Sokół Monika - Rubin.rtf

(64 KB) Pobierz

 

Monika Sokół

 

Rubin

 

 

Dwóch mężczyzn jechało drogą wijącą się pomiędzy skałami. Różnica w jakości ich zbroi, mieczy i koni jasno wskazywała, który z nich jest panem, a który sługą.

– Panie? – Młody mężczyzna nieśmiało zwrócił się do zamyślonego rycerza jadącego przed nim.

– Czego chcesz, Bertramie?

– Wybacz, panie, że przerywam ci twoje rozważania, ale wciąż zastanawiam się, dlaczego zostawiłeś swoich ludzi z darami i pana de Brec w miasteczku, a do zamku jedziemy tylko we dwóch?

– Ech, Bertramie... – Rycerz z niezadowoleniem pokręcił głową. – Jesteś moim giermkiem ponad trzy lata, a wygląda na to, że niczego się przez ten czas nie nauczyłeś.

– Przepraszam, panie.

– Ile razy powtarzałem ci, że zawsze trzeba mieć przygotowaną drogę ucieczki?

– Nie podejrzewałem, że dotyczy to także swatów – mruknął z przekąsem Bertram.

– Nie znasz tego powiedzenia, że w miłości jest jak na wojnie? A na wojnie ta taktyka akurat dobrze się sprawdzała. Zwłaszcza w Jerozolimie. Gdybym nie miał wystarczająco wiele złota i silnego poparcia, teraz gniłbym w lochu, a tak wielki mistrz kazał mi tylko wynosić się i więcej nie wracać. Ten głupiec pozbył się najlepszego rycerza Ziemi Świętej tylko dlatego, że złupiłem kilka karawan i potarmosiłem kilku bogatych pogan.

Giermek nic nie odpowiedział. Doskonale pamiętał okrucieństwo, z jakim jego pan traktował pojmanych jeńców, rozczłonkowane zwłoki kupców walające się dookoła spalonych wozów, krzyki gwałconych niewiast. Nie było w tym nic z cnót rycerskich, o jakich słyszał z ust minstreli na dworze ojca, ani ze świętej misji, o jakiej grzmieli księża w kościołach. Owszem, wielki mistrz nakazał wsadzić ich na statek do Neapolu, ale miał ku temu swoje powody – rycerz Enguerrand de Colonges swoimi samowolnymi atakami naruszał postanowienia traktatu, który z takim trudem udało się podpisać z Saracenami. W duchu Bertram cieszył się z takiego obrotu sprawy, bo wreszcie mógł wrócić do ojczyzny. Ojciec wysłał go, niemal jeszcze chłopca, z posiłkami dla swojego seniora, a że Enguerrand akurat stracił giermka, więc Bertram zajął jego miejsce. Jerozolima zrobiła z niego mężczyznę, ale miał serdecznie dosyć słońca, piasku i wszechobecnego kurzu pustyni.

Głos pana wyrwał go ze wspomnień.

– Orszakowi kazałem zaczekać, bo najpierw sam muszę ocenić sytuację. Gdyby panna okazała się nie tak piękna, jak o niej mówią, będę miał jeszcze szansę wycofać się bez zbytecznej awantury.

– A jeśli ojciec panny się nie zgodzi? Słyszałem, że wielu rycerzy odprawił z niczym.

– Zapomniałeś, mój dobry Bertramie, że mnie się nie odmawia?

O, tak. Nikt, kto odmówił rycerzowi Enguerrandowi, nie wyszedł na tym dobrze.

Rozmowę przerwał im widok zamku wyłaniającego się zza zakrętu. Kamienne mury niewielkiej warowni wtapiały się w otaczające ją skały, tworząc z nimi niemal jedną całość.

Enguerrand ocenił obwarowania okiem fachowca.

– Góra trzy dni – stwierdził. Nie musiał dodawać nic więcej; i bez tego Bertram wiedział, że jego pan daje sobie tyle czasu na zdobycie zamku, gdyby coś poszło nie po jego myśli.

Bez przeszkód wjechali na dziedziniec zamku.

Stary Filip musi czuć się w swojej siedzibie bardzo bezpiecznie, skoro trzyma bramy otwarte – pomyślał rycerz, odruchowo licząc zbrojnych w zasięgu wzroku. Mruknął do giermka:

– Zaczynaj.

Bertram zadął w róg, co zwykł czynić przed bramami, ale skoro brama była otwarta...

– Rycerz Enguerrand, pan na Colonges, pragnie złożyć wyrazy szacunku Filipowi, panu tego zamku.

Ludzie krzątający się w zabudowaniach gospodarczych i straże na murach popatrzyli zdziwieni na dwóch zbrojnych, którzy tak oficjalnie oznajmiali swoje przybycie. Rzadko kto bawił się tutaj w takie ceregiele. Oczywiste było przecież, że już dawno zostali zauważeni.

– Co za dziura – westchnął w duchu Enguerrand. Po chwili w drzwiach stołpu pojawił się mężczyzna lat około pięćdziesięciu, ubrany w prostą sukienną tunikę, pośpiesznie dopinający na sporym brzuchu rycerski pas.

– To zaszczyt dla mnie gościć słynnego pogromcę Saracenów. – Rozłożył ręce w powitalnym geście. – Świetność twoich czynów, panie, dotarła nawet do mojego domu, chociaż leży z dala od uczęszczanych szlaków. Zapraszam do środka.

Zaprowadził Enguerranda do głównej sali, gdzie kobiety właśnie zastawiały stół misami z zimnym mięsiwem, świeżym chlebem i dzbanami z cienkim winem.

– Posil się najpierw, panie Enguerrandzie, a potem z przyjemnością posłucham, z czym do mnie przybywasz.

Jedząc, rozmawiali o łowach, Jerozolimie, pustyni, a gdy nasycili głód, gospodarz spytał:

– Czemu zawdzięczam twoją wizytę, panie?

– Od jakiegoś czasu podróżuję po naszej słodkiej Francji z polecenia miłościwie nam panującego, by wybadać, jakie nastroje panują wśród szlachetnie urodzonych w związku z Ziemią Świętą. – Enguerrand zbytnio nie rozminął się z prawdą, gdyż rzeczywiście król nakazał mu mieć oczy i uszy szeroko otwarte.

– Czyżby nasz pan szykował kolejną wyprawę? – Filip starał się nie pokazać po sobie zaniepokojenia. Nie miał synów, a jego bracia nie żyli, gdyby więc król nakazał mu ruszyć na wojnę lub do Jerozolimy, jego dobra zostałyby bez opieki. Była co prawda Izabela, ale nie łudził się, że obroniłaby zamek przed najazdem pazernych sąsiadów. Uznał zatem, że musi jakoś obłaskawić tego zabijakę, Enguerranda. – Dzisiejszego wieczora odbędzie się uczta z okazji twojej wizyty, panie. Mam nadzieję, że zechcesz uraczyć nas opowieściami o swoich przygodach.

– Z przyjemnością. Czy mieszkasz sam, panie Filipie? – spytał niespodziewanie rycerz.

– Nie, mieszka ze mną również córka. Niestety, żona zmarła przed laty, nie dając mi więcej dzieci. – Filip był pewien, że Enguerrand jest doskonale zorientowany w jego sytuacji rodzinnej.

– Dobrze by więc było, gdyby twoja córka, panie, również wzięła udział w uczcie. Chciałbym poznać kobietę, o której urodzie krążą legendy.

Tu cię mam, łajdaku! – zaklął w myślach Filip. – To o Izabelę tak naprawdę ci chodzi.

Musiał natychmiast porozmawiać z córką.

– Wybacz, panie, ale wzywają mnie obowiązki. Dzisiaj jest dzień sądów w pobliskiej wiosce.

– Nie zatrzymuję cię więc, panie. – Enguerrand łaskawie skinął głową na pożegnanie. Zauważył, że Filip nie jest głupcem i wszystkie niedomówienia zrozumiał prawidłowo. To tylko ułatwiało sprawę.

 

 

– Gdzie moja córka?! – Filip wrzeszczał na starszego wioski. Izabela kilka razy w tygodniu brała kosz jedzenia i jak twierdziła, szła pomóc najuboższym rodzinom. Nigdy nie wątpił w jej słowa, ale teraz okazało się, że w wiosce jej nie ma i dzisiaj nie było.

– Nie wiem, panie. – Chłop opuścił wzrok, żeby nie można było wyczytać z jego oczu kłamstwa. Podejrzewał, gdzie może przebywać Piękna Izabela, jak nazywali ją poddani jej ojca, ale tej informacji nie wyciągnęliby od niego nawet na torturach. Był odpowiedzialny za mieszkańców wioski, a dzięki ofierze córki Filipa ludzie wreszcie mogli nie bać się nocy i spać spokojnie. W duchu pobłogosławił dziewczynę. Zdecydował się zyskać dla niej trochę czasu. – Może jest u bartników albo u smolarzy na Przecince? Czasami tam zachodzi.

Przy odrobinie szczęścia mogła już być w którymś z tych miejsc, gdy zjawi się ojciec.

Pan Filip bez słowa wyszedł z chaty, dosiadł konia i skinąwszy na swoich ludzi, galopem ruszył w stronę lasu.

– Gaston! – zawołał starszy wioski. Po chwili do chaty wpadł kilkunastoletni wyrostek. – Biegnij do smolarzy i powiedz, że pan szuka panny Izabeli. Śpiesz się!

 

 

– Co o tym myślisz? – spytał Enguerrand giermka. Stali na murach zameczku i podziwiali okolicę.

– Przytulne gniazdko – stwierdził Bertram.

– Czego dowiedziałeś się w kuchni?

– Ludziom żyje się tu dostatnio, bo pan Filip nie ciśnie ich podatkami. Uważają go za dobrego pana. Za to o pannie Izabeli mówią, że jest dziwna.

– Dziwna? – zainteresował się rycerz.

– Jakby nie do końca zdrowa na umyśle. Wygląda ponoć, jakby cały czas myślami była gdzie indziej. Ma jednak dobre serce, bo niemal codziennie odwiedza najbiedniejsze rodziny w okolicy z koszykiem pełnym jedzenia.

– Najbiedniejsze rodziny, powiadasz...

 

 

Pan Filip wpadł do chaty smolarzy. Ku swej uldze zastał córkę siedzącą na stołku pośrodku izby i trzymającą na kolanach najmłodsze dziecko gospodarzy. Zaskoczona podniosła wzrok na ojca.

– Witaj, ojcze. Co cię tu sprowadza? – spytała, oddając roześmiane dziecko matce.

– Muszę z tobą koniecznie porozmawiać. – Z jego głosu znikła uprzednia złość. Miał wielką słabość do swojego jedynego dziecka, ale gdy nie znalazłszy jej we wsi, pomyślał, że dziewczyna oszukuje go i pod przykrywką dobroczynności odwiedza kochanka, krew się w nim zagotowała. Teraz jednak sam siebie łajał za nadmierną podejrzliwość.

Nie zwlekając, ruszyli w stronę zamku. Izabela i pan Filip szli, prowadząc jego konia, natomiast trzej zbrojni ze straży zamkowej jechali za nimi w takiej odległości, by nie słyszeć, o czym ich pan rozmawia z córką.

– Odwiedził nas dzisiaj gość, Izabelo – zaczął. – Bardzo specjalny gość.

Kto?

– Enguerrand de Colonges.

– Ten rzeźnik, który ani chwili nie może spokojnie usiedzieć na zadku? – Dziewczyna pogardliwie wydęła różowe usteczka.

– Ten sam.

Co prawda minstrele śpiewali o nim jako o człowieku wielkiej odwagi i niezrównanego męstwa, który wziął udział w niezliczonych bitwach, zabijając swoich wrogów dziesiątkami, ale Izabela bezbłędnie potrafiła oddzielić prawdę od fikcji i pięknych słówek. Rozpoznała w bohaterze pieśni awanturnika lubiącego przelewać krew.

– I po co on tu przyjechał?

– Obawiam się, że to właśnie ty jesteś celem wizyty.

Izabela zasępiła się.

– Nie chcę go za męża – oświadczyła. – Ale to niebezpieczny człowiek. Inny niż ta cała reszta, z którą mieliśmy do czynienia wcześniej.

Niejeden rycerz czy nawet możny odwiedzał pana Filipa ze swatami, ale żaden nie spodobał się Pięknej Izabeli, co wcale nie martwiło jej ojca, który cieszył się, że dłużej będzie miał córkę dla siebie. Grożono, proszono, próbowano przekupić kapryśną pannę i jej ojca, ale niczego tym nie zyskano. Tym razem jednak sprawa przedstawiała się gorzej, bo Enguerrand miał renomę doskonałego wojownika i gwałtownika, który bez wahania sięga po to, czego pragnie.

– Czy wspominał już coś na temat ślubu? – spytała Izabela.

– Nie, ale zażądał twojej obecności na wieczornej uczcie.

– Trudno – westchnęła dziewczyna. – Poczekamy i zobaczymy, jak się sprawy potoczą, a na razie, jak zwykle, będę grać rolę nieco ociężałej umysłowo.

 

 

Na uczcie podano, co najlepszego było w spiżarni. Enguerrand jednak nie bardzo zwracał uwagę na to, co je, nie mogąc oderwać wzroku od dziewczyny. Należała do tego typu kobiet, których uroda daje natchnienie poetom. Miała jasną i gładką skórę, złote włosy falą opadające do pasa, różowe wargi, które kryły zdrowe, białe zęby. Była smukła, niezbyt wysoka i niezbyt niska – w sam raz. Jej długie palce odrywały od pieczeni kawałki mięsa i z wdziękiem niosły do ust. Za to wyraz jej błękitnych oczu niszczył całą harmonię wyglądu. Wzrok miała pusty, nieobecny, jakby przy stole siedziała sama skorupa, natomiast dusza przebywała gdzieś w bardzo odległych miejscach.

Enguerrand próbował przełamać jej obojętność, snując opowieści o swoich przygodach w Ziemi Świętej – o polowaniu na lwy, o dzikich i okrutnych Saracenach, o zamaskowanych zabójcach, którzy bezszelestnie przychodzili w nocy, by zabić, a potem znikali bez śladu, o potworach, jakie można było spotkać na pustyni, gdy odeszło się zbyt daleko od uczęszczanych szlaków. Izabela jednak nie dawała po sobie poznać, czy w ogóle słucha jego wywodów. Rycerz był dla niej jak powietrze i gdy nawet zdarzyło jej się spojrzeć w jego stronę, patrzyła nie na niego, ale przez niego, jak gdyby nie istniał.

Szybko odeszła do swoich komnat.

 

Późnym wieczorem, gdy Bertram pomagał mu zdjąć uroczyste szaty, Enguerrand wciąż nie wiedział, co myśleć o Izabeli. Bez wątpienia była piękna, ale czy w pełni zdrowa na umyśle? Nie chciał mieć w domu szalonej żony. Potrzebował kogoś, kto będzie potrafił dobrze zarządzać jego ziemiami, a podczas jego nieobecności bronić zamku przed wrogami. Ale także kobiety, która swoją urodą przyćmiewałaby wszystkie inne i która dałaby mu zdrowe i silne dzieci.

Nie przywykł też do braku reakcji kobiet w stosunku do jego osoby. Sława, która go otaczała, nie była jego jedynym atutem w kontaktach z niewiastami. Zdawał sobie sprawę, że jego wygląd jest przyjemny dla oka – był wysoki, harmonijnie zbudowany, o muskularnych ramionach i szerokich barach, stanowił cel dla wielu dam. I chociaż nie miał modnie utrefionych w loki blond włosów, tylko wciąż krótko je przycinał, jak miał to w zwyczaju robić na pustyni, to dworki królowej, jego dalekiej krewnej, lgnęły do niego jak pszczoły do miodu. Nie odstraszały ich zimne, niebieskie oczy dawnego krzyżowca ani brak wykwintnych manier.

– Zostajemy tu kilka dni – zakomunikował Bertramowi. – Muszę rozeznać się w sytuacji. Ty też dowiedz się, ile tylko będziesz mógł.

– Tak, panie. Mam dzisiaj schadzkę z jedną z dziewek kuchennych. Może od niej czegoś się dowiem.

– W takim razie idź już i nie pokazuj mi się rano bez informacji.

Giermek ukłonił się i wyszedł z komnaty.

Enguerrand siedział w milczeniu, wpatrując się w ogień płonący na kominku. Izabela zapadła mu w serce. Wciąż miał przed oczami jej śliczną twarz, ale obojętność spojrzenia dziewczyny budziła w nim gniew. Pragnął jej. Najbardziej jednak chciał, by go dostrzegła. Chciał zobaczyć w jej oczach błysk pożądania lub strachu.

Kładł się do łóżka rozdarty pomiędzy chęcią natychmiastowego wtargnięcia do jej komnat i wzięcia jej siłą a rozsądkiem, który podpowiadał mu, że żony nie powinno się brać w ten sposób. Przynajmniej nie przed ślubem i nie w zamku jej ojca, mając tylko jednego człowieka do pomocy.

Usnął nad ranem.

Bertram obudził go, gdy słońce stało już wysoko. Czerwone z niewyspania oczy i ostentacyjne ziewanie świadczyły, że bardzo sumiennie podszedł do wyznaczonego mu zadania.

– No i? – Niecierpliwił się rycerz, gdy giermek pomagał mu założyć tunikę.

– Wszyscy zgodnie i z wielkim przekonaniem twierdzą, że panna jest trochę... nie tego...

– Do diabła! – zaklął pod nosem Enguerrand.

Jednak te zapewnienia wydały mi się zbyt żarliwe, zwłaszcza że popierane były porozumiewawczymi spojrzeniami, jakie wymieniały pomiędzy sobą służące, gdy wydawało im się, że nie patrzę.

– A co powiedziała ci w nocy dziewka?

– Wolałem nie budzić jej podejrzliwości i zapytałem tylko, czy często widuje panienkę, na co ona odparła, że zazwyczaj rankiem, gdy przychodzi do kuchni po koszyk dla biednych. Zaczaiłem się więc pod oknem, gdy tylko wzeszło słońce.

I?

– I przyszła. Ale daleko jej było do kogoś ociężałego na umyśle. Weszła do kuchni...

 

 

Izabela weszła do kuchni, zawiązując na głowie chustkę. Ubrana była w zwykłą brązową sukienkę, jakie nosiła większość służących na zamku. Na pierwszy rzut oka nie można było odróżnić jej od kobiet krzątających się po kuchni.

– Mario, koszyk gotowy? – spytała najstarszej kucharki.

– A jakże, panienko.

– Margot – zwróciła się do ochmistrzyni. – Dzisiaj jest post, więc resztki mięsa z wczorajszej uczty zamknij w komorze. Na obiad ma być piwna polewka, chleb i biały ser. Żadnego wina, tylko woda i rozcieńczone mleko.

Izabela odkroiła sobie pajdę chleba.

– Panienko, weź sobie trochę dziczyzny – poradziła kucharka. – Post postem, ale ty musisz dobrze się odżywiać.

– Masz rację. Dajcie mi tego dobrego sera od młynarzowej.

Podkuchenna szybko skoczyła do komórki na nabiał i zaraz była z powrotem z krążkiem smakowitego sera. Izabela odkroiła sobie kawałek, a cenny ser ponownie zniknął za drzwiami spiżarni.

– Powinnaś jeść więcej mięsa – pouczyła ją ochmistrzyni. – Blada jesteś, a to zły znak.

– Nic mi nie jest, nie marudź – ucięła dziewczyna. – Działo się coś ciekawego?

– Ten chłystek od rycerza wypytywał o ciebie.

I?

– Gadałyśmy to co zawsze. Chyba uwierzył, bo gdy poszedł z Jeanette, to o nic już nie pytał.

Kobiety w kuchni roześmiały się znacząco. Tylko młoda podkuchenna spłonęła rumieńcem.

– Przepraszam, Jeanette, że przypadła ci taka rola. Mam tylko nadzieję, że nie było nieprzyjemnie, bo w końcu przystojny z niego chłopak...

– E, panienko. – Dziewczyna machnęła ręką. – Ja tam nie narzekam.

Zawtórował jej kolejny wybuch śmiechu.

– Nie pytał o mnie? – upewniała się Izabela.

– Tylko czy panienkę widuję.

– I co mu odpowiedziałaś?

– Że wtedy, gdy panienka przychodzi po koszyk.

– Hmm... Dziwne – podsumowała Izabela. – Musicie na nich uważać. Na obydwu. Enguerrand to szuja, która nie cofnie się przed niczym, a jego giermek może być bardziej przebiegły, niż na to wygląda.

– Chodzi ci o coś konkretnego? – zaniepokoiła się ochmistrzyni.

Jeszcze nie, ale mam złe przeczucia. Obawiam się, że tym razem nie pójdzie tak łatwo. A teraz dajcie mi koszyk, bo już jestem spóźniona.

 

– A więc to tylko gra – mruknął zamyślony Enguerrand. – Próbują mnie zniechęcić.

– Na to wygląda, panie – zgodził się Bertram.

Rycerz zerwał się ze stołka, na którym usiadł, gdy giermek zakładał mu buty.

– Muszę wiedzieć, dokąd chodzi z tym koszykiem. Założę się, że nie do żadnych biedaków, a do kochanka.

Szybkim krokiem przemierzał komnatę tam i z powrotem. Bertram za każdym razem, widząc go w takim stanie, miał wrażenie, że patrzy nie na człowieka, a na lamparta w klatce. Widział te wielkie koty w Jerozolimie, gdy wieziono je w klatkach jako prezent dla króla Baldwina. I lamparty, i jego pan miały podobne spojrzenie – dzikie i pałające żądzą mordu.

Oj, będą kłopoty – pomyślał giermek.

– Dawno wyszła? – spytał rycerz.

– Dawno. O świcie.

– Jutro obudź mnie przed świtem.

– Tak, panie.

– A teraz zakładaj kolczugę, bierz miecz i tarczę i czekaj na mnie na dziedzińcu.

Bertram westchnął w duchu – wiedział, że tak się to skończy. Rycerz Enguerrand musiał na kimś wyładować swoją złość.

Matko najświętsza! – pomyślał Filip, patrząc z okna swojej komnaty na to, co działo się na dziedzińcu. Enguerrand, ubrany tylko w tunikę, atakował pełnozbrojnego giermka. Miotał nim po całym dziedzińcu i gdyby tylko chłopak miał mniejsze doświadczenie, źle by się to dla niego skończyło.

Filip nie miał wątpliwości, że ten pokaz siły przeznaczony był dla niego. Zdawał sobie sprawę, że w zamku nie było nikogo, kto dotrzymałby pola Enguerrandowi de Colonges. Prawdopodobnie nawet jego młody giermek rozniósłby w pojedynku każdego z jego ludzi.

Zaiste, niebezpieczny człowiek z tego de Colonges – pomyślał, a serce ścisnął mu strach, że tym razem będzie musiał oddać swoją piękną córkę. Żałował teraz, że tak długo jej ulegał i wcześniej nie znalazł dla niej odpowiedniego męża, który by ją szanował i dbał o nią. Teraz ten rzeźnik, jak go sama nazywała, może im narobić kłopotów.

Musi coś wymyślić, musi!

Ale co?

 

 

Następnego ranka rycerz postanowił śledzić Izabelę. Już na samym początku wymknęłaby mu się, gdyż nie poznał jej w stroju służącej. W ostatniej chwili wskazał mu ją giermek. Kryjąc się pomiędzy drzewami, śledzili ją aż do chaty smolarzy. Jednakże kiedy stamtąd wyszła, niemal natychmiast stracili ją z oczu. Szukali jej długo, lecz przepadła jak kamień w wodę.

W południe zgrzany, głodny i zmęczony Enguerrand zarządził powrót do zamku. Był wściekły, że jego, który tyle razy zasadzał się na Saracenów i podchodził lwy z templariuszami, wywiodła w pole zwykła młódka.

Nazajutrz zaczaił się przy chacie smolarzy. Bertrama zostawił w zamku. Nie chciał, by giermek był świadkiem jego klęski po raz kolejny, gdyby panna znów zginęła mu w lesie.

Gdy Izabela wyszła z leśnej zagrody, minęła go zaledwie o kilka kroków, jednak nie zauważyła rycerza skrytego pomiędzy korzeniami wiel...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin