Dave Wolverton - Łowy na węże morskie 02 - Ścieżka bohatera.docx

(468 KB) Pobierz

 

 

Dave Wolverton

 

 

Ścieżka bohatera

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przedmowa

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Epilog

Słownik

 

 

 

Przedmowa

 

W roku 2866 grupa genetyków-paleontologów krążąc wokół dużego księżyca zwanego Anee, oddalonego o tysiąc dziewięćset pięćdziesiąt lat świetlnych od Ziemi, zapoczątkowała zakrojone na wielką skalę przedsięwzięcie. Zamierzali stworzyć największe w galaktyce ziemskie zoo, odtwarzając wiele zwierząt i gatunków roślin, które już dawno wymarły na ich ojczystej planecie.

Ci terraformatorzy podzielili powierzchnię Anee na trzy wielkie kontynenty.

Na każdym z nich miały znaleźć schronienie rośliny i zwierzęta konkretnej ery: kredy, miocenu i pliocenu. Zgromadzili próbki genetyczne z wielu miejsc: uwięzione w bursztynie owady żywiące się krwią dostarczyły im tkanek niezbędnych do sklonowania większych zwierząt ziemskich, takich jak dinozaury i prehistoryczne wilki. Bursztyn dostarczył też zarodników i próbek roślin, które pomogły odtworzyć pradawną florę. Paleontolodzy pobrali próbki tkanek z zamarzniętych w lodach Syberii mamutów; znaleźli również szpik w kości biodrowej Neandertalczyka, który utopił się w bagnie przed trzydziestoma ośmioma tysiącami lat. Próbki krwi zakrzepłej na kamiennym toporze dostarczyły genów niezbędnych do odtworzenia Homo rex - gigantycznych małpoludów-ludożerców. Kiedy naukowcom brakowało próbek, rekonstruowali starożytne rośliny i zwierzęta proteina po proteinie, gen po genie, opierając się na barwnych wzorcach sporządzonych na podstawie skamieniałego DNA; przerzucali w ten sposób pomost między ostatnim znanym przodkiem i poprzednikiem danego gatunku.

Paleontolodzy umieścili stworzenia pochodzące z tej samej ery na odrębnym kontynencie. Dla utrwalenia tego podziału stworzyli ekozapory; stanowiły je gigantyczne węże morskie, które patrolowały oceany, pożerając każde zwierzę usiłujące przepłynąć z jednego kontynentu na drugi. Posługując się inżynierią genetyczną umieścili w przestworzach smoki. Miały one polować na szybujące wysoko pterodaktyle, które zapędzały się daleko nad morskie obszary.

Naukowcy ci przez dwieście dwanaście lat pracowali w stacji kosmicznej krążącej nad Anee do dnia, w którym kosmici z Erydanu wysłali swoje Czerwone Sondy Galaktyczne z zadaniem zniszczenia każdego ziemskiego gwiazdolotu. Zmusili w ten sposób paleontologów podróżujących dotąd swobodnie wśród gwiazd do wylądowania na stworzonej przez nich dzikiej planecie. Niektórzy uczeni zaprzyjaźnili się z Neandertalczykami i zawarli z nimi sojusz, co ułatwiło im życie na wygnaniu. Inni paleontolodzy masowo uprowadzali Neandertalczyków do niewoli. Zamierzali użyć ich do budowy broni, która zniszczy sondy Erydanian. Nazywano ich Władcami Niewolników. Nie zdołali jednak uciec z Anee, choć przez wiele lat ponawiali bezskuteczne próby. Wreszcie, podobnie jak lew w klatce, który przestaje w końcu myśleć o ucieczce i stara się w niej urządzić jak najwygodniej, po upływie długiego czasu kolejne pokolenie Władców Niewolników odwróciło wzrok od gwiazd i zaczęło szukać dla siebie miejsca w świecie, który ich więził. Zwrócili wówczas całą swoją potęgę militarną zarówno przeciw dzikim Neandertalczykom, jak i innym ludziom - swym rywalom. Po ich podbiciu Państwo Władców Niewolników rozciągało się od morza do morza, a ich okrutni potomkowie pogrążyli się w barbarzyństwie i ulegli dekadencji.

W miarę jak wymierali najstarsi z podróżujących niegdyś wśród gwiazd ludzi, przymusowi osadnicy niemal zupełnie zapomnieli o technice umożliwiającej tego rodzaju loty. Nieliczni pozostali przy życiu paleontolodzy podjęli ostatnią próbę utrzymania równowagi ekologicznej na Anee i powołali do życia rasę Stwórców, istot rozumnych, podobnych do robaków, które miały syntetyzować DNA zgodnie z planami zgromadzonymi w ich krystalicznych mózgach. W następnych latach, kiedy na Anee nastał jej ciemny okres dziejów, Stwórcy kontynuowali dzieło uczonych, odtwarzając wymarłe formy życia.

Pokolenia ludzi żyły w dostatku, rozmnażały się, wojowały i umierały. W stworzonej przez przodków nowej ojczyźnie część ludzkości zyskała drugie dzieciństwo, aż pewnej nocy...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

ZASTĘPCZA ŻONA

 

W noc poprzedzającą ślub z Tullem, Fava leżała u boku swojej siostrzyczki i nie mogła zasnąć. Popioły ogniska żarzyły się łagodnym pomarańczowym blaskiem, wiatr poruszał konarami sekwoi. Ten charakterystyczny dla zatoki Smilodon odgłos był jej równie bliski jak bicie własnego serca. W oddali zahukała uchata sowa. Do chaty wczołgał się ojciec Favy, Chaa, i legł na futrach u jej boku. - Oharaza ne-pila shar-e. Miałem nadziej ę, że twe oczy nie będą jeszcze zmęczone - odezwał się łagodnym, nosowym głosem neandertalczyków, albo Pwi, jak sami siebie nazywali. Otoczył ją silnym ramieniem. Fava przytuliła się do niego. W głęboko osadzonych oczach Chaa odbijał się blask ogniska. Poświata opromieniała również jej złotorude, delikatne włosy. Chaa, wędrowiec ducha, choć miał zaledwie trzydzieści kilka lat posiadł mądrość i wiedzę doświadczonego starca. - Jesteś szczęśliwa, że wychodzisz za Tulla? - zapytał.

- Tak - odparła Fava. - Ale czuję także niepokój, jak norka. W Tullu coś się zmieniło, odkąd powrócił z Craala...

- Mało mówi? - Fava skinęła głową. - Chciałabyś więc, żebym opowiedział ci o jego wyczynach pośród handlarzy niewolników? - Byłeś wędrowcem ducha w jego życiu. Wiesz, co robił.

- Ale jeśli chce zachować milczenie - rzekł Chaa- to ma do tego prawo. Gdy Phylomon i Scandal wrócą z Craala, może powiedzą ci więcej. Widziałaś jednak blizny po uderzeniach bicza na plecach Tulla. Wiesz co nieco o bólu, który potrafią zadawać handlarze niewolników. Czy możesz sobie wyobrazić, jakie blizny Tuli nosi w sercu? Jego przyjaciele nie wrócili z tej podróży. Fava skrzywiła się słysząc ten eufemizm: „Przyjaciele nie wrócili z podróży". Pwi rzadko mówią o zmarłych, a Fava ciągle opłakiwała swoich braci, Ayuvahai Małego Chaa, owych „przyjaciół", którzy nie wrócili z podróży Tulla, a wraz z nimi jego pierwsza żona Wisteria, która była człowiekiem a nie neandertalką. Fava spojrzała ojcu w o-czy. Zastanawiała się, czy nie mógł ich uratować. Jako wędrowiec ducha Chaa miał zdolność opuszczania ciała i przemieszczania się po ścieżkach przyszłości. Chaa mógł ostrzec Tulla, żeby ten obrał inną drogę do Craala.

Oczy Favy wypełniły się łzami smutku. Starała się, by Chaa nie spostrzegł jej bólu, ale uczucie było zbyt silne, zbyt wszechogarniające. Chaa przytulił ją. W świetle dogasającego ogniska zobaczyła, że w jego oczach również błyszczą łzy. - Już dobrze - powiedział Chaa. - Możesz odczuwać ból, nawet wielki ból. Gdybyś miała zbyt wiele dumy, by płakać, martwiłbym się o ciebie. - Ojcze, wysłałeś braci na śmierć. Poświęciłeś ich. Być może matce i innym w mieście wystarczy świadomość, że miałeś po temu powód, aleja chcę wiedzieć, dlaczego tak się stało.

- Gdy ich wysyłałem, rzeczywiście widziałem przyszłość - odparł Chaa. - Posłałem Tulla do Craala, by sprowadził węże morskie. Tylko on był w stanie je opanować. Bez węży dinozaury przypłynęłyby tutaj z Gorącego Lądu. Wtedy zginęłyby tysiące z nas.

- To tylko półprawda! - krzyknęła Fava. - Sam mogłeś pójść do Craala. Mogłeś poprowadzić Tulla, sprawić, by jego podróż przebiegła pomyślnie. Nie musiałeś poświęcać Ayuvaha i Małego Chaa.

- Człowiek nie stanie się silny, jeśli nie weźmie na barki ciężkiego brzemienia - odpowiedział Chaa.

- A więc to prawda! - powiedziała Fava. - Mogłeś ich uratować! Chaa zamknął na chwilę oczy. Nachmurzył się.

- Tak. Mogłem ich uratować. Na jakiś czas, na kilka lat. Ale to nie trwałoby wiecznie. Jestem wędrowcem ducha, a ty zaledwie wyrośniętym dzieckiem i wydaje ci się, że mam potężną moc. „Och, móc widzieć przyszłość", powiesz. Lecz i ja mam pewne ograniczenia. Mogę być tylko świadkiem wydarzeń. Ścieżki, którymi ludzie podążają w życiu, czynią ich takimi, jakimi są. Jeśli Tuli ma wkroczyć na ścieżkę bohatera, ja nie jestem w stanie sprawić, by jego brzemię stało się lżejsze. Gdybym to zrobił, osłabiłbym go, i w końcu mógłby za moją przyczyną ponieść porażkę.

- Skoro posłałeś Tulla do Craala, żeby stał się silny - mówiła Fava - to znaczy, że liczyłeś na wykonanie przez niego zadania, któremu ty nie podołałbyś? Oczy Chaa błyszczały wilgocią w świetle ogniska, patrzył gdzieś w dal. Favie wydawało się, że widzi w tych oczach nadzieję.

- Tak - wyszeptał. - Chciałbym, żeby się wyzwolił!

Słowa te zabrzmiały dla Favy niezrozumiale. Przecież żyjąc tutaj, w puszczy zwanej Dziczą, Tuli był wolny, w przeciwieństwie do milionów istot trzymanych w niewoli przez Panów Niewolników z Craala i Bashevgo.

W Smilodon Bay panowała zima. Słońce wzeszło nad rozkołysane wierzchołki sekwoi i szybko przegnało nocny przymrozek. Para unosiła się nad ziemią jak blady dym znad opieców jamowych pod złotym weselnym namiotem. Neandertalskie kobiety przybyły do chaty Chaa, by pomóc Favie się ubrać i zabrać jej wiano do weselnego kręgu.

Fava zdawała się nieobecna duchem. Kobiety ubrały ją w kremowe jedwabie South Bay, przepasały pięknym pasem utkanym z tego samego jedwabiu, a matka zarzuciła jej na ramiona jasnozielony szal wykończony srebrnymi dzwoneczkami i łezkami z różowego kwar-cytu. Długie, silne nogi Favy ozdobiono cienkimi podwiązkami z czarnej skóry z naszytymi niebieskimi piórkami sójki. Oznaczało to, że do tej pory nie była zaślubiona. Kobiety z miasta ułożyły rude włosy Favy wokół czoła jak koronę. Fava przez cały czas siedziała bez ruchu, przepełniona uczuciem. Pwi mają słowa określające uczucia: tana-zheh-amma, radość nad górami; tanaiipali- tchavsen, radość bardziej odświeżająca niż woda ze źmdia; ozha-pwandati, spokój błoni. Wszystkie te słowa jednocześnie opisywały nastrój Favy, ale osobno żadne z nich nie odpowiadało temu, co dziewczyna czuła. Uczucie było tak niepowtarzalnie piękne, że Fava nie mogła się zdecydować: pogrążyć się w nim, czy już martwić, że pewnego dnia się skończy.

Kobiety Pwi skończyły ubierać Favę. Jej matka, Zhopilla, odeszła w stronę ogniska, żeby z daleka lepiej móc się przyjrzeć córce. Inne kobiety uczyniły tak samo. Cieniste pomieszczenie pachniało dymem z drew. Kobiety otaczające Favę nosiły ciemne tuniki z bawełny. Dziewczyna zdała sobie sprawę, jak jasny jest na tym tleje-dwab. Wyglądała jak krystalicznie czysty agat leżący na plaży pokrytej kamieniami. Skrzyżowała ręce na brzuchu. Poczuła się nagle niepewnie, miała ochotę się schować.

- Tcho-varan, Itsa. Nie bój się, Myszeńko - powiedziała Zhopilla i uśmiechnęła się. Dziś, gdy Tuli zobaczy cię tak ubraną, będzie się dziwił, jak mógł kiedykolwiek wziąć za żonę tamtą dziewczynę, z plemienia ludzi, którą zostawił w Craalu.

Zhopilla mimochodem, ukrywając ból, wspomniała ziemię, na której zginęły jej dzieci. Fava wiedziała jednak, że ten zdawkowy komplement kosztował matkę bardzo wiele. Doceniła te słowa i zachowała w pamięci.

W południe muzyka bębnów i piszczałek wypełniła powietrze. Bębny biły rytmicznie, statecznie, trzcinowe piszczałki krzyczały ptasim głosem, a drewniane flety zawodziły jak wiatr.

Kobiety wyprowadziły Favę i posadziły ją na podwyższeniu pokrytym lwimi skórami, na weselnej pryczy, której boki umocniono dwoma długimi kłami mastodonta. Artysta wyrzeźbił na nich niezgrabne postacie młodego mężczyzny tańczącego z kobietą. U stóp Favy złożono należące do niej cenne przedmioty: jadeitową rzeźbę przedstawiającą niedźwiedzia jaskiniowego, podarunek od zmarłego brata, grzebienie wykonane ze srebra wykładanego lazurytem, miękko wyprawioną skórę na ubranie dla dziecka, które - miała nadzieję - wkrótce będzie nosić. Na kolanach trzymała pięknie rzeźbioną krótką dzidę o cienkim, wymyślnie wygiętym ostrzu. Favie wydawało się, że wszystkie te przedmioty promieniują silnym uczuciem - kwea. Gdy dotknęła rzeźby przedstawiającej niedźwiedzia jaskiniowego, wyczuła miłość, jaką brat włożył w pracę nad przeznaczonym dla niej podarunkiem. Dzidą zabiła kiedyś dzikiego kota. Broń jak gdyby szeptała do niej o swojej zabójczej potędze.

Z ziemianki jej ojca młode kobiety wyniosły siennik Favy. Dziewczyna spojrzała na weselników zgromadzonych przy dużym namiocie. Wydawało się, że zeszło się całe miasteczko: przyszli ludzie ubrani w portki, tuniki i długie wełniane płaszcze, obecni byli krępi Pwi w tradycyjnych zimowych tunikach i futrach. Po stoku wzgórza kroczyli mężczyźni. Dźwigali Tulla siedzącego na identycznej jak Fava pryczy.

Dziewczyna starała się nie patrzeć na Tulla, bo źrenice oblubieńca rozbłyskiwały za każdym razem, gdy ich wzrok się spotykał. Miał oczy koloru promienia światła padającego na zieloną, wyschniętą trawę. Z szerokimi barami i ciemnorudymi włosami, wyglądał jak silne, dzikie, nieokiełznane leśne zwierzę. Tuli był wyższy od innych Pwi zgromadzonych na placu. Wzrost odziedziczył po jakimś ludzkim przodku, międzygwiezdnym żeglarzu. Po matce z plemienia Pwi miał natomiast wielką siłę neandertalczyka. Uosabiała ją szeroka klatka piersiowa i potężne ramiona. Poza wzrostem i pewną emocjonalną odmiennością, ludzkie pochodzenie Tullanie ujawniało się zupełnie. Miał spadziste czoło, cofnięty podbródek, krótkie ramiona i masywne dłonie rodowitego Pwi. Nosił płaszcz ze skór szablozębnych lwów i ozdoby z jaskrawych muszelek. W prawej dłoni trzymał długą dzidę, a w lewej tarczę pokrytą skórą iguanodona. Na tarczy widniał świeżo namalowany wizerunek węża morskiego. U stóp Tulla zgromadzone były jego skarby: żelazne monety, karabin zdobyty na łowcach niewolników z Craala, starożytna kula do odczytywania pogody wykonana przez Gwiezdnych Żeglarzy i pudło z imadełkami i szczypczykami, których używał - mimo niezgrabnych dłoni neandertalczyka - do składania z części zegarów i innych precyzyjnych urządzeń. Między zgromadzonymi skarbami siedział Wayan - trzyletni braciszek Tulla. Tuli adoptował go jako syna. Wayan trzymał miecz Tulla wykonany z rzadkiego szkła z Benbow, stopu węgla i cezu odlanego w matrycy twardszej niż diament.

Przy śpiewach Pwi, zaniesiono Tulla i Favę na pole weselne. Ułożono na nim ósemkę z białych kamieni. Rzeczy Favy spoczęły w jednym kręgu, Tulla - w drugim. Orszak dwukrotnie okrążył figurę na trawie. Potem posadzono Favę wśród jej rzeczy.

Nadszedł ojciec Favy, Chaa, by rozpocząć ceremonię. Wyglądał na zadowolonego. Stanął wewnątrz figury tak, że każda noga spoczywała w innym kręgu. Wyciągnął ręce, by Tuli i Fava zbliżyli się.

- Nasz lud zawsze bardziej obawiał się niewoli niż kłów lwa -powiedział. - Tuli poznał już ciężar łańcuchów na swoich nogach - skinięciem głowy wskazał na wysokie mokasyny Tulla ukrywające blizny wokół kostek - i odczuł ból życia w niewoli.

Oczy Chaa oskarżycielsko skierowały się ku tłumowi. Mierzył się z kimś wzrokiem. Fava nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, na kogo ojciec patrzy: to był Jenks, ludzki ojciec Tulla, który trzymał go skutego jako dziecko. - Trzymać kogoś w niewoli, to wielkie zło - kontynuował Chaa. - Mimo to my, Pwi, mamy własne więzy. Bo to dobra rzecz związać się z kimś, o kogo trzeba będzie się troszczyć, z kimś, kto ma dla nas znaczenie. Z radością szukamy zatem thrallzho, miłości, która niewoli. Dziś Tuli i Fava poczuli tę miłość i postanowili oddać się sobie nawzajem. Będziemy świadkami tego cudu.

Chaa skinął na Tulla i Favę. Tuli wystąpił i uklęknął na skraju swojego kręgu. W żebraczym geście wyciągnął ręce do góry. Fava uklęknęła przed nim. Chwycili się za nadgarstki.

Tuli wypowiedział bez zająknienia rytualne słowa zaślubin. Jego głos brzmiał pewnie i łagodnie.

- Wzywam wszystkich mych przyjaciół na świadków - mówił, patrząc na zgromadzonych. - Oto staję przed wami szukając schronienia przed samotnością. Przynoszę wszystko, co widzicie w tym kręgu, ale przede wszystkim, przynoszę swoje serce.

Fava wlepiała w niego wzrok. Musiała się skupić, żeby przypomnieć sobie słowa po tysiąckroć powtarzane w głębi duszy:

- Mój krąg, mój dom, są puste bez ciebie, tak jak ja jestem pusta bez ciebie. Ofiarowuję ci schronienie aż do chwili, gdy ręka w rękę pójdziemy do Domu Prochu.

Potem Tuli pocałował ją. Był to długi powolny pocałunek, który zdawał się trwać całe dni. Poczuła, jak ogarnia ją uczucie spokoju. Tak jakby w cichym zakamarku wsłuchiwała się w bicie własnego serca. Chciała, żeby tak było zawsze. Fava pociągnęła Tulla za rękę. Wkroczył do j ej kręgu. Neandertalczycy zgromadzeni wokół nich zaczęli wiwatować, dzieci biły w bębenki, dęły w świstawki i tańczyły. Młodzi mężczyźni pobiegli do wielkiego namiotu i otworzyli beczki z zielonym piwem, wygrzebali wieprzki z dołu piekarniczego, a wraz z nimi ogromny stos jabłek smażonych w curry. Tuli i Fava wraz z Wayanem, który trzymał się nogi starszego brata, zajęli miejsca przy pieczonych świniach i podawali żywność każdemu kto podchodził. Po wzięciu półmiska we-selnicy rzucali do kubła kilka monet dla nowożeńców albo zostawiali obok prezent. Tuli i Fava nieustannie dziękowali wszystkim, którzy życzyli im szczęścia.

Kobiety zaczęły ściskać Favę. Zrobił się rozgardiasz. Ludzie uśmiechali się,  gratulowali jej. Popołudnie mijało szybko. Pewna stara kobieta Pwi, która wyszła  za wdowca, przytuliła Favę i wyszeptała jej do ucha:

- Nie martw się, to nie hańba być zastępczą żoną.

Fava uśmiechnęła się, podziękowała j ej i zwróciła się do następnego gościa.

Gdy goście jedli, Tuli wziął Favę za rękę i wyszeptał:

- Już czas. Chodźmy.

Uściskał małego Wayana na do widzenia i zostawił go pod opieką rodziców żony.

Matka Favy objęła córkę i rozpłakała się. Fava podciągnęła suknię i powoli zaczęła zdejmować czarne skórzane podwiązki. Oddała je, razem z wpiętymi w nie błękitnymi piórkami, młodym niezamężnym kobietom. Gdy skończyła, udali się pospiesznie do przystani, gdzie czekała na nich jednomasztowa łódź. Niebo było czyste, wiała lekka bryza. Płynęli wzdłuż wąskiego fiordu Zatoki Smilodon. Na obu brzegach wznosiły się ogromne sekwoje. W prądach powietrznych krążyły nad nimi białe mewy i czarne kormorany. Wyglądały jak ptasie konfetti. Pwi znad zatoki Smilodon tradycyjnie spędzali miodowy miesiąc o kilka mil na południe, na opustoszałym atolu w archipelagu wysp Haystack. Płynęli w stronę wyspy. Słona woda pryskała na twarz Favy, łódź przeskakiwała z fali na falę, a dziewczyna myślała o ślubie i o starej kobiecie, która nazwała ją zastępczą żoną.

„Czy tak widzi mnie Tuli?", zastanawiała się. „Jako zastępstwo za Wisterię?" Tuli, od czasu powrotu z Craala, niewiele mówił o swojej pierwszej żonie. Powiedział jedynie, że zginęła w wypadku, gdy wóz, którym powoziła, stoczył się ze wzgórza. Tuli żył potem bez kobiety, co Favie wydawało się szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Pwi kojarzyli się w pary na całe życie. Gdy kobieta umierała, wdowiec pogrążał się w rozpaczy, odmawiał przyjmowania posiłków i głodził się, dopóki nie dołączył do małżonki w Domu Prochu. Chyba że miał dzieci na utrzymaniu. Teraz Fava zastanawiała się, czy Tuli odmówił połączenia się z żoną po śmierci dlatego, że był po części człowiekiem, a ludzie nie odczuwają tak mocno jak Pwi, czy też pozostał przy życiu, bo nie kochał Wisterii dostatecznie mocno. Byli małżeństwem zaledwie od kilku tygodni i możliwe, że Tuli nie zdołał pokochać dziewczyny. Pwi znali wiele odmian miłości. Wśród nich thimanozho, „spocona miłość", żądza chronienia kochanej istoty; pwirandizho, „miłość, która czyni ludzi szalonymi", przymus do łączenia się w pary; hecha- zho, „miłość bydlęca", instynkt stadny. Ale najmocniejsza była thral-hho, „miłość, która zniewala", miłość, która łączy dwoje tak mocno, że z ochotą podążają jedno za drugim do Domu Prochu.

Miłość Favy do Tulla była mocna. Bogini Zhofwa zostawiła ślad pocałunku na czole dziewczyny i czuła teraz do Tulla miłość, która zniewala i tę, która czyni ludzi szalonymi, a nawet łatwą miłość wyrażaną w słowach.

Ale co on czuje do niej? Czyżby była dla Tulla tylko żoną zastępczą, jak jakiś znoszony płaszcz albo wyrobione narzędzie, które kupuje się z poczucia konieczności?

Fava podeszła do Tulla i ułożyła się u jego boku, położyła mu głowę na łonie.

Jej neandertalski umysł zarejestrował coś więcej niż ciepło ciała. Zdawało się jej, że wypływa z niego miłość, dotykają i pieści, lecz kiedy podniosła wzrok i spojrzała mu w twarz, wydawał się być daleki, zajęty własnymi myślami. Choć jego zielone oczy tkwiły głęboko pod brwiami, jak u prawego Pwi, to Tuli był pół- człowiekiem. „Ojciec mówił, że Tuli musi się wyswobodzić", pomyślała Fava. „Ale od czego?"

Favie nie sprawiało trudności odczytywanie myśli Pwi. Ledwie ukrywane drżenie przerażonego Pwi mówiło jej wiele o uczuciu strachu. Lekkie przygarbienie zdradzało rezygnację. Ale Tuli był dla niej zagadką. Trudno było go zrozumieć. Fava nie miała pojęcia, o czym może rozmyślać. Zapytała więc: - O czym myślisz?

Tuli otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz chyba w końcu zmienił temat:

- Myślałem o dobudowaniu nowego pomieszczenia do naszej chaty. Chciałem wkopać się w stok wzgórza tak, jak to zrobił twój ojciec, ale teraz nie jestem pewny. Sądzę, że powinienem zbudować nowy dom, gdzieś na północ od miasta. Favie na moment zaparło dech. Wśród Pwi z pokolenia na pokolenie utrzymywał się zwyczaj, że to kobieta buduje dom. Do kobiety należała też decyzja, czy i jak należy go poszerzać. Ale Pwi znad Zatoki Smilodon przez ponad wiek obcowali z ludźmi, którzy utrzymywali, że dom jest wspólną własnością męża i żony. - Chata będzie wystarczająco duża dla nas obojga - powiedziała. - Starczy dla jednego, nawet dla dwojga, lecz dla trojga może okazać się już za mała. Jak zamieszka z nami Wayan, możemy deptać sobie po piętach. Nie starczy miejsca, żeby swobodnie się odwrócić, a działka, na której mieszkam, jest niewielka.

Fava spodziewała się, że chata okaże się za mała dla Tulla. Był dużym mężczyzną. - Z budową możemy poczekać do wiosny - powiedziała. - Jakoś zniesiemy ciasnotę. Przytuliła się i oparła o niego całym ciałem. Przestał zwracać uwagę na ster i pocałował ją gorąco.

- Myślę, że wkrótce będziemy mieli dzieci - roześmiał się. -Potrzebny nam jest duży dom. Dla ciebie musi być wszystko, co najlepsze. Musisz mieć dom większy od domu burmistrza, piękniejszy niż stary dwór Pana Pstrągów.

- Nie potrzebujemy wielkiego domu- powiedziała Fava. - Wystarczy, jeśli będzie przytulny.

Tuli dotknął palcem jej ust. Przyciągnął jej dłoń do swoich warg i ucałował kostki palców. Fava objęła go nogami i popchnęła na dno łodzi. Niedbale trzymał drążek steru i śmiał się. Pocałowali się. Pochyliła się nad nim i oparła dłońmi o jego pierś.

- Tej nocy będziesz spał pomiędzy moimi nogami - wyszeptała. Ach, Tell-zhoka, faan Ach, zhoka-pwichazail Tuli dał mi miłość, która niesie spokój! Dał mi miłość, która czyni ludzi szalonymi!

Tuli drżał lekko. Czuła j ego ciepło. Wyszeptała w narzeczu Pwi: - Ach biedna mała myszko, żeby tak mocno się trząść.

Schwyciła go oburącz za rude włosy i przyciągnęła, żeby pocałować. Objął ją mocno. Wiedziała, że w tym momencie może myśleć tylko o niej. W duchu przeklęła kobietę, która wypowiedziała słowa „zastępcza żona", sprawiając, że robak strachu zamieszkał w jej głowie.

Po południu, gdy dopłynęli do atolu, nadleciał z północy chłodny wiatr. Chata między jodłami na wzgórzu nie była przystosowana do ochrony przed zimnem, bo większość Pwi zawierała związki małżeńskie późną wiosną. Toteż Fava rozpaliła ogień, podczas gdy Tuli nosił z łodzi żywność, odzież i ciepłe futra. Położyła skórę niedźwiedzią przed huczącym ogniem, a gdy Tuli po raz ostatni wyprawił się na brzeg, rozebrała się i owinęła w nowy koc.

Kwea - suma emocji - była silna. Jakby bogini Zhofwa pojawiła się w chacie we własnej osobie. Ale Fava nadal czuła się niepewnie. Wyszeptała modlitwę: - Zhofwo, nosicielko miłości, prześlij swój pocałunek Tullowi. Spraw, by mnie kochał. Spraw, by mnie kochał.

Na zewnątrz w krzakach podskakiwały i pogwizdywały wróbelki. Górą dął wiatr grawitacyjny, bo oto zaczął wschodzić Thor, największy z księżyców Anee. Fava otarła zroszone potem czoło. Słyszała jak Tuli postęk...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin