ZDRADZONA ROZDZIAŁY 6 - 11.doc

(251 KB) Pobierz
Zdadzona - rozdziały 6-11

Zdradzona

 

Rozdział 6

 

 

Nadal zżymając się w duchu z powodu niekonsekwencji mężczyzn i niejednoznacznych przekazów, weszłam do głównej sali internatu, gdzie znalazłam Stevie Rae i bliźniaczki przytulone do siebie, wpatrzone w ekran telewizora. Jasne, że czekały na mnie. Doznałam wielkiej ulgi na ten widok. Nie chciałam, żeby wszyscy, czyli Damien i bliźniaczki, dowiedzieli się, co się pod dębem wydarzyło, ale miałam nieprzepartą ochotę zrelacjonować Stevie Rae z najdrobniejszymi detalami całe spotkanie z Lorenem, tak byśmy mogły ustalić, co to wszystko znaczy.

- Wiesz co, Stevie Rae? Nie potrafię zabrać się do tej oracy z socjologii zadanej na poniedziałek. Mogłabyś mi pomóc? To nie zajmie dużo czasu i ...- zaczęłam, ale Stevie Rae przerwała mi, nie odrywając wzroku od telewizora.

- Zaczekaj. I chodź tu, powinnas to zobaczyć – wskazała na telewizor. Bliźniaczki też wpatrywały się w ekran.

Spoważniałam, widząc ich zaaferowanie, które chwilowo zepchnęło myśli o Lorenie na plan dalszy.

- O co chodzi? - Oglądały powtórkę wieczornych wiadomości nadawanych w lokalnej stacji Fox23. Chera Kimiko, gospodyni programu, kończyła swoją relację, a znajome widoki a Woodward Park ukazywały się na ekranie. - trudno uwierzyć, że Chera nie jest wampirzycą – zauważyłam, - Jest niezwykle efektowna.

- Cicho, słuchaj, co ona mówi – powiedziała Stevie Rae.

Nadal zaskoczona ich nietypowym zachowaniem zamilkłam i zaczęłam słuchać.

Powtarzamy wiadomość dnia: trwają poszukiwania Chrisa Forda, siedemnastoletniego ucznia szkoły średniej w Union, który zniknął wczoraj po treningu piłki nożnej. Na ekranie ukazało się zdjęcie Chrisa w barwach drużyny. Wydałam cichy okrzyk, kiedy rozpoznałam go po twarzy i nazwisku.

- Ej, ja go znam!

- Właśnie dlatego tu cię przywołałyśmy – wyjaśniła Stevie Rae.

Grupy poszukiwaczy przeczesują teren wokół Utica Square i Woodward park, gdzie widziano go po raz ostatni.

- To blisko nas – zauważyłam.

- Cśśś – uciszyła mnie Saunee.

- Wiemy o tym – dodała Erin.

Dotychczas nie są znane powody, dla których Chris znalazł się w okolicach Woodward Park. Jego matka twierdzi, iż nie wiedziała, ze jej syn w ogóle zna drogę do Woodward Park, nigdy nie słyszała, by kiedykolwiek się tam wybrał. Pani Ford powiedziała również, że syn zamierzał wrócić do domu zaraz po treningu, a nie ma go już od przeszło doby. Osoby mające informacje, które mogłyby naprowadzić miejscową policję na ślad Chrisa, proszone są o kontakt z Crime Stoppers. Zapewniamy anonimowość.

Chera przeszła do następnego wydarzenia, więc napięcie zelżało.

- To ty go znasz? - zapytała Shaunee.

- Tak, ale nie za dobrze. On jest biegaczem, gwaizadą druzyny Union, i kiedy ja od czasu do czasu umawiałam się z Heathem ..., wiecie chyba, ze on jest rozgrywającym w Broken Arrows? - Zniecierpliwieni szybko pokiwali głowami. - No więc Heath zaciągał mnie na różne imprezy, a wszyscy piłkarze znali się jak łyse konie, a Chris i jego kuzyn Jon należeli do tej samej paczki. Chodziły plotki o tym, jak urządzali zawody w piciu taniego piwa z towarzyszeniem palenia jointa. - Następnie zwróciłam się do Shaunee, która wykazała niezwykłe zainteresowanie wiadomościami usłyszanymi w telewizji. - A zanim zadasz to pytanie, z góry mogę odpowiedzieć: tak, jest równie fajny w rzeczywistości jak na zdjęciu.

- Cholerna szkoda, jeśli coś złego przytrafia się takiemu fajnemu ziomkowi – Shaunee potrząsnęła głową ze smutkiem.

- Cholerna szkoda, jeśli coś złego przytrafia się komuś fajnemu, bez względu na kolor skóry – dodała Erin – fajny to fajny. Nie ma miejsca na dyskryminację.

- Jak zwykle macie rację, Bliźniaczki.

- Ja nie lubię marihuany – stwierdziła Stevie Rae. Dla mnie ona śmierdzi. Raz spróbowałam, myślałam, ze od kaszlu głowa mi odpadnie, a jak mnie paliło w gardle!! Do tego trochę trawki dostało mi się do ust, obrzydlistwo!

- My nie robimy takich brzydkich rzeczy – oświadczyła Shaunee.

- No a trawka to cos brzydkiego. Poza tym od tego zaczynasz się najadać bez powodu. To obciach, że najlepsi gracze w to wdepnęli.

- Przez to są mniej atrakcyjni – stwierdziła Shaunee.

- Słuchajcie, trawka i atrakcyjność nie są w tej chwili ostotne – powiedziałam. - Mam złe przeczucia, jeśli chodzi o to zniknięcie.

- Daj spokój – chciała odczarować Stevie Rae.

- O cholera – przejęła się Shaunee.

- Nie znoszę, jak ona wpada w taki nastrój – wyjawiła Erin.

Wszyscy uznaliśmy, ze zniknięcie Chrisa w pobliżu Domu Nocy to dziwna sprawa. W porównaniu z zaginięciem chłopaka moje przeżycie z Lorenem wydało mi się błahe i nieznaczące. Owszem, nadal miałam ochotę opowiedzieć o wszystkim przynajmniej Stevie Rae, ale nie mogłam się dostatecznie skupić na niczym innym, jak tylko na czarnych myślach, jakie ogarniały mnie w związku z zaginięciem Chrisa. Chris nie żyje. Nie chciałam w to uwierzyć. Nie chciałam przyjąć tego do wiadomości. Miałam przy tym wewnętrzne przekonanie, ze wprawdzie zostanie odnaleziony, ale martwy. Spotkałyśmy Damiena w jadalni, a tam nie mówiło się o niczym innym, jak tylko o zniknięciu Chrisa. Każdy snuł własną teorię na ten temat; Bliźniaczki zgadywały, że przystojniaczek musiał się wdać ze swoimi starymi w sprzeczkę, po której poszedł opić się gdzieś piwskiem, Damien natomiast był przekonany, że chłopak mógł w sobie odkryć skłonności homoseksualne i udał się do Nowego Yorku, by tam spełnić swoje marzenia i zostać gejowskim modelem. Ja nie miałam żadnej teorii, jedynie straszne przeczucia, o których nikt nie miał ochoty dyskutować.

- Takie dobre jedzenie, a ty tylko je rozgrzebujesz – zauważył Damien.

- Po prostu nie jestem głodna.

- To samo mówiłaś podczas lunchu.

- No dobrze, więc teraz to powtarzam. - wydarłam się na niego i zaraz pożałowałam

swego wybuchu, widząc, jaką przykrość mu sprawiłam. Zasępiony siedział nad miseczką swojej ulubionej wietnamskiej sałatki bun cha gio. Każda z Bliźniaczek uniosła w górę brew, po czym całą uwagę skupiły na prawidłowym posługiwaniu się pałeczkami. Stevie Rae popatrzyła na mnie w milczeniu, ale wyraz zatroskania na jej twarzy był więcej niż wymowny.

- Masz, znalazłam to. I mam wrażenie że to twoje.

Afrodyta rzuciła srebrne kółeczko obok mojego talerza. Podniosłam głowę, jej idealna twarz nie wyrażała żadnych uczuć, co wydało mi się dziwne. Głos też nie zdradzał żadnych emocji. Dziwne.

- Twoje czy nie?

Bezwiednie podniosłam rękę, by namacać kolczyk od pary nadal wpięty w drugie ucho. Zupełnie wyleciało mi z głowy, że podrzuciłam to cholerstwo, by udawać, że go szukam, podczas gdy w rzeczywistości podsłuchiwałam Afrodytę i Neferet.

- Moje, dziękuję.

- Nie ma o czym mówić. Domyślam się, że nie jesteś jedyną osobą, która ma przeczucia, prawda?

Odwróciła się na pięcie i wyszła z jadalni przez szklane drzwi na dziedziniec. Mimo że niosła tacę z jedzeniem, nawet nie rzuciła okiem na stół, przy którym siedziały jej przyjaciółki. Zauważyłam, że gdy przechodziła, podniosły głowy znad talerzy, ale zaraz spuściły wzrok. Afrodyta usiadła na słabo oświetlonym dziedzińcu, gdzie od prawie miesiąca jadała – sama.

- Po prostu jest dziwna – skonstatowała Shaunee.

- Aha, jak małpa z piekła rodem – dodała Erin.

- Jej niedawne przyjaciółki teraz nie chcą się z nią zadawać – powiedziałam.

- Przestań jej żałować – wykrzyknęła histerycznie Stevie rae, co całkiem było do niej niepodobne. - Nie zauwazyłaś, że ona każdemu wchodzi w drogę?

- Nie mówię, że nie. Zrobiłam tylko uwagę, że jej przyjaciólki się od niej odwróciły.

- Czy coś straciłyśmy? - zapytała Shaunee.

- Co zaszło między tobą a Afrodytą? - chciał wiedziec Damien.

Już otworzyłam usta, żeby opowiedzieć im, co usłyszałam przed chwilą, ale weszła Neferet i zwróciła się do mnie:

- Zoey, mam nadzieję, że twoi przyjaciele mi wybaczą, jeśli zabiorę cię na resztę wieczoru.

Z wolna podniosłam na nią wzrok pełna obaw, co zobaczę. Głównie dlatego, że kiedy po raz ostatni słyszałam jej głos brzmiał wrogo i lodowato. Napotkałam jednak miły uśmiech i łagodne spojrzenie zielonych oczu, w których zaczynał się pojawiać lekki niepokój.

- Czy coś się stało, Zoey?

- Nie, przepraszam, po prostu się zamyśliłam,

- Chciałabym, żebyśmy razem zjadły dziś kolację.

- Jasne, oczywiście, nie ma sprawy, z przyjemnością – Uświadomiłam sobie, ze bredzę, ale jakoś nie mogłam temu zapobiec. Po prostu miałam nadzieję, ze bredzenie samo się wyłączy. To tak jak jest z biegunką – kiedyś musi się skończyć.

- Dobrze. - Uśmiechnęłam się do moich przyjaciół.

- Wypożyczam od was Zoey, ale obiecuję, że niedługo ją zwrócę.

Cała czwórka grzecznie się do niej wyszczerzyła, zapewniając, że każda propozycja im odpowiada. Wiem, że może się to wydać śmieszne, ale ich łatwa rezygnacja z mojego towarzystwa sprawiła, że poczułam się opuszczona i zagrożona. Głupstwo. Neferet jest moją mentorką, starszą kapłanką Nyks. Ona jest w porządku. Ale dlaczego w takim razie poczułam ucisk w żołądku, kiedy szłam za nią do jadalni?

Rzuciłam okiem na swoją paczkę. Już byli pogrążenie w beztroskiej rozmowie.

Damien trzymał podniesione pałeczki, najwyraźniej udzielając Bliźniaczkom kolejnych instrukcji, jak się nimi prawidłowo posługiwać. Stevie Rae dokonywała demonstracji. Poczułam na sobie czyjeś spojrzenie, popatrzyłam w stronę szklanego przepierzenia oddzielającego jadalnie od dziedzińca i zobaczyłam siedzącą samotnie Afrodytę. Pogrążona w mroku patrzyła na mnie wzrokiem, który wyrażał coś, co można by uznać niemal za litość.


Rozdział 7

 

 

Sala jadalna dla wampirów nie wyglądała jak kafeteria. Usytuowana tuż nad jadalnią dla adeptów, bardziej przypominała elegancki lokal. Tak jak na niższej kondygnacji, i tu łukowate okna ciągnęły się wzdłuż całej ściany. Na balkonie wychodzącym na dziedziniec również ustawione były stoliki i krzesełka z kutego żelaza. Resztę urządzonej gustownie sali zajmowały różnej wielkości stoliki, niektóre oddzielone parawanikami z drewna z ciemnej wiśni. Nigdzie nie dostrzegłam tac ani bufetu. Na blatach gustownie rozmieszczono porcelanową zastawę i lniane serwetki. W kryształowych świecznikach jarzyły się wysmukłe świeczki. Przy kilku stolikach siedzieli już nauczyciele po dwoje lub w małych grupkach. Na widok Neferet skłaniali głowy w pełnym uszanowania pozdrowieniu, a do mnie uśmiechali się krótko, po czym wracali do przerwanego posiłku.

Próbowałam wypatrzyć dyskretnie, co jedli, ale nie zauważyłam niczego poza tą samą sałatką wietnamską, jaką mieliśmy tam, na dole, oraz sajgonkami o wyszukanych kształtach. Nigdzie ani śladu surowego mięsa czy też czegokolwiek, co by przypominało krew (nie licząc oczywiście wina). W tym wypadku nawet nie musiałam się martwić, że mogłabym gapić się niegrzecznie, przecież natychmiast poczułabym zapach.

-Czy chłód nocy nie będzie ci przeszkadzał, jeżeli usiądziemy na balkonie? – zapytała Neferet.

-Nie, chyba nie. Teraz już nie jestem tak wrażliwa na zimno jak przedtem. – Uśmiechnęłam się do niej promiennie, starając się nie zapomnieć, że Neferet miała niezwykłą intuicję i mogła słyszeć głupie myśli, jakie przelatywały mi przez głowę.

-To dobrze, bo ja o każdej porze roku wolę jeść na zewnątrz. – Poprowadziła mnie na balkon do stolika nakrytego już na dwie osoby. Nie wiadomo skąd pojawiła się natychmiast kelnerka, z pewnością wampirzyca, choć wyglądała młodo, miała jednak na twarzy wypełniony kolorem tatuaż, który cienką linią obramowywał jej twarz w kształcie serca.

-Ja poproszę o bun cha gio oraz dzbanek tego samego wina, które piłam wczoraj. – Zrobiła krótką przerwę, po czym uśmiechnąwszy się do mnie porozumiewawczo, dodała: - A dla Zoey przynieś piwo, wszystko jedno jakie, byle nie dietetyczne.

-Dziękuję – powiedziałam.

-Staraj się nie pić tego za dużo. To nie jest zdrowe. – Mrugnęła do mnie obracając przestrogę w żart.

-Uśmiechnęłam się do niej szeroko, wdzięczna, że pamiętała co lubię. Zaczęłam czuć się swobodniej. Przecież Neferet, nasza starsza kapłanka, a moja mentorka, osoba mi przyjazna, w ciągu ostatniego miesiąca czyli od kiedy tu jestem, zawsze była dla mnie miła. Owszem, w rozmowie z Afrodytą wydała mi się przerażająca, ale przecież Neferet to potężna kapłanka, a ponieważ Afrodyta, o czym bez przerwy przypominała mi Stevie Rae, była zapatrzoną w siebie egoistką i dręczycielką słabszych, zasłużyła na to, by mieć teraz nieprzyjemności. Cholera, pewnie na mnie nagadała.

-Już lepiej? – zapytała Neferet.

Napotkałam jej uważny wzrok.

-Tak, lepiej.

-Kiedy się dowiedziałam o zaginięciu ludzkiego nastolatka, zaczęłam się o ciebie martwić. Ten Chris Ford to twój przyjaciel, prawda?

Nic nie powinno mnie zdziwić. Neferet była niesłychanie inteligentna i obdarzona przez boginię wieloma zdolnościami. A jeśli do tego dodać jeszcze ów szósty zmysł, który mają wszystkie wampiry, jeśli więcej niż pewne, że wiedziała dosłownie wszystko (przynajmniej rzeczy z najważniejszych). Pewnie też wiedziała, że mam swoje przeczucia dotyczące zniknięcia Chrisa.

-Właściwie nie byliśmy przyjaciółmi. Spotkaliśmy się parę razy na kilku imprezach, tak że nie znałam go dobrze.

-Ale z jakiegoś powodu zmartwiłaś się jego zniknięciem.

Potaknęłam.

-To tylko takie przeczucia. Dziwne. Pewnie pokłócił się z rodzicami, może dostał jakąś karę od ojca i chłopak uciekł. Domyślam się, że do tej pory już wrócił do domu.

-Gdybyś w to nie wierzyła, tobyś się tak nie martwiła. – Neferet odczekała, aż kelnerka skończy nalewać nam napoje i podawać dania, po czym jeszcze dodała: - Ludzie uważają, że wampiry mają nadprzyrodzone zdolności. Tymczasem chociaż wielu z nas ma dar jasnowidzenia, zdecydowana większość nauczyła się po prostu słuchać własnej intuicji, czego ludzie na ogół boją się stosować. – Teraz jej głos brzmiał tak, jak na lekcji, a ja pilnie słuchałam tego wywodu. – Pomyśl o tym, Zoey. Jesteś dobrą uczennicą. Na pewno pamiętasz z lekcji historii, co w przeszłości działo się z ludźmi, a zwłaszcza z kobietami, kiedy zbytnio zawierzały swojej intuicji i zaczynały słuchać głosów rozbrzmiewających im w głowach albo nawet przepowiadać przyszłość.

-Na ogół uważano, że pozostają w zmowie z diabłem lub innymi siłami nieczystymi, zależy, kiedy to się działo. W każdym razie dawano im cholerny wycisk. – Zaczerwieniłam się, gdy to powiedziałam, bo w obecności nauczycielki użyłam słowa na „ch”, ale Neferet zdawała się tego nie zauważać, tylko kiwała potakująco głową na znak, że się ze mną zgadza.

-Tak, właśnie tak. Występowali nawet przeciwko swoim świętym, jak Joanna d’Arc. Sama widzisz, że ludzie nauczyli się wyciszać własne instynkty. A wampiry przeciwnie, nauczyły się iść za głosem instynktu. W przeszłości, kiedy ludzie ścigali nas, starając się wytępić cały nasz rodzaj, właśnie to ocaliło wielu naszych przodków.

Zadrżałam na myśl, jakie to musiały być okropne czasy dla wampirów.

-Och, nie martw się tym, Zoey, ptaszyno – powiedziała z uśmiechem Neferet. Kiedy usłyszałam, że nazywa mnie jak moja babcia, też się uśmiechnęłam. – Czasy palenia na stosie minęły i już nie wrócą. Może nie cieszymy się powszechnym szacunkiem, jak to kiedyś bywało, ale ludzki ród już nigdy nie będzie nas ścigał i tępił. W jej zielonych oczach pojawiły się groźne błyski. Pociągnęłam łyk piwa nie chcąc mierzyć się z tym strasznym spojrzeniem. Kiedy znów się odezwała, jej głos brzmiał tak jak przedtem, a wszelkie groźne akcenty zniknęły z jej głosu i spojrzenia, znów była moją mentorką i przyjazną osobą. – A mówię to po to, by cię przekonać do tego, że powinnaś słuchać swojej intuicji. Jeśli będziesz miała niedobre przeczucia co do jakiejś osoby czy sytuacji, uważaj. A poza tym jeśli poczujesz potrzebę porozmawiania ze mną, nie krępuj się, możesz przyjść w każdej chwili.

-Dziękuję, Neferet, to dla mnie bardzo wiele znaczy.

Machnęła ręką lekceważąco.

-Na tym polega rola mentorki i kapłanki, rola, którą mam nadzieję, pewnego dnia ode mnie przejmiesz.

Zawsze kiedy się mówi o mojej przyszłości i o tym, że zostanę kapłanką, mam mieszane przeczucia. Z jednej strony ta perspektywa mnie ekscytuje, z drugiej wzbudza niejasne obawy.

-Właściwie trochę mnie zdziwiło, że nie przyszłaś do mnie po zajęciach w czytelni. Czyżbyś jeszcze się nie zdecydowała co do nowych kierunków działania w organizacji Cór Ciemności?

-Hm, tak, coś postanowiłam… - Zmusiłam się, by nie rozpamiętywać tego, co zaszło w czytelni, i nie myśleć teraz o Lorenie. Neferet z tą swoją intuicją nie powinna się dowiedzieć o mnie i o… nim.

-Wyczuwam twoje wahanie, Zoey. Czy wolisz nie ujawniać przede mną tego, co postanowiłaś?

-O, nie. To znaczy… tak. Prawdę mówiąc, przyszłam wczoraj do ciebie, ale byłaś… - szukałam właściwego słowa – zajęta z Afrodytą. Więc odeszłam.

-A, rozumiem. Teraz twoje zdenerwowanie w moim towarzystwie zaczyna być zrozumiałe. – Neferet westchnęła ze smutkiem. – Afrodyta sprawia pewne problemy. Wielka szkoda. Tak jak mówiłam podczas obchodów Samhain, kiedy zdałam sobie sprawę, jak daleko zabrnęła, ja również czuję się w jakimś stopniu odpowiedzialna za jej postępowanie i przedzierzgnięcie się w ponure indiwiduum. Wiedziałam, że to egoistka, od samego początku, gdy tylko do nas nastała. Powinnam była wkroczyć wcześniej i twardszą ręką nią pokierować. – Napotkała moje spojrzenie. – Co doszło do ciebie z naszej rozmowy?

Poczułam na grzbiecie ostrzegawczy dreszcz.

-Właściwie niewiele – pospiesznie ją zapewniłam. – Afrodyta tak głośno płakała. Posłyszałam, jak mówisz, żeby wejrzała wgłąb siebie. Domyśliłam się, że wolisz, by ci nie przeszkadzać. – Na wszelki wypadek nie powiedziałam wyraźnie, że to nie wszystko, co usłyszałam. Wolałam otwarcie nie kłamać. Wytrzymałam jej badawcze spojrzenie.

Neferet ponownie westchnęła i pociągnęła następny łyk wina.

-Zazwyczaj nie omawiam przypadku jednej adeptki z drugą, ale ta sprawa jest wyjątkowa. Wiesz, że Afrodyta miała dar od bogini przewidywania katastrof i nieszczęść?

Skinęłam głową, nie przeoczywszy faktu, że Neferet użyła czasu przeszłego.

-Otóż wydaje mi się, że swoim zachowaniem doprowadziła do tego, że Nyks cofnęła swój dar. Coś takiego niesłychanie rzadko się zdarza. Na ogół jeśli raz obdarzy kogoś jakąś zdolnością, to już tego nie odbiera. – Neferet mruknęła, w ten sposób wyrażając swój żal. – Któż jednak może zgłębić zamysły Wielkiej Bogini Nocy?

-To musi być okropne dla Afrodyty – zauważyłam bezwiednie, nie zamierzając specjalnie komentować tego, co mówiła Neferet.

-Doceniam twoje współczucie, ale nie powiedziałam ci tego po to, byś się nad nią użalała. Raczej po to, byś się miała na baczności, ponieważ jej wizje nie są już wiarygodne. Afrodyta może mówić coś, co tylko wprowadzi w zamęt. Natomiast twoim zadaniem jako przewodniczącej Cór Ciemności będzie pilnowanie, by nie zakłóciła ona delikatnej harmonii panującej wśród adeptek. Oczywiście zawsze zachęcamy was do samodzielnego rozwiązywania waszych problemów, skoro reprezentujecie sobą więcej niż ludzkie nastolatki, ale też więcej od was wymagamy. Niemniej nie krępuj się i przychodź do mnie, jeśli zachowanie Afrodyty stanie się… - przerwała, jakby ważąc następne słowo - …nieobliczalne.

-Dobrze – zgodziłam się, ale żołądek znów zaczął mnie boleć.

-To świetnie. A teraz może mi coś powiesz na temat zmian, które planujesz wprowadzić jako przełożona Cór Ciemności?

Oderwałam myśli od Afrodyty i opowiedziałam o swoich planach utworzenia rady starszych jako gremium doradczego Cór Ciemności. Neferet słuchała z uwagą; moje poszukiwania w bibliotece wyraźnie jej zaimponowały, a plany reorganizacji uznała za logiczne.

-Rozumiem, że oczekujesz ode mnie, że przeprowadzę wybór dwóch brakujących członków rady, bo wskazani przez ciebie przyjaciele dowiedli już, jak bardzo zasługują na zaufanie i jak znakomicie wykonują swoje zadania.

-Tak. Rada wystąpiła z wnioskiem, żeby na jedno z wakujących miejsc zaproponować Erika Nighta.

Neferet z uznaniem skinęła głową.

-To mądra propozycja. Erik cieszy się popularnością wśród adeptów i czeka go świetlana przyszłość. A kogo być sugerowała na ostatnie miejsce?

-Tu ja i reszta rady nie jesteśmy zgodni. Ja uważam, że powinniśmy dokooptować kogoś z wyższego roku, a w dodatku moim zdaniem powinien być to ktoś z najbliższego dotąd otoczenia Afrodyty. – Neferet niosła brwi mocno zdziwiona. – Owszem, ktoś z kręgu jej przyjaciół czy popleczników. Bo jak już mówiłam, nie objęłam przywództwa dlatego, że jestem spragniona władzy albo że zaczaiłam się, by wykraść to, co należało do Afrodyty, ale by postępować słusznie. Nie zamierzam wszczynać walki stronnictw ani nic z tych rzeczy. Jeśli ktoś z jej otoczenia wejdzie do naszej rady, może reszta zrozumie, że nie chodzi mi o pokonanie Afrodyty, tylko o coś znacznie ważniejszego.

Neferet zastanawiała się w nieskończoność. W końcu zapytała:

-Czy wiesz, że nawet jej przyjaciółki odwróciły się od niej?

-Zauważyłam to dzisiaj w jadalni.

-W takim razie jaki jest sens przyjmowania kogoś z nich w skład rady?

-Nie do końca jestem przekonana, że to już tylko byłe przyjaciółki. Ludzie inaczej się zachowują w miejscach publicznych, a inaczej w odosobnieniu.

-Znów muszę ci przyznać rację. Już zapowiedziałam gronu pedagogicznemu, że w niedzielę odbędzie się szczególnie uroczyste zebranie Cór i Synów Ciemności podczas obchodów Pełni Księżyca. Spodziewam się, że przybędzie zdecydowana większość dotychczasowych członków, wiedziona ciekawością i chęcią przekonania się o twoich niezwykłych zdolnościach.

Kiwnęłam głową. Wiedziałam aż za dobrze, że będę główną atrakcją w tym cyrku.

-Niedziela to również odpowiednia pora, by poinformować Córy Ciemności o twojej nowej wizji organizacji. Ogłoś, że zostało jedno wolne miejsce w planowanej radzie i że powinien je zająć ktoś z szóstego formatowania. Przejrzymy we dwie zgłoszenia i zdecydujemy, kto jest najbardziej odpowiedni.

Nachmurzyłam się.

-Ale ja nie chcę, byśmy to my wybrały. Chciałabym, aby grono pedagogiczne głosowało, ale uczniowie również.

-Będą głosować – odpowiedziała łagodnie. – A potem my wybierzemy.

Chciałam jeszcze coś dodać, ale powstrzymało mnie spojrzenie jej zielonych oczu, które stało się tak zimne, że zaczęłam się bać. Zamiast więc wdać się z nią w sprzeczkę (co i tak było niemożliwe), wybrałam inną ścieżkę (jak mawiała Babcia).

-Chciałabym też, aby Córy Ciemności włączyły się w działalność dobroczynną na rzecz miejscowej społeczności.

Tym razem jej brwi sięgnęły linii włosów.

-Masz na myśli społeczność ludzi?

-Tak.

-Uważasz, że ucieszą się z twojej pomocy? Przecież oni brzydzą się nami. Unikają nas. Boją się nas.

-Może dlatego, że nas nie znają – odpowiedziałam. – Może jeśli zaczniemy postępować jak część Tulsy, zaczniemy być traktowani jak reszta Tulsy.

-Czytałaś o buncie w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym? Ci Afroamerykanie byli częścią Tulsy, ale Tulsa ich zniszczyła.

-Rok tysiąc dziewięćset dwudziesty dawno minął. – Trudno mi było wytrzymać jej wzrok, ale byłam przekonana, że mam rację. – Neferet, moja intuicja mi podpowiada, że m u s z ę to zrobić.

Zauważyłam, że staje się mniej nieprzejednana.

-A ja ci radziłam postępować zgodnie z podszeptami intuicji, tak?

Kiwnęłam głową.

-Jaki rodzaj działalności byś wybrała, zakładając, że ludzie ci na to pozwolą?

-Och, uważam, że nam pozwolą. Postanowiłam skontaktować się z Ulicznymi Kotami, organizacją ratującą koty.

Neferet odrzuciła głowę do tyłu i zaniosła się śmiechem.


Rozdział 8

 

 

Kiedy opuściłam już salę jadalną i byłam w drodze do internatu, uświadomiłam sobie, że nie wspomniałam Neferet o duchach, w żadnym razie jednak nie miałam ochoty wracać i poruszać tego tematu. Rozmowa z nią i tak kompletnie mnie wyczerpała, i mimo pięknego urządzenia sali jadalnej ze wspaniałym widokiem, lnianymi serwetkami i kryształami bardzo już chciałam znaleźć się gdzie indziej. Marzyłam o tym, by rozsiąść się wygodnie w swojej sypialni i zacząć opowiadać Stevie Rae wszystko o Lorenie, po czym leżeć do góry brzuchem, ogladać leniwie jakieś powtórki w telewizji i nie myśleć, przynajmniej przez te jedną noc, o swoich złych przeczuciach na temat zniknięcia Chrisa, albo o tym, że teraz jestem grubą rybą odpowiedzialną za najważniejszą grupę w szkole.

Ach, mniejsza o to. Po prostu chciałam przez chwilę znów poczuć się sobą. Tak jak powiedziałam Neferet, Chris pewnie siedział już w domu, zdrów i cały. Na resztę zostawało mi dużo czasu. Jutro napiszę konspekt tego, co w niedzielę powiem Córom Ciemności. Domyślam się, że będę też musiałam się przygotować do przeprowadzenia obchodów Pełni Księżyca, co stanie się moim pierwszym publicznym występem z prowadzeniem kręgu i formalnym przewodniczeniem obchodom. Znów ścisnęło mnie w żołądku, ale udałam, że tego nie zauważam.

W połowie drogi przypomniałam też sobie, że na poniedziałek ma przygotować wypracowanie z socjologii wampirów. Wprawdzie Neferet zwolniłaby mnie z większości zadać z tego przedmiotu dla trzeciego formatowania, bym mogła się skupić na tekstach przeznaczonych dla starszych słuchaczy, ale to się kłóciło z moim usiłowaniem, żyby pozostać „normalną” (zresztą, co to w ogóle znaczy: być normalną, skoro jestem jeszcze nastolatką i do tego adeptką w szkole wampirów?). W takim razie na pewno zabiorę się do pisania, jak reszta klasy. Pośpiesznie więc skręciła do macierzystej klasy, gdzie znajdowała się moja szafka, a w niej wszystkie podręczniki. Był to także pokój Neferet, ale zostawiłam ją przecieżw sali jadalnej, gdzie wraz z innymi nauczycielami sączyła wino, przynajmniej teraz nie żywiłam żadnch obaw, że przypadkiem posłyszę coś straszliwego.

Sala jak zwykle pozostawała otwarta. Po co zakładać jakiekolwiek zamki, skoro każdy i tak trząsł się ze strachu prze intuicją dorosłych wampirów? W sali było ciemno, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Zaledwie od miesiąca byłam Naznaczona, a już widziałam równie dobrze jak w świetle. A nawet lepiej. Jasne światło mnie razi, a blask słońca jest nie do zniesienia.

Z pewnym wahaniem otwierałam szafkę, uświadamiając sobie, że od miesiąca nie widziałam słońca. I nawet o tym nie myślałam. Czy to nie dziwne? Własnie rozpamiętywałam dziwne zmiany, jakie zaszły w moim życiu, kiedy nagle zauważyłam kartkę papieru przylepioną taśmą do wewnętrznej strony mojej szafki. Wzbudzony jej otwarciem przeciąg spowodował, ze kartka zatrzepotała. Wygładziłam ją ręką, a widząc, co to jest, doznałam niemal szoku. To był wiersz. Krótki, zapisany ładną kursywą. Przeczytałam go raz i drugi, zauważyłam, że to haiku.

Budzi się starożytna królowa

Poczwarka jeszcze nie wykluta.

Kiedy rozwiniesz skrzydła?

Pogładziłam litery. Wiedziałam kto je napisał. Istniała tylko jedna logiczna odpowiedź. Serce mi się ścisnęło, gdy wypowiedziałam jego imię: Loren.

- Mówię poważnie, Stevie Rae. Musisz mi przyrzec, że nikomu nie powiesz o tym, co teraz ode mnie usłyszysz. Dosłownie: nikomu. Zwłaszcza Damienowi czy Bliźniaczkom.

- Słowo, Zoey, możesz mi wierzyć. Powiedziałam, że przyrzekam. Co mam jeszcze zrobić? Upuscić sobie krwi?

Nie odezwałam się na to.

- Zoey, naprawdę możesz mi zaufać. Obiecuję dotrzymać słowa.

Przyglądałam się uważnie swojej najlepszej przyjaciółce. Musiałam z kimś porozmawiać, i to z kimś, kto nie był wampirem. Wejrzałam w głąb siebie, by zapytać swojej intuicji, jak radziła mi Neferet. I zobaczyłam że Stevie Rae jest odpowiednią osobą. To był bezpieczny wybór.

- Nie gniewaj się. Wiem, że mogę ci wierzyć. Tylko że ... Sama nie wiem. Dziwne rzeczy się dzisiaj wydarzyły.

- Jeszcze dziwniejsze niż te, które codziennie nam się przytrafiają?

- Właśnie. Loren Blake przyszedł dzisiaj do biblioteki akurat wtedy, kiedy ja tam przebywałam. Był pierwszą osobą, z którą rozmawiałam na temat rady starszych i moich nowych pomysłów co do Cór Ciemności.

- Loren Blake? Ten najprzystojniejszy z wampirów, jaki kiedykolwiek istniał? Rany koguta.

Zaczekaj, muszę usiąść z wrażenia. - Stevie Rae klapnęła na łóżko.

- Ten, właśnie ten.

- Nie do wiary, że do tej pory nie pisnęłaś ani słówka na ten temat. Jak wytrzymałaś?

- Czekaj, to jeszcze nie wszystko. On ... on mnie dotknął. I to więcej niż jeden raz. Prawdę mówiąc, spotkałam się z nim dzisiaj nie tylko ten jeden raz. Sam na sam. I wydaje mi się, że napisał dla mnie wiersz.

- Co?!

- Aha. Najpierw sądziłam, że to wszystko było zupełnie niewinne, jakoś inaczej to oceniałam. W bibliotece po prostu rozmawialiśmy o moich pomysłach dotyczących najbliższej przyszłości Cór Ciemności. Nie miało to większego znaczenia. Ale potem Loren dotknął mojego Znaku.

- Którego? - zapytała Stevie Rae. Jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwnienia, miałam wrażenie, że za chwilę ciekawość ją rozsadzi.

- Tego na twarzy. Ale to było później.

- Co to znaczy: później?

- Bo kiedy skończyłam oporządzać Persefonę, nie śpieszyłam się z powrotem do internatu. Poszłam się przejść pod zachodni mur. I tam spotkałam Lorena.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin