42. Spindler Erica - Namiętności 42 - Spełnione życzenia.pdf

(672 KB) Pobierz
Wishing moon
ERICA SPINDLER
SPEŁNIONE ŻYCZENIA
Przełożyła Izabela Łoncka
149346943.051.png 149346943.054.png 149346943.055.png 149346943.056.png 149346943.001.png 149346943.002.png 149346943.003.png 149346943.004.png 149346943.005.png 149346943.006.png 149346943.007.png 149346943.008.png 149346943.009.png 149346943.010.png 149346943.011.png 149346943.012.png 149346943.013.png 149346943.014.png 149346943.015.png 149346943.016.png 149346943.017.png 149346943.018.png 149346943.019.png 149346943.020.png 149346943.021.png 149346943.022.png 149346943.023.png 149346943.024.png 149346943.025.png 149346943.026.png 149346943.027.png 149346943.028.png 149346943.029.png 149346943.030.png 149346943.031.png 149346943.032.png 149346943.033.png 149346943.034.png 149346943.035.png 149346943.036.png 149346943.037.png 149346943.038.png 149346943.039.png 149346943.040.png 149346943.041.png 149346943.042.png 149346943.043.png 149346943.044.png 149346943.045.png 149346943.046.png 149346943.047.png 149346943.048.png
PROLOG
Księżycowa poświata kładła się na łóżko, a Lancelot Heathcliff
Alexander patrzył z nadzieją na drzwi sypialni.
- Mamusiu, czy to ty?
- Lancelot, kochanie, to ty jeszcze nie śpisz?
- Czekałem na ciebie. - Lancelot potarł oczy i usiadł. -
Dlaczego wróciłaś tak późno?
Podeszła do łóżka, usiadła na brzegu. Przytuliła synka.
- Nie gniewaj się. Dzisiaj jest piątek, więc pracowałam w
biurze pana Dickersona. Jak zwykle, zostałam trochę dłużej.
- Zapomniałem. - Uśmiechnął się, czując znajomy, przyjem-
ny zapach matki. - Zrobiłem coś dla ciebie w szkole.
- Naprawdę?
Lance skinął głową na widok matczynego uśmiechu, napełnia-
jącego go przekonaniem, że jest najbardziej niezwykłym chłopcem
na świecie. Chichocząc sięgnął pod poduszkę. Laurka przykleiła
mu się do paluszków, brokat odpadł w niektórych miejscach.
„Mam nadzieję, że tego nie zauważyła" - pomyślał.
- Och, jakie to ładne! Musiało ci to zająć mnóstwo czasu.
Chłopiec wstrzymał oddech. Matka otwierała właśnie kartkę,
a uśmiech powoli znikał z jej twarzy. Lance mrugnął nerwowo,
usiłując nie płakać. Nie, nigdy nie powinien był słuchać tej głupiej
pani Pratt!
149346943.049.png
To ona namówiła go do zrobienia kartki z okazji Dnia Ojca.
Posłuchał jej i teraz matka jest smutna! Zwiesił głowę, niepewnie
pytając:
- Nie podoba ci się...?
- Ależ podoba mi się, Lance - szepnęła, ale głos jej brzmiał
szorstko. - Bardzo mi się podoba. Dziękuję.
- Nieprawda. - Wydął wargi. – Posmutniałaś!
Matka uścisnęła chłopca tak mocno, że aż musiał wstrzymać od-
dech. Nic jej nie powiedział, ale uwielbiał takie momenty.
- Maleńki, wiem, że to brzmi niemądrze, ale dorośli czasem
płaczą ze szczęścia. Są tak szczęśliwi, że płaczą.
- To dziwne - mruknął, nie rozumiejąc słów matki.
Odgarnęła włosy z twarzy.
- Nazwałam cię imieniem najsilniejszego, najdzielniejszego i
najprzystojniejszego rycerza Okrągłego Stołu. Jak więc mógłbyś
kiedykolwiek sprawić, że czułabym się nieszczęśliwa?
Lance rozmyślał o tym, jak Rodney Willis przezwał go dzisiaj
w szkole. Został za to zaprowadzony do dyrektora. „Jak on mnie
nazwał?" - Nie potrafił sobie przypomnieć.
Podrzutek. Bękart.
Lance zacisnął pięści i walczył z napływającymi do oczu łzami.
Rodney powiedział, że bękart nie może być rycerzem Okrągłego Stołu,
że oni nie mieli także prawdziwych rodzin. Nie każdy. Chłopiec spojrzał
na matkę. Przecież powiedziałaby mu prawdę. Wtedy Rodney wpadł-
by w jeszcze większe tarapaty.
149346943.050.png
Ale jeśli znowu ją zasmuci? Pamiętał wyraz jej twarzy
przed momentem i ciągle czuł ucisk w gardle. Przełykał głośno
ślinę. Płacz jest dla dzieci. Rycerze byli wielcy i mocni, opiekowali
się swoimi rodzinami... zwłaszcza dziewczętami.
Usiadł prosto. Tak, pewnego dnia pokaże temu Rodneyo-
wi. Pewnego dnia mu pokaże.
- Mamo?
- Tak? - Odgarnęła kosmyk włosów.
- Opowiedz mi znowu o dzielnych rycerzach i pięknej
Gwina... Gwina...
- Guinewrze - podpowiedziała łagodnie.
- Tak, i opowiedz mi także o Okrągłym Stole.
Matka poprawiła poduszkę i tuląc chłopca do siebie, zaczęła:
- "Pewnego razu, za górami, za lasami..."
149346943.052.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wiejący od oceanu wiatr przynosił ciepłą bryzę.
Lance Alexander - już od dawna zabronił komukolwiek na-
zywać siebie Lancelotem - spoglądał na piasek znad czytanej
umowy. Patrzył w dal aż po horyzont. Niedługo pełno tu będzie
kąpiących się i plażowiczów wylegujących się na słońcu. Teraz jed-
nak, wczesnym rankiem, plaża była cicha.
Zamknął oczy, oddychał głęboko, pozwalając sobie na długi
moment rozkosznego lenistwa. Niedługo skończy czytanie i pójdzie
pobiegać. Potem śniadanie, rachunki, prysznic. Spojrzał na zegarek
konstatując, że dzisiaj wyprzedza swój harmonogram. Tego ranka
będzie nawet miał czas na przeczytanie sobotnich dodatków do
gazet.
Z uśmiechem zadowolenia Lance skoncentrował się na do-
kumencie, ale nagle dostrzegł coś kątem oka. Odwrócił się,
marszcząc brwi w zaskoczeniu. Było zbyt wcześnie na słoneczne
fatamorgany, ktoś naprawdę zbliżał się ku niemu.
Kobieta miała lustrzane okulary przeciwsłoneczne i skąpe bi-
kini. Kolor kostiumu, jaskrawozielony jak młode źdźbło trawy,
kontrastował śmiało z ponętnym ciałem. Jej skóra była brązowa od
słońca i wypielęgnowana pieszczotami. Wiatr rozwiewał włosy.
Nawet powiedziawszy sobie, że trzeba znowu zająć się pracą, Lan-
ce zastanawiał się, jak mogą czuć się drobinki piasku muskające
jej palce.
Zauważyła spojrzenie Lance'a i uniosła rękę w geście po-
zdrowienia. Mężczyzna zaklął cicho, przenosząc wzrok na papiery.
149346943.053.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin