KWESTIA SEGGRI.doc

(213 KB) Pobierz

KWESTIA SEGGRI

 

Pierwszy kontakt z Seggń zarejestrowano w roku 24 293

Cyklu Haińskiego. Sześć pokoleń po opuszczeniu lao (4-Taurus)

statek wędrowny wylądowal na planecie i kapitan zapisał

w dzienniku statku następujący raport.

 

RAPORT KAPITANA AOLAO-OLAO

 

Spędziliśmy blisko czterdzieści dni na tej planecie, zwanej Se-ri albo Ye-ha-ri. Zażyliśmy tu rozrywek i zdołaliśmy poznać życie tubylców na tyle, na ile się dało, gdyż dziwne zasady rządzą tym życiem. Tutejsi mężczyźni mieszkają w pięknych wielkich budynkach, tak zwanych zamkach, otoczonych rozległymi parkami. Poza murami parków rozciągają się dobrze uprawiane pola i ogromne sady, bujnie porastające tereny niegdyś stanowiące kamienne pustynie. Kobiety żyją w wioskach i miastach przycupniętych za murami. Wszelka praca na farmach i w fabrykach to domena kobiet, których jest tu ogromne mnóstwo. Mieszkają wśród bydła i różnych groźnych zwierząt, nawet wielkich, które wpuszczają do swych domów. Ubierają się nijako i poruszają w grupach. Nie wolno im przekroczyć murów parku, pozostawiają zatem jedzenie i wszelkie rzeczy niezbędne mężczyznom przed zewnętrzną bramą zamku. Okazywały nam lęk i nieufność. Kilku moich ludzi poszło za dziewczynami drogą; wówczas kobiety wypadły z miasta niczym stado rozwścieczonych wilków. Moi ludzie uznali, że lepiej będzie powrócić do zamku. Gospodarze poradzili nam trzymać się z dala od miast, co też uczyniliśmy.

Mężczyźni w swych wielkich parkach zajmują się różnorakimi sportami. Nocami odwiedzają należące do nich domy w miastach. Tam mogą przebierać wśród kobiet i zaspokajać żądze. Ponoć kobieta płaci własnymi pieniędzmi bitymi z miedzi za noc rozkoszy, a jeszcze więcej, jeśli zajdzie w ciążę. Noce zatem, gdy tylko zechcą, spędzają na cielesnych rozrywkach. Dni poświęcają ćwiczeniom fizycznym i zawodom, zwłaszcza niezwykłym zapasom, podczas których wyrzucają się w powietrze, aż dziw, że nie ponoszą szwanku na zdrowiu, tylko wstają i powracają do walki, demonstrując cudowną zręczność rąk i stóp. Pojedynkują się na stępione miecze i walczą długimi lekkimi kijami. Grają w piłkę na wielkim boisku - łapią jaw ręce bądź kopią, a także wywracają, kopią bądź biją członków drużyny przeciwnej, toteż wielu w ferworze sportowej walki odnosi obrażenia. Ten mecz wielce nas zachwycił. Drużyny ubrano w kontrastujące barwne stroje, przyozdobione hojnie złotem i koronkami; gracze uganiali się tam i z powrotem, w tę i we w tę, wzdłuż całego boiska jedną wielką masą, z której wylatywały piłki chwytane przez biegaczy, wyrywających się z walczącego tłumu i pędzących w stronę jednej z bramek, podczas gdy cała reszta deptała im po piętach. Za murami zamkowymi, w parku nieopodal miasta rozciąga się pole bitwy, jak je nazywają, czyli boisko. Dzięki bliskości miasta kobiety mogą oglądać zawody i kibicować, co czynią radośnie. Wykrzykują imiona ulubionych graczy i dodają im ducha głośnymi okrzykami.

Chłopców zabiera się kobietom, gdy ukończą jedenaście lat. Rozpoczynają w zamku naukę tego, co przystoi mężczyźnie. Widzieliśmy takie dziecko wprowadzane do zamku z wielką pompą i radością. Ponoć kobietom trudno jest donosić chłopca, a wielu szczęśliwie urodzonych umiera w niemowlęctwie mimo troski, jaką otaczają ich matki, toteż żyje tu znacznie więcej kobiet niż mężczyzn. Uważamy, iż przejawia się w tym klątwa Boga rzucona na tę rasę i wszystkich, którzy nie oddają Mu czci, zatwardziałych w pogaństwie, ślepych na blask chwały, głuchych na słowa prawdy.

Mężczyźni tutejsi nie znają sztuki, poza pełnym podskoków tańcem, a poziomem nauki niewiele różnią się od barbarzyńców.

Jeden z wielkich zamku, z którym rozmawiałem, odziany w złoto i szkarłat, zwany przez innych księciem i najwyższym panem, otoczony podziwem i szacunkiem, okazał się ignorantem wierzącym, że gwiazdy to światy pełne ludzi i zwierząt. Spytał nas, z której gwiazdy przybyliśmy. Mają tu pojazdy napędzane parą, poruszające się po powierzchni ziemi i wody, lecz nie znają maszyn latających w powietrzu i przestrzeni, i nie interesują ich sprawy techniki. Mawiają z pogardą: „To należy do kobiet”. Istotnie, gdy pytałem owych wielkich mężczyzn o sprawy powszednie, takie jak działanie maszyn, tkanie, przekaz holowizyjny, natychmiast mnie upominali, że interesuję się sprawami kobiet. A oni wolą rozmawiać jak mężczyźni.

Znają się świetnie na hodowli groźnego bydła wędrującego po parkach, a także na szyciu własnych ubrań z materiałów tkanych przez kobiety. Mężczyźni chełpią się wspaniałością i przepychem własnych strojów w stopniu, który moglibyśmy uznać za mało męski, gdyby nie fakt, iż to prawdziwi mężczyźni; silni, gotowi rywalizować w każdej sportowej grze, pełni dumy, niezwykle drażliwi i honorowi.

Dziennik z zapisami kapitana Aolao-Olao został (po dwunastopokoleniowym locie) złożony w Świętych Archiwach Wszechświata na lao, częściowo zniszczonych podczas okresu zwanego Zamętem i ostatecznie zachowanych we fragmentach na Hainie. Nie przetrwały żadne zapisy dalszych kontaktów z Seggri aż do czasu, gdy Ekumena w 93/1333 posłała tam dwoje obserwatorów, Alteranina i kobietę z Hainu: Każę Agata i G Wesołość. Po roku na orbicie, spędzonym na sporządzaniu map, zdjęć, zapisów, badaniu transmisji, analizach i nauce głównego języka, obserwatorzy wylądowali. Kierowani silną potrzebą nieingerowania w kulturę planety przedstawili się jako rozbitkowie z dalekiej wyspy, ocaleni z katastrofy łodzi rybackiej zepchniętej z kursu przez wichurę. Zgodnie z oczekiwaniami zostali natychmiast rozdzieleni. Każą Agad trafił do zamku, a Wesołość do miasta. Każą zachował swe imię, pasujące do imion miejscowych. Wesołość przedstawiła się jako Yude. Dysponujemy jedynie jej raportem, z którego przedstawiamy trzy fragmenty.

 

FRAGMENTY RAPORTU DO EKUMENY 93/1334 OD MOBIIA GERINDU'UTTAHAYUDETWE'MENRADE WESOŁOŚCI

 

34/233. Ich system wymiany towarów i informacji, a tym samym świadomość tego, co dzieje się na planecie, jest zbyt złożony, bym mogła dłużej udawać głupią cudzoziemkę. Ekhaw wezwała mnie dziś do siebie i powiedziała:

- Gdybyśmy miały tu wartego zakupu samca albo gdyby nasze drużyny wygrywały w igrzyskach, uznałabym cię za szpiega. Kim ty właściwie jesteś?

- Pozwolisz mi udać się na uczelnię w Hagce? - spytałam.

- Po co?

- Są tam chyba naukowcy? Muszę z nimi pomówić. - Najwyraźniej uznała, że jest w tym sens. Mruknęła „uhm” na znak zgody. - Czy mój przyjaciel może mi towarzyszyć?

- Chodzi ci o Shask?

Przez chwilę obie patrzyłyśmy na siebie pytająco. Ona nie oczekiwała, by kobieta nazwała mężczyznę przyjacielem, a ja nie myślałam o Shask jako o przyjaciółce. Shask jest bardzo młoda i dotąd nie traktowałam jej poważnie.

- Mam na myśli Każę, mężczyznę, z którym przybyłam.

- Mężczyzna, na uczelnię?! - spojrzała na mnie zdumiona. -Skąd ty pochodzisz?

Pytała szczerze, nie kryło się w tym wyzwanie ani wrogość. Żałuję, że nie mogłam równie szczerze odpowiedzieć. Coraz wyraźniej widzę, że moglibyśmy bardzo zaszkodzić tym ludziom. Lękam się, iż będziemy musieli dokonać wyboru Resehavanara.

Ekhaw opłaciła moją podróż do Hagki. Shask wyruszyła ze mną. Po namyśle uznałam, iż istotnie jest moją przyjaciółką. To ona sprowadziła mnie do domu matczynego, przekonując Ekhaw i Azman, że mają obowiązek okazać mi gościnność. To ona cały czas się mną opiekowała. Tyle że zachowywała się tak bardzo zgodnie z konwencjami, iż nie pojmowałam, jak ogromne okazuje mi współczucie. Gdy próbowałam jej podziękować - siedziałyśmy obie w tanim autobusiku pokonującym drogę do Hagki - zareagowała jak zawsze: „Och, wszystkie jesteśmy rodziną” i „Ludzie muszą sobie pomagać”, i wreszcie „Nikt nie może żyć sam”.

- Czy kobiety nigdy nie żyją same? - Bo wszystkie, które dotąd spotkałam, należały do domu matczynego bądź córczanego, niezależnie, czy tworzyły parę, czy też wielką rodzinę, jak u Ekhaw, liczącą sobie trzy pokolenia: pięć starszych kobiet, trzy ich córki, żyjące w domu, i czworo dzieci - chłopiec, którego wszystkie psują i rozpieszczają, oraz trzy dziewczynki.

- Owszem - odparła Shask. - Jeśli nie chcą mieć żon, mogą być samotne, a stare kobiety, kiedy ich żony umrą, czasami żyją samotnie do śmierci, choć zwykle przenoszą się do domu córczanego. Na uczelniach vev zawsze ma miejsce, w którym może być sama.

Choć skrępowana więzami konwencji, Shask zwykle stara się dokładnie odpowiedzieć na zadane pytanie, z namysłem, nie pomijając niczego. Stanowi dla mnie bezcenne źródło informacji. Ułatwia mi też życie, nie zadając pytań o to, skąd przybywam. Dotąd uważałam to za brak ciekawości osoby zamkniętej w świecie własnych zasad i zwyczajów, a także za egoizm młodości. Teraz dostrzegam w tym delikatność.

- Vev to nauczycielka? -Uhm.

- A nauczycielki na uczelni cieszą się szacunkiem?

- To właśnie oznacza słowo vev. Dlatego matkę Ekhaw nazywamy vev Kakaw. Nie skończyła uczelni, lecz jest mądrą osobą, o wielkim życiowym doświadczeniu, i może nam wiele przekazać.

A zatem przekazywanie wiedzy jest godne szacunku, a jedyny używany przez kobietę tytuł, wyrażający szacunek, oznacza „nauczycielka”. Czy więc ucząc mnie, młoda Shask okazuje szacunek samej sobie i zdobywa mój szacunek? To stawia w zupełnie innym świetle mój obraz społeczeństwa. Dotąd sądziłam, iż najważniejsze jest tu bogactwo. I rzeczywiście, Zededr, obecną burmistrz Rehy, otacza podziw z powodu ostentacyjnego okazywania bogactwa. A jednak nie nazywają jej vev.

- Tak wiele mnie nauczyłaś - rzekłam do Shask. - Czy mogę nazywać cię vev Shask?

Na jej twarzy zakłopotanie walczyło z radością. Wiercąc się w fotelu, odparła:

- O, nie, nie, nie. - Po chwili dodała: - Jeśli kiedykolwiek wrócisz do Rehy, bardzo chciałabym się z tobą kochać, Yude.

- Myślałam, że kochasz się w samcu Zadrze - wypaliłam bez namysłu.

- O tak! - Zrobiła maślane oczy, jak one wszystkie, gdy mówią o swoich samcach. - A ty nie? Sama myśl o tym, że mógłby mnie pieprzyć, och! Od razu robię się mokra! - Uśmiechnęła się i poruszyła sugestywnie. Tym razem ja poczułam zakłopotanie i pewnie je okazałam. - A tobie się nie podoba? - spytała z trudną do zniesienia naiwnością. Zachowywała się jak niemądra nastolatka, a wiem, że taka nie jest. - Ale nigdy nie będzie mnie na niego stać - dodała z westchnieniem.

Zatem gotowa jesteś zadowolić się mną, pomyślałam wrednie.

- Oszczędzę trochę pieniędzy - oznajmiła po chwili. - Chyba w przyszłym roku będę chciała mieć dziecko. Oczywiście nie zdołam sobie kupić Zadra. To Wielki Mistrz. Ale jeśli w tym roku nie pojadę na igrzyska do Kadaki, zaoszczędzę dość, bym mogła skorzystać z naprawdę dobrego samca z naszej pieprzalni, może pana Rosry. Chciałabym... wiem, że to głupie, ale i tak to powiem. Chciałabym, żebyś została matką miłości dziecka. Wiem, że nie możesz, musisz jechać na uczelnię, ale chciałam ci to powiedzieć. Kocham cię.

Chwyciła moje dłonie, przyciągnęła je do swej twarzy, na moment przycisnęła do oczu, po czym puściła. Uśmiechała się, lecz na skórze czułam wilgoć łez. Nie wiedziałam, co powiedzieć.

- Nic się nie stało - rzekła. - Muszę chwilę popłakać.

I rzeczywiście, płakała otwarcie, pochylając się, załamując ręce i cicho zawodząc. Poklepałam ją po ramieniu, czując przejmujący wstyd. Inne pasażerki oglądały się na nas i pomrukiwały ze współczuciem. Jakaś stara kobieta rzuciła:

- Tak, właśnie tak, słonko.

Po kilku minutach Shask przestała płakać, otarła rękawem nos i twarz, odetchnęła bardzo głęboko.

- Już dobrze. - Uśmiechnęła się do mnie. - Kierowca! - zawołała. - Muszę się wysikać. Możemy się zatrzymać?

Kierowca, spięta, zirytowana kobieta, warknęła coś pod nosem, lecz zatrzymała autobus na szerokim, porośniętym chwastami poboczu. Shask i jeszcze jedna kobieta wysikały się w chaszczach. W społeczeństwie, które w codziennym życiu zna tylko jedną płeć, wiele czynności staje się zdumiewająco proste. Możliwe też - nie wiem na pewno, ale w tym momencie, gdy czułam tak przejmujący wstyd, przyszło mi to do głowy - iż społeczeństwo to w ogóle nie zna poczucia wstydu.

 

***

34/245 (podyktowane). Wciąż brak wieści od Kazy. Chyba miałam rację, dając mu ansibl. Mam nadzieję, iż utrzymuje z kimś kontakt. Szkoda, że nie ze mną. Muszę wiedzieć, co dzieje się w zamkach.

Teraz, gdy obejrzałam igrzyska w Resze, rozumiem już trochę więcej. Na każdego dorosłego mężczyznę przypada tu szesnaście dorosłych kobiet. Co szósta ciąża jest męska, lecz duży odsetek uszkodzonych męskich płodów i śmierci noworodków sprawia, iż proporcja spada do wyżej wymienionej. Moi przodkowie pewnie bawili się chromosomami tych ludzi. Czuję się winna, choć działo się to milion lat temu. Muszę nauczyć się żyć bez wstydu, ale nie chcę zapomnieć, iż poczucie winy na coś się przydaje. W każdym razie małe miasteczko, takie jak Reha, dzieli się swym zamkiem z innymi. Niezwykły spektakl, na który zabrano mnie dziesiątego dnia pobytu w mieście, był próbą Zamku Awaga utrzymania się w głównych igrzyskach. Ich przeciwnikiem został zamek z północy. Przegrali, co oznacza, że w tym roku drużyna Awa-gi nie będzie uczestniczyć w wielkich rozgrywkach w Fadrgrze, mieście na południe stąd. Tamtejsi zwycięzcy udają się na największe igrzyska do Zasku. Przybywają tam ludzie z całego kontynentu - setki graczy i tysiące widzów. Oglądałam zeszłoroczne materiały holo z Wielkich Igrzysk w Zasku. Komentatorka mówiła, iż uczestniczyło w nich tysiąc dwieście osiemdziesięciu zawodników i grano czterdziestoma piłkami. Wszystko to wyglądało niby jeden wielki chaos, bitwa pomiędzy dwiema nieuzbrojonymi armiami. Lecz jak słyszałam, gra wymaga wielkich umiejętności i wyrafinowanej strategii. Wszyscy członkowie zwycięskiej drużyny otrzymują na rok specjalny tytuł i kolejny na całe życie. Przynoszą chwałę swym zamkom i wspierającym je miastom.

Zaczynam dostrzegać sens w tym wszystkim. Teraz widzę cały system z zewnątrz, ponieważ uczelnia nie wspiera żadnego zamku. Tutejsze kobiety nie cierpią na obsesję na punkcie sportu, sportowców i seksownych samców, typową dla młodych (i części starszych) kobiet z Rehy. To coś w rodzaju obowiązkowego fanatyzmu: dopingować drużynę, wspierać miejscowych śmiałków, podziwiać bohatera. I ma to sens - zważywszy na ich sytuację, potrzebują silnych zdrowych mężczyzn w pieprzalni, dobór społeczny dodatkowo wzmacnia naturalny. Cieszę się jednak, iż znalazłam się z dala od pisków, zachwytów i plakatów przedstawiających samców o wielkich mięśniach, olbrzymich penisach i rozmarzonych oczach.

Dokonałam wyboru Resehavanara; wybieram opcję: „Mniej niż prawda”. Shoggrad, Skodr i inne nauczycielki - nazywamy je profesorkami - to kobiety inteligentne i światłe, zdolne pojąć ideę podróży kosmicznych, podejmować decyzje w sprawach technicznych wynalazków i tak dalej. Ograniczam jednak odpowiedzi na pytania natury technicznej. Pozwalam im zakładać - założenia takie czyni większość ludzi, zwłaszcza pochodzących z monokultur -że nasze społeczeństwo przypomina ich własne. Gdy dowiedzą się o różnicach, efekty mogą okazać się rewolucyjne, a ja nie mam uprawnień, powodów ani ochoty wywoływać rewolucji na Seggri.

Zakłócenie równowagi płci stworzyło społeczeństwo, w którym mężczyźni mają przywileje, a kobiety władzę, i najwyraźniej jest to układ stabilny; według ich zapisów historycznych przetrwał co najmniej dwa tysiąclecia, a zapewne znacznie dłużej. Jednakże kontakt z nami, poznanie ludzkiej normy mogłoby doprowadzić do katastrofalnej destabilizacji. Nie wiem, czy mężczyźni trwaliby przy swej uprzywilejowanej pozycji, czy też domagali się wolności, z pewnością jednak kobiety nie chciałyby zrezygnować z pełni władzy, a system seksualno-uczuciowy załamałby się całkowicie. Nawet gdyby zdołali odwrócić zmiany genetyczne, osiągnięcie normalnego rozkładu płci wymagałoby kilkunastu pokoleń. Nie mogę stać się kamyczkiem zapoczątkowującym lawinę.

 

***

34/266 (podyktowane). Skodr nie osiągnęła niczego z mężczyznami Zamku Awaga. Musiała bardzo ostrożnie zadawać pytania, gdyby bowiem powiedziała, że Każą jest obcym przybyszem, kimś wyjątkowym, zagroziłaby jego życiu. Mężczyźni uznaliby to za wywyższanie się i musiałby bronić swej pozycji w próbach sił i umiejętności. Jak się zorientowałam, hierarchia wewnątrz zamków jest bardzo sztywna. Mężczyźni mogą awansować lub upaść niżej, jeśli wygrają bądź przegrają w obowiązkowych i nadobowiązkowych pojedynkach. Zawody i igrzyska oglądane przez kobiety to jedynie czubek góry lodowej, drobny fragment niekończących się serii konkurencji rozgrywanych w zamkach. Kaza, nieszkolony w podobnych zawodach, od początku stal na przegranej pozycji. Skodr twierdzi, że mógłby się wymigać od walki, jedynie udając chorobę bądź niedorozwój umysłowy. Sądzi, że musiał tak postąpić, ponieważ wciąż żyje. Nie zdołała jednak dowiedzieć się niczego więcej, tylko: „Mężczyzna wyrzucony na brzeg w Taha-Reha żyje”.

Choć kobiety karmią, odziewają i wspierają władców zaniku i zapewniają im schronienie, uznają brak współpracy za coś oczywistego. Skodr ucieszyła się, że zdołała zdobyć nawet tę drobną informację. Podobnie ja.

Musimy jednak wydostać stamtąd Kazę. Im więcej słyszę od Skodr o zamku, tym bardziej sytuacja wydaje mi się niebezpieczna. W myślach nazywam tych mężczyzn rozpuszczonymi bachorami, lecz w istocie bardziej przypominają żołnierzy w obozach szkoleniowych, organizowanych przez militarystów, tyle że ich szkolenie nigdy się nie kończy. Zwycięzcy w zawodach zdobywają najróżniejsze tytuły i stopnie, które można uznać za odpowiednik generałów i innych rang, jakie militaryści nadają osobom stojącym najwyżej w ich hierarchii. Część owych „generałów” -Władcy, Mistrzowie i tak dalej, to idole sportowi, gwiazdy pie-przalni, tacy jak ów samiec uwielbiany przez biedną Shask. Kiedy jednak się starzeją, często zamieniają podziw kobiet na władzę wśród mężczyzn i zostają tyranami we własnych zamkach, rozstawiając po kątach „maluczkich”, póki ktoś ich nie zdetronizuje, nie wyrzuci. Starzy samcy podobno często żyją samotnie w małych domkach, z dala od głównego zamku. Uważani są za niebezpiecznych szaleńców - dzikich mężczyzn.

To dość ponure życie. Odkąd skończą jedenaście lat, poza murami zamku wolno im jedynie startować w zawodach i igrzyskach, potem, gdy skończą piętnaście lat, dodatkowo konkurować w pie-przalniach, ścigając się, kto zarobi więcej i więcej kobiet zaliczy. Nic poza tym, żadnego wyboru zawodów, umiejętności, żadnych podróży, chyba że uczestniczą w wielkich zawodach. Nie wolno im kończyć uczelni, rozwijać umysłu. Spytałam Skodr, czemu inteligentny mężczyzna nie mógłby przynajmniej studiować, a ona odparła, iż nauka szkodzi mężczyznom, osłabia ich poczucie honoru, sprawia, że wiotczeją im mięśnie, czyni z nich impotentów.

- Mocniejszy mózg to słabsze jądra - powtarza. - Mężczyzn trzeba chronić przed nauką dla ich własnego dobra.

Próbowałam „być wodą”, jak mnie uczono, lecz ogarnął mnie niesmak. Mam wrażenie, iż Skodr to wyczuła, bo po jakimś czasie opowiedziała mi o tajnej uczelni. Niektóre kobiety z uczelni przemycają informacje do mężczyzn w zamkach. Biedacy spotykają się w sekrecie i uczą siebie nawzajem. Chłopców do piętnastego roku życia mieszkających w zamkach zachęca się do nawiązywania związków homoseksualnych, jednak wśród dorosłych oficjalnie homoseksualizmu się nie toleruje. Skodr twierdzi, że tajnymi uczelniami często kierują homoseksualiści. Muszą utrzymywać wszystko w sekrecie, bo gdyby zostali przyłapani na czytaniu lub rozmowach o ideach, Władcy i Mistrzowie zapewne by ich ukarali. Podobno w tajnych uczelniach prowadzone są ciekawe badania, Skodr jednak musiała długo myśleć, by przytoczyć jakieś przykłady. Opowiedziała mi o mężczyźnie, który przemycił na zewnątrz interesujące twierdzenie matematyczne, i o innym, malarzu tworzącym krajobrazy, które zachwycały zawodowe artystki, choć były prymitywne pod względem techniki. Nie pamiętała jego imienia.

Sztuka, nauki, cała wiedza, wszystkie wyspecjalizowane rzemiosła to haggyad, praca kwalifikowana. Jej tajniki poznaje się na uczelniach. Nie istnieją podziały na dziedziny i niewiele jest ścisłych specjalizacji. Nauczycielki i studentki nieustannie przekraczają granice przedmiotów. Fakt, iż jest się sławną specjalistką w jednej dziedzinie, nie oznacza, że nie można studiować drugiej. Skodr to vev fizjologii, pisuje też sztuki teatralne, a obecnie studiuje historię u jednej z vev historii. Jej myśli krążą swobodnie, żywo, pozbawione lęku. Moja szkoła na Hainie mogłaby wiele zyskać z kontaktów z tutejszą uczelnią. To cudowne miejsce, pełne wolnomyślicielek, lecz ich umysły należą do tylko jednej płci. Wolność, ale ograniczona.

Mam nadzieję, że Każą znalazł sobie tajną uczelnię, coś, co pozwala mu przetrwać w zamku. Jest silny, lecz tutejsi mężczyźni od dzieciństwa szkolą się w sportach, często bywają brutalni. Kobiety mówią, bym się nie martwiła. „Nie pozwalamy mężczyznom zabijać się nawzajem, chronimy ich, są naszym skarbem”. Ja jednak oglądałam holo ich morderczych walk, widziałam mężczyzn znoszonych z pola z ciężkimi obrażeniami, po kolejnym widowiskowym rzucie. „Tylko niedoświadczeni gracze odnoszą rany”. Bardzo pocieszające. Do tego siłują się z bykami, a w przepychan-ce zwanej wielkimi zawodami łamią sobie z rozmysłem nogi. „Co to za bohater, który nie utyka?”, mawiają kobiety. Może to bezpieczne wyjście - pozwolić złamać sobie nogę, by udowodnić, że jest się bohaterem i nie musieć dowodzić nic więcej. Czego jeszcze musiałby dowieść Kaza?

Poprosiłam Shask, by mnie zawiadomiła, gdyby kiedykolwiek pojawił się w pieprzalni w Resze, lecz Zamek Awaga obsługuje (tak to nazywają, dokładnie tym samym słowem opisują rolę buhajów rozpłodowych) cztery miasta, toteż mój towarzysz mógłby trafić do któregoś z innych. Zapewne jednak nie. Mężczyźni, którzy nie zwyciężają w zawodach, nie mogą służyć w pieprzalniach; są tam jedynie mistrzowie i chłopcy pomiędzy piętnastym a dziewiętnastym rokiem życia. Starsze kobiety nazywają ich dippida, małymi zwierzątkami - szczeniakami, kociętami, barankami. Dip-pida służą rozkoszy. Za mistrza płaci się tylko wtedy, gdy chce się zajść w ciążę. Kaza jednak ma trzydzieści sześć lat, nie jest szcze-niaczkiem, kociaczkiem ani jagnięciem. To mężczyzna, który znalazł się w miejscu strasznym dla mężczyzn.

 

***

Kaza Agad został zabity. Władcy Zamku Awaga ujawnili w końcu sam fakt, lecz nie okoliczności. W rok później Radość wezwała lądownik i odleciała na Hain, zalecając Seggri obserwować i unikać. Stabile jednak postanowili wysłać na planetę kolejnych dwóch obserwatorów, tym razem kobiety, mobilów Alee lyoo i Zerin Wu. Osiem lat spędziły na Seggri, po trzech latach awansując do stopnia pierwszych mobilów. lyoo została później jako ambasador kolejnych piętnaście lat. Dokonały wyboru Resehavanara: „Cała prawda powoli”. Ustalono limit dwustu gości spoza planety. Przez kilkanaście następnych pokoleń mieszkańcy Seggri przywykli do obecności obcych i zastanawiali się nad możliwością wstąpienia do Ekumeny. Prozpozycja ogólnoplanetarnego referendum w sprawie zmian genetycznych została odrzucona: głosy mężczyzn nie miałyby znaczenia, gdyby nie odebrano mocy głosom kobiet. Do dnia cytowanego niżej raportu na Seggri nie doszło do żadnych poważnych zmian genetycznych, choć mieszkańcy poznali i zaczęli stosować najróżniejsze techniki kuracji genowych, dzięki którym większy procent noworodków płci męskiej przeżywa. Obecnie stosunek kobiet do mężczyzn wynosi 12 do l.

Przedstawiony tu tekst to pamiętnik wręczony ambasador Eritho Te Ves w 93/1569 przez kobietę z Ush na Seggri.

 

Prosiłaś mnie, droga przyjaciółko, bym opowiedziała ci o czymś, co chciałabym przekazać ludziom z innych światów na temat mojego życia i świata. To niełatwe! Czy chcę, by ktoś gdzieś daleko wiedział o moim życiu? Zdaję sobie sprawę, że innym rasom, tym pół na pół, wydajemy się dziwni, zacofani, prowincjonalni, nawet perwersyjni. Może za kilkadziesiąt lat uznamy, że powinniśmy poddać się zmianom. Nie będę już wtedy żyła, i chyba nie chciałabym. Lubię mój lud. Podobają mi się nasi gwałtowni, dumni, piękni mężczyźni; nie chcę, by upodobnili się do kobiet. Lubię godne zaufania, potężne, hojne kobiety; nie chcę, by stały się takie jak mężczyźni. A przecież widzę, że wasi mężczyźni zachowują własną istotę i naturę, kobiety także. Nie potrafię rzec, co według mnie byśmy stracili.

Gdy byłam dzieckiem, miałam brata, młodszego ode mnie o półtora roku. Nazywał się Ittu. Matka pojechała do miasta i wydała pięcioletnie oszczędności na mojego samca, Wielkiego Mistrza Tańca. Samiec Ittu był starszym mężczyzną z wioskowej pieprzalni; nazywali go Mistrzem Odrzutem. Nigdy nie zdobył prawdziwego mistrzostwa. Od lat nie spłodził dziecka i chętnie pieprzył się za darmo. Matka zawsze się z tego śmiała - wciąż mnie karmiła, nie używała środków anty i dała mu dwa miedziaki napiwku! Gdy odkryła, że jest w ciąży, wpadła w furię; kiedy po badaniach stwierdzono, że to płód płci męskiej, wściekła się jeszcze bardziej, że będzie musiała czekać na poronienie. Gdy jednak Ittu przyszedł na świat, cały i zdrowy, oddała staremu samcowi dwieście miedziaków, cały swój majątek.

Ittu, w odróżnieniu od wielu chłopców, nie był słaby i chorowity, ale jak można powstrzymać się od rozpuszczania chłopaka?

Nie pamiętam, bym kiedykolwiek nie opiekowała się braciszkiem. Cały czas miałam przed oczami jasną wizję tego, co powinien robić, a czego nie powinien, wszystkich niebezpieczeństw, przed którymi powinnam go strzec. Szczyciłam się swoją odpowiedzialnością i pyszniłam faktem, iż mam brata, którym mogę się zajmować. Żaden z innych domów matczynych w mojej wiosce nie mógł się pochwalić wciąż mieszkającym w nim synem.

Ittu był ślicznym dzieckiem, prawdziwą gwiazdą. Miał włosy miękkie niczym owcze runo, jakże częste w mojej części Ush, i wielkie oczy. Z natury słodki i wesoły, był też bardzo bystry. Inne dzieci go kochały, zawsze chciały się z nim bawić, ale najszczęśliwsi byliśmy podczas zabaw we dwoje. Organizowaliśmy długie, skomplikowane gry na niby. Mieliśmy stado dwunastu sztuk bydła, które stara kobieta z wioski wyrzeźbiła z łupiny tykwy specjalnie dla Ittu - ludzie zawsze dawali mu prezenty - i odgrywały one role w naszej ukochanej zabawie. Nasze bydło żyło w kraju zwanym Shush. Przeżywało tam niezwykłe przygody - wspinało się na góry, odkrywało nowe krainy, żeglowało rzekami. Podobnie jak w każdym stadzie, także w naszym wioskowym wśród zwierząt przewodziły stare krowy, byk żył osobno, inni samcy zostali wykastrowani, a największymi śmiałkami były jałówki. Nasz byk składał im uroczyste wizyty, obsługując krowy. Potem często walczył z mężczyznami w Zamku Shush. Zbudowaliśmy zamek z gliny, mężczyzn odgrywały patyki. Byk zawsze wygrywał, rozszarpując na kawałki patykowych mężczyzn. Czasem burzył także zamek. Lecz najlepsze historie odgrywaliśmy jałówkami. Moja nosiła imię Op, mojego brata Utti. Pewnego razu nasze dwie dzielne jałówki przeżywały wspaniałą przygodę w strumieniu przepływającym obok wioski, gdy nagle łódkę porwał prąd. Znaleźliśmy ją zaplątaną w drzewo daleko w dole strumienia, który był tam głęboki i rwący. Moja jałówka wciąż leżała w środku. Oboje nurkowaliśmy cały dzień, ale nie znaleźliśmy Utti, utonęła. Bydło z Shush urządziło jej wspaniały pogrzeb. Ittu płakał z rozpaczy.

Tak długo opłakiwał swą odważną krowę, że w końcu spytałam Djerdji, główną pasterkę, czy moglibyśmy dla niej pracować. Pomyślałam, iż kontakt z prawdziwym bydłem mógłby Ittu pocieszyć. Djerdji ucieszyła się z uzyskania dwojga darmowych pastuchów (gdy matka usłyszała, że naprawdę pracujemy, kazała

Djerdji płacić nam ćwierć miedziaka dziennie). Dosiadaliśmy dwóch wielkich, poczciwych starych krów na siodłach tak dużych, że Ittu swobodnie mógł się w swoim położyć. Co dzień wyprowadzaliśmy na step dwuletnie cielęta, aby pasły się na edcie, która najlepiej rośnie stale przycinana. Mieliśmy trzymać cielaki z dala od brzegów strumieni, a gdy zechcą się położyć i przeżuwać, gromadzić je w miejscach, gdzie odchody użyźnią pożyteczne rośliny. Większość pracy wykonywały za nas nasze stare krowy. Matka przyszła parę razy sprawdzić, jak nam idzie, i uznała, że wszystko w porządku, a całodzienne wyprawy na step sprawiały, że rośliśmy zdrowo.

Uwielbialiśmy nasze wierzchowce, krowy poważne i odpowiedzialne jak dorosłe w domu matczynym. Cielęta były inne. Należały do rasy wierzchowej. Oczywiście nie były pięknymi okazami, tylko zwykłymi krowami ze wsi, lecz edta dodawała im sił i energii. Ittu i ja dosiadaliśmy ich na oklep, a uzda była zrobiona ze sznurka. Na początku szybko lądowaliśmy na ziemi, widząc oddalający się zad cielaka, lecz pod koniec roku staliśmy się dobrymi jeźdźcami. Zaczęliśmy się uczyć sztuczek, przeskakiwać nad rogami i zamieniać wierzchowca w biegu. Ittu wspaniale skakał; wyszkolił trzyletniego łaciatego byczka i razem tańczyli niczym najlepsi skoczkowie z wielkich zamków, których oglądaliśmy w holo. Nie mogliśmy ukrywać dłużej swych wspaniałych osiągnięć - zaczęliśmy popisywać się przed innymi dziećmi, zapraszać, by przybyły nad Słone Źródła i obejrzały wielkie krowie widowisko. Wtedy oczywiście usłyszeli o nim dorośli.

Matce nie brakowało odwagi, tego jednak było za dużo nawet dla niej. Wściekła krzyknęła do mnie:

- Ufałam ci! Wierzyłam, że zaopiekujesz się Ittu, a ty mnie zawiodłaś.

Pozostałe kobiety cały czas ględziły o tym, że naraziłam bezcenne życie chłopca, promienia nadziei, skarbca życia i tak dalej. Lecz tylko słowa matki zabolały.

- Opiekuję się Ittu, a on opiekuje się mną - odparłam w świętym uniesieniu znanym tylko dzieciom. Miałam już niemal dwanaście lat, mój brat dziesięć. - Oboje wiemy, co jest niebezpieczne. Nie robimy nic głupiego, znamy nasze bydło. Gdy Ittu zamieszka w zamku, czeka go mnóstwo niebezpiecznych rzeczy, przynajmniej jedną z nich będzie już znał. Tam będzie musiał sam robić wszystko, teraz mu pomagam, zawsze jesteśmy razem. Nie zawiodłam cię!

Matka nagle wybuchnęła szlochem. Usiadła na ziemi, płacząc głośno. Razem z Ittu objęliśmy ją i także zapłakaliśmy.

- Nie pójdę - wyszlochał Ittu. - Nie chcę iść do tego przeklętego zamku. Nie mogą mnie zmusić!

Uwierzyłam mu, on także sobie wierzył. Matka wiedziała lepiej.

Może kiedyś chłopak będzie mógł sam dokonywać wyboru. Wśród was ciało mężczyzny nie wpływa na jego los, prawda? Może kiedyś będzie tak i u nas.

Rzecz jasna nasz zamek, Hidjegga, śledził uważnie wszystkie poczynania Ittu od dnia jego narodzin. Raz do roku matka posyłała na zamek raport lekarki, a gdy Ittu skończył pięć lat, wraz z żonami zabrała go tam na uroczystość Konfirmacji. Ittu był jednocześnie zawstydzony i zniesmaczony, ale zainteresowanie wszystkich wyraźnie mu pochlebiło. Wyznał mi w sekrecie:

- Byli tam starzy mężczyźni, pachnieli dziwnie. Kazali mi zdjąć ubranie, mieli ze sobą miarki i zmierzyli mojego pipi. Powiedzieli, że jest bardzo dobry. Mówili, że jest dobry. Co się dzieje, kiedy się spuszczasz?

Nie było to pierwsze pytanie, na które nie umiałam odpowiedzieć, toteż jak zwykle zmyśliłam coś na miejscu.

- Spuszczać się to znaczy, że możesz mieć dzieci - odparłam, co pod pewnym względami niewiele mija się z prawdą.

Słyszałam, że w niektórych zamkach przygotowuje się dzie-więcio- i dziesięciolatków do dnia Oderwania, zachęca odwiedzinami starszych chłopców, biletami na zawody, wycieczkami po parku i budynkach, by w jedenaste urodziny sami chętnie udali się za bramę. Lecz my, „prowincjusze”, mieszkańcy wiosek na skraju pustyni, przestrzegamy starych, surowych zwyczajów. Oprócz Konfirmacji chłopiec do jedenastych urodzin nie ma żadnego kontaktu z mężczyznami. W ów dzień wszyscy, których zna, odprowadzają go do bramy i oddają obcym, by zamieszkał wśród nich do końca życia. Mężczyźni i kobiety wierzyli i wciąż wierzą, że tylko takie całkowite oderwanie stwarza mężczyznę.

Vev Ushiggi - która urodziła syna i miała wnuka, przez pięć czy sześć kadencji była burmistrzem i wszyscy otaczali ją ogromnym szacunkiem, choć nie wyróżniała się bogactwem - usłyszała, jak Ittu mówi, że nie pójdzie do przeklętego zamku. Następnego dnia zjawiła się w naszym domu matczynym i poprosiła o rozmowę z moim bratem. Powtórzył mi tę rozmowę. Ushiggi nie zachęcała słodkimi słówkami. Oznajmiła, iż urodził się po to, by służyć swemu ludowi. Ma jeden obowiązek: płodzić dzieci, gdy dorośnie. Aby tego dokonać, musi stać się silnym, odważnym mężczyzną, silniejszym i odważnie j szym niż inni, by kobiety wybrały go na swego samca. Dodała, że będzie musiał zamieszkać w zamku, bo mężczyźni nie mogą żyć wśród kobiet.

- Czemu nie? - spytał wtedy Ittu.

- Naprawdę tak spytałeś? - Westchnęłam z podziwu dla jego odwagi. Vev Ushiggi była niezwykle groźną staruszką.

- Tak. A ona nie odpowiedziała. Długo milczała, patrzyła na mnie, potem spojrzała gdzieś w dal, a potem znów wpatrywała się we mnie długą chwilę. W końcu rzekła: „Bo my byśmy ich zniszczyły”.

- Ależ to szaleństwo! - rzuciłam. - Mężczyźni są naszym skarbem. Czemu tak powiedziała?

Ittu rzecz jasna nie wiedział. Często jednak rozmyślał o jej słowach i wątpię, by inna odpowiedź mogła wywrzeć na nim większe wrażenie.

Po długiej dyskusji starszyzna wioskowa, moja matka i jej żony uznały, że Ittu może nadal ćwiczyć jazdę i skoki, bo istotnie przydadzą mu się w zamku. Nie będzie jednak dłużej pasał bydła ani mi towarzyszył, ani też dołączał do zabaw i gier dzieci z wioski. Powiedziały mu: „Wszystko robiłeś razem z Po, ona jednak powinna bawić się z innymi dziewczynkami, a ty powinieneś robić wszystko sam, tak jak mężczyźni”.

Były zawsze bardzo miłe dla Ittu, nas, dziewczęta, traktowały jednak surowo. Jeśli ujrzały, że z nim rozmawiamy, kazały nam odejść, wrócić do pracy, zostawić chłopca w spokoju. Gdy złamaliśmy z Ittu zakaz - wykradliśmy się na wspólną przejażdżkę przy Słonych Źródłach albo ukryliśmy w starym miejscu zabaw w dolince nad strumieniem - jego potraktowały zimną ciszą mającą go zawstydzić, mnie natomiast ukarały, zamknęły na cały dzień w piwnicy starej fabryki włókienniczej, która w mojej wiosce służyła za więzienie. Następnym razem były to dwa dni. Gdy po raz trzeci nas przyłapały, zamknęły mnie w piwnicy na dziesięć dni. Młoda kobieta, Fersk, raz dziennie przynosiła mi jedzenie, sprawdzała, czy mam dość wody i nie jestem chora, ale nie odzywała się do mnie. Tak zwykle karze się ludzi w wioskach. Wieczorami słyszałam inne dzieci na ulicach. W końcu zapadała ciemność i mogłam zasnąć. Cały dzień nie miałam nic do roboty, żadnego zajęcia, mogłam myśleć wyłącznie o wzgardzie, jaką mnie otaczano, o tym, jak zawiodłam ich zaufanie i jak niesprawiedliwe jest to, że mnie ukarano, a Ittu nie.

Kiedy wyszłam, czułam się inaczej, dosłownie jakby podczas uwięzienia w piwnicy coś się we mnie zamknęło.

Podczas posiłków w domu matczynym pilnowano, abyśmy z Ittu nie siedzieli obok siebie. Przez jakiś czas w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy. Wróciłam do szkoły i pracy. Nie wiedziałam, co porabia Ittu, nie zastanawiałam się nad tym. Do jego urodzin pozostało pięćdziesiąt dni.

Pewnego wieczoru znalazłam pod glinianą poduszką liścik. „W dolnce dźś”. Ittu nie potrafił poprawnie pisać; sama w sekrecie nauczyłam go liter. Byłam przerażona i wściekła, odczekałam jednak godzinę, by wszyscy zasnęli, po czym wstałam i wykradłam się na dwór. Była wietrzna, gwiaździsta noc. Pobiegłam do dolinki. Kończyła się pora sucha, w strumieniu pozostało niewiele wody. Ittu już czekał. Siedział przycupnięty, obejmując rękami kolana - mała plama cienia na jasnej popękanej glinie.

- Chcesz, żeby znów mnie zamknęły? - rzuciłam na powitanie. - Powiedziały, że następnym razem dostanę trzydzieści dni!

- Mnie zamkną na pięćdziesiąt lat - odparł Ittu, nie patrząc na mnie.

- I co mam z tym zrobić? Tak musi być. Jesteś mężczyzną, musisz postąpić jak mężczyzna. Zresztą i tak cię nie zamkną. Będziesz mógł startować w zawodach, wieczorami odwiedzać miasto, by obsługiwać kobiety. Nie masz pojęcia, co to znaczy zamknięcie!

- Chcę pojechać do Seraddy. - Ittu mówił bardzo szybko. Jego oczy lśniły. - Moglibyśmy pojechać na krowach na dworzec autobusowy w Redangu. Oszczędzałem, mam dwadzieścia trzy miedziaki. Pojechalibyśmy autobusem do Seraddy. Jeśli puścimy krowy wolno, same w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin