Zbigniew Nienacki: Artykuł "Subkultura - czyli lęk przed dojrzałością"
"Dziennik Pojezierza" zwrócił się do mnie z prośbą o próbę podsumowania dyskusji na temat młodzieżowej subkultury, która przez kilka tygodni toczyła się na jego łamach. Zapoznałem się z wypowiedziami młodych ludzi, publikowanymi w gazecie oraz stertą listów, jakie w tej sprawie przyszły do redakcji. Podjąłem się roli niewdzięcznej, gdyż zjawisko tzw. subkultury, niekiedy zwanej kontrkulturą, zostało już dawno dokładnie sklasyfikowane, zbadane, opisane i wyjaśnione, że odeślę do książki Aldony Jawłowskiej pt. "Drogi kontrkultury", wydanej kilka lat temu przez PIW. Autorzy listów tak gorąco spierający się ze sobą - po prostu wyważają otwarte drzwi, czemu trudno się dziwić, albowiem każdemu młodemu człowiekowi wydaje się, że to on odkrywa świat na nowo.
Kto zarabia, a kto traci
Prawdziwa subkultura młodzieżowa zrodziła się w krajach bardzo bogatych, znalazła zwolenników wśród młodzieży z bardzo zamożnych rodzin, stała się z czasem zjawiskiem, które wniosło nowe elementy do kultury w ogóle. Jej źródłem był lęk młodych ludzi przed wejściem w świat dorosłych, który nie przedstawiał się różowo był to bowiem świat bezwzględnej walki o byt, o karierę, o pieniądze. Przyglądając się swoim rodzicom - młodzi ludzie z bogatych rodzin - mieli świadomość, że za kilka lat to oni będą musieli włączyć się w rozbudowę interesów prowadzonych przez rodziców, podjąć walkę o własną karierę.
Ów lęk przed przyszłością spostrzegli szybko socjologowie, a od nich dowiedzieli się ludzie interesu. Socjologowie podzielili się z ludźmi interesu jeszcze jednym spostrzeżeniem: po raz pierwszy, aż na taką skalę w rękach młodzieży z bogatych rodzin znalazły się duże pieniądze ofiarowane im przez rodziców. Jak wyciągnąć te pieniądze, skoro rodzice nie chcą wydawać? W krajach bogatych biznesmen ma do dyspozycji psychologa. Tak zrodziła się idea rzucona młodzieży bogatej: pluń na kult pieniądza, na czekającą cię karierę, zostań sobą, ciągłym dzieckiem, a swoją postawę przejaw wszystkim w specjalnym stroju i modzie, którą my dla ciebie stworzymy. Tak wielki biznes wprowadził na rynek dżinsy i sztruks, na pełnych obrotach zaczęły pracować fabryki płyt i włączył się w tę sprawę show-business z nową muzyką - tylko dla młodzieży. „Zostań wciąż dzieckiem, bo świat ludzi dorosłych jest okrutny” - to był główny motyw subkultury młodzieżowej. Zrodził on „dzieci-kwiaty” itp.
Tak naprawdę nigdy nie chodziło o jakąś tam sprecyzowaną ideologię, a przede wszystkim o wyróżniające młodzież stroje, które trzeba było nabywać w sklepach. Albowiem te sklepy miały robić interesy, a także i ci, którzy produkowali towar dla tych sklepów. Proszę zwrócić uwagę, co przede wszystkim różni jakichś tam punków od hippisów, od flanelowców, falowców i neofalowców, popersów od kaktusów, a faszystów od półfaszystów itd. itp.? Ideologia? Nie. Tylko strój. Jak pisze 16-letnia Małgosia: „Popersi dzielą się na dwie grupy: popersi ze strzyżonymi bokami i długą grzywką, i popersów tylko z długą grzywką, tył krótki, ale nie strzyżony”. Małgosia chce zakładać grupę babiniec. „Strój obowiązkowy: bluzka koszulowa, krawat, kamizelka, spodnie, getry, obuwie na płaskim obcasie”.
Instrukcja dla fryzjerów
Gdybym był ironiczny, powiedziałbym, że cała ta dyskusja o grupach młodzieżowych, podgrupach, ruchach młodzieżowych - to był wykład obowiązującej mody fryzjerskiej i krawieckiej, instrukcja dla fryzjerów, krawców, firm polonijnych oraz producentów różnego rodzaju drobnych akcesoriów. Także i dla moich przyjaciół - producentów tekstów piosenek - takich jakich pragnie słuchać młodzież. „Chcemy być sobą” - powtarza się niemal w każdym liście, choć co to znaczy „być sobą” - nie wyjaśniono. Ale to tym lepiej dla producentów tekstów piosenek. Wiadomo, że będzie można zarobić na słowach „Mój jest ten kawałek podłogi nie mówcie mi więc co mam robić”. To właśnie „chwyci”, to się będzie podobało, a na innym tekście się nie zarobi.
W bogatym kraju kapitalistycznym listy zamieszczane na łamach "Dziennika Pojezierza" czytałby z największą uwagą dyrektor fabryki konfekcyjnej i producent drobnej galanterii oraz impresario rozmaitych zespołów muzycznych. Niestety, żyjemy w kraju biednym, więc te listy czytali zatroskani rodzice. Bo skąd wezmą pieniądze dla dziecka, które chce być punkiem i nosić się po swojemu, a inne chce być popersem i też mieć inny strój, inne wisiorki? A jeszcze inna panienka chce być z babińca i koniecznie należy jej kupić kamizelkę, koszulową bluzkę, buty na płaskim obcasie? Kto będzie stał w kolejce po tą koszulową bluzkę? Ano, zapewne mama, żeby córeczka mogła należeć do babińca.
Zakłamanie
Powiedzmy sobie szczerze: cała ta dyskusja, wszystkie niemal listy w sprawie owych grup, podgrupek młodzieżowych - mają bardzo mało wspólnego z prawdziwą subkulturą młodzieżową, są jej dalekim echem i karykaturą. Wyrażony przez subkulturę bunt młodzieży obrócony był w krajach kapitalistycznych przeciw światu dorosłych z jego kultem pieniądza i kariery. U nas - jak wynika z listów - polega na zwalczaniu się jednych grupek przez inne grupki. Jest to bunt młodych inaczej ubranych przeciw innej grupie młodzieży - inaczej ubranej. Jedna z młodziutkich panienek chce wprawdzie w swoim liście dorobić jakąś ideę do swojego stroju i pisze: „Tym strojem pragniemy protestować przeciw zakłamaniu dorosłych”, ale zarazem w tymże samym liście dodaje, aby broń Boże nie ujawniać jej nazwiska, gdyż ona uchodzi w domu za niezwykle porządną córeczkę i boi się kłopotów ze strony mamy. Innymi słowy, ta panienka inaczej zachowuje się w domu - jest grzeczna, układna - a inaczej, gdy dom opuści i znajdzie się w swojej paczce. Oto szczyty zakłamania panienki, która chce walczyć przecie zakłamaniu dorosłych? A może tak walkę z zakłamaniem, proszę koleżanki, zacząć od siebie?
Dyskusję i listy do redakcji "Dziennika Pojezierza" chcę jednak potraktować z powagą, gdyż zawsze z powagą traktowałem młodzież. Psychologowie znają doskonale zjawisko u młodych ludzi, tzw. chęć wyróżnienia się z anonimowego tłumu, zwrócenia na siebie uwagi za wszelką cenę. Każdy nauczyciel przyzna mi rację, że czasami niegrzeczne zachowanie się ucznia nie zrodziło się z faktu, że ma on zły charakter, ale z pragnienia zwrócenia na siebie uwagi całej klasy, grona pedagogicznego. Nie tylko przez czynienie dobra, ale także i przez robienie różnych wygłupów, niektórzy młodzi czują się „dowartościowani”. A więc mamy do czynienia z klasycznym „kompleksem niedowartościowania”.
Klub wisielców
Kiedy czytam listy młodych ludzi - nachodzą mnie wspomnienia młodości. Było to zaraz po wojnie w Łodzi. Uczęszczałem do I klasy gimnazjum. Życie moje wydawało się szare i monotonne. Pewnego dnia na strychu mojej kamienicy powiesił się nałogowy pijak. Strych był duży, przytulny, wiało z niego atmosferą grozy. I tak oto na swoim podwórku, a wkrótce na swojej ulicy powołałem do życia "Klub wisielców" złożony z moich rówieśników. Moja fantazja działała - każdy, kto chciał należeć do paczki i przesiadywać na owym strychu musiał się na niby „powiesić” na naszych oczach. Nie potrafię opisać słodyczy jakiej doznawałem przesiadując na strychu w tajemnicy przed rodzicami w otoczeniu „wisielców”.
Pozazdrościli nam chłopaki z sąsiedniej ulicy i w starym bunkrze założyli "Klub esesmanów". Ich rytuał polegał na tym, że zebrali mnóstwo rekwizytów hitlerowskich i każdego nowo przyjętego na niby „rozstrzeliwali” w bunkrze. A to wszystko działo się w rok po wojnie, gdy zbrodnie hitlerowskie były jeszcze niezwykle żywe, działy się na naszych oczach. Ach, ileż wspaniałych bitew stoczyliśmy w parku - my "Klub wisielców" - z "Klubem esesmanów". Ale to nam się w końcu znudziło i napisaliśmy list do redakcji, w którym opisaliśmy niecne praktyki naszych klubów.
Gazeta opublikowała list z tytułem "Młodzi neofaszyści w Łodzi" i drugi tytuł "Okrutne praktyki młodzieży". Wdała się w tę sprawę szkoła, prokuratura, milicja. Proszę sobie wyobrazić, jaką rozkosz czerpaliśmy z faktu, że to my staliśmy się języczkiem u wagi opinii społecznej wielkiego miasta, że co jakiś czas z powagą nas przesłuchują jacyś poważni prokuratorzy, poważni socjologowie deliberują, jak w głowach młodych ludzi, którzy nie widzieli zbrodni hitlerowców, mógł się zrodzić pomysł założenia "Klubu esesmanów". Prasa wciąż o nas bębniła, a my chodziliśmy w glorii „chwały”. Aż znalazł się ktoś mądry i zakazał o nas pisać, prokuratura umorzyła śledztwo i zrobiło się nam bardzo smutno, bo nikt się już nami nie interesował. Ja zresztą właśnie wtedy zakochałem się w panience z dobrego domu i aby u niej bywać, musiałem mieć czystą koszulę i krawat. Tak rozstałem się z obszarpanym strojem obowiązującym w "Klubie wisielców" i zacząłem nosić krawat oraz czystą koszulę. Podobny los spotkał członków "Klubu esesmanów".
Do dziś pamiętam wyjaśnienie prezesa "Klubu esesmanów" przed prokuratorem na pytanie, dlaczego właśnie taką przyjęli nazwę: „Bo, proszę pana, skoro tamci założyli "Klub wisielców", to my też musieliśmy wymyślić dla siebie coś strasznego. A co może być straszniejsze niż esesman”? „No tak” - kiwnął głową prokurator. - „Ale przecież to twojego ojca zabili esesmani”. „Owszem” - zgodził się z nim chłopiec. - „Ale nam chodziło tylko o to, żeby nazwa była straszna”.
Kto chce nas straszyć?
Myślę, że tak jest z owymi faszystami i półfaszystami. Co oni wiedzą o faszyzmie? Czy w rzeczy samej faktycznie identyfikują się z faszystami, czy chodzi tylko o to, aby nas, dorosłych, nastraszyć, zwrócić na siebie uwagę, stać się przedmiotem uczonych dywagacji, rozważań publicystów, znaleźć się na łamach gazety albo nawet w telewizji. To epoka telewizji pomogła w rozwoju terroryzmu, porwań, szantaży. Bo każdy, kto uczyni coś strasznego, staje się na Zachodzie głównym przedmiotem zainteresowania kamer telewizyjnych. I niejeden niedowartościowany młodzieniec gotów jest zapłacić najwyższą cenę, byle tylko choćby przez kilka dni pełno go było w okienku telewizyjnym czy na łamach prasy. Kto raczy zwrócić uwagę na grupę młodzieży, która nazwie się blondyni czy bruneci. Ale faszyści albo półfaszyści, a jeszcze do tego ze swastyką - to dopiero zbulwersuje dorosłych, gazety, telewizję. To spowoduje potrząsanie głowami, wzdychanie, że wychowanie jest chyba niedostatecznie patriotyczne itd. itp.
Oto leży przede mną list młodego człowieka, który pisze, że „nasz ruch zaczerpnął nazwę od pseudonimu banderowca mjr. Żubryda. Uwaga, Żubryd nadchodzi”. Chcę się zapytać: a wiesz ty coś, kolego, o banderowcach? A ilu was jest w tym ruchu? Dwóch? Trzech? I kogo chcecie nastraszyć tą nazwą? Milicję, prokuraturę, szkołę, rodziców? Bo chyba nie mnie, który 30 lat temu założył "Klub wisielców" i na ulicy Rzgowskiej na Chojnach w Łodzi staczał walki z "Klubem esesmanów", którzy tyle mieli wspólnego z esesmanami co ty, kolego z owym Żubrydem.
Dziewczęta z lamusa
Kilka słów o listach dziewcząt. Niemal w każdym powtarza się zdanie: „jestem dziewczyną panka”, „jestem dziewczyną popersa” itd. itp. Dlaczego ani jedna nie napisała: „moim chłopakiem jest pank”, albo ktoś w tym rodzaju? Znajduję w tych zwrotach coś upokarzającego, niewolniczego, archaicznego. Niby to pozują na takie nowoczesne, a jak gdyby nie zdawały sobie sprawy, że w świecie kobiet nastąpiły ogromne zmiany, odbyła się prawdziwa - a nie wyimaginowana - walka o równouprawnienie, o stosunek partnerski między dziewczyną i chłopakiem, między mężczyzną i kobietą. Dlatego trudno się dziwić, że i w listach od chłopaków przebija ton pogardy wobec tych podporządkowanych im panienek. Oto fragment jednego listu:
„Są jak leżak, rozkładają się kiedy się komu zachce i gdzie mu się zachce” ...„Przestałem je podrywać, bo są za łatwe”. Młody chłopak z Lidzbarka Warmińskiego pisze: „Wystarczy iść na koncert, aby zobaczyć jak te głupie małolaty siusiają po nogach na widok każdych portek. A tak w ogóle to te dziewczyny nie zastanawiają się nad swoją przyszłością, idą do łóżka z każdym, wpadną głupio, a potem są zmartwienia - ciąża, dziecko itp.”
Wrócę do tej sprawy. Ale jedno jest pewne: w listach dziewcząt jest bezgraniczne uwielbienie dla swoich panków i rockmanów, z ich zaś strony - tylko pogarda i lekceważenie. Gdy te chłopaki wyrosną ze swoich popersowych i pankowych strojów - prawdopodobnie poszukają sobie dziewcząt w zupełnie innych kręgach, dziewcząt, jak piszą „porządnych”, bo tylko takie nadają się na żony i matki.
Inny list: „Zaszokowały mnie słowa Edyty, małolaty, liczącej 15 lat. Pisze ona, że »kocha« "Kaja Googoo", jak również tych nastroszonych i »supermęskich« nastolatków. Ciekawe ile razy ona jeszcze powtórzy słowo »kocham«, bo przecież ona w ogóle nie ma pojęcia o miłości”.
No właśnie. A do tego w każdym liście powtarzają się zdania „chcemy zostać sobą”, „niech się do nas nie wtrącają rodzice”, „niech nas w spokoju zostawi społeczeństwo”. Mój Boże, a co będzie jeśli dorośli potraktują te zdania serio i rzeczywiście przestaną się wtrącać?
Niesprawiedliwa sprawiedliwość
Oto małolata, 15-latka, zajdzie w ciążę ze swoim supermęskim pankiem, też nastolatkiem, bez zawodu, bez szkoły, bez pracy, bez mieszkania. Oczywiście, wraz z dzieckiem na ręku zwali się swoim rodzicom na głowę i każe opiekować się sobą choć jeszcze rok wcześniej wołała, aby się do niej nie wtrącali. Załóżmy, że rodzice ją wyrzucą z domu bo ich nie słuchała, a teraz zwala im ciężar na głowę. Co uczyni? Będzie pisała do Rady Państwa, do prokuratury, do wszystkich możliwych instytucji, że „społeczeństwo ani rodzice się nią nie interesują”. Do wielu instytucji wpływa rzeka listów od 19-letnich panienek z dwójką i trójką nieślubnych dzieci, których ojcowie nigdzie nie pracują i nie płacą alimentów. Te listy są równie bezczelne jak te obecne z hasłem „nie wtrącajcie się do nas”. Żądają opieki, mieszkań, zapomóg, „ponieważ nie posiadam zawodu i nie mam gdzie mieszkać”.
Proszę zajrzeć do poczekalni prezydentów miast, wojewodów, urzędów kwaterunkowych. Zobaczycie tam oczekujące godzinami małolaty i trochę już starsze - z dwojgiem lub trojgiem usmarkanych dzieci na ręku, domagające się przydziału mieszkań poza kolejnością. Jakże bezczelnie się zachowują. Niczego z siebie nie dały społeczeństwu, niczego dać nie zamierzają, chyba że kolejne dziecko z jakimś pankiem, ale żądają od społeczeństwa. Żądają, żądają... A przecież jeszcze wczoraj krzyczały coś przeciwnego.
I tak się niestety dzieje, że dostaną te mieszkania poza kolejnością. Bo czy dzieci są winne głupocie ich rodziców? Lecz w tej sytuacji jaką szansę ma para młodych, pracujących, wykształconych ludzi, którzy chcą mieć dziecko po otrzymaniu mieszkania? Żadnej. Odrzuci podanie komputer, odrzucą tzw. względy społeczne. Będą czekać bez końca, ciągle odsuwani przez bezczelne popersówki czy pankówki. Zaiste, dziwna jest ta nasza „sprawiedliwość społeczna”, która odrzuca młodego fachowca, wydajnie pracującego robotnika - na rzecz lumpa tylko dlatego, że ten lump rodzaju żeńskiego mieszka na strychu lub w piwnicy z trojgiem nieślubnych dzieci. Czy warto więc być porządnym, uczciwym, pracowitym - pytają młodzi ludzie w swoich listach. A potem się dziwimy, że młodzi fachowcy ustawiają się w kolejce w biurze paszportowym i walczą o kontrakty zagraniczne. Wygania ich z kraju gorycz, poczucie, że im więcej i lepiej będą pracować, a tym samym więcej zarabiać, tym mniejsze mają szanse na mieszkanie, na kredyt, na pomoc państwa. „Ty sobie sam zbuduj mieszkanie” - radzą środki masowego przekazu młodym zdolnym fachowcom. Lump zaś dostanie za darmo.
Wyznaję, że listy napełniły mnie goryczą. Ktoś może odnieść wrażenie, że zbagatelizowałem problemowych owych grupek i podgrupek, dałem do zrozumienia na swoim przykładzie, że „z tego się wyrasta”. Może należało szablonowo, jak to czynią dziennikarze zapytać: a gdzie w tej sytuacji są organizacje młodzieżowe, czemu nie tworzą atrakcyjnych form pracy, żeby przestali istnieć panki, popersi itp.? To głupie, tak sądzę. Oni będą istnieć zawsze - pod takimi czy innymi nazwami. Bo zawsze u pewnej grupy młodzieży będzie istnieć lęk przed życiem dorosłym, przed obowiązkami, przed pracą. Wystarczy przecież spojrzeć na kolejki w sklepach: czy zobaczycie tam owego popersa czy panka? Nie, godzinami wystają po mięso czy masło ich rodzice. Stoją po to, aby córeczka czy synek mógł być popersem czy pankiem. A gdyby tak choć raz nie zrobić im obiadu i wysłać ich w kolejkę? Oni chcą jak najdłużej być dziećmi i będą nimi, jeśli rodzice nie nałożą na nich dorosłych obowiązków. Ponieważ to bardzo wygodnie być bardzo długo nieodpowiedzialnym dzieckiem.
Z mojego "Klubu wisielców" wyrosło kilku wybitnych ludzi, adwokatów, dziennikarzy, polityków, ambasadorów. Ale kilku się zupełnie zmarnowało, poszło do więzień. Wystarczy, że niewinna zabawa nagle, czasem nie wiadomo kiedy, przekroczy tę niewidzialną granicę między zabawą a przestępstwem. Wtedy już czasami odwrót do normalnego życia bywa utrudniony. Do tego przytrafi się zbyt surowy prokurator, zbyt surowy dyrektor szkoły, sprawie nada się zbyt wielki wymiar - i koniec. Kropka. Wyrzucenie ze szkoły, wyrok w zawieszeniu i tylko silny charakter potrafi dokonać powrotu na uczciwą drogę.
Kilka prostych rad
Dlatego, moim zdaniem, z jednej strony rodzice i wychowawcy powinni nie nadawać sprawom owych grupek i podgrupek, owej „subkulturze” zbyt wielkiego znaczenia, ale z drugiej strony - ani przez chwilę nie wolno przestać być czujnym. Mój przyjaciel, który ma w swoim domu dorastającego chłopca i dziewczynkę zwierzał mi się nie tak dawno, że zachowując wobec nich pozory zupełnej swobody, jednocześnie ani przez chwilę nie traci ich z pola widzenia. Jak gdybym „miał w domu potencjalnych przestępców” - tak się brzydko wyraził o swoich dzieciach. Trzeba wierzyć własnym dzieciom, ale jednocześnie sprawdzać każdy ich krok. Nie pytać, gdzie byli, ale wiedzieć, gdzie byli.
I niech mi nikt nie mówi, że to niemożliwe. Boi ja byłem ojcem trudnego chłopaka. Zadawał się z narkomanami, stawał przed sędzią dla nieletnich, niemal w każdym miesiącu sprawiał mi jakąś „niespodziankę”. Ale przecież w porę zawsze byłem w stanie chwycić go za rękę i zatrzymać przed krokiem ostatecznym. Dziś jest wybitnym fachowcem, lekarzem z II stopniem poszukiwanej specjalności. A ja mam trochę więcej niż powinienem siwych włosów. Ale być ojcem - to nie tylko spłodzić. To także wychować. I mieć świadomość, że za ten cały wysiłek nie otrzyma się podziękowania.
Jedna z młodych autorek listów pisze, że młodzież powinna więcej chodzić do kościoła, a przestanie być pankami i popersami. Wyznaję, że mam pretensję do Kościoła do katechetów i księży. Skoro tyle się mówi o roli Kościoła w naszym życiu, Polska jest podobno krajem katolickim, dlaczego odpowiedzialność za owych panków i popersów wychowanie młodzieży ma spadać tylko na organizacje młodzieżowe, na partię, na władzę? Tymi grupkami zagubionej młodzieży mógłby też się zająć i Kościół, wysyłać swoich przedstawicieli - księży i zakonników - do ich melin, do ich miejsc zbiórek, pomóc rodzicom w kłopotach z dziećmi, a nie barykadować się na plebaniach i w kościołach. Wśród tych głupich małolatów i panków, faszystów czy półfaszystów powinni się znaleźć ludzie w sutannach ze słowem swojej prawdy. Niestety, na ogół milczą na ten temat pisma katolickie. Żeby chociaż jeden reportaż o którejś z tych grupek, odrobina zainteresowania kłopotami rodziców, jeden przykład jak to ludziom powołanym przecież do duchowego wychowania - udało się kogoś wychować.
Na zakończenie akcent optymistyczny. Listów redakcja przekazała mi sporo. Względnie. Tyle, ile ja, jako pisarz otrzymuję w ciągu jednego tygodnia od młodzieży, która myśli zupełnie innymi kategoriami i żyje zupełnie innymi problemami. Jeśli inni pisarze otrzymują też tyle listów, co ja - to dyskutanci o subkulturze stanowią jedynie bardzo wąziutki margines. Ale o każdego zagubionego trzeba walczyć. Nawet wbrew niemu.
migotka1313