Zuzanna Celmer
"Małżeństwo"
Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich
Warszawa 1989 r.
Producent wersji brajlowskiej:
Altix Sp. z o.o.
ul. W. Surowieckiego 12A
02-785 Warszawa
tel. 644 94 78
Przedmowa
Problemy małżeństwa i rodziny coraz bardziej zaprzątają uwagę różnych wiekowo grup
społecznych, tym bardziej że w ostatnich latach obserwuje się wyraźny zwrot ku wartościom prezen-
towanym przez te właśnie instytucje i nasilanie się potrzeby poznania i zrozumienia mechanizmów
rządzących małą grupą społeczną (jaką właśnie jest małżeństwo i rodzina). Dlatego każde pojawienie
się na naszym rynku wydawniczym pozycji o tematyce zbliżającej te problemy spotyka się z zaintere-
sowaniem i przychylnością Czytelników, poszukujących tą drogą wiedzy o jak najbardziej satysfak-
cjonującym ułożeniu swojego życia osobistego. Książka Zuzanny Celmer wydaje się spełniać te
oczekiwania, ponieważ prezentując rzetelną wiedzę o małżeństwie, zachowuje walor pozycji popu-
larnej.
Autorka jest jedną z wybitniejszych terapeutek małżeńskich. Swoją wiedzę i doświadcze-
nie czerpała także z wieloletniej współpracy z wieloma zespołami redakcyjnymi, w tym również z ra-
diem i telewizją, a zwłaszcza z czasopismem "Zwierciadło". Na jego łamach odpowiada na liczne lis-
ty Czytelników, dzielących się swymi problemami małżeńskimi. Znajomość konkretnych niedomo-
gów różnorodnych związków emocjonalnych, ogromne zaangażowanie osobiste Autorki i umiejęt-
ności terapeutyczne złożyły się na powstanie książki, będącej ciekawym studium o drogach i bezdro-
żach małżeńskiego życia.
I tak, zgodnie ze stanem współczesnej wiedzy, Autorka przedstawia małżeństwo jako
układ wzajemnych zależności i powiązań, w którym istotną rolę odgrywają poprzednie przeżycia
i doświadczenia emocjonalne partnerów. Szczególnie cenne wydaje się być podkreślenie znaczenia
związków partnerów ze swoją rodziną pochodzenia, tzn. z własnymi rodzicami, które szczególnie sil-
nie rzutują na relacje w małżeństwie. Trafnie zostały tu opisane zasady małżeńskiej równowagi, osią-
ganej w toku stałych negocjacji, w których główną "bronią" jest system kar i nagród. Dużą rolę
w tych negocjacjach odgrywa opozycyjność i konkurencyjność wzajemnych potrzeb - ważki problem,
z którego partnerzy właściwie prawie wcale nie zdają sobie sprawy w momencie zawierania małżeńs-
twa.
Autorka wnikliwie omawia wszystkie przemiany zachodzące w małżeństwie, ukazując
ich dynamikę na przykładach "z życia wziętych", demonstrowanych ze swadą i ciekawym komenta-
rzem. Szczególnie interesujące są opisy sposobów adaptacji układu małżeńskiego do tych zmian.
Dużo miejsca poświęca Autorka przemianom, które zachodzą w małżeństwie z chwilą
urodzenia się dziecka. Uwzględnia również wszystkie problemy, związane z sytuacją, w której znaj-
duje się większość polskich małżeństw. Sytuacja ta powoduje określone konflikty, np. u kobiet mię-
dzy ich rolą zawodową, małżeńską i rodzicielską. Bardzo interesujący jest rozdział poświęcony prob-
lemom komunikacji w małżeństwie, w którym Autorka analizuje przyczyny i skutki zaburzonego po-
rozumiewania się małżonków. Jasny ton wypowiedzi, ciekawe przykłady i prostota wywodu pozwala-
ją na zrozumienie dość trudnej teorii komunikacji małżeńskiej, bez zbędnego teoretyzowania.
Te, oczywiście tylko niektóre wątki tematyczne "Małżeństwa", nie wyczerpują bogatego
materiału poznawczego książki. Warto dodać, że jest to jedna z nielicznych polskich publikacji po-
święconych tej problematyce, tym cenniejsza, że w sposób bliski polskiemu Czytelnikowi osadza ży-
cie dwojga ludzi na znanych mu realiach naszej codziennej rzeczywistości. Autentyzm wyrażanych
poglądów, pogłębiający jasność przedstawionego materiału, i ładna polszczyzna, jaką napisana jest
książka, pozwalają czytać ją nie tylko ze zrozumieniem, ale i z głębszą refleksją.
Reasumując, można z pełnym przekonaniem powiedzieć, że pozycja ta ma szanse stać się
pomocna zarówno dla tych Czytelników, którzy stają dopiero przed decyzją związania swoich losów
z ukochaną osobą, jak i tych, którzy trwając już w formalnym związku, pragnęliby uczynić go bar-
dziej satysfakcjonującym i szczęśliwym.
Doc. dr hab. med. Irena Namysłowska
Wprowadzenie
Zmiana perspektywy
Siedząca naprzeciw kobieta osiągnęła w wieku dwudziestu pięciu lat to wszystko, o czym
marzy wiele jej rówieśnic. Ma miłego, kochającego męża, własne, urządzone mieszkanie, półroczne-
go synka i ceniony zawód. Mogłoby się zatem wydawać, że powinna być osobą promieniującą rado-
ścią i optymizmem. Tak jednak nie jest. Przenikający ją smutek i przygnębienie najlepiej wyrażają jej
własne słowa. Z trudem, jakby wydzierając z siebie poszczególne sylaby, zadaje pytanie, najwyraźniej
wielokrotnie stawiane samej sobie: "Czy to już wszystko, co miałam osiągnąć?" A potem dorzuca
z akcentem prawdziwego przerażenia: "I tak już do końca życia?" W różnego rodzaju sondażach i an-
kietach nadal przewijają się te same, znane od lat życzenia, dotyczące dobrego, serdecznego towarzy-
sza lub towarzyszki życia, ciekawego i dobrze opłacanego zawodu, oraz dzielonej wspólnie z rodziną
radosnej rekreacji. I można z absolutnym przeświadczeniem stwierdzić, że wielu ludzi, którym udało
się osiągnąć te wartości, czuje się usatysfakcjonowanymi i nie pragnie w swoim życiu żadnych gene-
ralnych zmian.
Co więcej: dla osób postronnych, którym z różnych przyczyn nie udało się założyć włas-
nej rodziny i które czują się niedocenione lub pokrzywdzone w wyniku nieprzychylnego im losu, ob-
raz cudzego sukcesu (postrzeganego jako udane życie osobiste i przynoszące zadowolenie zajęcia
zawodowe) jawi się jako nieosiągalne dla nich szczęście, jakiego zazdroszczą i o jakim nieustannie
marzą.
A przecież znaczna część tych - z punktu widzenia społecznych wymagań - dobrze urzą-
dzonych i właściwie ustawionych szczęśliwców, wbrew przeświadczeniu otoczenia, wcale nie czuje
się dobrze osadzona w zbudowanym przez siebie świecie. Uporawszy się z podstawowymi proble-
mami swojej egzystencji - takimi jak zawarcie małżeństwa, uzyskanie ciągłości rodzinnej przez po-
tomstwo, zdobycie dobrej lokaty w dziedzinie zawodowej, zapewnienie godziwych warunków mate-
rialnych stworzonej przez siebie rodzinie oraz osiągnięcie ładu w stosunkach z bliższym i dalszym
otoczeniem - ludzie ci odkrywają obszar nowych, nie znanych im uprzednio wątpliwości i niepoko-
jów. Podstawowy konflikt dotyczy ich samych i ujawnia się jako rozbieżność między hołubionym na
własny temat wyobrażeniem a realnym obrazem własnej osoby, sprawdzającym się przez sposób za-
chowania. Inaczej mówiąc, chodzi tu o przykre niespodzianki sprawiane samemu sobie, kiedy w kon-
frontacji ze światem okazuje się, że jesteśmy inni, niż byliśmy skłonni to sobie wyobrażać.
Przyczyn takiego stanu rzeczy należy upatrywać w zmianach, jakie dokonały się w ostat-
nim półwieczu, które doprowadziły do przewartościowania pojęć tradycyjnie określających proces
stawania się człowiekiem dorosłym. Poszczególne etapy tego procesu: dzieciństwo, lata młodości,
wiek dojrzały i okres starości składały się uprzednio na harmonijną całość ludzkiego bytowania, za-
kończonego majestatem śmierci. Zadaniem dzieciństwa i młodości był rozwój, kształtowanie osobo-
wości i poznanie własnego "ja" w taki sposób, aby w wieku dojrzałym umieć sprostać odpowiedzial-
nym zadaniom przypisanym ludziom dorosłym. Z kolei starość gwarantowała przywilej mądrości,
skłaniający młodych do respektu i posłuszeństwa. Suma doświadczeń życiowych starszej generacji
stanowiła dla adeptów szkoły życia cenną wskazówkę, a także wzór do kierowania własnym losem.
Porównując ten schematyczny, ale zgodny z ówczesną praktyką, proces wchodzenia
w dorosłość z realiami współczesności, trudno nie zauważyć istotnych różnic. Czy na przykład,
w dzisiejszej dobie, doświadczenie nabyte w ciągu kilkudziesięciu lat życia może być w czymkolwiek
przydatne startującej w wiek dojrzały młodości, skoro w tym czasie świat tak zasadniczo się zmienił?
Najbardziej może istotna zmiana, jaka dokonała się wśród generacji powojennych, to
odmienny od opisanego uprzednio proces przeżywania indywidualnego losu. Pojawił się mianowicie
nowy rozdział w biografii współczesnego człowieka, który można określić jako długotrwały etap do-
rosłości. Dzieciństwo i młodość przestały pełnić role przygotowawcze wobec dojrzałości, a jeśli na-
wet usiłują podtrzymać tę tradycję, podejmowane wysiłki są niewspółmierne do osiąganych rezulta-
tów.
Obecnie dzieciństwo rzadko bywa fazą harmonijnego rozwoju i spokojnego odkrywania
świata w bezpiecznej bliskości kochających rodziców. Częściej jest to okres przerażających odkryć is-
toty wzajemnych stosunków kobiety i mężczyzny, czas niepokoju w nie ustabilizowanym emocjonal-
nie klimacie rodzinnego domu, okres przerastających możliwości dziecka starań, zmierzających do
zbudowania spójnego obrazu świata wbrew zachowaniom dorosłych.
Dzieci ze skłóconych i rozbitych rodzin można podzielić na dwie grupy: pierwszą - wal-
czącą o normalny dom, próbującą wszelkimi dostępnymi w swoim wieku, środkami zbliżyć do siebie
rodziców, i drugą znudzoną nadmierną kontrolą i opieką jednego lub obojga rodziców, którzy w ten
sposób rekompensują sobie brak autentycznych więzi i rozczarowanie, jakiego doznali w małżeńst-
wie, grupę dzieci udręczonych pustką i monotonią rodzinnego domu.
Wystarczy przytoczyć kilka zaledwie przykładów, aby uprzytomnić dorosłym ich bezmyś-
lność i brak wyobraźni wobec dziecięcych odczuć. Oto dwuletnia dziewczynka, która na dźwięk pod-
niesionego głosu któregoś z rodziców biegnie do swojego łóżka i nakrywa głowę kołdrą, starając się
w ten sposób wyłączyć i przeczekać przerastający jej psychiczną odporność ciąg awantur, a nierzadko
i rękoczynów. Oto czteroletni chłopiec, krążący wokół wrogich sobie dorosłych i próbujący bez po-
wodzenia skłonić ich do wspólnego oglądania telewizji metodą przyciągania ich ku sobie, aby w ten
sposób doprowadzić do pozornego bodaj zbliżenia. Sześciolatka, klękająca przed ojcem, oznajmiają-
cym po uderzeniu matki w twarz, że wychodzi, która przyrzeka, że "mamusia już się poprawi". Dzieci
zrywające się z krzykiem w nocy i szukające rozpaczliwie nieobecnego, nie nocującego w domu ojca,
odbywające rano z matką poważne rozmowy typu: "czy tatuś kochał cię przed ślubem?" lub "czy tatuś
nie ma innej pani?" Przysięgi typu "będę grzeczna" w trakcie wzajemnych rodzicielskich obelg połą-
czonych z rękoczynami, w poczuciu winy, że może jest się przyczyną tego, co dzieje się w domu. Ma-
li chłopcy przyrzekający matce, że jak tylko dorosną, "zabiją ojca" za to, "że jest dla ciebie taki nie-
dobry".
Są i inne dzieci: godzinami wpatrujące się w sufit, apatyczne, bierne, wystające bez celu
u furtki, samotne wśród sterty kosztownych zabawek, których rodzice nie pozwalają nikomu dać do
ręki, "bo się popsują". Przerażający w swojej wymowie był rysunek jednego z takich dzieci, wobec
którego oboje rodzice deklarowali płomienne uczucia. Na arkuszu bloku rysunkowego ośmioletni
chłopiec narysował długi stół, na krańcach którego w nieruchomych, sztywnych pozach tkwiły dwie
ludzkie figurki. Stół był oddzielony od reszty tła kratą, za którą siedziało małe, skulone dziecko,
z głową wciśniętą w ramiona.
Po jakimś czasie dzieci walczące o harmonię rodzinnego domu dają za wygraną, co ozna-
cza, że wzięły na siebie ciężar przerastający ich siły. Są świadkami scen rozbijających ich poczucie
ładu i bezpieczeństwa. Najważniejsze osoby ich życia - lżone i upokarzane - mimo że kochane nadal,
budzą lęk i współczucie, ale nie mogą być żadnym oparciem w świecie, który dla samych dzieci staje
się coraz trudniejszy i bardziej skomplikowany. Inni dorośli, tacy jak rodzina, sąsiedzi, nauczyciele,
także rzadko stanowią oparcie. Problemy narastają, co przy osamotnieniu dziecka sprawia, że zaczyna
ono odbierać świat jako wrogi i groźny.
Z takim lub nieco lżejszym, ale również zbyt ciężkim bagażem doświadczeń część nasto-
latków wchodzi w wiek młodzieńczy i stara się - przynajmniej pozornie - przystosować do wymagań
stawianych przez społeczeństwo. Pragnienie uzyskania samodzielności skłania młodych do pospiesz-
nego wyboru partnera małżeńskiego i możliwie szybkiego "okopania się" w twierdzy własnego domu.
Ten dom może sprowadzać się do pokoju wynajętego u obcych ludzi lub odstąpionego przez rodzi-
ców, ale - przynajmniej na początku - stanowi gwarancję odizolowania się od tego, co od tej chwili
chcieliby traktować jako bezpowrotną przeszłość. Swoje własne, samodzielne życie można przecież
ułożyć lepiej, mądrzej i ciekawiej, a swoim dzieciom zapewnić odmienne od własnego, dobre
i szczęśliwe dzieciństwo.
Pułapki dorosłości
Tu właśnie, w tym punkcie życiorysu, zaczyna się dziać coś, czego nikt nie przewidywał.
Okazuje się, że wbrew utrwalonym przekonaniom o tym, że wiek dojrzały jest czasem spokoju i wy-
gody, że małżeństwo i dziecko wpływają stabilizująco na dalsze koleje losu, oddalając niepokoje
i cierpienia dzieciństwa - młoda para staje w obliczu jeszcze poważniejszych problemów.
Próbując sprostać obowiązkom dorosłości człowiek zaczyna sobie uświadamiać, że pod-
jęte przez niego role społeczne nie są wcale łatwiejszym sposobem życia; przeciwnie - stawiają go
nieustannie wobec nowych dylematów, do rozwiązania których nie jest wystarczająco przygotowany.
Uprzytamnia sobie również, że wielostopniowy proces stawania się człowiekiem dorosłym nie tylko
nie został zakończony, ale na dobrą sprawę pierwsze sygnały rozumienia, czym owa dorosłość być
powinna, mogą datować się od momentu decyzji o założeniu rodziny. Dodajmy: decyzji nie zawsze
przemyślanej.
Generalna zmiana polega na tym, że autentyczna dojrzałość, jak żaden inny etap w życiu,
niesie w sobie zmianę i rozwój. A zatem to wszystko, czym - zgodnie z utartym wyobrażeniem - po-
winna charakteryzować się przede wszystkim młodość. Dziś jednakże dorosłość obejmuje swoim za-
sięgiem nie tylko lata młodości, lecz również, nie zwalniając tempa, przechodzi wraz ze swoimi nie-
pokojami, trudnościami i problemami w czas biologicznego przekwitania. Można więc powiedzieć,
że etap dorastania trwa obecnie niemal do kresu ludzkiego bytu, tylko bowiem nieliczna grupa ludzi
potrafi wcześniej rozwiązać zasadnicze kwestie swojej egzystencji. Ci, którym do końca się to nie
udaje, mogliby powtórzyć za Gertrudą Stein jej ostatnie słowa. Nie uzyskawszy odzewu na pytanie:
"Jaka jest odpowiedź", zadała inne: "Jakie więc jest pytanie?"
Skoro człowiek nie może już dzisiaj beztrosko polegać na głosach doradczych minionych
epok, proces stałego przekształcania siebie, a więc i świata, staje się koniecznością. Ale z faktu, że
pewne zjawiska traktujemy jako znak przemijającego czasu, nie wynika wcale, iż rejestrująca je
świadomość ulega równie szybkim przemianom. Pod warstwą nowych zachowań, wymuszonych nie-
jako przez zmieniające się stosunki społeczne, tkwią nadal tradycyjne wyobrażenia o świecie, lu-
dziach i życiu.
Ilekroć konfrontacja wyobrażeń z rzeczywistością wypada na korzyść tej ostatniej (co
oznacza, że nie potwierdzają się nasze oczekiwania i po raz kolejny musimy przewartościować do-
tychczasowe poglądy na temat ludzi, świata i życia), pojawia się ostry dysonans, a wraz z nim poczu-
cie obcości, nieprzystosowania. Doświadczenie takie jest bliskie bardzo wielu ludziom i zawsze nie-
sie ze sobą podważenie zaufania tak do świata zewnętrznego, jak i do samego siebie.
Pułapki długowieczności
Pomówmy teraz o innym aspekcie trudności adaptacyjnych współczesnego człowieka,
których źródła tkwią - o paradoksie! - w spełnionym marzeniu o długowieczności. Zdobycze medy-
cyny i oświaty sanitarnej tak bowiem wydłużyły lata życia, że osoba po sześćdziesiątce jest uważana
za całkowicie sprawną i zdolną do wszechstronnej pomocy swoim dzieciom i wnukom, a nierzadko
także - do podjęcia pracy zawodowej w zmniejszonym wymiarze godzin. Również rześki siedemdzie-
sięcio- i osiemdziesięciolatek nie budzi już zdziwienia, bo nie jest to bynajmniej granica możliwości
żywotnych człowieka. Od razu trzeba dodać, że owa długowieczność i sprawność fizyczna jest zna-
kiem naszej epoki, a w ubiegłych stuleciach była raczej zjawiskiem wyjątkowym.
Sytuacja ta stwarza nową perspektywę ludzkiej egzystencji, co - zważywszy, że małżeńs-
two zawiera się mniej więcej około dwudziestego piątego roku życia - teoretycznie łączy parę na pół
wieku i dłużej. Przyjmując za statystykami, że okres płodności małżeństw przypada na pierwsze pięć
lat pożycia, łatwo obliczyć, że po odchowaniu dzieci pozostaje małżonkom jeszcze co najmniej dwa-
dzieścia do trzydziestu lat ponownego życia we dwoje, już bez obowiązków rodzicielskich. Tak więc,
gdy tradycyjny skrypt kulturowy przewidywał program wypełniający około pięćdziesięciu lat życia,
a obowiązki rodzicielskie kończyły się w momencie usamodzielnienia się potomstwa - obecnie wielu
starszych wiekiem, lecz pełnych sił i energii ludzi, nie wie po prostu, co począć ze swoim życiem po
pięćdziesiątce, zaś w momencie przejścia na emeryturę, wpada w stany przygnębienia, a nierzadko
paniki.
Kwestia ta dotyczy szczególnie kobiet, ponieważ mężczyźni są dłużej zaabsorbowani pra-
cą zawodową i zazwyczaj silniej włączeni w nurt życia pozarodzinnego. Ponadto, jak wynika ze sta-
tystyki, umieralność mężczyzn około pięćdziesiątego roku życia jest większa niż w tym samym wieku
kobiet, toteż żony pozostają samotne, często w sensie dosłownym, jeżeli więź z dorastającymi dzieć-
mi jest nikła, a kontakty z otoczeniem oficjalne lub pozorne.
Znalezienie sposobu na życie po przekroczeniu "smugi cienia" okazuje się w wielu przy-
padkach zadaniem trudnym i skłania do negatywnej oceny minionych lat: napełnia rozgoryczeniem,
wzbudza żal do bliskich i świata, nierzadko pogarsza stan zdrowia. Bywa też, że owa negatywna oce-
na przeszłości i poczucie beznadziejności uruchamia pragnienie ostatecznego unicestwienia. Stany
takie przeżywają nie tylko osoby w podeszłym wieku, ale także dużo młodsze, pozornie włączone
jeszcze w nurt życia. Ilustracją takiej właśnie sytuacji, powtarzającej się coraz częściej w różnych
wariantach, może być list skierowany do rubryki porad tygodnika "Zwierciadło", autorstwa czter-
dziestosiedmioletniej, a zatem zgodnie z obowiązującymi kryteriami - młodej jeszcze kobiety. Brzmi
on następująco:
"Coraz częściej mam wrażenie, że moje życie właściwe już się skończyło i nie wiadomo,
w jakim celu chodzę jeszcze po tym świecie. Mam 47 lat, osiemnastoletniego syna, męża, który jest
starszy ode mnie o trzy lata. Nadal pracuję. Moje kontakty z synem są bardzo dobre, ale wiem, że już
niedługo opuści dom i rozumiem, że jest to naturalne. Ma dziewczynę, którą akceptuję i która dobrze
się czuje w naszym domu, i wiem, że myślą o wspólnym życiu. Już teraz często z nią wychodzi, tak że
po pracy zostajemy najczęściej z mężem sami. Nasze małżeństwo było takie sobie: ani specjalnie
udane, ani nieudane. Współżycia fizycznego nie ma już od dawna i wiem, że to we mnie powstał ten
opór, a mąż się do tego przystosował. Czy ma kogoś, nie wiem, wydaje mi się, że nie, ponieważ bar-
dzo wiele czasu spędza w domu. Lubi majsterkować, łowić ryby, zawsze jest czymś zajęty i tak żyje-
my obok siebie bez złości, ale i bez żadnych emocji.
W poprzednich latach miałam dwa poważne romanse, z których jeden można chyba na-
zwać miłością. On był żonaty, miał rodzinę, wiadomo było, że nic z tego dla nas nie wyniknie, ale
czułam się szczęśliwa i kochana. Nawet to, że czasami zaglądał do kieliszka, specjalnie mi nie prze-
szkadzało. Kilka razy wyjeżdżaliśmy razem na wczasy, ale wszystko skończyło się razem z jego
śmiercią. Zabił się na motorze, w nietrzeźwym stanie. Później miałam jeszcze jeden romans, ale mało
ważny i sama skończyłam tę znajomość. Mężczyźni przestali mnie już interesować, podobnie jak mo-
ja praca.
Pracę mam odpowiedzialną. Kieruję niewielkim zespołem ludzi, którzy chyba mnie lubią
i szanują. Ale wykonuję to zajęcie od kilku lat i prawdę mówiąc traktuję je już rutynowo. Robię to, bo
jestem zatrudniona, ale od dawna nie sprawia mi ono żadnej przyjemności. Po prostu zarabiam pie-
niądze.
Coraz częściej łapię się na tym, że właściwie nie mam ochoty ani wyjść rano do pracy,
ani wrócić po pracy do domu. Wszystko jest takie samo, a rozrywki typu wizyta u znajomych, teatr
czy kino, wyjazd na wczasy, przecież nie wypełniają życia. Bez kogoś naprawdę bliskiego to wszyst-
ko także nie sprawia wielkiej przyjemności. Myślę, że jestem nikomu niepotrzebna i moje życie jest
puste. Czuję się stara i zużyta, chociaż nie wyglądam najgorzej i mogę się jeszcze podobać. Ale już
mi się nie chce.
Co może mnie czekać? Rola babci? Jakoś siebie w tym nie widzę, chociaż życzę mojemu
synowi udanych dzieci. W ogóle nic przed sobą nie widzę i coraz częściej nachodzi mnie myśl skoń-
czenia z tym wszystkim. Na razie tylko o tym myślę, ale myślę coraz częściej. Nie wyobrażam sobie
takiej prawdziwej starości i w ogóle już nic sobie nie wyobrażam. Na razie muszę poczekać, aż syn
zrobi maturę i dostanie się na studia, a potem... Zupełnie nie wiem."
Stan opisany w liście, bliski wielu ludziom w średnim i starszym wieku, można zdefinio-
wać w sposób następujący: życie straciło sens i przestało być komukolwiek potrzebne. Odtworzenie
przeszłości w znanych dekoracjach jest już niemożliwe. Powstała pustka. Pomysłu na zaczęcie wszys-
tkiego od nowa jakoś brakuje i co gorsza, brakuje ku temu chęci. Być może autorka listu odczuła ten
stan nieco wcześniej, niż to się zazwyczaj dzieje, ale fakt pozostaje faktem. Nieliczni, którym udało
się zmienić ten bieg rzeczy, są dopiero pionierami "akademii złotego wieku" i na upowszechnienie ich
poszukiwań w tym zakresie trzeba będzie jeszcze poczekać.
Pyrrusowe zwycięstwo
W popularnym życzeniu "długiego i szczęśliwego życia" łączą się dwa elementy: życze-
nie dobrej kondycji fizycznej, nie opuszczającej człowieka do kresu jego dni, i harmonijnego współ-
życia z takim towarzyszem życia, na którym - mimo różnych perypetii losowych - można całkowicie
polegać. Badania dotyczące stanu zdrowia informują, że osoby żyjące samotnie częściej zapadają na
różne choroby, oraz podlegają wyższemu wskaźnikowi umieralności niż osoby żyjące w związkach
małżeńskich. Wiadomo także, że jakość pożycia małżeńskiego ma ogromny wpływ na samopoczucie,
co wiąże się z gotowością podejmowania nowych zadań, chęcią do życia i zachowaniem równowagi
psychoemocjonalnej.
Partnera na życie wybiera się w okresie młodzieńczym, kiedy siły witalne na ogół dopisu-
ją, a takie zagrożenia, jak choroby, różnego rodzaju niesprawność bądź możliwość porzucenia po-
przez odejście czy śmierć jednej ze stron, nie są w ogóle brane pod uwagę. Kochankowie mówią so-
bie, że chcieliby żyć wiecznie razem i są przeświadczeni, że nie ma takiej siły, która mogłaby ich roz-
dzielić. Niekiedy założenie to okazuje się kamieniem węgielnym związku i ludzie żyją ze sobą wiele
lat w poczuciu coraz bardziej pogłębiającej się, dojrzalszej miłości (co nie oznacza, że nigdy nie
przydarzają im się "ciche dni", sprzeczki czy przelotne burze), wychodząc obronną ręką z różnych
trudności, konfliktów, niepowodzeń.
Wiemy jednak, że nie dzieje się tak zawsze. Wiele małżeństw zawartych z najlepszymi
nadziejami i związanych początkowo serdecznymi uczuciami, nie wytrzymuje próby czasu i rozpada
się wbrew intencjom przynajmniej jednego ze współmałżonków. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest
oczywiście bardzo dużo, ale nie wdając się na razie w szczegółowe analizy, warto zastanowić się nad
trudnościami, jakie we wzajemne stosunki obu płci wprowadziła - pozytywna z obiektywnego punktu
widzenia - emancypacja kobiet. Zmiany dokonane pod jej wpływem przeobraziły nie tylko ich psy-
chikę, ale ukształtowały także zupełnie nowy typ mężczyzny, który nie zawsze jest w stanie sprostać
oczekiwaniom i potrzebom wyemancypowanej kobiety.
W tym właśnie obszarze dzieje się wiele rzeczy trudnych dla obu stron, ponieważ przy
realizacji równouprawnienia stopniowo przestają być respektowane tradycyjne przywileje obu płci,
a nowe reguły wzajemnego kontaktu znajdują się dopiero w fazie wstępnych uzgodnień, tym trudniej-
szych, że składają się z nie określonych wyraźnie postulatów i niespójnych dyrektyw. W rezultacie
każda para - stosownie do swoich potrzeb - musi wypracować własny, odpowiadający jej układ. Za-
garniając dla siebie przywileje przypisane uprzednio płci brzydkiej, a przez to stawiając mężczyzn
w nowej dla nich sytuacji, kobiety równocześnie oczekują, że ich rola, obejmują...
migotka1313