Brin David - Plaga hojności.doc

(130 KB) Pobierz
David Brin

David Brin

 

Plaga Hojności

 

Myślisz, że mnie dostaniesz, co? No to pomyśl jeszcze raz, bo jestem

przygotowany.

Dlatego właśnie mam w portfelu fałszywy żeton z grupą krwi: AB Rh(-),

a także kartę ostrzegającą, że jestem uczulony na penicylinę, aspirynę i

fenyloalaninę. Inna karta głosi, że jestem praktykującym, gorliwym

świadkiem Jehowy. Wszystkie te wybiegi powinny przysporzyć ci trochę

kłopotów, gdy nadejdzie czas. A z pewnością nadejdzie, i to niedługo.

Nawet jeśli to będzie sprawa życia i śmierci, nie pozwolę sobie

wetknąć w rękę igły do transfuzji. Nigdy. Nie w takiej sytuacji, w

jakiej znajdują się banki krwi.

I tak zresztą mam przeciwciała. Trzymaj się więc z dala ode mnie,

ALAS. Nie mam zamiaru być twoją ofiarą, ani twoim nosicielem.

Widzisz, znam twoje słabe strony. Słabowity z ciebie drań, choć

perfidny. Inaczej niż TARP, jesteś wrażliwy na powietrze, ciepło, chłód,

kwasy i zasady. Krew do krwi - to twoja jedyna droga. I po co ci jeszcze

inna? Myślisz, że opanowałeś tę technikę do perfekcji, nie?

Jak to cię nazwał Leslie Adgeson? "Największy mistrz"? "Perła wśród

wirusów"?

Pamiętam, jak dawno temu HIV, wirus AIDS, tak wszystkim imponował

swoją subtelnością i skutecznością budowy. Jednak w porównaniu z tobą

HIV to brutalny rzeźnik, czyż nie tak? To maniakalny morderca z piłą

łańcuchową, prymityw, co zabija swych nosicieli, a do przenoszenia się

wykorzystuje ludzkie nawyki. Przy pewnym wysiłku można się jednak z nim

uporać. Owszem, stary HIV miał swoje chwyty, ale w porównaniu z tobą?

Amator!

Wirusy kataru i grypy też są sprytne. Rozmnażają się błyskawicznie,

ciągle w nowych mutacjach. Dawno temu nauczyły się, jak sprawiać, by ich

nosiciele kichali, smarkali i kasłali, w ten sposób rozprzestrzeniając

je we wszystkich kierunkach. Wirusy grypy są też o wiele mądrzejsze niż

AIDS, bo zazwyczaj nie zabijają swych nosicieli; po prostu przysparzają

im niewygody, a same szaleją, infekując kolejne osoby.

Och, Les Adgeson zawsze obwiniał mnie o antropomorfizację naszych

obiektów. Kiedy tylko wchodził do mojej części laboratorium i słyszał,

jak przeklinam któregoś cholernego upartego leukofaga, reagował zawsze

tak samo. Widzę go teraz, jak unosząc jedną brew, sucho wypowiada się z

nienagannym winchesterskim akcentem.

- Wirus cię nie słyszy, Forry. Nie jest inteligentny; nie jest nawet,

mówiąc precyzyjnie, żywy. To w końcu tylko paczka genów w

zasobniku-proteinowym.

- Owszem, Les - odpowiedziałbym mu na to. - Ale są to s a m o 1 u b n

e geny! Gdyby im tylko dać szansę, wdarłyby się do ludzkiej komórki,

wytworzyłyby wewnątrz armie nowych wirusów, po cnym ruszyłyby na

zewnątrz, by atakować następne komórki. Może one nie myślą; może całe to

ich zachowanie jest wynikiem ślepego przypadku. Ale czy to nie w y d a j

e s i ę zaplanowane? Tak jakby tymi małymi potworkami ktoś k i e r o w a

ł, by nam uprzykrzyć życie... By nas wygubić.

- A, tam; daj spokój,. Fony - uśmiechnąłby się z politowaniem nad

moją amerykańską prostodusznością. - Nie pracowałbyś w tej specjalności,

gdybyś nie uważał, że fagi są piękne na swój sposób.

Dobry, stary, zadufany, świętoszkowaty Les. Nigdy nie pojął, że

wirusy fascynują mnie z zupełnie innego powodu. W ich gwałtownym

nienasyceniu dostrzegałem czystą, prostą esencję ambicji, która

przewyższała nawet moją własną. I niewiele tu pomagało, że owa ambicja

była nieświadoma. Zawsze uważałem, że opinie o wartości ludzkich mózgów

są przesadzone.

Spotkaliśmy się po raz pierwszy kilka lat temu, gdy Les korzystał z

urlopu naukowego i odwiedził wówczas Austin. Już wówczas otaczała go

sława cudownego dziecka; oczywiście postanowiłem się z nim zaprzyjaźnić.

Zaprosił mnie do Oxfordu, bym z nim pracował, a więc wkrótce się tam

znalazłem i toczyłem z nim regularne spory na temat znaczenia zjawisk

chorobowych, podczas gdy angielski deszcz siąpił na rosnące na dworze

rododendrony.

Les Adgeson. To on, wraz ze swymi filozoficznymi pretensjami, wśród

pretensjonalnych przyjaciół, potrafił godzinami rozprawiać o elegancji i

pięknie naszych paskudnych przedmiotów badań. Ale nie zwiódł mnie.

Wiedziałem, że jest tak samo napalony na Nobla jak wszyscy z nas.

Opętany obsesją gonitwy, szukania owego fragmentu Układanki Życia, tego

elementu, który dałby więcej funduszy, więcej laboratoriów, większy

personel, więcej prestiżu... a w dalszej perspektywie więcej pieniędzy,

wyższy status i może, w konsekwencji, Sztokholm.

Twierdził, że go to nie interesuje. Ale Les to cwaniak: jak to się

stało, że kiedy Thatcher masakrowała brytyjską naukę, jego laboratorium

rozwijało się cały czas? A mimo to starał się zachowywać pozory.

- Wirusy mają swoją dobrą stronę - stale utrzymywał. Jasne, z

początku zabijają: Wszystkie nowe patogeny tak się najpierw zachowują.

Ale później zachodzi jedno z dwóch zjawisk. Albo ludzkość opracowywuje

metody zapobiegania, albo...

Och, Les uwielbiał takie dramatyczne pauzy. - Albo? - ponagliłem go,

jak należało.

- Albo dochodzi do przystosowania, kompromisu... może nawet przymierza.

Les zawsze o tym mówił. S y m b i o z a. Uwielbiał cytować Margulisa

i Thomasa, a nawet Lovelocka, u licha! Jego respekt wobec nawet tak

złośliwych, chytrych morderców jak HIV był zaiste przerażający.

- Zauważcie, jak on w istocie wciela się w DNA ofiar - rozważał na

głos. - Następnie czeka, aż ofiarę zaatakuje jakiś i n n y patogen

choroby. Wówczas komórki obronne przygotowują się do zwiększenia swej

liczby w celu odparcia najeźdźcy, tyle że teraz w mechanizmach

chemicznych niektórych komórek znajduje się nowy DNA i w wyniku podziału

powstają nie dwie komórki obronne, ale masa nowych wirusów AIDS.

- I co? - odparłem. - Pomijając fakt, że HIV to retrowirus, jego

działanie nie różni się od zachowania innych wirusów.

- Tak, ale popatrz dalej, Forry. Wyobraź sobie, co się stanie, gdy w

końcu wirus AIDS dostanie się do organizmu kogoś, kogo układ genetyczny

sprawia, że jest on odporny!

- Masz na myśli osobnika, którego reakcje antyciał są wystarczająco

szybkie, by przeciwdziałać AIDS? Albo może leukocyty odeprą atak?

Och, Les tak często przybierał pozę wyższości, gdy się do czegoś

zapalił. - Nie, nie, pomyśl! - zawołał. - Mówię o kimś odpornym p o

infekcji. P o t y m, jak geny wirusa zostaną włączone w jego chromosomy.

Tylko u tego osobnika pewne i n n e geny przeciwdziałają temu, by nowy

DNA zapoczątkował syntezę wirusów. Nie powstają nowe wirusy. Komórki nie

ulegają zniszczeniu. Dany osobnik j e s t odporny. I teraz ma już ten

nowy DNA...

- Tylko w kilku komórkach...

- Owszem. Ale przypuśćmy, że jedna z nich to gameta. I przypuśćmy

dalej, że spłodzi nią dziecko. Wówczas k a ż d a komórka tego dziecka

może zawierać zarówno cechę odporności, jak i nowe geny wirusowe. Pomyśl

o tym, Forry. Staje przed tobą nowy typ istoty ludzkiej. AIDS nie może

jej zabić. A jednak ma ona w sobie wszystkie geny AIDS, może wytwarzać

te wszystkie niezwykłe, cudowne proteiny... Och, w większości będą one

ukryte lub bezużyteczne, nie ma wątpliwości. Lecz teraz genom tego

dziecka i jego potomków obejmuje większą r ó ż n o r o d n o ś ć...

Kiedy go tak ponosiło, zawsze zastanawiałem się, czy naprawdę uważa,

że słyszę to od niego po raz pierwszy? Brytyjczycy szanują amerykańską

naukę, ale zawsze uważają, że lekceważymy aspekt filozoficzny. Jednak ja

już wiele tygodni temu widziałem, dokąd zmierzają jego zainteresowania,

i skrycie sobie to i owo przeczytałem.

- Chodzi ci o coś jakby te geny, które są odpowiedzialne za niektóre

typy dziedzicznego raka? - zapytałem ironicznie. Istnieją dowody, że

niektóre onkogeny zostały pierwotnie wprowadzone do genomu ludzkiego

jako wirusy, tak jak ty sugerujesz. Ci, którzy dziedziczą skłonność do

artretyzmu, mogli również w ten sposób dostać swoje geny.

- Właśnie. Same wirusy mogą już nie istnieć, ale ich DNA żyje w

naszych genach!

- Słusznie. Mój Boże, ależ na tym ludzkość skorzystała! . Och, jak ja

nienawidziłem tej wyrazu wyższości, jaka pojawiała się na jego twarzy.

(W końcu jednak wydarzenia sprawiły, że owa wyższość zniknęła, prawda?)

Les wziął kawałek kredy i narysował na tablicy:

NIESZKODLIWY-ZABÓJCA-CHOROBA ULECZALNA-DOLEGLIWOŚĆ-NIESZKODLIWY

- Oto klasyczny sposób analizowania, w jaki sposób gatunek nosiciela

reaguje na nowy patogen, szczególnie typu wirusowego. Każda strzałka

przedstawia oczywiście kolejny etap. mutacji i selekcji adaptacyjnej. a

Na początku jakaś nowa postać uprzednio nieszkodliwego mikroorganizmu

przenosi się z poprzedniego typu nosiciela, powiedzmy człowieka:

Oczywiście początkowo nie mamy odpowiedniego mechanizmu obronnego.

Mikroorganizm dziesiątkuje i nas tak jak na przykład syfilis w Europie w

szesnastym wieku, zabijając w przeciągu dni, a nie lat... w szaleństwie

pożerania komórek, co w zasadzie nie jest najlepszym modus vivendi dla

patogenu. Tylko zbyt żarłoczny pasożyt tak szybko zabija swego nosiciela.

Później więc następuje trudny okres zarówno dla nosiciela, jak i dla

pasożytu, kiedy to obaj usiłują się przystosować do siebie nawzajem.

Można to porównać do działań wojennych. Z drugiej strony można te'z

uważać to za swoisty okres przeciągających się negocjacji.

Parsknąłem z obrzydzeniem. - Mistyczne bzdury, Les. Zgodzę się na

twój diagram; ale analogia do wojny bardziej mnie przekonuje. Z tego

właśnie powodu tworzy się laboratoria takie jak nasze. Aby opracowywały

lepszą broń dla naszych wojsk.

- Hmm, może. Ale czasem ów proces przebiega inaczej, Forry. - Obrócił

się i narysował inny diagram:

NIESZKODLIWY

|

ZABÓJCA!

|

CHOROBA ULECZALNA

|

DOLEGLIWOŚĆ

| |

PASOŻYT DOBROTLIWY PRYMITYWNE WŁĄCZENIE

| |

SYMBIOZA KORZYSTNE WŁĄCZENIE

- Jak widzisz, ten diagram jest identyczny z poprzednim, do momentu,

gdy pierwotna choroba zanika.

- Albo znajduje sobie kryjówkę.

- Z pewnością. Tak jak E. coli znalazły sobie kryjówkę w naszych

wnętrznościach. Bez wątpienia bardzo dawno temu bakterie - przodkowie E.

coli zabiły znaczną liczbę naszych przodków, nim stały się pożytecznymi

symbiontami, jakimi są teraz, pomagając trawić nam pożywienie.

To samo odnosi się do wirusów, jak zakładam. Dziedziczny rak i

reumatyzm są obecnie czasowymi dolegliwościami. Później zaś te geny

zostaną korzystnie włączone; staną się elementem różnorodności

genetycznej, jaka przygotuje nas na przyszłe komplikacje losowe.

Założyłbym się, że znaczna część naszych obecnych genów pojawiła się

w taki sam sposób: wtargnęła do naszych komórek w postaci najeźdźców..

Szurnięty sukinsyn. Szczęśliwie nie starał się skierować badań

naszego laboratorium zanadto na prawą stronę swego magicznego diagramu.

Nasze cudowne dziecko nieźle kapowało, jak się mają sprawy z

instytucjami dostarczającymi funduszy na badania. Wiedział, że nie płacą

nam za dowodzenie, iż wszyscy po części pochodzimy od wirusów.

Instytucje te chciały, wręcz żądały postępu w studiach nad sposobami

zwalczania infekcji wirusowych.

Les więc skupił swe badania na d r o g a c h p r z e n o s z e n i a.

Tak, oczywiście, wy wirusy potrzebujecie nosicieli, nie? To znaczy,

jak zabijecie kogoś, musicie znaleźć sobie tratwę ratunkową, na której

możecie porzucić zatopiony przez was statek, by przenieść się do wnętrza

innej nieszczęsnej ofiary. To samo występuje, gdy facet jest twardy,

walczy i skutecznie się wam przeciwstawia - trzeba się wynosić. Zawsze w

ruchu.

Cholera, gdybyście nawet zawarły pokój z ludzkim ciałem, tak jak

sugerował Les, nadal chciałybyście się rozprzestrzeniać, nie?

Kolonizatorzy całą gębą, wy małe sukinsyny.

Och, wiem. To po prostu selekcja naturalna. Te wirusy, które

przypadkowo znajdą dobry sposób przenoszenia, rozprzestrzeniają się: Te,

które nie znajdą - nie. Ale to takie niesamowite. Czasem mam wrażenie,

że jest w tym jakaś celowość...

A więc grypa sprawia, że kichamy. Tyfus powoduje biegunkę. Przy ospie

powstają strupy, które wysychają, odpadają i ulatują z wiatrem, by je

wchłonęli najbliżsi pacjenta. Zawsze jest to sposób opuszczenia statku.

Kolonizacji.

Kto wie? Może jakiś dawny wirus spowodował nabrzmienie warg, które

sprawiło, że zachciało się nam pocałunków? Ha! Może jest to przykład

"korzystnego włączenia" z diagramu Lesa... zachowujemy skłonność długo

po tym, jak przyczynowy patogen dawno wymarł! Cóż za pomysł.

Tak więc nasze laboratorium dostało znaczną sumę pieniędzy na studia

nad drogami przenoszenia. I tak Les znalazł ciebie, ALAS. Zrobił wielki

wykres obejmujący wszelkie możliwe drogi, którymi infekcja może

przenieść się z jednej osoby na drugą, i kazał nam badać je wszystkie,

jedną po drugiej.

Sobie zostawił bezpośrednie zakażenie, z krwi do krwi. Miał po temu

powody.

Po pierwsze, Les był altruistą. Niepokoił się paniką i

nieuzasadnionymi pogłoskami, jakie się szerzyły na temat brytyjskich

banków krwi. Zdarzały się przypadki rezygnacji pacjentów z niezbędnych

operacji chirurgicznych. Mówiło się nawet o tym, by zacząć tu to samo,

co robili już niektórzy co zamożniejsi w Stanach: gromadzenie własnej

krwi (przy olbrzymich kosztach), by w razie konieczności unikać

szpitalnych zapasów.

Wszystko to niepokoiło Lesa. Gorsza jednak sprawa była z

potencjalnymi dawcami, którzy wstrzymywali się z oddawaniem krwi, bo

słyszeli jakieś głupie plotki, że w ten sposób można się zarazić.

Cholera jasna, nikt nigdy się niczym nie zaraził przy o d d a w a n i

u krwi... nikomu w ogóle nic nie było poza może lekkim zawrotem głowy i

przejedzeniem tymi wszystkimi czekoladkami i herbatnikami, jakie ci

potem dawali. Co się zaś tyczy możliwości wszczepienia HIV przy

transfuzji krwi, to nowe testy na przeciwciała wkrótce poradziły sobie z

tym problemem. Głupie plotki jednak się szerzyły.

Ludzie muszą mieć zaufanie do swych banków krwi. Les chciał położyć

kres tym wszystkim niemądrym obawom raz i na zawsze, za pomocą jednego,

decydującego programu badań. Ale nie był to jedyny powód, dla którego

zarezerwował sobie infekcje z krwi do krwi.

- Jasne, tej drogi używają niektóre paskudne wirusy, jak AIDS. Ale na

niej również mogę znaleźć starsze - wyjaśniał podniecony. - Wirusy,

które n i e m a 1 zakończyły proces Stawania się łagodnymi. Te, które

zostały tak ładnie dobrane, iż zachowują się bardzo spokojnie, prawie

nie dokuczając swoim nosicielom. Może nawet znajdę jakiś

współdziałający. Taki, który faktycznie w s p o m a g a ciało ludzkie.

- Nie odkryty pasożyt człowieka - parsknąłem z powątpiewaniem.

- A dlaczego nie? Jeśli nie powoduje oznak choroby, nikt nie zwraca

na niego uwagi! To może być zupełnie nowe pole badań, Forry!

Mimowolnie poczułem doń szacunek. Właśnie w ten sposób zyskało sobie

opinię cudownego dziecka - dzięki przebłyskom intuicji. Nie wygasły one

u niego podczas studiów. Podejrzewam nawet, że to dlatego ja się

uczepiłem jego i jego laboratorium, mocno się starzejąc, by moje

nazwisko znalazło się obok niego na opracowaniach naukowych.

Przyglądałem się więc jego pracy. Wyglądała ona tak wątpliwie, tak

cholernie głupio. I wiedziałem, że w końcu może jednak przynieść owoce.

Dlatego też gdy Les zaprosił mnie, bym mu towarzyszył na konferencję

w Bloomsbury, byłem przygotowany. Samo kolokwium okazało się niezbyt

ciekawe, ale widziałem, że Les aż tryska chęcią podzielenia się

nowinami. Po referatach poszliśmy ulicą Charing Cross do pizzerii, która

była wystarczająco odległa od uniwersytetu, by mieć pewność, że w

zasięgu słuchu nie znajdzie się żaden inny uczestnik, że w lokalu będą

tylko normalni widzowie teatralni czekający na rozpoczęcie spektakli

przy Leicester Square.

Les resztkami tchu kazał mi przysiąc milczenie. Jak widać,

potrzebował powiernika, a ja chętnie przystałem na tę rolę.

- Ostatnio rozmawiałem z wieloma dawcami krwi - zaczął, gdy kelnerka

przyjęła już zamówienie. - Wygląda, że choć wiele osób zrezygnowało z

krwiodawstwa, spowodowane tym straty zostały niemal w całości wyrównane

przez zwiększone oddawanie przez stałych dawców:

- Brzmi to nieźle - przyznałem, całkiem szczerze. Nie miałem nic

przeciwko wystarczającym zasobom krwi. Jeszcze w Austin z przyjemnością

patrzyłem, jak inni udają się do ambulansu Czerwonego Krzyża - byle

tylko mnie nie kazano oddawać. Nie miałem na to ani czasu, ani ochoty,

więc wykręciłem się malarią.

- Znalazłem ciekawego gościa, Forry. Wygląda na to, że zaczął oddawać

w wieku dwudziestu pięciu lat, a do tej pory przekazał już ze sto

pięćdziesiąt litrów.

Zrobiłem w myśli szybkie obliczenia. - Chwileczkę, on musiał już

przekroczyć granicę wieku.

- No właśnie! Przyznał mi się do tego, gdy obiecałem mu, że nic nie

powiem. Wygląda, że n i e c h c i a ł zaprzestać krwiodawstwa, gdy

skończył sześćdziesiąt pięć lat. To twardy staruszek... parę lat temu

przeszedł drobny zabieg chirurgiczny, ale w sumie trzyma się bardzo

dobrze. Toteż gdy jego miejscowy Klub Krwiodawców zrobił mu wielkie

przyjęcie pożegnalne, facet zmienił miejsce zamieszkania i zarejestrował

się w nowej stacji, pod fałszywym nazwiskiem i podając znacznie niższy

wiek:

- Facet wydaje się cokolwiek szurnięty, ale chyba nieszkodliwie.

Myślę, że po prostu chce być potrzebny. Założę się, że podrywa

pielęgniarki i smakuje mu darmowe jedzenie... traktuje to jako wyżerkę

co dwa miesiące, na którą zawsze może, liczyć, w towarzystwie

przyjaznych, wdzięcznych osób.

Dobrze, powiedzmy, że jestem egoistycznym sukinsynem, ale to nie

znaczy, że nie umiem zrozumieć motywów altruistycznych. Tak jak

większość typów wyzyskiwaczy, mam dobrego nosa do tego rodzaju

motywacji, jakie kierują frajerami. Tacy jak ja muszą wiedzieć podobne

rzeczy.

- Na początku ja też tak myślałem - powiedział Les, kiwając głową. -

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin