Stross Charles - Stan wstrzymania 01 - Stan Wstrzymania (CzP).doc

(1621 KB) Pobierz

Charles Stross

Stan wstrzymania

Halling state

Przełożył

Wojciech M. Próchniewicz


Pamięci firmy Datacash Ltd. i wszystkich,

którzy w latach 1997-2000 nią żeglowali.


Spis treści

Spis treści              3

Podziękowania              5

Prolog: Wiemy, gdzie mieszkasz,  wiemy, gdzie twój pies chodzi do szkoły              6

Sue: Grand Theft Automatic              8

Elaine: Wrabianie              19

Jack: Steaming              25

Przerywnik: CIA World Factbook, 2017              30

Sue: Wyrabianie nadgodzin              32

Elaine: Śmierć albo kawa              36

Jack: Zemsta płata mamusinego              41

Sue: Świat Wayne’a              46

Elaine: Katastrofalny spadek wartości marki              51

Jack: Język->chlapnij(głupota)              56

Sue: Uzyskiwanie dostępu              64

Elaine: Być konstruktywną              73

Jack: W Piekle              78

Sue: Doradca ds. pomocy dla ofiar przestępstw              88

Elaine: Wrobiona              97

Jack: Knowania w lochach              106

Sue: Dziupla              121

Elaine: Partyjka Szpiegów              128

Jack: Białkowa maszyna              132

Sue: Ciężki kaliber              137

Elaine: Samotna pod kopułą              142

Jack: To nie jest gra              148

Sue: Psy w składzie porcelany              154

Elaine: System Pada, Giną Ludzie              164

Jack: Klauzula przeciw wariatom              170

Sue: Tuszowanie              177

Elaine: Szanghajowanie              185

Jacek: Przestępca seksualny              195

Sue: Zaginieni w akcji              210

Elaine: Dzień po              216

Jack: Gra na zwłoki              220

Sue: Zarządzanie kryzysowe              227

Elaine: Dżentelmen i gracze              233

Jack: Dziewczyna Schrödingera              242

Sue: Plany dla Nigela              253

Elaine: Rąbanka z zombiaków              262

Jack: Diabełek z pudełka              265

Sue: Ugoda prokuratorska              272

Epilog: Bankowiec Martin Mase              278


Podziękowania

Książki nie powstają we wzniosłym odosobnieniu i ta powieść nie jest tu wyjątkiem. Z całą pewnością nie przybrałaby swojego obecnego kształtu bez cennego wkładu licznych czytelników. Osobnymi podziękowaniami chciałbym wyróżnić zwłaszcza następujące osoby: Vernora Vinge, Hugha Hancocka, Grega Constikyana, Rona Avitzura, Erica Raymonda, Tony’ego Quirke, Roberta Sneddona, Paula Fridaya, Dave’a Busha, Alexandra Chane’a Austina, Larry’ego Colena, Harry’ego Payne’a, Treya Palmera, Dave’a Clementsa, Andrew Veitcha, Hannu Rajaniemi, Soona Lee i Jarroda Russella. Pragnę również podziękować pozostałym wczesnym czytelnikom, zbyt licznym, by ich dziś wymieniać. Dziękuję także osobom z branży wydawniczej, bez których nie byłbym w stanie tej książki napisać: mojej agentce Caitling Blasdell, redaktorce z wydawnictwa Ace, Ginjer Buchanan oraz korektorom - Bobowi i Sarze Schwagerom.


Prolog: Wiemy, gdzie mieszkasz,
wiemy, gdzie twój pies chodzi do szkoły

Rzekomo od: rekrutacja@NIE_ODPOWLADAJwlasciwyczlowiek.com

Temat: Do: Nigel - oferta pracy

Autopodsumowanie: oferta pracy, lekko niepokojąca

Waga spam: prawd. 70%, ale warto rzucić okiem

Dzień dobry. Tu firma Właściwy Człowiek na Właściwym Miejscu. W imieniu jednego z naszych klientów chcielibyśmy zaproponować Ci pracę.

Nie wysłałeś nam CV? Oczywiście, że nie - to należy do nas! Nigel, my wiemy o tobie wszystko. Skończyłeś matematykę i informatykę na Edinburgh University, masz 29 lat i słabo płatną pracę. Od roku i czterech miesięcy jesteś zatrudniony w SprocketSource, od trzech miesięcy czekasz na zaległą rozmowę o podwyżce. Dzięki swoim umiejętnościom programowania w Zone/Pythonie 3000 i doświadczeniu w rozproszonych systemach walki wyrobiłeś sobie znakomitą pozycję na forach WorldDEV i HackSlashBurn, ale czy to obchodzi twojego bezpośredniego kierownika? Nie. Bill ma to gdzieś. Nie docenia Cię jak należy. I ma swój powód.

My w firmie Właściwy Człowiek na Właściwym Miejscu nie zadowalamy się biernym grzebaniem w bazie danych z nudnymi cefałkami, na podstawie zdawkowego opisu stanowiska u klienta. My instalujemy w ich sieci Google’owską maszynkę do indeksowania, budujemy na jej podstawie Mapę Semantyczną™ ich wewnątrzfirmowych dialogów, a potem wykorzystujemy naszą rewolucyjną technologię rozproszonych agentów TropKandydata™, aby wyszukać w sieci potencjalnych kandydatów. A kiedy ich znajdziemy, wiemy jak ich zmotywować. Na przykład tak:

Zastanawiałeś się, czemu twój kierownik nie zwraca na Ciebie uwagi, choć zapewne zauważyłeś, że Twoja koleżanka, Sonia Grissom, ostatnio ciągle siedzi do późna. I przestała zwracać na Ciebie uwagę. No i macie szlaban na zatrudnianie.

Czego nie wiesz - bo nie masz dostępu do technologii rozproszonych agentów TropKandydata™ - że kłamliwy syfiarz, którego masz za szefa, sypia ze swoją młodszą programistką systemów walki i szuka pretekstu, żeby Cię wywalić i awansować ją na Twoje miejsce. Sonia jest zwierzęciem korporacyjnym, a Ty nie. Nie masz okresu wypowiedzenia, bo nie przepracowałeś jeszcze dwóch lat, a gościa, który dał się skądś zredukować, nikt nie chce zatrudnić. Będziesz w branży nikim.

Spójrz prawdzie w oczy: w tej robocie nie masz przyszłości.

Jest jednak alternatywa.

Nigel, przyjacielu: jesteś dokładnie taką osobą, jakiej szuka nasz klient, międzynarodowa firma doradcza z branży gier. (A jeśli nie, zapłacimy Ci 2000 EUR za jednodniową sesję, w trakcie której pomożesz znaleźć błąd w naszej analizie danych).

Twoja obsesja na punkcie modulacji pętli sprzężenia zwrotnego ośrodka przyjemności, a także rezerwa częściowych w bankowości magicznej - czego Bill kompletnie nie rozumie - to miód na serce naszego Klienta. Inne punkty Twojego portfolio także są atrakcyjne. Wskaźnik SatisFactor™ naszego TropKandydata™ estymuje 72% prawdopodobieństwo, że wejdziesz w synergię z ich koewolucyjnym zespołem operacyjnym, zwiększające się do 89%, jeśli pozwolą Ci pracować zgodnie z Twoją preferencją, tj. z domu, z wykorzystaniem awatara do kontaktów z klientami. To nie jest dla nich problemem i na tej podstawie udzielili nam zgody na zaoferowanie Ci podwyżki o 25% oraz pokaźnego pakietu opcji. Już nie mówiąc o okazji, żeby dać Billowi takiego kopa, że przez wiele lat będzie zbierał zęby.

Aby zgłosić swoją kandydaturę, albo umówić się na jednodniową sesję konsultacyjną płatną 2000 EUR, odpowiedz po prostu na tego maila...


Sue: Grand Theft Automatic

Priorytet ma, kurka, cztery. Może powinna być trójka, ale dyżurny dał jej kopa w dół; sprawa została wdzwoniona jako jedynka, ale obywatel, który dzwonił, wyglądał na naćpanego, nieprzytomnego, czy coś - w każdym razie bez stuprocentowego kontaktu z rzeczywistością. Dlatego spuścili ją z trójki („patrol pojawi się na miejscu najszybciej jak można”) na czwórkę („w jakieś cztery godziny ktoś wpadnie i zbierze zeznania, jak nie będziemy mieć nic lepszego do roboty”), z tajemniczym dopiskiem („Zgł. coś bredzi o orkach i smokach. Leków nie wziął? Ale Zgł. 2 też. Oba nie wzięli leków?”).

Potem jakiś bystrzak w dyspozytorni popatrzył na położenie miejsca przestępstwa w CopSpace i dopisał, że dzwonili z dawnego schronu atomowego na Corstorphine, oznaczonego jako Ważny Obiekt przez kogoś tam z Bezpieczeństwa Narodowego. I do tego zadzwonił dzwonek u inspektora McGregora i kompletnie zepsuł twoje spokojne czwartkowe popołudnie.

***

Masz za sobą cztery godziny szychty, wytchnienia po dwóch tygodniach nocnej roboty przy bijatykach pijaków na Lothian Road i domówkach na Craiglockhart. Robota w dzień po drugiej stronie miasta miała być ulgą, inne sprawy i na ogół mniej brutalne. Dziś rano załatwiałaś: dwa wezwania do kradzieży w sklepie, ganianie śmiecących, parę wizyt w zastępstwie dzielnicowego i od dwóch godzin powinnaś być w bazie, żeby nagrać oświadczenie do sądu elektronicznego w sprawie seryjnego włamywacza, nad którym pracowałaś. Oprócz tego, robisz za niańkę dla Boba, stażysty świeżo po szkole policyjnej, żółtodzioba o dziobie żółtym jak coś bardzo żółtego. Więc to nie tak, żebyś siedziała i się nudziła, ale przynajmniej są to mało stresujące rzeczy.

Kiedy Mac wysyła ci wiadomość, właśnie spędziłaś pół godziny nad papierologią w Starbucksie na Corstorphine High Street, z pomocą dużej latte i pochłoniętego ukradkiem glazurowanego obwarzanka. Mary cały czas mendzi, że masz uważać na serce, odkąd rok temu zrobiłyście sobie test DNA („coby mały wiedział, że mamusi jeszcze se trocha pożyjom”), a słuchając jej gadania, można by pomyśleć, że cukier rafinowany mieszają z cyjanowodorem. Ale jak dostaniesz wezwanie, nie możesz sobie pozwolić na zdenerwowanie związane z niskim cukrem, a poza tym te cholerstwa o wiele lepiej smakują, kiedy są niedozwolone. Dlatego napychasz sobie policzki jak świrnięty chomik i bazgrzesz w powietrzu czubkiem lepkiego palca, gdy przed ekspresem wyskakuje ci okienko.

Sue, tu Mac.

Korzysta z rejestrowanego do celów dowodowych kanału CopSpace, co znaczy, że sprawa jest służbowa. Wal się, myślisz, zapisując w połowie wypełniony formularz i przełączając okienka.

Jestem. Dawaj.

Z ponurą miną patrzysz na niedopitą latte, potem zerkasz z ukosa na Boba. Bob unosi brew.

Mam 4 dla ciebie. Dziwnie wygląda. Zajmij się zaraz.

Konwulsyjnie przełykasz ślinę i bierzesz haust zbyt gorącej kawy, parząc sobie podniebienie. Boli jak nie wiem - już wiesz, że do wieczora zacznie ci tam schodzić skóra, kiedy ją potrzesz językiem.

Wyślij zgłoszenie.

Melodyjny brzęk znad drzwi i na twoim pulpicie pojawia się ikonka poczty.

Biorę, odpisujesz, rzucając latte ostatnie tęskne spojrzenie.

- Bob? Mamy wezwanie.

- Co, szefowo...? - Bob unosi filiżankę i chowa rzeczy, nad którymi pracował, czyli pewnie pasjansa.

- Dokończ se po drodze, na bombach nie jedziem.

Wychodząc z kawiarni, wysyłasz mejla. Bob idzie za tobą. Kiedy wsiadacie do wozu, po drugiej stronie ulicy nad budynkami wyświetla się wskaźnik celu, ledwo widoczny, kręcący się rombik.

Na miejsce zgłoszenia nie jest z Corstorphine daleko, ale trzeba jechać stromo w górę Drum Brae, ciasno pomiędzy domkami jak pudełka od butów na dole i wirującymi młynkami modlitewnymi farmy wiatraków na szczycie. Gdy zaczynasz znowu zjeżdżać w dół, niepokoisz się, że z mapą jest coś nie tak - mówi „za sto metrów w prawo”, a tam widać tylko zagajnik miejskiej bioróżnorodności.

- A co to miało być? - pyta Bob.

- No nie wiem. Szefu mówił, że coś dziwnego. - Czujesz błysk irytacji, ale na twojej zmianie brakuje dziś jednej załogi, czyli byłby to głupi czas na robienie kawałów, i dokładnie w tym momencie dostrzegasz prowadzący między drzewa wjazd, a okulary błyskają zielono.

- Ej no, zobacz tę działkę!

Na końcu podjazdu parkuje parę samochodów, a ponieważ Zarząd Lasów nie rozdaje pracownikom bentleyów i maserati, można się domyślać, że jesteście na miejscu. Jednakże budynek, przed którym parkują, mocno kontrastuje z wypasionymi furami: bardziej przypomina szalet publiczny z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku niż biuro jakiejś firmy - cztery betonowe ściany podpierające płaski, pozbawiony charakteru dach, który jakby krzyczał: „Azbest!”, z całą siłą, na jaką stać jego sapiące, zryte międzybłoniakiem płuca. Może to jakiś modny klub dla homo z tych nowych firm? Kręcisz głową i wysiadasz, poklepując słuchawkę w uchu, żeby telefon nadstawił ucha:

- Jesteśmy na miejscu, czas: teraz. Zapis dowodowy start.

Zapis i tak idzie; wszystko, co widzisz na służbie, trafia do czarnej skrzynki, ale po takich głosowych znacznikach daje się wyszukiwać. Dzięki temu zdarzenie nie zgubi się w twoim życiodzienniku. Bob idzie przy nodze jak grzeczny szczeniak. Osiem tygodni po dyplomie, ratunku. Dobrze, że chociaż czystości go nauczyli.

Drzwi do biura to płyta błyszczącego zielonego plastiku z odzysku, odsuwająca się automatycznie, gdy podchodzisz, i ukazująca recepcję, kompletnie nie przypominającą szaletu publicznego. Czyli nici z jakieś afery między homo. Oświetlenie jest gustowne, bielona sosna nieskazitelnie ekologiczna, a na pustym kontuarze recepcji stoi ekran wielkości Teksasu, wyświetlający oszałamiającą demówkę ze świata jakiejś gry sieciowej, z nałożonym napisem „HAYEK ASSOCIATES PLC.”. Pilnuje pojedynczych, stalowych drzwi do windy z czytnikiem linii papilarnych. Oczywiście. Ale przynajmniej wiadomo teraz, że to nie będzie jakaś cholerna pogadanka prospołeczna. Takich masz aż potąd, w końcu jesteś jednym z nielicznych sierżantów w Dywizji C, którzy są otwarcie heteroseksualni inaczej.

- Jest tu ktoś?! - wołasz, niecierpliwie kołysząc się na obcasach.

Drzwi windy otwierają się z szelestem i wychodzi obywatel, pędzi ku tobie i załamuje dłonie:

- To straszne, straszne! Czemu tak długo? To potworna katastrofa!

- Spokojnie. - Celujesz w niego nastawionymi na pełne nagrywanie okularami.

Rejestrują: jeden obywatel, mężczyzna, rasy białej, 185 cm wzrostu, 80 kg wagi, krótkie włosy, drogi z wyglądu garnitur, koszula bez krawata, wzburzony, ale trzeźwy. Jest w tym trudnym do określenia przedziale wiekowym między 25 a 45, przyzwyczaił się mieć wszystko pod kontrolą, ale teraz jesteś tu najbliższym przedstawicielem władzy, więc ucieka się do naiwnej wiary dziesięciolatka. (Albo to, albo się boi, że go aresztujesz za publiczne okazywanie emocji bez dramatycznej koncesji). Widać, że nie jest przyzwyczajony zadawać się z policją. I w tą stronę trzeba grać.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin