduj
ą
ce si
ę
prosto nad głow
ą
ostre
ś
wiatło Sło
ń
ca
i mój pi
ę
kny
ś
wiat wygl
ą
da jak wymodelowany w szarawym cemencie. Nocne promy wype-
łnione s
ą
zazwyczaj naukowcami, którymi s
ą
b
ą
d
ź
astronomowie wykorzystuj
ą
cy swoje urlo-
py, by napawa
ć
si
ę
widokiem wszech
ś
wiata nie zakłóconego przez atmosfer
ę
, b
ą
d
ź
te
ż
in
ż
y-
nierowie, pragn
ą
cy osobi
ś
cie zbada
ć
zjawisko superzimnej pró
ż
ni, któr
ą
odznacza si
ę
długa
ksi
ęż
ycowa noc.
Jaki
ś
niecierpliwy byznesmen poszedł za naszym przykładem i nie chc
ą
c straci
ć
ani
chwili cennego i kosztownego czasu zerwał si
ę
na nogi. Natychmiast opadł z powrotem na
siedzenie i wydaj
ą
c bolesny j
ę
k chwycił si
ę
za głow
ę
, któr
ą
uderzył w sufit. Pozostali pasa
ż
e-
rowie le
ż
eli potulnie w swoich fotelach i czekali, a
ż
stewardesa pomo
ż
e im dostosowa
ć
si
ę
do
nagłej utraty wagi.
Daremnie powstrzymywałem si
ę
od
ś
miechu. Przez trzy miesi
ą
ce przebywałem poza
moim
ż
ywiołem walcz
ą
c z udr
ę
k
ą
sze
ś
ciokrotnie zwi
ę
kszonej wagi mojego ciała i wysłuchu-
j
ą
c irytuj
ą
cych uwag Ziemian. Jak
ż
e dobrze było znale
źć
si
ę
znowu we własnym
ś
wiecie!
Ciało moje bez trudu przypominało sobie znajome ruchy, nogi wykonywały długie powolne
susy, chodz
ą
c przenosiłem si
ę
z pi
ę
t na palce, przechylone ku przodowi ciało rozlu
ź
niało si
ę
,
ramiona równowa
ż
yły ruchy nóg.
Przez cał
ą
drog
ę
do dworca lotniczego Morza Deszczów czułem si
ę
znakomicie. Trans-
porter poł
ą
czył si
ę
ze
ś
luz
ą
, drzwi rozsun
ę
ły si
ę
ukazuj
ą
c w
ą
ski tunel pomalowany na dobrze
mi znany kolor ciemnej zieleni. Ksi
ęż
ycowej zieleni!
Nie wiem, czy to na Ziemi jaki
ś
zatrudniony w przemy
ś
le psycholog uznał,
ż
e ten odra-
ż
aj
ą
cy kolor jest najbardziej odpowiedni dla ludzi przebywaj
ą
cych w izolowanych pomie-
szczeniach, czy te
ż
jaki
ś
humorysta orzekł,
ż
e skoro ju
ż
wiadomo,
ż
e Ksi
ęż
yc nie jest zrobio-
ny z zielonego sera, to powinien przynajmniej by
ć
pomalowany na zielono. I tak si
ę
stało.
Ziele
ń
pokrywała wszystko. A ja ju
ż
zapomniałem jak przygn
ę
biaj
ą
cy jest ten kolor.
Drzwi u ko
ń
ca tunelu otworzyły si
ę
, weszli
ś
my pod kopuł
ę
hali dworcowej. Zastali
ś
my
tam oczywi
ś
cie tłumy, które przyszły na powitanie mojego ojca, gubernatora Ksi
ęż
yca. Roz-
poznałem Milesa Fargo, dyrektora LEMCON-u, czyli konsorcjum zajmuj
ą
cego si
ę
eksploata-
cj
ą
zasobów mineralnych Ksi
ęż
yca, otoczonego przez swoich zbirów, którzy wygl
ą
dali jakby
rwali si
ę
do bitki. LEMCON * to olbrzymi koncern wielonarodowy, który odsun
ą
ł wcze-
snych kolonistów ksi
ęż
ycowych i opanował cał
ą
eksploatacj
ę
naszych zasobów mineralnych.
Znalazł te
ż
sposób na przekazywanie zysków macierzystemu przedsi
ę
biorstwu na Ziemi. My,
ludzie Ksi
ęż
yca, nie mieli
ś
my udziału w tych zyskach, tote
ż
mój ojciec i pan Fargo byli wro-
gami, chocia
ż
nigdy nie podnie
ś
li na siebie ani r
ę
ki, ani głosu. To, czego chcieli dokona
ć
na
Ksi
ęż
ycu, było kra
ń
cowo sprzeczne.
Pozostali witaj
ą
cy byli naszymi przyjaciółmi — przewa
ż
nie przedstawiciele ró
ż
nych
baz ksi
ęż
ycowych.
Dostrzegłem Joe Asak
ę
z bazy Kopernika i Pierre'a Laframboise, dyrektora „Srebrnego
Hiltona”. Przypuszczam,
ż
e był zaniepokojony plotkami o tendencjach niepodległo
ś
ciowych
na Ksi
ęż
ycu. Obawiał si
ę
,
ż
e wpłyn
ą
na zmniejszenie ruchu turystycznego, który był wci
ąż
głównym
ź
ródłem naszych dochodów.
Sir Michael Stokes, na którego przyjaciele mówi
ą
Mick, przemierzył tysi
ą
c trzysta kilo-
metrów od stacji wulkanologicznej z bazy Alfonsusa,
ż
eby porozmawia
ć
z ojcem. Nad tłu-
mem witaj
ą
cych górowała siwa czupryna Huntleya Shepparda. Jego przybycie nie było dla
nas niespodziank
ą
. Pod nieobecno
ść
gubernatora wła
ś
nie on zarz
ą
dzał koloni
ą
. Sprawował
urz
ą
d kontrolera, tote
ż
miał ojcu wiele spraw do przekazania.
Koloni
ś
ci i przedstawiciele LEMCON-u otoczyli nas, czekaj
ą
c na okazj
ę
do rozmowy z
ojcem, a dwunastu turystów, którzy wysiedli z promu, kr
ę
ciło si
ę
niespokojnie po hallu w
oczekiwaniu transportu do hotelu, tak wi
ę
c dopiero po kilku minutach zorientowałem si
ę
,
ż
e
Ann Sheppard nie przybyła z ojcem z bazy Keplera,
ż
eby mnie powita
ć
.
W czasie trzymiesi
ę
cznego pobytu na Ziemi pisywałem do niej regularnie... mo
ż
e nie za
cz
ę
sto, gdy
ż
tak wiele działo si
ę
dokoła mnie... ale przecie
ż
wci
ąż
o niej my
ś
lałem, zwłaszcza
w czasie ostatnich trzech tygodni pobytu na Ziemi, ju
ż
po po
ż
egnaniu si
ę
z Hilary. A miałem
przecie
ż
tyle do opowiedzenia. O moim pobycie w morzu na konszelfie ** z wujem Tedem,
ciotk
ą
Janet i kuzynem Jonem. I o Hilary.
Chocia
ż
postanowiłem,
ż
e nie powiem Ann zbyt wiele o Hil. Trudno byłoby mi wytłu-
maczy
ć
jej moje uczucia w stosunku do dziewczyny o rudych włosach i perłowej cerze, nie
rani
ą
c jej uczu
ć
. A tymczasem Ann wcale nie przyjechała. Nie przebyła tych bez mała dzie-
wi
ę
ciuset kilometrów z bazy Keplera,
ż
eby mnie powita
ć
.
Przełkn
ą
łem
ś
lin
ę
, opadły mi ramiona. Ojciec był wmieszany w tłum ludzi, z których
ka
ż
dy próbował dotrze
ć
do niego, przy czym wszyscy mówili naraz. Ojciec krzykn
ą
ł do mnie
ponad głowami ci
ż
by, która popychała go w stron
ę
wind:
— Kep, przepraszam ci
ę
bardzo. To mi zajmie kilka godzin. Dasz sobie rad
ę
?
— Oczywi
ś
cie, ojcze. Na pewno. Przecie
ż
jestem w domu!
Wyszczerzyłem z
ę
by w szerokim u
ś
miechu. Tury
ś
ci patrzyli na mnie z respektem i
szeptali pomi
ę
dzy sob
ą
.
Ostre
ś
wiatło zbli
ż
aj
ą
cego si
ę
odrzutowca zabłysło przez chwil
ę
w ciemnych szybach
okien. Przedstawiciel hotelu zacz
ą
ł pogania
ć
turystów w kierunku
ś
luzy powietrznej, do któ-
rej wła
ś
nie przycumował luksusowy pojazd odrzutowy. Za kilka chwil polec
ą
wzdłu
ż
ła
ń
cu-
cha Apeninów do hotelu zbudowanego na wschodniej kraw
ę
dzi przyl
ą
dka Fresnela.
Właz
ś
luzy zamkn
ą
ł si
ę
za nimi. Byłem sam.
Aparatura klimatyzacyjna szumiała z cicha. Plastykowe paski zwisaj
ą
ce z otworów we-
ntylacyjnych pod sufitem unosiły si
ę
i skr
ę
cały. Przechodz
ą
c przez pust
ą
hal
ę
st
ą
pałem bez-
szmerowo po zielonej, wyło
ż
onej winylem posadzce.
Spojrzałem na rz
ą
d wind. Wyboru wielkiego nie miałem. Mogłem zjecha
ć
jedno pi
ę
tro
w dół do kafeterii i co
ś
zje
ść
, ale w całkowitej samotno
ś
ci, gdy
ż
nie b
ę
dzie tam nawet kelner-
* Skrót od nazwy: Lunar Exploration and Mining Consortium
** Prze
ż
ycia bohatera na Ziemi opisała autorka w wydanej w r. 1980 ksi
ąż
ce pt.
Bunt na Konszelfie 10
.
ki, z któr
ą
mo
ż
na by zamieni
ć
kilka słów. Dwa pi
ę
tra ni
ż
ej znajdowała si
ę
siedziba personelu
technicznego i kierowców oraz jakie pół tuzina przegród z łó
ż
kami dla go
ś
ci. Trzecia dolna
kondygnacja była niedost
ę
pna dla wszystkich oprócz członków ekipy technicznej. Znajdowa-
ły si
ę
tam urz
ą
dzenia do oczyszczania wody i regenerator powietrza oraz aparatura wł
ą
czaj
ą
-
ca jedno i drugie do ponownego obiegu, monitory ci
ś
nienia i ogrzewania oraz elektrownia.
Jeszcze ni
ż
ej, gł
ę
boko pod powierzchni
ą
Ksi
ęż
yca, znajdował si
ę
schron przeciwburzowy i
wielki skład pojemników z wod
ą
i tlenem.
Odwróciłem si
ę
od wind i wspi
ą
łem si
ę
kr
ę
conymi schodami na wie
żę
obserwacyjn
ą
siedz
ą
c
ą
niczym wielki p
ę
cherz na wypukłym dachu kopuły hali dworcowej. Metalowe scho-
dy hałasowały, właz ci
ęż
kiej
ś
luzy powietrznej otworzył si
ę
z trzaskiem. Kiedy znalazłem si
ę
na górze, zamkn
ą
łem za sob
ą
właz. Półkolista szyba oddzielaj
ą
ca mnie od pró
ż
ni stanowiła
słaby punkt budowy dworca, ale projektanci uznali,
ż
e wspaniały widok, jaki dzi
ę
ki niej uzy-
skali, usprawiedliwia ryzyko. Znajduj
ą
ce si
ę
pod moimi nogami drzwi zabezpieczały reszt
ę
budynku przed ci
ś
nieniem, w razie gdyby stało si
ę
tutaj co
ś
złego.
Pomieszczenie to miało surowy charakter i było puste, je
ż
eli nie liczy
ć
barierki biegn
ą
-
cej wzdłu
ż
ś
cian na wysoko
ś
ci metra od podłogi. Przybysze z Ziemi doznawali czasami za-
wrotów głowy, kiedy po raz pierwszy spogl
ą
dali na nag
ą
powierzchni
ę
Ksi
ęż
yca, roztaczaj
ą
c
ą
si
ę
dokoła nich i pod ich nogami, no i na gwiazdy połyskuj
ą
ce w bezkresnej, czarnej prze-
strzeni nad ich głowami. Barierka umo
ż
liwiała im oparcie si
ę
o co
ś
.
Pomieszczenie, jak ju
ż
mówiłem, miało charakter surowy, ale nie tak surowy jak widok
rozci
ą
gaj
ą
cy si
ę
za przyciemnion
ą
szyb
ą
. Było samo południe i jedyny cie
ń
w polu widzenia
stanowiła czarna smuga pod brzuchem hotelowego odrzutowca zaparkowanego na l
ą
dowisku.
Poza tym krajobraz ksi
ęż
ycowy o
ś
lepiał cementow
ą
biel
ą
.
Był to ten sam widok Ksi
ęż
yca, jaki zapami
ę
tali prawie wszyscy Ziemianie podczas
pierwszych l
ą
dowa
ń
Apolla. ówczesne zdj
ę
cia telewizyjne utrwaliły w umysłach ludzkich
Ksi
ęż
yc jako satelit
ę
Ziemi absolutnie białego i jałowego.
Ale on nie zawsze jest taki. Bywa bardzo pi
ę
kny, zale
ż
nie od swoich faz i nastrojów.
Rano kład
ą
si
ę
na
ń
długie, faliste cienie, a terminator * iskrzy si
ę
niczym droga wybrukowana
milionem kosztownych kamieni. Pod wieczór jego powierzchnia mieni si
ę
subtelnymi paste-
lowymi barwami, a noc
ą
ciemnieje do gł
ę
bokiego br
ą
zu pod wpływem promieniuj
ą
cego z
Ziemi
ś
wiatła.
Uwa
ż
ałem Ksi
ęż
yc za najpi
ę
kniejsze miejsce wszech
ś
wiata, ale musiałem przyzna
ć
,
ż
e
południowe Sło
ń
ce nie było dla
ń
łaskawe. Jego przera
ż
aj
ą
cy blask rozmazywał delikatny
rysunek skał, niweczył subtelne kontury krajobrazu, poza tym zdawałem sobie spraw
ę
,
ż
e na
zewn
ą
trz panuje straszliwe gor
ą
co, trzykrotnie wi
ę
ksze ni
ż
to, jakie bywa w kalifornijskiej
Dolinie
Ś
mierci. Potrafi ono w ci
ą
gu kilku sekund całkowicie odwodni
ć
ludzki organizm.
Spojrzałem w niebo. Maj
ą
c Sło
ń
ce za sob
ą
, mogłem obserwowa
ć
wszystkie odcienie
ciemnego, upstrzonego gwiazdami nieba, od ostrego bł
ę
kitu a
ż
po ciemn
ą
czerwie
ń
.
Ziemia znajdowała si
ę
na wschód od Sło
ń
ca, w tym samym co ono kwadrancie **;
ż
eby
j
ą
zobaczy
ć
, musiałem przesłania
ć
oczy. Na Ziemi panowała noc. Patrzyłem na t
ę
miedzian
ą
tarcz
ę
, która zdawała si
ę
zwisa
ć
tu
ż
nad moj
ą
głow
ą
, i próbowałem rozró
ż
nia
ć
zarysy konty-
nentów.
Czy to, co jest na prawo, to atlantyckie wybrze
ż
e Ameryki Północnej? Wiedziałem,
ż
e
tam, w gł
ę
binach Atlantyku, znajduje si
ę
Konszelf 10, zimny, ciemny, podwodny
ś
wiat, nie
znaj
ą
cy Sło
ń
ca, Ksi
ęż
yca i fal. Przez trzy wspaniałe miesi
ą
ce to spokojne miejsce było moim
domem. Tam mieszkaj
ą
moja ciotka, mój wuj i kuzyn Jon. Opodal, w swoim domu,
ś
pi teraz
Hilary... Hil o perłowej cerze i koralowych włosach... Jej oczy s
ą
najbł
ę
kitniejsze na
ś
wiecie,
a przy k
ą
cikach ust ma małe dołeczki...
* Linia odgraniczaj
ą
ca cz
ęść
powierzchni Ksi
ęż
yca o
ś
wietlon
ą
przez Sło
ń
ce od cz
ęś
ci nie o
ś
wietlonej.
**
Ć
wiartka obwodu koła.
Plik z chomika:
science-fiction
Inne pliki z tego folderu:
Hughes Monica - Bunt na Konszelfie 10.pdf
(736 KB)
Hughes Monica - Bunt na Konszelfie 10.rtf
(455 KB)
Hughes Monica - Skąd nie widać Ziemi.pdf
(773 KB)
Hughes Monica - Skąd nie widać Ziemi.rtf
(465 KB)
Inne foldery tego chomika:
Haddix Margaret Peterson
Haddock Nancy
Haggard Henry Rider
Hahn Ronald M
Haig Matt
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin