Ewan Chris - 03 - Dobrego zlodzieja przewodnik po Las Vegas.pdf

(792 KB) Pobierz
357023430 UNPDF
CHRIS EWAN
DOBREGO ZŁODZIEJA PRZEWODNIK PO LAS VEGAS
Przekład KATARZYNA MAKARUK
AMBER
złodziej: bandyta, włamywacz, oszust, rzezimieszek,
kieszonkowiec, doliniarz, łupieżca, grabieżca, rabuś,
kanciarz, szuler
Jezu, tyle w temacie złej reputacji...
1
Ukraść portfel jest łatwiej, niż mogłoby się wydawać. Cała sztuka to
wyczekać na odpowiedni moment i wykonać ruch bez wahania.
Nie brzmi przekonująco? W porządku, wyobraź sobie, że twój cel pochyla
się nad stołem do ruletki w Vegas, a kieszenie jego spodni się rozchylają.
Załóżmy, że stoisz obok z butelką budweisera w ręce. Jeśli nawet poczuje,
że ktoś się o niego otarł, wcale go to nie zdziwi. Wierz mi, wystarczy
sekunda, żeby wsunąć wolną rękę do jego kieszeni i zwinąć mu portfel.
Myślicie, że to nie może być aż tak proste. Pewnie większość z was
zgodziłaby się, że to możliwe tylko wtedy, gdy cel jest kompletnym
durniem. I gdybym próbował wyciągnąć portfel na przykład tobie, na
pewno byś mnie przyłapał.
Cóż, to zrozumiała reakcja, ale obawiam się, że błędna. Przede wszystkim
jestem dobry. I nie w tym sensie: no chodź, założymy się, jaki jestem
dobry. Tylko naprawdę dobry. Utalentowany. Szybki, zwinny,
doświadczony. Tak dobry.
Poza tym liczy się jeszcze psychologia. W końcu wcale nie wyglądam na
kieszonkowca. Jestem dokładnie ogolony i pachnę wodą kolońską. Mam
na sobie sportową marynarkę i eleganckie dżinsy. Moje buty są
wypastowane, paznokcie czyste, oddech świeży. I jesteśmy w miejscu z
klasą - w kasynie Fifty-Fifty w samym sercu Stripu, na wprost Caesars
Pałace, obok hotelu Yenetian. No
i stoimy przy stole w strefie wysokich stawek, w części dla rasowych
graczy, a od plebsu oddzielają nas pluszowy balasek i cokół. Już od
jakiegoś czasu gawędzisz z moją przyjaciółką Victorią - zadbaną,
nienagannie ubraną, atrakcyjną, bystrą, dowcipną i w ogóle wzorem
wszelkich cnót. Och, a czy wspomniałem, że jesteśmy Brytyjczykami? I
mielibyśmy być kryminalistami?
A więc przyjmijmy, że gdybym chciał ukraść ci portfel, zajęłoby mi to
połowę czasu, w jakim doszliśmy do tego momentu, i nawet byś się nie
zorientował. Hej, nie załamuj się - to facet, któremu właśnie zwinąłem
portfel, też się nie zorientował.
Był średniego wzrostu, miał wypielęgnowaną ciemną hollywoodzką
grzywę, wyłącznie sztuczną opaleniznę i pełną świadomość swojej
pośledniej sławy. Nazywał się (wierzysz?) Josh Masters i pracował w
Fifty-Fifty jako iluzjonista, gwiazda drugorzędnej estrady: dwanaście
występów tygodniowo czterdzieści osiem tygodni w roku. Jego
specjalnością było sprawianie, żeby rzeczy znikały: tancerki, tygrysy,
Stratosphere Tower, jego własna wiarygodność. Olśniewająco biały
uśmiech i intensywnie niebieskie oczy Mastersa spoglądały z billboardów
i ulotek wszędzie w całym kasynie i w całym mieście.
Zostawmy na razie powody, dla których zabrałem mu portfel. Jako
zawodowy autor kryminałów powinienem was jednak poinformować, że
nie jestem kompletnym łajdakiem. Pozwólcie mi zauważyć, że wcale nie
mam w zwyczaju grzebać ludziom w kieszeniach. Zdarzało mi się to w
przeszłości i bez wątpienia będzie zdarzało się i w przyszłości, ale
dotychczas prawie zawsze był to środek służący nieco bardziej złożonemu
celowi, nigdy zaś czysta przyjemność. Szkoda mojego czasu - człowiek
może wykorzystać ograniczoną liczbę praw jazdy.
To prawda, jestem złodziejem, ale takim, którego moglibyście nazwać
złodziejem najwyższej klasy. Wolę pracować za prowizję, a odkąd staram
się nie robić tego zbyt często (żeby ryzyko, że zostanę złapany, pozostało
tak bliskie zeru, jak to tylko możliwe), przyjmuję zlecenia wyłącznie, jeśli
mam zostać odpowiednio wynagrodzony. Zazwyczaj znaczy to, że
okradam ludzi dwóch rodzajów - bogatych albo skorumpowanych. I choć
raczej nie czyni to ze mnie duchowego następcy Robin Hooda, lubię
myśleć, że moralny kompas trzyma mnie z dala od strefy dla kompletnych
mętów.
To tyle jeśli chodzi o obronę. Pamiętacie pewnie, że portfel iluzjonisty
przewędrował z jego kieszeni do mojej dzięki całkiem zgrabnej sztuczce
zręcznych rąk, którą sam Masters mógłby docenić, gdyby tylko miał
okazję przyjrzeć się mojej technice. Otóż kiedy zdobycz była już
bezpieczna, a moja wspólniczka się usunęła, umknąłem z miejsca zbrodni i
opuściwszy strefę wysokich stawek, przeszedłem do głównej części
kasyna.
Fifty-Fifty to jeden z najnowszych megakompleksów przy Stripie. Tak jak
prawie wszystkie kasyna w Vegas jest tematyczne -subtelną wskazówkę
stanowi nazwa. Motywem przewodnim Fifty-Fifty uczyniono Amerykę lat
pięćdziesiątych, a piętro, na którym znajduje się samo kasyno,
zadedykowano światu gangsterów z filmów noir, sznurowatych produkcji i
masowej wyobraźni.
Weźmy za przykład kelnerki roznoszące koktajle: fryzura na pazia,
makijaż ciężki od podkładu, różu i szminki, wyszywane cekinami
kremowe gorsety nad czarnymi mikroskopijnymi spódniczkami i długimi
nogami w nylonach. Tak samo menedżerowie -szare jak skóra rekina
marynarki z szerokimi klapami i kapelusze trilby. Z kolei pracowników
ochrony ubrano jak gliniarzy z epoki - niebieskie poliestrowe koszule,
czarne wąskie krawaty i złote odznaki w kształcie pięcioramiennej
gwiazdy. W kasie za pozłacanymi kratami kasjerzy noszą zielone daszki, a
krupierzy w koszulach bez kołnierzyków i czarnych kamizelkach swoje
klientki nazywają „laleczkami", „ślicznotkami" i „babeczkami", a klientów
„ferajną".
Ze wszystkich głośników leciały swingujące kawałki, ale dźwięki muzyki
ginęły w hałasie dobiegającym z hali gier - w brzęku jednorękich
bandytów, wśród okrzyków rozczarowania i ekscytacji przy stołach do gry
w kości, w furkocie tasowanych kart, stukocie kulki w ruletce, ogólnym
szmerze i gwarze rzeszy frajerów wykładających pieniądze wbrew
wszelkiemu prawdopodobieństwu.
Tyle się wokół działo, że minęło kilka chwil, zanim dostrzegłem
stanowisko ochrony (które z oczywistych względów wywarło na mnie
wrażenie, kiedy się meldowaliśmy). Gdy już jednak odnotowałem jego
położenie, ruszyłem w tamtą stronę, pamiętając, że główne windy są zaraz
za nim. Bardzo starałem się utrzymać kurs, ale łatwiej powiedzieć, niż
zrobić. Miałem na drodze mnóstwo ludzi, ale co ważniejsze, wydawało
się, jakby kasyno zaprojektowano niczym labirynt, który stale prowadzi
cię z powrotem w miejsce, gdzie zechciałbyś zaryzykować znaczną sumę.
Przeszedłem przez korytarz ze stołami do gry w kształcie nerki - wszystkie
wykonano z orzechowego forniru, kremowej skóry i bordowego filcu.
Stoły do black jacka, black jacka switcha, kasynowej wojny, pokera pai
gow i teksańskiego klinczu ustąpiły w końcu miejsca stołom do gry w
kości i ruletkę, a potem wideopokerowi i automatom na monety, przy
których grały starsze kobiety w welurowych dresach.
Stąpałem po nylonowym jarmarcznym dywanie, który naprawdę nieludzko
Zgłoś jeśli naruszono regulamin