Wedle reguły kreacji - Artur Boratczuk.pdf

(522 KB) Pobierz
1
959161263.001.png
Artur Boratczuk
Wedle reguły kreacji
Chwarszczany 2011
2
copyright by Artur Boratczuk
Redakcja: Barbara Gabrysz
projekt okładki: agmART
ilustracja na okładce: Bruce Rolf (rolffimages)
Wydanie 1
ISBN 978-83-933337-0-7
Chwarszczany 2011
3
Rozdział pierwszy
1
Ludzi we Fraudencji nie ciekawiło, co dzieje się poza ich doliną.
Gdy nocą za wzgórzami widać było łuny, wychodzili przed domy
i zgadywali, czy to płoną lasy, łąki, wioski w innych dolinach, czy
wybuchła jakaś wojna, koniec świata się zaczął, a potem kładli się
do łóżek i zaciągali kotary, żeby blask nie przeszkadzał im we śnie.
Wszystko za horyzontem było dla nich bezpańskie. Zaczynała się ta
bezpańskość już na stokach. Rosły tam przy polnych dróżkach
jabłonie, śliwy, grusze, czereśnie i leszczyna; mógł z nich zrywać,
kto chciał, nie wiadomo, dla kogo rosły. Tak kończyło się to, co
ogrodzone, zwyczajne, bez zgadywania.
Osobliwością Fraudencji był kościół, wzniesiony nie w sercu
miejscowości, lecz na jej osierdziu. Jakiś przejezdny naukowiec
tłumaczył, że to relikt zamku templariuszy, założycieli Fraudencji,
którzy stronili od ludzi i żyli na uboczu.
Najbliżej kościoła mieszkała Głupia Irmina. Pod jej płotem
oszczeniła się kiedyś suka młynarza Rahnera. Stało się to w nocy
z soboty na niedzielę, tak że rano idący na mszę mogli sobie
przystanąć i litować się:
– Biedne psiaki... Rahner skąpy, nie będzie chciał ich żywić,
pewnie wszystkie potopi.
– Potopi, co roku topi.
– Potopi pod młynem, pod kołem. Tam woda najgłębsza.
4
Rahner zapakował pięć szczeniąt do worka i zaniósł na brzeg
rzeki. Cisnął miot w odmęty i przyglądał się bąbelkom na
powierzchni. Ku jego niezadowoleniu worek musiał się w jakiś
sposób rozwiązać, bo jedno ze szczeniąt wypłynęło żywe. Uznał to
jednak za znak boży, zabrał psa ze sobą i nadał mu imię Glück:
Szczęście.
Dwa lata później wybrał się do pobliskiego miasta załatwić kilka
spraw. Glück, wyrosły na olbrzymiego wilczura, zamiast iść przy
nodze, ciągnął smycz w swoją stronę, aż znaleźli się obok kolektury
loterii państwowej. Rahner, choć nigdy nie wydał ani feniga na
żadnej loterii, tym razem kupił jeden los. Nie mógł uwierzyć, gdy
okazało się, że wygrał milion marek.
– To nagroda za ciężką pracę i oszczędne życie – tłumaczył sobie.
W ciągu tygodnia sprzedał żarna i wyjechał w południowe strony.
Glücka zostawił we Fraudencji u karczmarza Pohla. Nie przyszło mu
nawet do głowy, że wygraną na loterii zawdzięcza zwierzęciu. Pohl
natomiast, uwielbiający niezwykłe historie, jakich wiele nasłuchał się
od pijących w jego szynku mężczyzn, wierzył, że Glück obdarzony
jest nadprzyrodzonymi właściwościami. I rzeczywiście, na Wielkanoc
1943 roku, gdy zamykał karczmę, pies przytaszczył w pysku
diamentową bransoletę, a potem zaprowadził go do ruin starego
zamku i wskazał wygrzebaną między chaszczami dziurę – wejście do
lochów. Pohl znalazł tam kufer pełen złotych monet i klejnotów.
O mało nie oszalał, pojąwszy, że posiadł skarb templariuszy,
o którym nieraz rozprawiali piwosze w jego karczmie.
– Sprawdziło się jego imię – powiedział tajemniczo staremu
Ernstowi, ofiarowując mu psa i prosząc, żeby o niego dbał. Jeszcze
tej samej nocy, nie zaprzątając sobie nawet głowy sprzedażą
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin