Dziedziczone Przekleństwo 8.2.rtf

(33 KB) Pobierz

Rozdział 8.2

 

 

 

**

 

— Po wczorajszym wypadku nauczyciele zdecydowali, że dziś nie pójdzie pan na zajęcia. Po pierwsze, z powodu odniesionych ran, a po drugie, przez niebezpieczeństwo, jakim mogą one zagrozić — powiadomiła Harry’go McGonagall sucho.

To było raczej do przewidzenia. Środa była naładowana najtrudniejszymi zajęciami praktycznymi.

— Panna Granger przyniosła już pańskie zadania na dzisiaj. Posiłki dostarczą skrzaty.

Harry doszedł do wniosku, że to będzie bardzo długi i nudny dzień. Może jednak przynajmniej tutaj będzie bezpieczny? Madame Pomfrey już wczoraj rzuciła razem z McGonagall zaklęcia nietłukące na okna. Przyjaciele odwiedzili go na chwilę przed śniadaniem. Nie mieli jednak zbyt wiele czasu na pogaduszki. Napięty harmonogram pozwoli im przyjść znowu nie wcześniej niż po kolacji. Po śniadaniu Harry zabrał się za czytanie, tylko trzy razy kalecząc palce o kartki. Udało mu się nawet uskoczyć przed atramentem, gdy kałamarz zdecydował się przyjąć pozycję horyzontalną. Rozlana zupa poparzyła mu dłonie, a przewracający się parawan nabił guza. Dzień nie był ani trochę nudny. W końcu chłopak zaczął sobie zapisywać „wpadki” na jednym z pergaminów, klasyfikując je pod odpowiednimi zranieniami. Miał już „guzy”, „rany otwarte”, „siniaki”, a nawet jedno „podtopienie”, gdy myjąc zęby, zakrztusił się, i tylko pomoc Poppy, która mocnym walnięciem w plecy spowodowała, że nie sklasyfikował tego jako „prawie śmiertelne”.

Po obiedzie wpadł, i to dosłownie, Draco, choć widać było, że nie zrobił tego z własnej woli.

— Cześć! — przywitał się brunet, odkładając książkę do Eliksirów i ssąc palec.

Kolejna kreska w rubryce „rany otwarte”.

— Ja tylko na chwilę. — Draco zaglądał przez szparę w uchylonych drzwiach.

— Widzę. Czemu nie powiesz McGonagall?

— A po co? Myślisz, że to coś da? — burknął blondyn i wyszedł, trzaskając drzwiami, wywołując tym pielęgniarkę z kantorka.

— Kto to był? — spytała, nie widząc na sali nikogo, prócz swojego pacjenta.

— Tylko Draco wpadł na moment.

— Znów Ślizgoni? — Wyglądało na to, że blondyn nie pierwszy raz się tu chował. — Porozmawiaj z kolegą, to musi dotrzeć do dyrektora.

— On już wie, przecież zgodził się na nowy przydział — zauważył Harry.

 

**

 

— Dobry wieczór, wuju — przywitał się blondyn, wchodząc do gabinetu Severusa Snape’a.

— Dobry wieczór, Draco. Co cię sprowadza?

— Nic specjalnego. Tak po prostu wpadłem.

Malfoy usiadł naprzeciwko kominka. Na stoliku obok pojawiła się filiżanka ulubionej herbaty arystokraty, przyzwana przez gospodarza.

— Jak w nowym domu?

— Znośnie. Nie próbują mnie zabić, a poza pierwszym wieczorem nie wykazują zbytniego entuzjazmu. Poza dziewczynami, które chcą się umówić z ciekawości „jaki to jest Malfoy?”.

— A Złota Trójca?

— Tu trochę lepiej. Tolerują mnie z powodu Harry'ego. — Zaśmiał się. — Nawet nie wiem, kiedy dokładnie zacząłem Pottera wołać po imieniu. Weasley nadal mnie nie lubi, ale zachowuje się przynajmniej w miarę kulturalnie. Oświecili mnie ostatnio o wizjach Pottera. Czy często je ma?

— Nie wiem, jak było wcześniej, bo ukrywał to przed wszystkimi. Teraz, gdy blizna otwiera się w efekcie bardzo inwazyjnego kontaktu z Czarnym Panem, zdarza się to średnio dwa razy w miesiącu.

— A co z tym jego przekleństwem? Nic o tym nie mówią w mojej obecności. Tylko jakieś błahe szczegóły.

— Prawdopodobnie dlatego, że tak naprawdę nic nie wiedzą. Mają tylko krótki wierszyk i domysły o liczbach z niego. Coś o ósemce i dwójce. Nie wiedzą jednak, do czego się odnoszą albo do kogo. Tak przynajmniej twierdzi Potter. Mam swoje podejrzenia, ale na razie niech nimi pozostaną. Nie znam żadnej mikstury z goryczą prawdy czy słodkimi łzami. Przeszukałem swoją bibliotekę i żadna z roślin ani inny specyfik nie nosi podobnej nazwy.

Malfoy popijał wolno swój napój, słuchając.

— Jak dla mnie oni coś wiedzą. Nie zachowywaliby się tak skrycie w rozmowach o klątwie w moim towarzystwie. Poza tym, pamiętam jak jeszcze w ambulatorium Potter nakazał Granger opowiedzieć mi szczegóły z wyraźnym zaznaczeniem, cytuję: „wiesz kogo masz pominąć?”. I podejrzewam, że chodzi o ciebie, wujku.

— O mnie? Możliwe. — Profesor przypomniał sobie podsłuchaną całkiem niedawno rozmowę. — Ale nadal nic nam to nie mówi. Dopóki nie odkryję wszystkich kart. — Snape przysunął sobie kolejny test do sprawdzenia, które przerwał, gdy wszedł chrześniak. — A jak tam Ślizgoni?

Draco zagryzł na moment wargę, ale szybko się opanował.

— Próbują. Ciągle próbują. Boją się jednak reakcji Pottera i, gdy jest w jego pobliżu, nic nie robią. Ale nie mogę ciągle za nim łazić, to uwłacza mojemu honorowi. Już nawet w Domu myślą, że jesteśmy parą.

— A jesteście?

— Nie wiem. — Chłopak zarumienił się spektakularnie, zastanawiając się przy okazji, jak to jest, że jego ojciec chrzestny, na co dzień skryty i zdystansowany, potrafi czasami zadać tak bezpośrednie pytanie, że człowiek ma ochotę zapaść się pod ziemię . — Chyba nie. Sam nie wiem. W jednej chwili zachowuje się, jakby mnie uwodził, a w następnej gra z Weasleyem w eksplodującego durnia, jak gdyby nigdy nic. Strasznie to pogmatwane.

— Takie jest życie, Draco.

— Tak, wiem. Ale czasami mogłoby być trochę jaśniejsze. Lepiej już pójdę — rzucił blondyn, wstając.

— Jeszcze jedno, Draco. Dyrektor nalega, byś to nosił zawsze przy sobie.

Severus położył na stole monetę, całkiem podobną do tej, którą wysyłał ojcu, by ratować Snape’a.

— Świstoklik?

— Tak na wszelki wypadek.

Chłopak schował go do kieszeni i pożegnał się, wychodząc.

 

**

 

Kolejnego dnia pozwolono Harry’emu dołączyć do swojej klasy. Podczas Historii Magii robił z Hermioną poprawki do eseju z Obrony. Po raz pierwszy nie przespał tej lekcji.

Profesor Walter nadal nie potrafił się przyzwyczaić, że nawet po odzyskaniu głosu Harry nie używa różdżki. Zwrócił mu nawet na ten fakt uwagę. Harry zdecydował się więc tym razem wziąć ją na zajęcia. Kolejny raz miały odbyć się pojedynki, tyle że dziś na otwartej przestrzeni.

Profesor rozdzielił ich na czteroosobowe grupy. Całe szczęście mogli dobrać się sami. Nikogo już nie dziwiło połączenie Złota Trójca plus Malfoy, choć zazdrość dziewczyn raziła Harry'ego tak mocno, że przez większość zajęć nie otwierał białego oka. Jako jedyny z nauczycieli, profesor nie przejął się pechem jednego z uczniów.

Ich dzisiejszym zadaniem było wyeliminowanie jak największej ilości grup, bez strat na własnej.

Hermiona zajmowała się wyszukiwaniem celu, Ron strategią podejścia i eliminacji. Draco i Harry atakiem i – w razie kłopotów – osłoną.

Przeciwko własnemu domowi nie mieli większych trudności, za to ze Ślizgonami sprawa przedstawiała się zgoła inaczej. Grali bardzo ostro, perfidnie i po prostu po ślizgońsku. Nie raz, nie dwa, tarcza Draco i Harry’ego ratowała ich przed klątwami. Pod sam koniec zajęć, gdy zostali tylko oni i trzy grupy Węży, zaczęło się robić naprawdę gorąco. Ślizgoni połączyli siły i zaatakowali jednocześnie.

Harry zdecydował się na wyjęcie różdżki. Jego ciało nadal reagowało instynktownie.

— Ja was osłonię, a wy atakujcie! — zawołał, rzucając tarczę na swoje otoczenie.

Bariera utworzyła coś w rodzaju bąbla, lśniąc przy zetknięciu z czarami.

— Harry, nie możemy walczyć, będąc w środku. Ta tarcza pochłania także nasze zaklęcia. Lepiej się poddajmy, i tak jesteśmy zmęczeni poprzednimi pojedynkami.

Hermiona miała rację. Bieganie po krzakach i rzucanie sporej ilości czarów mocno ich wyczerpało. Ślizgoni chyba tylko czekali, aż inne grupy wyeliminują się nawzajem. Nie wyglądali wcale na zmęczonych.

Ron opierał się ciężko o drzewo. U jego stóp siedziała Hermiona z różdżką wycelowaną gdzieś poza tarczę. Tylko Draco stał u jego boku, ale widać było, że i on jest wyczerpany.

Byli zmęczeni, byli otoczeni, ale Harry nie chciał się tak łatwo poddać.

Nie otrzymali jednak od przeciwników czasu, żeby wymyślić jakiś plan. Nagły atak ze wszystkich stron tak wystraszył Draco, że chłopak cofnął się, wytrącając różdżkę z dłoni Pottera. Ten w ostatniej chwili złapał ją, zanim upadła w śnieg. Chwila ta wystarczyła, żeby bariera opadła i zaklęcia zaczęły lecieć gęściej w ich stronę. Ron osłonił Hermionę, sam zostając trafiony trzema Drętwotami na raz. Dziewczyna nie mogła się bronić pod sparaliżowanym przyjacielem. Draco, po odtrąceniu swoją własną tarczą kilku wrednych klątw, został trafiony połączonymi Drętwotą i Obscurą. Harry przykucnął obok przyjaciół, chroniąc ich barierą, tym razem stworzoną po staremu, ruchem dłoni. Gniew na tak niecny atak potęgował się w nim i kipiał niczym lawa, gotowa do wybuchnięcia. Ślizgoni podchodzili coraz bliżej, niczym hieny czekające na ostatnie podrygi ofiary, by móc zatopić kły w jej trzewiach.

Uniesione różdżki wycelowane były tylko w Pottera.

Ten, zdając sobie sprawę z sytuacji, pozostawił ochronną tarczę wokół bezbronnych przyjaciół i odsunął się od nich, czekając na atak.

Pierwsze zaklęcia odbił mniejszą tarczą, ale nie miał szans zniwelować wszystkich.

— Culter!

— Obscuro!

— Drętwota!

— Everte stati!

— Relashio!

— Conjuntivitis!

Z taką ilością klątw żaden czarodziej nie miałby szans. Zdążył odepchnąć Obscuro, Drętwotę, Everte stati i Conjuntivitis. Niestety, Relashio i Culter były zbyt mocne na tak słabą tarczę. Należały w końcu do zaklęć raniących, i to dotkliwie, o czym Gryfon znów miał okazję się przekonać. Po zabawach Śmierciożerców u Voldemorta myślał, że chociaż trochę przyzwyczaił się do efektów tych zaklęć. Mylił się jednak. Połączenie tych czarów było bardzo, ale to bardzo bolesne. Gdy usłyszał kolejną inkantację, spiął się cały, nie będąc gotowym na następny atak.

— Ferox Doloris!*

Harry nie znał tego czaru i nie chciał więcej go usłyszeć, gdy był kierowany na niego. Bolało, strasznie bolało. Jak połączenie wszystkich tortur naraz. Wszędzie na swoim ciele widział krew. Upadł na kolana, otoczony śmiejącymi się Wężami. Słyszał krzyk Hermiony, przedzieranie się kogoś przez krzaki i szum. Szum krwi szybko uciekającej z jego ciała.

 

*łac — okrutne cierpienie

 

**

 

Tym razem, gdy wrócił do swego ciała, nie miał najmniejszej ochoty otwierać oczu, nie mówiąc już o sile potrzebnej, by tego dokonać. Leżał po prostu, wsłuchany w ciszę szpitalnej salki. Skrzypnięcie drzwi powiadomiło go, że ktoś wszedł do środka. Byle nie Ślizgon. Nie miał szansy w starciu w tym stanie. Usłyszał ciche szuranie przysuwanego bliżej łóżka krzesła.

— Cześć, Potter, to znowu ja. — Rozpoznał głos Draco, wyłapując z niego smutek. — Dlaczego nie chcesz się obudzić? To już za długo trwa. Wszyscy się martwią. Nawet Snape’a nosi. Wczoraj znów kłócił się z Walterem o cały ten pojedynek. Pół szkoły przy tym było, ty też powinieneś. Zresztą wszyscy są na niego wściekli za to, że pozwolił doprowadzić cię do takiego stanu. Harry, proszę, obudź się. To nie to samo, gdy ciebie nie ma. Nie mam się z kim drażnić…

— Hmm… To poważny problem. Nie mogę pozwolić, żebyś popadł w apatię — mruknął słabo pacjent, nie rozpoznając swojego mocno zachrypniętego głosu.

Draco w efekcie spadł z krzesła, zrywając się natychmiast z podłogi i pochylając nad Potterem.

— Obudziłeś się!

— Na to wygląda.

— Lecę po Pomfrey.

— Możesz nawet popłynąć. Ja się stąd nigdzie nie ruszam. Nie wstaje. Tak będę sobie leżał — zamruczał, słysząc oddalający się tupot.

Kilka chwil później Harry usłyszał dobiegający z niedaleka znajomy głos.

— Panie Malfoy, nie chcę wiedzieć, co pan tu robi w środku nocy. Następnym razem proszę przyjść w dzień — skarciła blondyna pielęgniarka, ale bez większej złości. — Jak tam, kochaneczku? Obudziłeś się czy nie?

— Zastanawiam się nad tym. Skoro jest noc, to może jeszcze z niej skorzystam.

Przez cały ten czas nie otwierał oczu. Nawet sama rozmowa go wyczerpywała.

— Proszę bardzo. Rano pewnie będzie tu cała szkoła, więc nabierz sił.

Poczuł jej standardowe czary sprawdzające jego stan i znów zasnął, zastanawiając się, ile tym razem stracił.

Rano obudziły go ciche szepty w nogach łóżka.

— To już lepiej mówcie normalnie, to też posłucham — szepnął, zwracając uwagę zebranych.

Obrócił się na bok z jękiem, ledwo się ruszając. Nie wiedział, czym to jest spowodowane, ale czuł się jak kłoda owinięta toną opatrunków. Znając swoje szczęście, pewnie tak też wyglądał.

— Powoli, Potter.

— Witam, profesorze. — Otworzył ostrożnie oczy, przyzwyczajając się do jasności porannego słońca wpadającego przez okno z naprzeciwka.

— Harry! — Hermiona tym razem ścisnęła jego dłoń, powstrzymując się przed tuleniem.

— Aż tak źle było? — Chłopak zdziwił się tym nietypowym dla niej zachowaniem.

— Stary, spałeś osiem dni — przywitał się w podobny sposób Ron.

— Cud, że w ogóle się obudziłeś — rzekł Snape, stając po lewej stronie jego łóżka wraz z Poppy. — To zaklęcie naprawdę trudno zdjąć. A w połączeniu z Culterem i Relashio było wręcz porównywalne z Avadą.

— Czyli znów to zrobiłem? — Dobrze wiedział, co insynuował Snape.

— Ależ oczywiście. W końcu Złoty Chłopiec musi się wykazać.

— Hej! Ja tego nie planowałem!

— Już się tak nie unoś, Potter. I bez tego jesteś dosyć wysoko w tabeli najsłynniejszych tematów Wielkiej Sali.

— Słyszałem, że pan też jest gdzieś w tych okolicach.

Dwójka stojących Gryfonów przysłuchiwała się tej rozmowie, czekając aż polecą punkty.

— A tak przy okazji. Parkinson odeszła ze szkoły. Przygotuj się.

Pansy Parkinson odeszła, a Snape go ostrzega. To znaczyło tylko jedno, dziewczyna niedługo przyjmie Znak, a on pewnie będzie musiał to oglądać.

— Za jedno muszę jej podziękować. Dzięki niej przeleciał mi bokiem cały pech langustnika.

Mistrz Eliksirów dziwnie odchrząknął i zerknął na Pomfrey.

— Chyba nie będziesz musiał, kochaneczku. Nawet, gdy byłeś nieprzytomny, pech dawał o sobie znać. Gdyby nie profesor Snape, byłbyś o wiele gorszym stanie.

— Dziękuję panie profesorze i pani także, pani Pomfrey.

— Och, nie ma za co. To mój obowiązek — rzuciła kobieta, uśmiechając się do niego i mijając Severusa, po czym postawiła tacę na szafce. — A teraz, moi drodzy, pomożecie mi przy zmianie opatrunków.

Harry zbladł na te słowa.

— Pani Pomfrey, to my z Ronem zaczekamy na zewnątrz. — Kasztanowłosa Gryfonka aż za dobrze znała tę reakcję.

— Dlaczego? — zdziwiła się pielęgniarka, nie zauważając zachowania pacjenta.

— Idźcie. Poradzimy sobie. Zresztą, zaraz śniadanie — odezwał się profesor. — Możecie przyjść po posiłku, ale nie sprowadzajcie od razu całego swojego stada.

Przyjaciele wyszli, a Harry odetchnął z ulgą.

— Severusie, dlaczego wygoniłeś przyjaciół pana Pottera?

— Domyśl się, kobieto — warknął Mistrz Eliksirów, obchodząc łóżko dookoła i stając po przeciwnej stronie.

Harry spuścił głowę, gdy spojrzała na niego. Chyba zrozumiała swój błąd, bo nic więcej nie powiedziała. Przy pomocy dwójki dorosłych Harry usiadł, nadal czując się odrętwiały i oszołomiony. Profesor przytrzymywał go w tej pozycji zauważając, że chłopak ma z tym niewielki problem.

Sam zainteresowany obserwował pojawiające się wraz ze zdejmowanymi bandażami ciągle świeże rany.

— Dlaczego one takie są? — spytał. — Myślałem, że pana eliksiry powodują natychmiastowe gojenie.

— Potter, ten twój pech spowodował, że wszystkie mikstury tego typu dziwnym trafem straciły swoje magiczne właściwości właśnie w dniu pojedynku.

— To o tym pani mówiła? — Odwrócił głowę w stronę pielęgniarki smarującej mu ramię czymś śmierdzącym.

— Tak. Profesor Snape znalazł na szczęście środek zastępczy. Działający trochę wolniej, ale skuteczny.

— Dopiero jutro otrzymam nowe składniki, bo kolejnym dziwnym zbiegiem okoliczności, one też się nagle skończyły. — Severus mówił sarkastycznym tonem, ale z domieszką czegoś dotychczas u niego niespotykanego – lęku.

Harry zerknął na niego drugim okiem. Profesor się o niego bał…

Kolejny opatrunek został zdjęty i oczom rannego ukazała się naprawdę duża rana po poparzeniu na lewym boku. Sięgała pasa, kryła się pod bokserkami, a ponownie pojawiała się za ich nogawką.

Potter zamarł na ten widok. Potem zaczął się trząść.

— Chłopcze? — Poppy przerwała przemywanie ran i spojrzała na strasznie bladego pacjenta.

Severus widząc, co się dzieje z chłopakiem, kiwnął głową na magomedyczkę, żeby zostawiła ich samych. Ta usłuchała, odchodząc pospiesznie.

— Potter — odezwał się Nietoperz, chcąc zwrócić uwagę Gryfona, którego ramiona coraz mocniej drżały. Na ściśnięte pięści spadło kilka słonych kropel.

— Chcę zostać sam.

— Nie mogę zostawić cię w tym stanie.

— To tylko płacz. Może pan iść.

— Nie miałem na myśli twojego pokazu, tylko twoje rany. Pomfrey nie opatrzyła ich do końca. A teraz bądź tak miły i pozwól sobie pomóc.

— Wszystko mi jedno — wycedził przez zęby Gryfon, kładąc się i obracając plecami do mężczyzny.

Snape szarpnął nim, gdy zobaczył, że chłopak położył się na otwartej ranie.

— Durny, krnąbrny bachor! — Przewrócił go w swoją stronę. — To tylko rana. Nie rób z tego takiej afery.

— Pan nic nie rozumie!

Harry wyrwał się, siadając, z zamiarem odsunięcia się. Jego organizm niestety nie był jeszcze gotowy na takie wyczyny. Zakręciło mu się w głowie i pociemniało w oczach. Poczuł jeszcze otaczający go zapach kokosu oraz piołunu i stracił przytomność.

Gdy znów się obudził, słońce chyliło się ku zachodowi, ogrzewając mu plecy, gdy siadał.

Na szafce czekał na niego posiłek z aktywnym zaklęciem podgrzewającym. Harry wręcz rzucił się na niego. Wiedział już z doświadczenia, że był utrzymywany na różnego rodzajach eliksirach, ale prawdziwe jedzenie to co innego.

— Widzę, że apetyt dopisuje. — Madame Pomfrey pojawiła się jak spod ziemi.

— Przepraszam za wcześniej, ja po prostu…

— Rozumiem — przerwała mu. — Powinieneś przeprosić profesora Snape. Tylko dzięki niemu jesteś w tak dobrej kondycji.

— Tak zrobię, gdy tylko będę miał okazję.

— Czyli dotarło do tego twojego małego móżdżku, że to tak naprawdę nie ma znaczenia?

Nagłe pojawienie się Snape’a spowodowało, że jedzony właśnie posiłek trafił nie tam, gdzie trzeba.

— Pan chce mnie zabić — bardziej zauważył niż zapytał Harry, dopiero po chwili odzyskując normalny oddech. — Chyba że pana bawi oglądanie takich reakcji na pańskie pojawienie się?

— Może i to, i to, panie Potter — zadrwił nauczyciel, stawiając na jego szafce trzy szklane pojemniczki. — Otrzymałem wcześniej składniki, Pomfrey. Te dwa — wskazał większe — użyj najpierw. Ten ulepszyłem. — Przysunął ostatni bliżej chłopaka. — Większość świeżych blizn zniknie po jego użyciu. Jeśli będziesz mieć szczęście, nawet wszystkie z poprzedniego roku.

Harry patrzył to na pojemnik z zielonego dymionego szkła, to na Snape’a.

— Zamknij buzię, Potter — zażądał natychmiast Mistrz Eliksirów. — Nie wyglądasz na inteligentną istotę ludzką. Zresztą nawet teraz nie wyglądasz za inteligentnie — dodał złośliwie, gdy chłopak wykonał polecenie.

— Dziękuję! — krzyknął Harry za znikającym za drzwiami mężczyzną, gdy w końcu otrząsnął się z szoku.

Pomfrey zachichotała na widok uwielbienia, jakim pacjent obdarzał trzymany w dłoniach słoik.

— Jesteś gorszy od niejednej dziewczyny, kochanieńki.

— Nie zrozumie pani tego. Mnie wystarczy już ta jedna przeklęta blizna. Nie chcę ich więcej — rzekł głosem aż ciężkim od goryczy.

Kobieta westchnęła i sięgnęła po jeden z dwóch pozostałych specyfików.

— To co? Testujemy najpierw te?

Kiwnął głową twierdząco, pozwalając jej zdjąć z siebie koszulę szpitalną.

— Nadal śmierdzi — stwierdził, gdy otworzyła słoiczek i zapach uderzył w nozdrza chłopaka.

— Zażalenia kieruj do twórcy. Na pewno ci to odpowiednio wyjaśni.

— O nie! Takim szaleńcem jeszcze nie jestem. Wystarczy, że potem będę mógł się wykąpać albo chociaż usunąć ten zapach. Idę o zakład, że są w tym czyjeś odchody.

— Cóż, przykładowo guano nietoperzy jest bardzo silnym składnikiem stosowanym przy przyrządzaniu wielu mikstur leczniczych.

— Nie musiała mi pani tego mówić. Wystarczy, że się tym smaruję. Nie chcę sobie wyobrażać, że to też piję.

— Och, kochaneczku, i to już nie raz. Cała masa eliksirów wzmacniających główną bazę ma właśnie na…

— Nie! Nie! Nie chcę tego słyszeć. — Harry zatkał uszy, a pielęgniarka wybuchnęła śmiechem.

— Wesoło tu. Można się przyłączyć? — Zza parawanu wyszedł Draco w towarzystwie Weasleya i Granger.

Harry natychmiast zakrył się kocem, ale i tak większość ran była widoczna. Hermiona zbladła, a chłopcy tylko zagryźli wargi. Pomfrey bez słowa wyczarowała koszulę na ciele Harry'ego.

— Poczekamy, aż maść zadziała, a potem nałożymy ostatnią.

— Dziękuję, pani Pomfrey.

Przyjaciele przysunęli sobie krzesła.

— Wszyscy cię pozdrawiają. Nie przysyłają ci tutaj prezentów, bo Pomfrey zabroniła.

— Raczej zagroziła — zaśmiał się Ron. — Cytuję: „Jeśli któryś z was zagraci moją salę czymkolwiek pochodzenia cukierniczego oraz Weasleyowego, skończy jako element eliksiru profesora Snape’a”.

Wybuchnęli krótkotrwałym śmiechem, po czym nastała niezręczna cisza. Hermiona i Ron zerkali to na Draco, to na Harry'ego.

— Możecie mówić przy Draco, i tak pewnie wszystkiego się dowie od Snape’a. Mamy przecież razem treningi.

Malfoy uniósł lekko brwi. Czyżby otrzymał zaszczyt przystąpienia do tajemnic Złotej Trójcy?

Hermiona wzięła głęboki oddech zanim spytała.

— Wiesz, że zostały ci trzy dni?

— Jestem tego w pełni świadomy. Nawet pani Pomfrey przygotowuje już wszystko.

— Stary, na pewno dasz radę? — Ron czasami przerażał swoich przyjaciół.

— A mam inny wybór, Ron? — odparł pytaniem na pytanie Harry.

Hermiona trzasnęła przyjaciela w ramię, mrucząc cicho pod nosem coś o pistacjowej wielkości jego inteligencji.

— Czy ktoś mnie łaskawie wtajemniczy? — wtrącił się Malfoy, zły, że nie orientuje się, o co w tym wszystkim chodzi.

— Nie! — uciął krótko Weasley.

Harry parsknął, próbując się powstrzymać od pełnego wybuchnięcia śmiechem.

— Malfoy, Malfoy.

— Co? Sami zaczęliście. Teraz chcę wiedzieć, o co chodzi. Czy ma to coś wspólnego z tym twoim harmonogramem wizyt u pielęgniarki?

— Raczej bardzo dużo. Efekt końcowy jest zawsze taki sam. Budzę się w tym łóżku.

— Sprawdziłeś, czy ktoś go nie przeklął?

Tym razem cała Złota Trójca padła ze śmiechu, choć sytuacja w rzeczywistości wcale nie była taka zabawna.

— Widzisz, Draco, przeklęty jestem ja. Nie łóżko.

— Tyle to już wiem.

Ślizgoni spojrzeli na eks-Ślizgona pytająco.

— Potter zawsze był Przeklętym Złotym Chłopcem.

— Malfoy, ty debilu — warknął Ron. — Harry naprawdę jest przeklęty. Najprawdziwszą klątwą.

— Jedna ci nie starczyła? — spytał blondyn, wskazując na czoło swojego nowego „kolegi”.

Harry przewrócił oczami.

— Malfoy, ty idź sprawdź czy jednak nie masz jakiś genów Rona.

— Hej! — oburzyli się jednocześnie Ron i Draco.

Niczym małe dzieci skrzyżowali ręce na piersi i, obrażeni, odwrócili się do niego plecami.

— Na co stawiasz tym razem? — Hermiona chichotała bezsensownie, niczym podlotek, wyciągając pergamin. — Mamy już zbroję, Kła, złamaną rękę, uczulenie po zmiażdżeniu nogi, otrucie, kociołek Neville’a, kontuzję na meczu, zaklęcie Goyle’a lub zaklęcie na Obronie, szlaban z Hagridem, Wiesz-Kogo, podtopienie, chorobę, a także langustnika z pechem, a w tym kumulację – szybę, Ślizgonów i drobne wypadki. Nie piszę o tym, co działo się przed przyjazdem do szkoły.

— Jak to miło, że piszesz moją biografię, bo ja naprawdę nie chcę pamiętać tego wszystkiego. I nie stawiam na nic. Koniec końców skończę tutaj jako darmowy posiłek dla wampira bez zębów, tracąc krew i całą masę zajęć.

Hermiona coś sobie nagle przypomniała, schylając się do torby i nie reagując na zachowanie przyjaciela.

— Mam dla ciebie zadania domowe z tego tygodnia.

— Hermiono! — krzyknęli chłopcy, całkiem zapominając o tym, że byli obrażeni.

— Harry dopiero co się obudził, a ty już każesz mu się uczyć — wyrzucił z siebie jednym tchem rudzielec.

Potter poklepał blat szafki, żeby tam odłożyła pergaminy i kilka książek.

— Pewnie znajdę trochę czasu na jedno czy dwa zadania. Wytłumacz Draco całą sprawę, ale wiesz, kogo masz pominąć?

— Domyślam się — uśmiechnęła się dziewczyna, potakując.

— No wiecie co? Najpierw mnie wciągacie jeszcze nie wiem w co, a teraz zamykacie drzwi przed nosem.

— Uważaj, bo jeszcze wyrzucę klucz — zamruczał cicho Ron.

— Jak małe dzieci — zauważyła dziewczyna, wzdychając przeciągle.

— Och, mamo! Och, tato! Pozwólcie się nam jeszcze pobawić — poprosił Draco dziecinnym głosem, próbując trzepnąć Rona w ucho.

— Lepiej nie przesadzaj, synu. Powiem wujkowi, że znęcasz się nad słabszymi i postawi cię do kąta. — Za nimi rozległ się głęboki głos dyrektora i sekundę później cała czwórka zobaczyła Dumbledore’a podchodzącego do nich z wesołymi iskierkami w oczach i w towarzystwie McGonagall. — Witaj, Harry. Jak się czujesz?

— W miarę dobrze, profesorze — odparł zgodnie z prawdą chłopak.

— Pani Pomfrey powiedziała, że będziesz mógł wrócić w poniedziałek na zajęcia — poinformowała go opiekunka domu.

— Postaram się nadrobić tyle, ile będę w stanie. Hermiona już przyniosła mi zadania.

— Cieszę się, panie Potter, że wziął pan do serca nasze uwagi. — McGonagall przejrzała tytuły książek na szafce, skinieniem głowy w stronę Hermiony zgadzając się z jej wyborem. — A teraz czy moglibyśmy zostać z panem Potterem sami?

— Nie muszą wychodzić. — Harry natychmiast zatrzymał wstających przyjaciół. — Wiem, że chodzi o Parkinson. Znakowanie odbędzie się pewnie na dniach.

— Też wymyśliłeś określenie, Potter — zadrwił Malfoy, obserwując jednak z niepokojem twarz Dumbledore’a.

— A jak byś to nazwał? Śmierciożercy są jak zwierzęta i Voldemort tak właśnie ich traktuje. Znakuje jako swoją własność.

— Nałożyliśmy z profesor McGonagall — przerwał im obu Dumbledore — na dormitorium kilka zaklęć powstrzymujących legilimencję i oklumencję. Nie wiemy, czy są wystarczające, ale staraj się spać w swoim dormitorium.

— Nie będzie przecież spał w cudzym łóżku! — zauważył Ron, nie orientując się, do czego pije profesor.

— Wiesz, Ron… Może mi się zamarzyć spanie z Draco, więc dyrektor chce, bym wiedział o zaklęciach ochronnych. Doceniam to. — Harry spojrzał na starszego czarodzieja hardo. — Naprawdę doceniam, ale teraz niech ktoś walnie Rona, bo się udusi.

Ron, prawie siny, patrzył zdegustowany na zarumienionego jak piwonia Draco.

 

**

Zgłoś jeśli naruszono regulamin