Baxter George Owen - Doktor Kildare 02 - Wezwijcie doktora Kildare'a.docx

(196 KB) Pobierz
MAX BRAND





MAX BRAND

WEZWIJCIE

DOKTORA

KILDARE'A

PRZEŁOŻYŁA

MIRA MAJDAN


Tytuł oryginału CALLING DR. KILDARE

Projekt okładki i strony tytułowej

Robert Fira

Redaktor

Maria Klimek

Redaktor techniczny

Elżbieta Smolarz

Korekta

Aniela Wilkanowicz-Głuszko

© Copyright for the Polish Edition and Translation

by Oficyna Wydawnicza Graf, Gdańsk 1992

ISBN 83-7067-019-9


I. DUMA NASZYCH OJCÓW

Staroświecki samochód doktora Stefana Kildare'a zdołał już, w ciągu długiego żywota, stawić czoła osiemdziesięciu tysiącom mil dartfordzkiego klimatu. Kiedy skręcił w drogę dojazdową do posesji Galtów, wyglądał jak robotnik w drelichu na ekskluzywnej Park Avenue. Hamulce, nie regulowane od co najmniej dwudziestu tysięcy mil, wydały przeszywający jęk, kiedy pojazd zatrzymał się nie opodal frontowego wejścia.

W ruchach wysiadającego doktora Kildare'a nie było sztywności, lecz powolność właściwa jego siedemdziesięciu latom. Sięgnął po swoją ciężką torbę i wyprostował się. Wiek najwyraźniej przydał mu więcej powagi, niż ujął siły. Ostry powiew październikowego wieczoru nie odebrał jego postawie godności.

Spojrzał ze wzgórza na chłodne błyski elektrycznych świateł Dartford i skierował się ku domowi. Zatrzymał się jeszcze przy klonie o kształcie cyprysa, który w blasku padającym z odsłoniętego okna płonął na trawniku niby złoty płomyk świecy.

To piękne zjawisko na tle łagodnej czerni nocy dodało lekkości jego krokom i sercu, kiedy piął się ku frontowym drzwiom. Zastukał. Jego uśmiech, przeznaczony dla służącej, zmienił się nieco, gdy otworzył mu młody Harry Galt.

              Dobrze, że pan przyjechał. Nie mogłem się doczekać — powiedział Harry, pospiesznie ściskając mu dłoń.

5


              Musiałem zatrzymać się w aptece — odpowiedział doktor. Mocny kark i ramiona Harry'ego przywiodły mu na myśl uwagę aptekarza, że świat nie poniósłby wielkiej straty, gdyby stary Galt zechciał odejść w pokoju i dać wreszcie szansę synowi.

Czas jest bezlitosny — pomyślał. — Nasze dzieci stają się naszymi panami.

Przeniósł się na chwilę myślą do Nowego Jorku, gdzie jego własny syn, Jimmy, zmagał się z niedościgłym i okrutnym ideałem, modląc się, by starczyło mu sił. Tak, tak, młody doktor Kildare. A więc on, ojciec, był już starym doktorem Kildare'em. Jego wargi rozchyliły się w delikatnym, czułym uśmiechu.

Harry wspinał się po schodach, w swoim zatroskaniu na wpół zwrócony ku staremu Kildare'owi, i doktor któryś już raz z rzędu uświadomił sobie, że w czasie zagrożenia lekarz jest panem domu. Nie był człowiekiem pysznym, ale rozumiał, że wiedza wyróżnia nawet najpokorniejszego sługę nauki spośród szarego tłumu. Maszerował w najdalszych, być może, szeregach, ale należał do armii, która łączy stulecia delikatną pajęczynką myśli i wydziera rozbitemu atomowi cząstkę jego tajemnicy.

              Ojciec nie czuje się dobrze — mówił Harry. — Nie może jeść — albo nie chce. On nie wie, że pan ma przyjść, zadzwoniłem do pana dziś wieczorem na własną odpowiedzialność.

              Pewnie wyśle mnie do diabła — powiedział spokojnie stary Kildare.

              Pewnie tak. Bardzo mi przykro — potwierdził Harry.

              Nie przejmuj się — odrzekł doktor. — Nie taki ten diabeł straszny, a poza tym pewnie on sam nie wierzy w jego istnienie.

              Czy może mi pan powiedzieć, co mu naprawdę jest? — zapytał Harry.

              Dziesięć lat temu również przewlekle gorączkował, pamiętasz? — odparł doktor Kildare.

              Pamiętam.

              Odnowiła się stara infekcja gruźlicza — wyjaśnił Kildare. — Daliśmy sobie z nią radę wtedy, damy radę teraz.

6


              A wyniszczenie organizmu? — zapytał Harry. Poza tym jest już o dziesięć lat starszy!

              On jest jak stary dąb. Nie ma w nim ani krzty próchna. Można go zgiąć, ale potrzeba naprawdę silnego wichru, żeby go powalić. Nawet w tym stanie pokonałby połowę młodzików świata.

Skrzypienie schodów pod stopami ustało. Szli górnym korytarzem po tłumiącym kroki dywanie. Minęli drzwi, przez które wchodził niegdyś Kildare, wezwany do chorego na szkarlatynę Harry'ego, i te drugie, zamknięte na klucz, za którymi przeleżała cały rok jego umierająca matka. Wreszcie stanęli u drzwi Johna Galta.

              Wejdzie pan sam? — zapytał Harry.

Doktor uśmiechnął się. Bawiło go, że ten postawny, młody mężczyzna wciąż drżał przed gniewem ojca. Zapukał i wszedł.

              Hej! Słucham! Kto tam? Czego znowu?... Nie potrzebuję cię, Kildare! Idź do domu i daj mi spać — zaprotestował John Galt.

              Nie śpisz. Zamartwiasz się — powiedział doktor. Pochylił się nad łóżkiem i zajrzał przez siny opar gorączki aż do głębin umysłu chorego. Sama starość jest już chorobą, a inne dolegliwości to tylko komplikacje. — Zamartwiasz się — powtórzył Kildare — a ja zamierzam z tym skończyć. Nie pozwolę, żeby John Galt stał się mięczakiem, roztkliwiającym się nad sobą.

              Do licha z roztkliwianiem się — powiedział Galt. — Jutro idę do biura.

              Nie poddaliśmy się dziesięć lat temu. Czy poddamy się dzisiaj?

              Gdybym miał lekarza wartego swojej zapłaty, nie leżałbym tu teraz — stwierdził Galt, rzucając doktorowi groźne spojrzenie.

              Być może.

              Co ty mi w ogóle dajesz przez cały czas?

              Rutynowe leczenie: wzmacniająca dieta, mleko, dużo wypoczynku i pigułki Blauda.

              Po co? Co to za pigułki?

              Środki wzmacniające, węglan żelazawy dla podniesienia poziomu hemoglobiny, ferrum...

7


              To znaczy co? — przerwał Galt. — Jak można zrozumieć ten piekielny żargon?

              Żelazo, chinina i strychnina; ta kombinacja to stary dobry przyjaciel.

              Był czas, kiedy ludzie nie mieli tylu idiotycznych pomysłów — stwierdził chory — i powodziło im się całkiem nieźle.

              Może i powodziło im się nieźle, John, ale z pewnością niezbyt długo.

              Mogę iść jutro do biura?

              Proszę bardzo.

              Świetnie — stary człowiek uniósł się na łokciach i uśmiechnął się do Kildare'a, odsłaniając złote koronki na tylnych zębach. — Wreszcie zaczynasz mówić jak człowiek, a nie jak przeklęty konował. Naprawdę możesz wzmocnić mnie na tyle, żebym poszedł jutro do biura?

              Mogę. A to zapewni ci jeszcze dłuższą wyprawę pojutrze.

              Jaką znowu wyprawę? — warknął Galt.

              Na cmentarz — odpowiedział doktor.

Galt opadł na poduszki i utkwił zmęczony wzrok w suficie.

              Cóż, nie jestem pewien... — zaczął.

              Ani ja. Ani nikt inny — zapewnił doktor. — Może być jeszcze w tobie tyle energii, aby przyprawiać o nerwowy dreszcz wszystkich urzędników w banku przez najbliższe piętnaście lat.

Galt wolno otworzył usta. Przez chwilę w pokoju panowało milczenie.

              Tak myślisz, Stefan? — zapytał wreszcie.

              Chyba że sam zadręczysz się na śmierć — powiedział Kildare. — A teraz leż spokojnie i nie waż się otwierać oczu, dopóki nie wrócę.

Stary bankier zamknął oczy. Na jego twarzy pojawił się ni to uśmiech ulgi, ni to grymas zmęczenia.

Doktor ogarnął spojrzeniem pokój. Ciężkie meble z ciemnego drzewa stały na podłodze z szerokich, podniszczonych klepek, u okien wisiały dziwaczne falbanki z jedwabiu. Okiennice były zamknięte. Przez chwilę zadawał sobie dziecinne pytanie — w jaki sposób dusza, wyzwolona z więzów śmiertelnego ciała, mogłaby przedostać się przez te ściany do

8


wieczności.

Odwrócił się ku drzwiom, gdy rozległ się za nim chrapliwy, oschły głos bankiera, przypominający trzask suchej gałęzi pod stopą.

              Właściwie dlaczego jeździsz po całej okolicy pocieszając obcych ludzi, Kildare, kiedy masz dosyć własnych kłopotów?

              Kłopotów? — wzdrygnął się Kildare.

              Dobrze wiem, co mówię. Kiedy ostatni raz miałeś wiadomość od tego twojego synalka?

              Nie pamiętam. To jest — przyszło coś dzisiaj.

              Bzdura — rzucił sucho stary Galt. — Całe miasto wie, że praktycznie nie pisze do domu, odkąd wyjechał do Nowego Jorku.

              Mówię ci, że dziś wieczorem przyszła wiadomość — powiedział doktor. Poczuł nagle gwałtowne uderzenia pulsu w okolicy gardła.

              Nie wierzę — odparł Galt.

              Przeczytaj więc sam, niedowiarku — wykrzyknął Kildare.

Cisnął na łóżko telegram. Galt podniósł go i powoli przeczytał.

ZBYT ZAJĘTY BY PISAĆ WSZYSTKO DOBRZE CAŁU JIMMY

              Zbyt zajęty, by pisać — szydził Galt, wypuszczając z dłoni telegram. — I zbyt samolubny, żeby zostać w domu i pomóc ojcu. Rozpuściłeś swojego chłopaka, Stefan. W mieście zejdzie na psy. Nie jest dość błyskotliwy, by dorównać wielkomiejskim lekarzom. Jest tylko wiejskim chłopakiem i pozostanie nim do śmierci.

              Wykończysz się, jeśli nie przestaniesz trajkotać jak sroka — rzucił Kildare. — Uspokój się i to już.

              Tak, tak — wymamrotał Galt. — Chory koń czy zdychający pies są lepsze od cierpiącego człowieka, bo nie potrafią mówić.

Jego głos cichł, w miarę jak stary Kildare zbliżał się do przedpokoju, gdzie czekał zaniepokojony Harry.

              Dobrze, że mnie wezwałeś — powiedział Kildare. — Zostanę z nim, dopóki się nie uspokoi i nie zaśnie. Gdzie jest telefon? Chciałbym zawiadomić żonę.

9


Harry Galt sprowadził go ze schodów.

              Czy to poważne? — zapytał.

              W jego i moim wieku wszystko jest poważne — odpowiedział doktor, łagodząc słowa uśmiechem. — Wyjdzie z tego, Harry — dodał.

              To dobrze — odetchnął z ulgą Harry. — Przy okazji, panie doktorze, co słychać u Jimmy'ego?

Doktor zatrzymał się na półpiętrze ozdobionym małym witrażem, na którym rycerz i dama pochylali prerafaelickie szyje, patrząc krzywo na biegnące w dół schody.

              Zdziałał już więcej, niż się po nim spodziewałem — stwierdził doktor, upewniając się w duszy, czy aby nie przesadza. — Najwybitniejszy umysł medyczny w tym kraju, Leonard Gillespie, doskonały diagnosta i internista, wybrał mojego chłopca na asystenta. Od dwudziestu pięciu lat poszukiwał kogoś, komu mógłby przekazać swoją wiedzę, przez dwadzieścia pięć lat nie mógł znaleźć godnego następcy — i wreszcie zdecydował się na Jimmy'ego.

              Ma chłopak szczęście. Kiedy raz trafiła mu się taka szansa, niełatwo da ją sobie odebrać. On ma w sobie coś z buldoga.

              O, tak — zgodził się ojciec, uśmiechając się z łagodnym smutkiem do dawnych wspomnień. — Jimmy ma w sobie coś z buldoga.

              To znaczy, że nie będzie zbyt często przyjeżdżał do Dartford, a Beatrice?...

              Nie plącz się — zażądał doktor. — Czy jest coś pomiędzy tobą a Beatrice?

              Nie, ale mogłoby być.

              Nigdy nie stój w cieniu człowieka, jeśli możesz zepchnąć go z drogi — powiedział stary Kildare.

              Sądzi pan, że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone?

              Powiedzmy to inaczej. Powiedzmy, że w życiu tak rzadko zdarza się, że otrzymujemy więcej, niż na to zasługujemy, więc mądrzy ludzie nie przestają walczyć.

              Chciałbym tylko wiedzieć — powiedział z ożywieniem Harry — co ona tak naprawdę dla niego znaczy.

10


Doktor zatrzymał się u stóp schodów.

              Nie umiem powiedzieć, co jest ważne dla Jimmy'ego — odpowiedział wreszcie. — Wiem tylko, że walczy teraz ze wszystkich sił, żeby zdobyć wszystko, co Gillespie ma do ofiarowania. Walczy z głową spuszczoną jak u gracza w rugby. Czasem myślę, że osiągnąłby więcej, gdyby czasem ją podniósł. Ale nie jestem tego pewien. Ani też nikt inny. Jimmy różni się od nas wszystkich.

              O, tak — zgodził się Harry Galt, jednocześnie uspokojony i na nowo pogrążony w wątpliwościach. — Jimmy zawsze różnił się od nas wszystkich.

O tym samym myślała Beatrice, zbliżając się w ciemnościach nocy do oświetlonego okna domu Kildare'ów. Powietrze było czyste i mroźne. W blasku gwiazd lśniły pod stopami oblodzone kamienie. Każdy znajomy szczegół w osadzie budził gorzkie wspomnienia w sercu Beatrice Raymond. Znała tu każdy budynek, każdą drewnianą przybudówkę. Mogłaby rozpoznać każdy dom w Dartford po trzasku zamykanych drzwi.

Zapukała dwa razy do drzwi Kildare'ów i weszła nie czekając na odpowiedź. W prze...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin