Krentz Jayne Ann - Swiatlo prawdy.pdf

(986 KB) Pobierz
22151594 UNPDF
22151594.001.png
JAYNE ANN
KRENTZ
ŚWIATŁO PRAWDY
Rozdział 1
segregator, położył dłonie płasko na małym okrągłym stoliku i spoj-
rzał na mężczyznę, który siedział naprzeciw niego w nieco za małym ho-
telowym fotelu.
- Jest pan pewien, że te dane są wiarygodne? - spytał obojętnie.
Absolutnie. - Dexter Morrow odpowiedział mu uspokajającym
uśmiechem doradcy inwestycyjnego, ale jego oczy pozostały zimne i wy­
rachowane. - Ściągnąłem je wprost z osobistego laptopa Katherine wczo­
raj wieczorem, kiedy poszła już spać.
- Istotnie, wspominał pan, że jest blisko z szefową.
Morrow zachichotał. Był to ten rodzaj znaczącego, męskiego śmiechu,
jaki często można usłyszeć w barach i przydrożnych motelach.
Bardzo blisko. Wiem z doświadczenia, że jest równie dobra w łóż­
ku, jak w zarządzaniu firmą.
Ethan zdołał nad sobą zapanować, choć nie było to łatwe. Przyszedł tu
jednak, aby załatwić sprawę swojej klientki, anie po to, by bronić jej honoru.
Za oknem słońce Arizony oświetlało wyłożony błękitnymi płytkami
basen i hol. Dzień był jasny i ciepły, jeden z tych, które rozsławiły ten
Stan. Jednak w hotelowym pokoju czuło się chłód i nie była temu winna
sprawnie działająca klimatyzacja.
Morrow swobodnie założył nogę na nogę, opierając kostkę na kolanie.
Kołnierzyk jego drogiej kremowej koszulki polo był wykończony cien­
kim czarnym paseczkiem. Koszulka została idealnie dobrana do marko­
wych spodni i eleganckich skórzanych mokasynów. Na jego nadgarstku
połyskiwał dyskretnie szwajcarski zegarek.
E than Truax nie cierpiał spraw, które kończyły się tak, jak ta. Zamknął
Dexter Morrow należał do tych. którym się powiodło. Pracował w kosz­
townie urządzonym biurze, grał w golfa w środku tygodnia i podejmo­
wał swoich klientów w drogich restauracjach, takich jak Desert View
Country Club. Tu, w Whispering Springs, był człowiekiem sukcesu.
A Ethan miał zamiar mu to wszystko odebrać.
- W porządku - powiedział. Miał już wielką ochotę zakończyć tę grę. -
Więc umowa stoi.
Morrow spojrzał w stronę teczki o bokach z aluminium, która stała przy
krześle Ethana.
- Przyniósł pan gotówkę?
- Niskie nominały, zgodnie z ustaleniami. - Ethan opuścił rękę, ujął
uchwyt teczki i pchnął ją po dywanie w stronę Morrowa.
W czasach, gdy pieniądze można w mgnieniu oka przenosić z jednego
krańca globu na drugi za pomocą systemów komputerowych, ci, którzy
nie chcą zostawiać za sobą żadnych elektronicznych śladów, ciągle wolą
żywą gotówkę.
Morrow podniósł teczkę i położył ją na stoliku. U siłował zachować obo­
jętność, ale Ethan widział, że nie bardzo mu się to udawało. Jego palce
drżały lekko, kiedy otwierał zamki. Tak, facet był mocno podekscytowany.
Mężczyzna otworzył teczkę i spojrzał na spoczywające w niej, staran­
nie powiązane pliki banknotów. Cała jego postać emanowała gorączko­
wym podnieceniem, które w przypadku kogoś innego można by wziąć za
chorobliwą seksualną żądzę.
- Chce je pan przeliczyć? - spytał Ethan cicho.
- Nie, to by za długo trwało. Muszę wracać do biura. Nie chcę, żeby
ktoś zaczął o mnie pytać. - Sięgnął do teczki. - Sprawdzę tylko kilka bank­
notów, na chybił trafił.
Ethan wstał i odsunął się nieco od stolika. Nigdy nie wiadomo, jak
zareaguje taki facet, kiedy zorientuje się, że został zapędzony w kozi róg.
Morrow przejrzał plik równo przyciętych kartek białego papieru, ukry­
ty pod pojedynczym dwudziestodolarowym banknotem. Wydawało się,
że w pierwszej chwili nie pojął, co się stało. Potem zrozumiał i jego opa­
lona twarz nabiegła krwią. Odwrócił się i spojrzał na Ethana.
- Co tu się dzieje, do cholery? - warknął.
Drzwi łazienki otworzyły się i stanęła w nich Katherine Compton.
- Właśnie miałam ci zadać to samo pytanie, Dex - powiedziała gło­
sem stłumionym od powstrzymywanego gniewu. Jej ładna twarz była
ściągnięta i nieruchoma. - Ale to byłaby strata czasu, prawda? Już znam
odpowiedź. Właśnie próbowałeś sprzedać poufne dane firmy panu Tru-
aksowi.
W oczach Morrowa błysnęła panika.
- Przedstawił się jako Williams.
- Naprawdę nazywam się Truax - odparł Ethan. - Ethan Truax z Truax
Investigations.
Morrow bezwiednie zaciskał i rozprostowywał palce dłoni. Sprawiał wra­
żenie, jakby ciągle nie umiał powiązać wszystkich faktów w logiczną całość.
- Jest pan prywatnym detektywem?
- Tak - odparł Ethan.
Osłupienie Morrowa trochę go zaskoczyło. Facet miał na swoim kon­
cie kilka podobnych przekrętów. Powinien wiedzieć, że nie zawsze wszyst­
ko idzie zgodnie z planem. Nie znaczyło to co prawda, że kiedykolwiek
groziło mu jakieś realne niebezpieczeństwo. Pracodawcy prawie nigdy
nie kierowali takich spraw do sądu. Nie życzyli sobie rozgłosu.
- Wynajęłam Ethana w ubiegłym tygodniu, kiedy nabrałam pewnych
podejrzeń co do ciebie, Dex - powiedziała Katherine.
Morrow błagalnie wyciągnął ręce w jej stronę.
- Kochanie, nic nie rozumiesz...
- Niestety, rozumiem doskonale - odparła. - Udało ci się zrobić ze
mnie idiotkę, ale to już koniec.
Morrow spojrzał na Ethana pociemniałymi od gniewu oczami, po czym
znowu zwrócił się do Katherine.
- To nie tak, jak myślisz. Popełniasz duży błąd.
- Nie sądzę - odparła Katherine.
- Posłuchaj, wiedziałem, że jest przeciek, i wiedziałem, że to ktoś z two­
jego najbliższego otoczenia. Więc postanowiłem, że spróbuję przyłapać
drania, który cię oszukuje.
- Ty jesteś tym draniem.
- To nieprawda. Kocham cię. Chciałem cię chronić. Kiedy Truax za­
czął rozpuszczać pogłoski, że jest zainteresowany kupnem tych danych,
pomyślałem, że wreszcie dotrę do tego, kto sprzedaje tajemnice firmy.
Jestem tu, bo chciałem wyciągnąć od niego jakieś informacje. Miałem
zamiar go podejść.
- Nie martw się - powiedziała Katherine - nie pozwę cię do sądu. To
mogłoby zaszkodzić firmie. Compton Investments zostało zbudowane na
zaufaniu i długoterminowych kontraktach - uśmiechnęła się sarkastycz­
nie. - Ale ty przecież o tym wiesz, prawda, Dex? W końcu pracowałeś
dla mnie ponad rok.
- Katherine, to wszystko nie tak...
- Możesz już iść. W biurze czeka na ciebie ochroniarz. Będzie ci to­
warzyszył podczas pakowania rzeczy, weźmie twoje klucze, a następnie
odprowadzi cię do wyjścia. Wiesz, jak to się odbywa. Standardowa pro­
cedura. Nikt się nie dowie, dlaczego zostałeś zwolniony. Oczywiście wszy­
scy w firmie wiedzą, że coś nas łączyło. Będą więc podejrzewać, że ze­
rwaliśmy ze sobą. Kiedy coś takiego ma miejsce, to zawsze niższy rangą
odchodzi z firmy, prawda?
- Katherine, nie możesz nam tego zrobić.
- Nie robię tego nam. Robię to tobie. A skoro mowa o kluczach, oddaj
mi ten do mojego domu, który dałam ci kilka miesięcy temu. Nie będzie
ci już potrzebny. - Wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń.
- Mówię ci, popełniasz poważny błąd. - Głos Morrowa brzmiał teraz
ochryple.
- Nie, raczej naprawiam błąd, który popełniłam, kiedy się z tobą zwią­
załam. Oddaj klucz. No, już - dodała ostro.
Morrow zbladł. Ethan był pod wrażeniem szybkości, z jaką Morrow
wyciągnął z kieszeni pęk kluczy na złotym łańcuszku. Jeden z nich zdjął
z kółka i rzucił Katherine.
- Na wszelki wypadek zmienię zamki. - Katherine włożyła klucz do
torebki. - Dziś rano spakowałam twoje rzeczy. Maszynkę do golenia, zapa­
sowe koszule i takie tam. Zostawiłam je po drodze w twoim mieszkaniu.
Twarz Morrowa zadrgała z wściekłości. Spojrzał na Ethana.
- To twoja wina, ty sukinsynu. Pożałujesz tego, obiecuję.
Ethan wyjął z kieszeni dyktafon. Wszyscy troje spojrzeli na malutkie
urządzenie, które trzymał w dłoni. Ethan wyłączył je bez słowa.
Morrow zacisnął zęby, kiedy pojął, że jego groźba została nagrana.
W milczeniu chwycił teczkę, z taką siłą, że aż zbielały mu kostki. Potem
podszedł do drzwi, otworzył je i wyszedł.
Zapadła cisza. Wydawało się, że cały pokój odetchnął z ulgą.
Katherine nie odrywała oczu od drzwi.
- Myślisz, że kiedy ci groził, mówił poważnie?
- Nie przejmuj się tym. - Ethan podszedł do stolika i wrzucił plik kartek
udających banknoty z powrotem do teczki. - Faceci tego typu rzadko ucie­
kają się do przemocy. Wolą nie lyzykować. Kiedy zostaną przyłapani na
gorącym uczynku, zwykle znikają tak szybko, jak tylko się da. Jutro o tej
porze nie będzie go już w mieście. Najdalej pojutrze. A za kilka tygodni
zahaczy się gdzie indziej i zacznie przygotowywać kolejny przekręt.
Katherine skrzywiła się lekko.
- Nie wyświadczam światu przysługi, puszczając go wolno, prawda?
- Wyświadczanie światu przysług nie jest twoim zadaniem - odparł
spokojnie Ethan. - Musisz pamiętać o swojej firmie i jej klientach. To
trudny wybór?
- Nie - powiedziała bez wahania. - Dobro firmy liczy się dla mnie
najbardziej. Jesteśmy w trakcie bardzo delikatnych negocjacji. Ich wy­
nik będzie miał wpływ na ponad pięćdziesięciu pracowników trzech filii
Compton Investments tu, w Whispering Springs oraz w rejonie Phoenix
i setki klientów. Mam wobec nich wszystkich zobowiązania.
Mówi jak prawdziwy przedsiębiorca, pomyślał Ethan.
Katherine potrząsnęła głową. Teraz, kiedy było już po wszystkim, wy­
glądała na znużoną.
- Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek dam się nabrać jakiemuś fa­
cetowi. Zawsze ufałam swojej intuicji. Byłam pewna, że umiem rozpo­
znać oszusta.
- I rozpoznałaś go. - Ethan zatrzasnął teczkę. - Właśnie dlatego pod­
niosłaś pewnego dnia słuchawkę i zadzwoniłaś do mnie, pamiętasz?
Wydawała się zaskoczona tą uwagą. Przez chwilę myślała o tym, co
powiedział, a potem kiwnęła głową, jakby przyznawała mu rację.
- Tak, zadzwoniłam do ciebie. - Podeszła zdecydowanie do drzwi. —
Dziękuję, że mi o tym przypomniałeś. W całym tym zamieszaniu zapo­
mniałam, że Dexter Morrow wydał mi się w końcu zbyt wspaniały, by
mógł być prawdziwy.
Ethan wyszedł za nią na korytarz i zamknął drzwi.
- Intuicja cię nie zawiodła.
- Wiesz, naprawdę myślałam, żeby za niego wyjść.
Ethan kiwnął głową.
- Byłoby to moje drugie małżeństwo - dodała.
Znowu przytaknął. Zatrzymał się przy windach i wcisnął guzik.
- Mój pierwszy mąż ożenił się ze mną, bo chciał położyć ręce na fir­
mie mojego ojca - ciągnęła Katherine. - Kiedy zrozumiał, że to ja odzie­
dziczę Compton Investments i że mam zamiar sama nią zarządzać, wy­
stąpił o rozwód.
Ethan modlił się w duchu do wszystkich hotelowych bóstw, by winda
przyjechała jak najszybciej. Rozumiał, że po wszystkim klient musi się
wygadać i zazwyczaj był gotów cierpliwie go wysłuchać. Uważał to za
część swoich zawodowych obowiązków. Ale dziś chciał się jak najszyb­
ciej pożegnać. Czuł się śmiertelnie zmęczony.
Tym razem pomyślnemu doprowadzeniu sprawy do końca nie towa­
rzyszyło radosne podniecenie. Może dlatego, że ostatnio kiepsko sypiał.
Znał przyczynę swojej bezsenności. Był listopad, co dla niego ozna­
czało czas koszmarów. Jeśli ostatnie dwa lata uznać za miarodajne, nie
wyśpi się aż do grudnia.
W końcu drzwi rozsunęły się i Katherine pierwsza weszła do windy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin