James Fenimore Cooper - Krzysztof Kolumb.pdf

(783 KB) Pobierz
27613795 UNPDF
James Fenimore Cooper
Krzysztof Kolumb
ROZDZIAŁ I
Według opowiadań Cervantesa i Le Sage'a, potwierdzonych poważniejszymi świadectwami historii
i nowożytnych podróżników, po wszystkie czasy w Hiszpanii zajazdy były niewygodne, a drogi
niebezpieczne. Zdaje się nawet jakoby mieszkańcy Półwyspu Pirenejskiego pod tym względem nie
mieli nigdy zakosztować przyjemności cywilizacji; bowiem, jak tylko sięgnąć można pamięcią,
podróżni byli w nim zawsze ofiarą złodziei i oberżystów. To samo złe, które dziś istnieje, istniało
już w połowie XV wieku, w epoce będącej początkiem poniżej skreślonych wypadków.
W październiku 1469 r. nad Aragonią panował Jan II de Transtamare, przebywając ze swym
dworem w Saragossie. Był to jeden z najmędrszych monarchów tego wieku, lecz zubożony przez
liczne walki z burzliwymi i niepodległymi Katalończykami. Z trudnością też przychodziło mu
utrzymać się na tronie, chociaż rządził krajem obejmującym, oprócz Aragonii i zawisłych od niej
Walencji i Katalonii, Sycylię i Wyspy Balearskie. Władca ten rościł sobie prawo do Nawarry, a
korona Neapolu jemu byłaby przypadła, gdyby nie testament starszego brata i poprzednika,
przeznaczający takową swemu naturalnemu synowi.
Panowanie króla Aragonii było długie i burzliwe, a w epoce wzmiankowanej nieodzowne wydatki,
celem podbicia Katalonii, skarbiec jego zupełnie wypróżniły; jakkolwiek w tym właśnie czasie
zbliżał się dzień tryumfu dla Jana II, gdyż jego współzawodnik, książę Lotaryngii, umarł w dwa
miesiące później. Ale niedozwolono człowiekowi zaglądać w przyszłość; dość że 9 października
1469 r. w chwili gdy armia, zostając bez żołdu, miała się rozwiązać, kasa państwa miała skromną
sumę, trzystu sztuk złota.
Wszelako, dla wykonania pewnego zamiaru nader wielkiej ważności, potrzeba było koniecznie
znacznego kapitału. Naradzano się przeto, pochlebiano pożyczającym pieniądze, albo ich
trwożono, a na dworze panował niezwykły ruch. Na koniec mieszkańcy Saragossy dowiedzieli się,
że ich władca ma wyprawić uroczyste poselstwo do swego sąsiada i krewniaka, króla Kastylii.
Krajem tym rządził wówczas Henryk de Transtamare, noszący imię Henryka IV. Był to wnuk w
linii męskiej stryja Jana II, a więc dość bliski krewny króla Aragonii. Mimo to potrzeba było
przyjaznego poselstwa dla zachowania pokoju między obydwoma krajami; wiadomość też o
zamierzonej wyprawie Aragończycy przyjęli z zadowoleniem raczej niż podziwem. Henryk
kastylijski, chociaż panował nad krajami rozleglejszymi i bogatszymi od Aragonii, nie był wolny
od trosk i kłopotów. Po rozłączeniu się z pierwszą żoną, pojął Joannę portugalską, której
lekkomyślne postępki wielkie sprawiały zgorszenie; posunięto się nawet też do podawania w
wątpliwość prawowitego urodzenia jedynej córki Henryka i zaprzeczenia jej z tego względu prawa
do następstwa.
Ojciec Henryka miał także z drugiego małżeństwa dwoje dzieci, Alfonsa i Izabellę, z których
ostatnią nazwano później mianem katolickiej.
Objęcie rządów przez Henryka nie obeszło się bez wewnętrznych zatargów. Na trzy lata przed
czasem opowiedzianych tu zdarzeń, brat jego Alfons ogłoszony został przez pewne stronnictwo
królem i wojna domowa rozsrożyła się w kraju. Śmierć Alfonsa położyła koniec niesnaskom, a
pokój, przynajmniej chwilowo, został przywrócony przez traktat, którym Henryk wydziedziczył
własną, a raczej Joanny portugalskiej córkę, na korzyść siostry Izabelli.
To ostatnie ustępstwo wymuszone było przez konieczność; naturalnie więc starano się wszelkimi
sposobami zniweczyć jego skutki. Między innymi środkami użytymi przez króla, a bardziej przez
jego zaufanych (gnuśność bowiem i obojętność Henryka powszechnie była znana), starano się
także nakłonić Izabellę do zawarcia ślubów z poddanym lub księciem cudzoziemskim, tak iż w
1469 r. małżeństwo księżniczki było głównym przedmiotem działania dyplomacji hiszpańskiej. W
liczbie ubiegających się o jej rękę znajdował się syn króla Aragonii; naturalnie więc mieszkańcy
Saragossy, dowiedziawszy się o bliskim wyprowadzeniu poselstwa, domyślali się, że jest ono
związane z tym punktem polityki aragońskiej.
Izabella, sławiona z rozumu, skromności, wdzięków i pobożności, była nadto uznaną dziedziczką
dosyć ponętnej korony; nie dziw przeto, że miała mnóstwo konkurentów, między którymi
znajdowali się Francuzi, Anglicy i Portugalczycy. Zausznicy dworscy, stosownie do własnych
widoków, popierali sprawę tego lub owego pretendenta, ale królewska dziedziczka, przedmiot tylu
zabiegów, ukrywała starannie skłonność swego serca. Podczas gdy jej brat, panujący król, szukał
rozrywki na południu, ona, przyzwyczajona od dawna do samotności, zajmowała się czynnie
urządzaniem swych interesów, w sposób jaki sama uznała za najwłaściwszy. Zagrażana
kilkakrotnie zamachami na swą osobę, których unikła jedynie szczęśliwym przypadkiem, schroniła
się do Valladolid, stolicy królestwa Leon. Henryk tymczasem przesiadywał w pobliżu Grenady; ku
tej więc stronie zdążała ambasada.
Orszak poselski wyszedł z Saragossy przez jedną z bram południowych, pod eskortą wojskową.
Wszyscy jego członkowie byli uzbrojeni, bo wówczas, kto posiadał jakie takie mienie, nie mógł się
puszczać bez tego środka ostrożności. Za orszakiem postępował długi tabor przyborów złożonych
na mułach i zgraja zbrojnych służalców, dość podobnych na oko do żołnierzy. Tłumy mieszkańców
zalegały drogę, którą szła ambasada, już to z życzeniami powodzenia, już tworząc rozliczne
przypuszczenia względem jej celu. Lecz ciekawość ma swoje granice, a plotka prędko się zużywa;
z zachodem słońca większa część mieszkańców Saragossy zapomniała już o wspaniałym
pochodzie. Dwóch tylko żołnierzy, stojących na straży u bramy wschodniej, prowadzącej do
prowincji Burgos, jeszcze sobie pod wieczór gaworzyli o tym zdarzeniu.
— Jeśli don Alonzo de Carbajal puszcza się w daleką drogę, będzie musiał bardzo pilnować swego
orszaku, bo w całej armii aragońskiej nie ma gorszych żołnierzy, jak ci, którzy z nimi opuścili
bramę południową, mimo wystawności ubiorów i buńczucznej miny. Wierz mi, Diego, Walencja
by dostarczyła godniejszych ambasady królewskiej wojowników, lecz, jeśli taka jest wola naszego
pana, my, prości żołnierze, nie powinniśmy szemrać.
- Mój Roderyku, niejeden już zapewne pomyślał, że pieniądze roztrwonione na to poselstwo lepiej
byłoby rozdzielić między nas zuchów, cośmy własną krwią stłumili powstanie w Barcelonie.
- Jedna to zawsze piosenka, braciszku, między dłużnikiem a wierzycielem. Jan II winien ci kilka
marawedów, więc ty mu wyrzucasz dukaty, które wydaje na osobiste potrzeby. Ja, stary wiarus,
znam się od dawna na sztuce ściągania sobie żołdu, gdy skarb go wypłacić nie może.
- Dobre to w wojnie cudzoziemskiej, kiedy bić się przychodzi przeciw Maurom na przykład, ale ci
Katalończycy, to przecież chrześcijanie i dobrzy ludzie; trudno łupić ich jak niewiernych.
- I owszem, bardzo łatwo, łatwiej jeszcze niż poganina, gdyż ten, spodziewając się napaści,
uprzątnie co lepsze, podczas gdy ziomek sam ci otworzy swoje skarby i serce. Ale któż to w tak
późnej godzinie wybiera się w drogę?
- Są to ludzie pragnący uchodzić za bogaczy, chociaż niby z tym się kryją; zaręczam ci, Roderyku,
że wszystkie te mieszczuchy razem nie mają tyle pieniędzy, by zapłacić sługusa co na noclegu poda
im olla podrida .
— Na św. Jakuba, mojego patrona — rzekł stłumionym głosem dowódca zbliżającej się
kawalkady, który z jednym tylko towarzyszem wyprzedził nieco swój orszak — ten urwis nie
bardzo się myli! Mamy jeszcze na zapłacenie wieczerzy, ale do końca podróży nic nam z
pewnością nie zostanie.
Żartobliwe te wyrazy towarzysz dowódcy przyjął posępnym milczeniem; jednocześnie kawalkada
zatrzymała się przy bramie. Byli to kupcy, jak świadczyła ich powierzchowność, bo w owym
czasie każda klasa społeczeństwa miała jeszcze oddzielne ubranie. Pozwolenie opuszczenia miasta
było formalne i strażnik miejski, w kwaśnym widać humorze, że mu przerwano spoczynek, z wolna
podnosił rogatkę. Dwaj żołnierze stanęli na uboczu, obojętnie przypatrując się grupie nowo
przybyłych, i tylko wrodzona powaga hiszpańska wstrzymywała ich od głośnych oznak pogardy
względem trzech czy czterech Żydów, znajdujących się między kupcami. Reszta towarzystwa
należała widać do wyższej klasy handlujących, bo liczna towarzyszyła im służba. Podczas gdy
panowie opłacali mały podatek, przypadający za opuszczenie miasta po zachodzie słońca, jeden ze
służących, jadący na zwinnym mule stanął blisko Diega!
— Ho! ho! braciszku, zawołał żołnierz nie mogąc powściągnąć języka; ile dublonów kupcy płacą
ci na rok, i siła ci sprawiają tych pięknych kaftanów skórzanych, w których tak ci do twarzy?
Służący, młody jeszcze człowiek, chociaż muskularne ciało i śniada cera świadczyły o twardo
przebytych znojach, zadrżał lekko i zapłonił się na te słowa, których wymówieniu towarzyszyło
poufałe poklepanie w kolano. Lecz żołnierz miał twarz tak dobroduszną, że niepodobna było
rozgniewać się jego żartem; wreszcie serdeczny śmiech jego zapobiegł wybuchowi młodzieńca.
- Za mocno uderzasz mnie po nodze, przyjacielu, rzekł łagodnie - jeżeli chcesz przyjąć moją radę,
to nie pozwalaj sobie nigdy na takie poufałości, bo niespodzianie mógłbyś się spotkać z kułakiem.
- Na św. Piotra! któż by się poważył...
Nie miał czasu dokończyć, gdyż orszak w dalszą ruszył drogę, a muł młodego giermka, spięty
ostrogą, silnym potrąceniem o mało nie wywrócił Diega, który właśnie rękę przykładał do pałasza.
- Ten młodzian ma odwagę - krzyknął żołnierz po odzyskaniu równowagi; sądziłem przez chwilę,
że chce mnie poczęstować pięścią.
- Zawsze z ciebie niezdara, kolego, odrzekł drugi żołnierz; nic by nie było dziwnego, gdyby cię był
ukarał za niepotrzebne zuchwalstwo.
Lokaj w usługach Żyda miałby natrzeć na żołnierza królewskiego?
— Może i on był żołnierzem; bo zdaje mi się, żem widział jego twarz w miejscu gdzie na próżno
szukano by tchórzy.
— To sługa po prostu i do tego młodzik zaledwie wyszły z rąk kobiety.
— Niech i tak będzie, lecz mimo to sądzę, że służył przeciw Maurom i Katalończykom. Wiesz o
tym, że nasza szlachta ma zwyczaj wczesnego wysyłania dzieci na wojnę.
— Szlachta? — powtórzył śmiejąc się Diego — do czarta Roderyku, jak można takiego prostaka
porównać z synem szlacheckim? Czy myślisz, że to przebrany Guzman albo Mendoza.
— Dziwnym ci się to wyda, a jednak przypominam sobie dokładnie, żem go widział na polu walki
i słyszał głos jego grzmiący rozkazem. Na św. Jakuba z Campostelli, to rzecz niezawodna. Przybliż
się Diego, powiem ci słówko w zaufaniu.
Chociaż nikt nie podsłuchiwał, Roderyk odprowadził na bok kolegę, oglądając się na wszystkie
strony, cichym głosem wymówił kilka wyrazów.
— Najświętsza Panno — zawołał Diego, odskakując z podziwu na kilka kroków, mylisz się
niezawodnie, Roderyku!
— Wiem co mówię, odpowiedział Roderyk; nie widziałem go tylokrotnie z podniesioną przyłbicą?
— A teraz podróżuje jako giermek przy kupcu, jako sługa żydowski!?
— My, kolego, powinniśmy patrzeć nie widząc i słuchać nie słysząc. Jan II dobrym jest panem,
chociaż w tej chwili papiery jego spadły; trzeba zachować poddańczą pokorę.
- Ależ on nie przebaczy mi nigdy tej nieroztropnej poufałości! Nie ośmielę się stanąć przed jego
obliczem.
- Ej! wątpię żebyś z nim zasiadł kiedy u stołu królewskiego, a na wojnie on, który zawsze jest na
czele, nie będzie pewnie miał ochoty obejrzeć się za tobą.
- Mniemasz więc, że mnie nie pozna?
- W każdym razie, mój chłopcze, nie obawiaj się niczego, bo takim ludziom zwykle ważniejsze
sprawy tkwią w głowie.
- Daj Boże, żebyś prawdziwym był prorokiem, inaczej nie będę mógł nigdy pokazać się w szeregu.
Gdybym mu był wyświadczył przysługę, to może by o niej zapomniał; ale pamięć obelgi długo się
przechowuje.
Tak rozmawiając, dwaj żołnierze oddalili się, a stary nie przestawał zalecać młodemu większej na
przyszłość rozwagi.
Tymczasem kawalkada postępowała naprzód, z szybkością wypływającą oczywiście z obawy o złe
drogi i z żywej chęci przybycia co rychlej na miejsce. Jadąc noc całą, zatrzymali się wtedy dopiero,
gdy światło dzienne wystawiało ich na spojrzenie ciekawych. Wiadomo było, że ajenci Henryka
kastylijskiego przebiegają przestrzeń między stolicą Aragonii a Valladolid, gdzie przebywała
Izabella. Jednakże podróżni bez przygody stanęli w okręgu Soria, części starej Kastylii. Chociaż
zbrojne hufce królewskie czatowały po drodze, powierzchowność podróżnych nie mogła niczym
zwrócić uwagi żołnierzy Henryka, obecność zaś tych ostatnich oddalała zwykłych złodziei. Co się
tyczy młodzieńca, będącego przedmiotem rozmowy dwóch żołnierzy, ten z uległością towarzyszył
panu, zajmując się obowiązkami swojego stanu. Dopiero drugiego dnia wieczorem, gdy orszak
opuścił gospodę, gdzie uraczono się olla podridą i kwaśnym winem, wesoły dowódca, zaśmiawszy
się głośno, opuścił swe miejsce na przodzie i zbliżył się do tajemniczego giermka. Lecz ten
surowym przyjął go spojrzeniem.
— Mości Nunez — rzekł głosem, który bynajmniej nie zgadzał się z zależnym na pozór
stanowiskiem jakie zajmował — dlaczego porzuciłeś swoje miejsce?
— Wybacz, odpowiedział dowódca, tłumiąc śmiech tylko przez uszanowanie dla młodzieńca, ale
zdarzyło nam się nieszczęście, które przewyższa wszystko co podają legendy o błędnych rycerzach.
Nasz szanowny Ferreras, tak przywykł do złota, od czasu jak się zbogacił handlem zbożowym,
płacąc w oberży za wieczerzę, zapomniał sakiewkę. Teraz całe towarzystwo podróżne nie posiada
Zgłoś jeśli naruszono regulamin