1578.txt

(424 KB) Pobierz
Robert A. Heinlein



W�adcy Marionetek

( Prze�o�y�a Anita Zuchora )

ROZDZIA� PIERWSZY

	Do dzisiaj ciekawi mnie, czy istotnie byli inteligentni? Chyba ju� nigdy nie zdo�amy tego sprawdzi�.
	Uwa�am, �e Sowieci maj� lepsze sposoby na takie sytuacje. Nie bawi� si�, jak to nazywaj� w "zgni�oliberalny sentymentalizm". Jedno jest pewne - nie by�y to zwierz�ta.
	Nie chcia�bym do�y� ponownej inwazji. Gdyby taka nast�pi�a, z pewno�ci� ponie�liby�my kl�sk�. Ty, ja, ca�a tak zwana ludzko��.
	Dla mnie to wszystko zacz�o si� bardzo wcze�nie, dwunastego lipca przera�liwym d�wi�kiem alarmowym nadajnika o niezmiernie wysokiej cz�stotliwo�ci. Poderwa�em si� przera�ony, bez�adnie machaj�c r�kami. Po chwili u�wiadomi�em sobie co si� dzieje.
	- W porz�dku! - wrzasn��em. - S�ysz� ciebie. Wy��cz ten alarm, bo oszalej�.
	- Stan zagro�enia. - Kto� krzycza� mi prosto do ucha. Chcia�em mu wyja�ni�, co mo�e zrobi� z tym swoim  stanem zagro�enia.
	- Mam wolne siedemdziesi�t dwie godziny.
	- Natychmiast zg�osi� si� do Starca. - G�os by� natarczywy. Zrozumia�em, �e sytuacja jest powa�na.
	- Zaraz b�d� - potwierdzi�em.
	Zerwa�em si� z ��ka tak gwa�townie, �e prawie straci�em r�wnowag�. Czu�em potworny b�l g�owy.
	Dopiero po chwili dostrzeg�em obok siebie pi�kn� blondyn�. Obserwowa�a mnie rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.
	- Do kogo m�wisz? - zapyta�a. Odwr�ci�em si� i nerwowo pr��bowa�em sobie przypomnie�, czy ju� j� kiedy� widzia�em.
	- Ja? M�wi�em? - odrzek��m niezbyt przekonywuj�co. Musia�em szybko wymy�le� jakie� k�amstwo.
	U�wiadomi�em sobie, �e przecie� nie s�ysza�a g�osu, kt�ry m�wi� do mnie, wi�c nie potrzebowa�em si� specjalnie wysila�. Sekcja u�ywa�a niekonwencjonalnych nadajnik�w. Ka�demu agentowi wszczepiano go chirurgicznie pod sk�r� za lewym uchem.
	- Przepraszam kochanie - zacz��em jej wyja�nia� - mia�em jaki� koszmarny sen.
	Na pewno dobrze si� czujesz? - spyta�a troskliwie.
	Tak, wszystko w porz�dku. - Chwiejnym krokiem ruszy�em w kierunku �azienki.
	Mo�esz spokojnie spa� dalej.
	To dobrze - stwierdzi�a z ulg� i prawie natychmiast zasn�a.
	Wszed�em do wanny. Po k�pieli wstrzykn��em sobie porcj� �agodnego narkotyku na wzmocnienie. Powoli zaczyna� dzia�a�. Mog�em normalnie my�le�. Wychodz�c wzi��em kurtk� i badawczo spojrza�em na �pi�c� blondynk�.
	Chyba nie by�em jej nic winien, a w mieszkaniu nie pozostawi�em nic, co mog�oby zdradzi� kim jestem.
	Do biur Sekcji dosta�em si� przez umywalni� stacji McArthur. Telefonu do biura nie mo�na znale�� w �adnej ksi��ce telefonicznej. W rzeczywisto�ci ono po prostu nie istnieje. Mo�liwe, �e ja nie istniej� tak�e i wszystko jest iluzj�.
	Nawet g�owy pa�stw nie zdaj� sobie sprawy z tego, jak skuteczny i sprawny maj� wywiad. ONZ r�wnie� nic o nas nie wie, jestem pewien, �e Centralny Wywiad te� nie posiada �adnych danych. Kiedy� s�ysza�em, �e jeste�my op�acani przez Ministerstwo Skarbu.
	Moja rola ogranicza si� do wykonywania zada�, kt�re powierza mi Starzec. Mam bardzo interesuj�c� prac�. Jedn� z tych, gdzie warunkiem przyj�cia jest to, �e nie obchodzi ciebie gdzie sypiasz, co jesz i jak d�ugo b�dziesz �y�. Trzy lata sp�dzi�em za �elazn� kurtyn�. Potrafi� bez mrugni�cia okiem pi� w�dk� i be�kota� po rosyjsku tak dobrze, jak po konto�sku, kurdyjsku czy w innych diabelskich j�zykach. W ca�ej tej zabawie naprawd�obchodzi mnie tylko to, �e mam fors�.
	Lubi�em pracowa� ze Starcem. By� twardy i konkretny. Ka�dy skoczy�by dla niego w ogie�. Wiem te�, �e potrafi�by wys�a� ka�dego z nas na pewn� �mier�. Ale tylko wtedy, gdyby mia� w tym jaki� cel.
	Kiedy pojawi�em si� podszed� do mnie kulej�c. Po raz nie wiem kt�ry zastanawia�em si�, dlaczego dotychczas nic z tym nie zrobi�. Domy�la�em si�, �e by� dumny z sytuacji, w kt�rej zosta� ranny. Ale to tylko moje przypuszczenia, gdy� nie zna�em prawdy. Osoba z tak� pozycj� jak Starzec musi umie� skrywa� swoje osi�gni�cia a jego zas�ugi powinny stanowi� tajemnic�.
	Twarz rozci�gn�a mu si� w figlarnym u�miechu. Ze swoj� �ys� czaszk� i rzymskim nosem wygl�da� demonicznie.
	- Witaj Sam - powiedzia� - przepraszam, �e wyci�gn��em ci� z ��ka.
	Mia�em wolne - odpowiedzia�em kr�tko. - Przecie� nie cz�sto zdarza mi si� by� na urlopie.
	- Jedziemy na wakacje - oznajmi� g�osem nie znosz�cym sprzeciwu.
	- Wi�c mam na imi� Sam - powiedzia�em. - Jak brzmi moje nazwisko?
	- Cavanaugh. Jestem twoim wujem. Charlie Cavanaugh, emeryt. Poznaj swoj� siostr� Mary.
	Teraz dopiero zauwa�y�em, �e opr�cz nas w pokoju jest jeszcze jedna osoba. Przedtem ca�� uwag� po�wi�ci�em szefowi, teraz skoncentrowa�em si� na "siostrze". By�a nieprzeci�tn�kobiet�.
	Od razu zrozumia�em w jakiej sytuacji postawi� mnie Starzec. Je�li mamy razem pracowa�, musimy podawa� si� za rodze�stwo. Zapewnia�o to idealny model bezkonfliktowych stosunk�w mi�dzy nami. Agent, ci�gle sprawdzany i obserwowany, nie mo�e wy�ama� si� z granej roli. Mia�em j� traktowa� jak siostr�. Czu�em, �e to najbardziej wredny numer jaki mi zrobiono.
	Mia�a smuk�e, bardzo kobiece cia�o i pi�kne nogi. Na ramiona sp�ywa�y faliste, p�omienne czerwone w�osy. Twarz mo�e niezbyt pi�kna ale by�o w niej co� szczeg�lnego. By�em pewien, �e w jej �y�ach p�ynie india�ska krew. Patrzy�a na mnie jakbym by� kawa�kiem mi�sa.
	M�j zachwyt "siostr�" okaza� si� zbyt czytelny.
	- No, no Sam. W rodzinie Cavanaugh�w nie b�dzie kazirodztwa. Oboje b�dziecie uwa�nie obserwowani przez moj� ulubion� szwagierk�. Uwielbiacie si�, ale w czysto�ci. Jeste� marudnie rycerskim, ameryka�skim ch�opcem - ostrzeg� mnie Starzec.
	- A� tak �le - zapyta�em, patrz�c wymownie na "siostr�".
	- Zastosuj si� do moich polece�.
	- W porz�dku, jak si� masz siostrzyczko. Mi�o mi ci� pozna�.
	Wyci�gn�a do mnie r�k�. Wyda�o mi si�, �e jest przynajmniej tak silna jak ja.
	- Cze�� braciszku! - jej g�os zabrzmia� g��bokim kontraltem.
	- Nie wiem czy wiesz - odezwa� si� Starzec �agodnie - ale jeste� tak przywi�zany do siostry, �e got�w jeste� umrze�. Nie lubi� m�wi� takich rzeczy, ale ona w tym momencie jestwa�niejsza ni� ty.
	- Zrozumia�em -  potwierdzi�em. - Dzi�ki za uprzejmo��.
	- Teraz Sammy...
	- O.K.! Ona jest moj� ukochan� siost�. B�d� j� chroni� przed w�ciek�ymi psami i m�czyznami. Nie trzeba mi powtarza� dwa razy. Kiedy zaczynamy?
	- Nie tak szybko! Musimy wst�pi� do Sekcji Kosmetycznej, �eby sta� si� rodzin�.
	- Wola�bym jednak nie by� jej rodzin�. Jeste� urocza siostrzyczko.
	W Sekcji Kosmetycznej dopasowali mi lepiej nadajnik, ufarbowali w�osy, a tak�e zmienili odcie� sk�ry, ko�ci policzkowe i podbr�dek. Spojrza�em w lustro i zobaczy�em r�wnie autentycznego czerwonosk�rego jak moja siostra. Patrzy�em na moje w�osy i pr�bowa�em sobie przypomnie�, jaki by� ich naturalny kolor. Zastanawia�em si�, jak wcze�niej wygl�da�a moja nowa siostra. Jest taka... Powinienem jak najpr�dzej zapanowa� nad ��dzami.
	Wzi��em ekwipunek - kto� ju� spakowa� mi torb� podr�n�. Starzec te� podda� si� operacji plastycznej. Jego czaszk� zdobi�y loki o nieokre�lonym kolorze. Co� mi�dzy bia�ym a r�owym. Zupe�nie nie wiem co zrobili z jego twarz�, ale wszyscy troje wygl�dali�my jak blisko spokrewnieni przedstawiciele niezwyk�ej rasy czerwonosk�rych.
	- Chod� Sammy - powiedzia� Starzec. Wszystko ci wyja�ni� w wozie.
	Przeszli�my wyj�ciem, kt�rego nie zna�em. Na l�dowisku czeka� na nas pojazd. Ja prowadzi�em, a Starzec obja�nia� nowe zadanie. Kiedy znale�li�my si� poza zasi�giem kontroli miejskiej, kaza� mi przej�� na automatyczne sterowanie. Okaza�o si�, �e lecimy do Des Moines w stanie Iowa. Ustawi�em program i przy��czy�em si� do moich nowych krewnych. Wuj Charlie opowiedzia� nam histori� rodziny Cavanaugh�w.
	- A teraz - zako�czy� - wybieramy si� na rodzinne, weso�e party. I je�li zdarzy si� co� nieprzewidzianego b�dziemy zachowywa� si� tak g�o�no i absurdalnie, jak tylko potrafi� tury�ci.
	- Mo�e jednak wyja�nisz nam o co chodzi - zapyta�em - nie bawimy si� chyba w to bez powodu....
	- Mo�e..
	- Dobrze. Tylko je�li ryzykuj� �yciem, to lubi� wiedzie� dlaczego. Co ty na to, Mary?
	Mary nie odpowiedzia�a. By�a jedn� z tych niezwyk�ych i godnych podziwu kobiet, kt�re wiedz� kiedy zabra� g�os. Starzec przygl�da� mi si� uwa�nie. Widocznie zastanawia� si� czy nadszed� czas, by powierzy� mi szczeg�owe informacje.
	- Sam, czy s�ysza�e� o lataj�cych talerzach?
	- Chyba nie masz na my�li odwiecznej manii ludzko�ci o pojawieniu si� przybysz�w z kosmosu? Zawsze wydawa�o mi si�, �e zajmujesz si� sprawami bardziej realnymi. To by�y tylko zbiorowe halucynacje.
	- Czy�by?
	- A czy� nie? Nic zajmowa�em si� zbyt szczeg�owo zjawiskami parapsychologicznymi, ale to do�� oczywiste, �e dowodzi� istnienia lataj�cych talerzy mog� tylko psychopaci.
	- Jeste� pewien, �e dzisiaj to twierdzenie jest rozs�dne?
	- Chyba nie jestem na tyle kompetentny. - Zastanowi�em si�, szukaj�c jakiego� racjonalnego argumentu. - Pami�tam, �e kto� si� tym zajmowa�. Tak, to by�y do�wiadczenia Digby'ego. Metod� obliczeniow� dowi�d�, i� dziewi��dziesi�t siedem procent twierdzi, �e lataj�ce talerze to halucynacja. Zapami�ta�em to, gdy� po raz pierwszy w historii nauki, wszelkie informacje na temat UFO by�y tak skrupulatnie i systematycznie zbierane. Zreszt� nie wiadomo po co.
	Starzec spojrza� na mnie �agodnie.
	- No, to trzymaj si� Sammy. Jedziemy w�a�nie obejrze� lataj�cy talerz. Mo�e b�dziemy mogli wzi�� sobie kawa�ek na pami�tk�. Jak prawdziwi tury�ci.

ROZDZIA� DRUGI

	- Ogl�dali�cie ostatnie wiadomo�ci? - zapyta� Starzec. Spojrza�em zdziwiony. G�upie pytanie, przecie� mam urlop.
	- Jednak powiniene� - zasugerowa� - podaj� wiele interesuj�cych informacji. Na przyk�ad, siedemna�cie godzin i dwadzie�cia trzy minuty temu - zatar� r�ce - wyl�dowa� niedaleko Grinnell, stan Iowa, niezidentyfikowany obiekt lataj�cy. Typ zupe�nie nie znany. W przybli�eniu w kszta�cie dysku, sto pi�tna�cie st�p �rednicy.
	- Nic wi�cej o nim nie wiadomo? - przerwa�em.
	- Nie - odpowiedzia� i m�wi� dalej, cedz�c s�owa - to fotografia statku zrobiona po l�dowaniu ze stacji kosmicznej Beta.
	Obejrza�em j� i poda�em Mary. Zdj�cie prawdopodobnie zosta�o zrobi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin