Dziedziczone Przekleństwo II - 9 - ostatni.rtf

(30 KB) Pobierz

Rozdział 9.

 

Malfoy nie chciał się budzić. Nie wiedział jeszcze dlaczego, ale czuł, że stało się coś niedobrego. Otworzył oczy i jęknął. Wszędzie światło. Starając się uciec od niego, obrócił się na bok, urażając ramię. Ramię, które przebiła włócznia, kiedy chciał pomóc…

— Harry! — krzyknął, zrywając się do siadu.

— Spokojnie, Draco. — Hermiona poderwała się z krzesła, na którym drzemała. — Leż, proszę.

— Gdzie jest Harry? Czemu go tu nie ma?

Oczy dziewczyny natychmiast zapełniły się łzami. Rzuciła się na pierś Malfoya.

— Nic nie chcą nam powiedzieć, Draco. Tak jakby on…

Chłopak zbladł. To nie może się dziać.

— To niemożliwe. Chcę go zobaczyć.

— Już próbowałam z Ronem wypytać nauczycieli, ale nadal nie wiemy, gdzie jest Harry. Uwierz mi, mamy swoje sposoby. Nie ma go w zamku. Nie żywego — dodała na koniec cicho.

Przyjście pani Pomfrey przerwało ich rozmowę, ale nie dociekania Draco.

— Gdzie jest Harry?

— Przykro mi, kochanieńki. Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.

— Dlaczego? Chcę tylko wiedzieć, czy żyje.

Kobieta sprawdziła jego ramię.

— Możesz wrócić do swojego dormitorium, ale nie nadwyrężaj jeszcze ręki. Poboli jakiś czas. Nogi też są już w porządku. Zmykaj, jak się ubierzesz.

— Proszę nam powiedzieć, co z Harrym.

Poppy pokręciła tylko głową i zniknęła w kantorku.

— Idę do Severusa — rzekł Draco, wychodząc z ambulatorium.

— Już u niego byłam. Zachowuje się trochę nietypowo.

— Co masz na myśli, mówiąc „nietypowo”?

— Sam zobaczysz.

Dziewczyna miała rację. Od pierwszej chwili było widać, że Snape nie zachowuje się normalnie.

Był nerwowy.

Krążył po swojej komnacie niczym złapane w niewolę dzikie zwierzę.

Był nieostrożny.

Drzwi do jego kwater były uchylone, nie chroniło je żadne aktywne hasło i w ogóle nie zwrócił uwagi na nowoprzybyłych. Przekładał coś na półkach z eliksirami, coś do siebie szepcząc.

— Wujku?

— Ach, to ty, Draco. — Odwrócił się do nich na chwilę i zaraz wrócił do tego, co robił wcześniej, zapominając o gościach.

— Wujku, gdzie jest Harry?

Severus zamarł. Spojrzał na niego, jakby z wyrzutem.

— Zabiłeś go, wiesz o tym? — syknął, zbliżając się do blondyna z groźnym błyskiem w oczach. — On umarł przez ciebie.

Hermiona patrzyła przerażona na profesora. Zachowywał się jak szaleniec. Gdy była u niego kilka godzin wcześniej, popadał w apatię, która teraz najwyraźniej zamieniła się we wściekłość.

— Profesorze, czy pan wie, gdzie jest Harry? — spytała cicho. — Chcemy go tylko zobaczyć.

Z mężczyzny jakby uszło powietrze. Opadł na kolana, drżąc na całym ciele. Dwójka uczniów natychmiast przypadła do niego.

— Wujku?

— Nic nie czuję. — Złapał się za pierś. — Ból tutaj nagle znikł. Nie ma go.

— To znaczy, że Harry nie czuje bólu. To dobrze — ucieszyła się Hermiona.

Severus złapał ją za ramiona, potrząsając mocno.

— Nic nie rozumiesz?! Ból nie znika tak nagle. Odchodzi falami, a nie w jednej chwili wraz z chłopakiem.

Draco słysząc ostatnie słowa, sapnął.

— Harry zniknął?

Severus potwierdził skinieniem głowy. Wstał, otrzepując szatę drżącymi dłońmi.

— W chwili wejścia do Wielkiego Holu, te dziwne linie na jego ciele rozbłysły i Harry zniknął w jasnym świetle. Nie ma go. Nigdzie.

Stanął przed kominkiem, patrząc w płomienie.

Dwójka uczniów nadal klęczała na dywanie w szoku po usłyszanych wiadomościach. Trwali w takim bezruchu, podczas gdy ich myśli pędziły jak szalone.

Gdzie jest Harry? Co to za światło go zabrało? Czy to świstoklik? A może kolejny plan Voldemorta? Najważniejsze z tego natłoku pytań było jedno. Czy Harry żyje?

 

**

 

Po naprawdę długim czasie opuścili gabinet Snape’a, który nie ruszył się sprzed kominka przez cały ten czas.

Usiedli przy swoim stole w Wielkiej Sali. Było nienaturalnie spokojnie. Nie cicho, tylko tak... nietypowo spokojnie. Żadnych okrzyków radości czy normalnych w szkolnym życiu kłótni.

— Hermiono, co się dzieje? — Padma przysunęła się do niej. — Po szkole krążą niepokojące plotki. Podobno Harry nie żyje? Czy to prawda? Jeśli nie, to gdzie on jest? Dlaczego nie przyszedł na posiłek? Czy to przez te ciągłe wypadki? Jest u Pomfrey, prawda? — W głosie koleżanki wyraźnie słychać było panikę.

— Nie wiemy, Padma — odparła spokojnie Hermiona. — Naprawdę nie wiemy, gdzie i w jakim stanie jest Harry.

— To boli, wiesz? — Patil rozejrzała się po Sali i zgromadzonych w niej uczniach. — Nie tylko ja, ale i inni mają podobne uczucie. Jakbyśmy musieli coś zrobić. Ale nie wiemy co. Nigdy nie czułam niczego specjalnego do Pottera. Ot, po prostu szkolny kolega. Aż do wczoraj. Ciągle o nim myślę. Zżera mnie to od środka.

Hermiona bardzo dobrze wiedziała, o czym dziewczyna mówi, też to odczuwała.

— To nasza więź z Harrym.

— Więź?

— Odkryliśmy to ostatnio. Harry jest powiązany z dużą, jeśli nawet nie ogromną, ilością ludzi magiczną więzią. Uratował nam życie, w ten lub inny sposób, a ona ponagla nas, byśmy się teraz odpłacili.

— Hermiono! — Draco zerwał się nagle ze swojego miejsca. — To oznacza, że on żyje! Więź nie oddziaływałaby na nas, gdyby nie żył. Potrzebuje naszej pomocy i więź wzywa dłużników.

— Co możemy zrobić? Nie wiemy, gdzie jest.

— Musimy się skupić na Harrym. — Starał się przypomnieć sobie szczegóły. — Co tam jeszcze było? Musimy chcieć z całego serca mu pomóc.

Nauczyciele zauważyli nagłe poruszenie przy stole Gryfonów. McGonagall podeszła do Malfoya.

— Coś się stało, panie Malfoy?

— Chyba wiemy, jak pomóc Harry’emu! — rzucił, wskakując na stół i podnosząc głos, skierował uwagę uczniów na siebie. — Wszyscy, którzy odczuwają potrzebę zrobienia czegokolwiek, niech wstaną.

— Malfoy, czego ty od nas chcesz? — krzyknął któryś z Krukonów.

— Czujecie napór magicznej więzi, która wręcz zmusza was, wzywa, abyście pomogli Harry’emu.

— Jaka więź? Bredzisz, Malfoy!

Obok Draco stanęła Hermiona.

— Jesteście połączeni z Harrym Potterem magicznym kontraktem długu.

— Jakiego znowu długu?

Szepty rozniosły się po Sali.

— W chwili odesłania Voldemorta szesnaście lat temu Harry was uratował. W różny sposób byliście na liście Voldemorta. Na przykład miał zamiar zamordować waszych rodziców, ale zniknął przed wykonaniem planu. W ten sposób wielu z was miało szansę w ogóle się narodzić. Tak powstała wasza więź.

Zaszumiało i nagle wszyscy umilkli.

— Co mamy robić? — spytała jakaś dziewczyna, chyba pierwszoroczna Gryfonka.

— Skupcie się na myśleniu o Harrym i o chęci pomocy mu. Nie wiemy, co może się stać. Pamiętajcie, magia nie ma umysłu. Ma serce i uczucia, działa samoistnie. Magia może pobrać od was moc i przekazać ją Harry’emu. Może wystarczyć też sama myśl, że chcemy pomóc.

Przez okno wleciał nagle feniks Dumbledore’a, siadając na mównicy, tuż nad głowami najbliższych uczniów. Zaczął cicho śpiewać.

Początek był spokojny, relaksujący i odprężający.

Z każdą nutą melodia nabierała mocy i siły. W serca uczniów wkradła się chęć pomocy, coraz mocniejsza, coraz potężniejsza. Oczy wszystkich zamykały się samoistnie. Kilka dziewcząt, a nawet chłopiec czy dwóch podjęło pieśń feniksa, nucąc, a zaraz potem już śpiewając.

Pieśń nie miała słów, tylko delikatnie śpiewane samogłoski. Każdy śpiewał w innej tonacji, ale słychać było synchronizację, jakby ćwiczyli w chórze od lat.

Hermiona przyłapała się na tym, że wtóruje Draco. Jego dźwięczny głos niósł się czystym tonem.

Przerwała śpiew. Coś zmuszało ją do podejścia do drzwi i otwarcia ich. Dała się ponieść przeczuciu.

Wrota stanęły otworem, wypuszczając ich śpiew dalej, w korytarz. Dziewczyna nie zatrzymała się. Nogi niosły ją w stronę klasy Firenza. Otworzyła i te drzwi.

Znalazła go. Znalazła Harry’ego. Tylko to przebijało się przez jej myśli.

Leżał na trawie przy boku Rhei. Centaurzyca obejmowała go ramieniem. Hermiona podbiegła do przyjaciela. Nadal był pokryty krwią, ale rysunki na jego ciele zniknęły.

Klacz poruszyła się, otwierając oczy. Uniosła ramię, uwalniając chłopaka i wtedy Hermiona to zobaczyła.

Symbole zmieniły nosiciela.

Klacz nie ruszyła się więcej. Uśmiechnęła się do dziewczyny i zamknęła oczy. By już nigdy ich nie otworzyć.

Pieśń umilkła w tej samej chwili, a przy nodze Gryfonki usiadł złocisty ptak, pochylając głowę nad piersią Pottera. Kilka łez spadło na ranę po sztylecie, zabliźniając ją natychmiast. Jeszcze tylko zanucił coś pokrzepiającego i odleciał.

W drzwiach już zebrali się uczniowie. Draco przecisnął się pomiędzy nimi, dopadając do Harry’ego.

— Harry! — Przytulił go do piersi.

— Rozejść się! — Rozkazujący ton Snape’a rozproszył uczniów na boki, niczym Mojżesz rozstępował Morze Czerwone.

Zatrzasnął drzwi za sobą, zabierając tym dostęp do widoku, który pewnie niejednego ucznia doprowadziłby do zawału, za zaraz potem do szaleństwa.

Severus Snape, Postrach Hogwartu, zapłakał z ulgi, klękając koło Draco i przytulając obu chłopaków do swojej piersi.

 

 

**

 

Harry śnił. Nie był to jednak ani sen proroczy, ani zwykły. Daleko mu było do niego. Znajdował się w niebycie, inaczej nazwać tego nie potrafił. Dookoła była jedna i ta sama barwa zachmurzonego nieba.

Skąd się tu wziął? Ostatnie, co pamiętał, to sztylet nad jego sercem. Czyżby umarł? Chyba nie. Czuł przecież, że żyje, ale czy to było pewne?

Ogarnęło go ciepło, biorąc w posiadanie każdy skrawek jego ciała. To nie bolało ani trochę, było całkiem przyjemne. To tak, jakby wygrzewał się w ciepłym, letnim słońcu. Przestał się przejmować, rozluźnił się.

Na krótko.

Zaczęto go wzywać. Musiał wracać. Nie chciał. Tu miał spokój. Nikt niczego od niego nie żądał.

— Harry, obudź się już. Proszę cię. Wszyscy się martwią.

To chyba był głos Rona.

Powoli otworzył oczy. Weasley miał położoną głowę tuż przy jego dłoni. Uniósł ją i potarmosił tę ryżą czuprynę.

— Harry! — Ron złapał jego rękę i uścisnął.

W jego oczach widać było łzy, choć starał się je ukryć.

— Obudziłeś się! Pani Pomfrey!

— Nie krzycz, Ron. Głowa mi pęka.

Chłopak zamarł.

— Mówisz normalnie?! I słyszysz?! — zauważył.

Poppy już podchodziła szybkim krokiem do łóżka pacjenta.

— Panie Weasley, proszę iść po profesora Snape’a. Ja tymczasem zajmę się pańskim kolegą.

Ron niezbyt chętnie wykonał polecenie.

— A teraz, panie Potter — po raz pierwszy pielęgniarka odezwała się tak służbowo — zbadamy pana, zanim znów zaczniesz przyzywać swoich dłużników.

— Kogo?

— Z tego co wiem, to panna Granger mówiła, że wiesz o więziach magicznych.

— A, o to chodzi. Tak wiem. — Powiedzmy, że część załapał.

— Kilka godzin temu pańska więź wywołała niezwykłe poruszenie w Wielkiej Sali. Spora ilość uczniów, głównie z rodzin mugolskich, poczuła nakaz, by panu pomóc.

— Wezwanie — szepnął.

— Tak, coś w tym rodzaju.

— Nie. Nie rozumie pani. Czułem, jak coś mnie przyzywa z tamtej strony.

Usiadł podczas tłumaczenia kobiecie swoich słów.

— Wiem zbyt mało na temat więzi, więc uznajmy, że tak było. Proszę teraz siedzieć spokojnie, rzucę zaklęcie diagnozujące. Rana cięta tuż obok pana serca została uleczona przez feniksa, reszta została wyleczona tutaj. Niestety, Rhei nie udało nam się uratować.

Harry spojrzał na nią zdziwiony.

— Rhei?

— Centaurzyca powstrzymała działanie magicznego zniewolenia, przenosząc je na siebie. Niestety nie przeżyła tego.

Do chłopaka ledwo to dotarło. Nagle przypomniał sobie, co zrobił.

— O, nie! — Załamał się, chowając twarz w dłoniach.

— Miałaś mu nic nie mówić, kobieto! — Krzyk Snape’a odbił się echem od ścian.

— Zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Powinien wiedzieć o Rhei. Oddała za niego życie.

— Nie oddała — odezwał się głucho Harry. — To było jej przeznaczenie, zostało tylko trochę opóźnione.

— Harry? — Draco wysunął się zza pleców profesora.

— Hej — przywitał się niewesoło. — Widzę, że pani Pomfrey zdążyła cię poskładać.

— Tak, zdążyła. — Podszedł bliżej, jakby trochę niepewnie. — Jak się czujesz?

Severus stanął po drugiej stronie łóżka.

— Jak ktoś, kto zabił dwanaście centaurów jednym zapomnianym zaklęciem. — Opadł na poduszkę.

— Nie zabiłeś ich — odparł sucho Severus.

— Nie?

— Wyssałeś z nich całą magię. Nie ma w nich ani grama mocy. Teraz to wręcz mugolskie centaury. Mutanty konia i człowieka.

— Zły opis zaklęcia? — zastanawiał się Harry. — To był czar zabijający.

— Cokolwiek zrobiłeś, nie rzuciłeś czaru zabijającego. A jeżeli nawet tak, to nie zadziałał on poprawnie.

Harry przymknął oczy. Czuł się zmęczony tym wszystkim. Nagle otworzył je na powrót, patrząc na Snape’a. Coś się nie zgadzało.

— Powstrzymujesz się? Nie warczysz na mnie?

— Dlaczego miałbym na ciebie warczeć? Nie jestem kundlem, Potter!

To nadal nie było prawidłowe zachowanie Severusa, i to tylko dobę po klątwie. Dało mu to do myślenia. Nie potrafił sprawdzić, czy zaklęcie znów zostało zmanipulowane, dopóki coś naprawdę groźnego i wyraźnego się nie zdarzy.

— Jeśli jesteś na siłach, możemy udać się do moich komnat? — zaproponował Snape.

— Co z Ronem i Hermioną? Znając ich, czekają na korytarzu.

— Mogą pomóc ci się ubrać, czy co tam od nich chcesz. Potem chcę cię widzieć u siebie. Samego.

Zabrzmiało prawie jak szlaban. Gdy Snape zostawił go sam na sam z Draco, Harry odetchnął.

— To było dziwne.

— Nie dla mnie — rzucił Malfoy. — Wczoraj, gdy cię znaleźliśmy, rozpłakał się i obu nas przytulił.

Harry zamrugał w szoku.

— Co zrobił?!

— To, co słyszałeś.

Brunet uśmiechnął się lekko, a coś w środku aż mu zadrgało.

— Harry! — Uścisk Hermiony omal na nowo nie połamał mu żeber. — Nigdy więcej mnie tak nie strasz.

Odwzajemnił uścisk, przytulając do siebie jeszcze Rona i Draco.

— Wiecie, że was kocham. Nie pozwolę, by komukolwiek z was stała się krzywda.

— Ale to nie oznacza, że ty musisz cierpieć, Harry.

Usiedli na brzegu jego łóżka. Ron, tuląc Hermionę z jednej, Draco trzymając dłoń Harry’ego z drugiej.

— Wiesz, że ona ma rację — zauważył blondyn.

— Oczywiście. Przecież to Panna-Wiem-To-Wszystko. Teraz ktoś mógłby mi opowiedzieć, co działo się w Wielkiej Sali? Severus przerwał pani Pomfrey.

Podczas gdy trójka opowiadała, Harry ubierał się i myślał. Co spowodowało cofnięcie zmian w zaklęciu? Słyszał i mówił normalnie. Profesor się na niego nie złościł, tylko był sobą.

Więź dał sobie łatwo wytłumaczyć. Miał ją i tyle.

Stał teraz przy łóżku, zawiązując krawat, patrząc na czekających przyjaciół.

— Chcę zobaczyć Rheę — rzucił nagle.

— Firenzo przygotowuje ją do pogrzebu.

Ruszył do wyjścia, a reszta za nim. Zniknął im za rogiem w jednym z korytarzy-skrótów. Chciał sam porozmawiać z centaurem. Domyślił się, że znajdzie go w jego sali lekcyjnej i się nie mylił. Musiał właśnie skończyć, bo przykrywał ciało klaczy białym płótnem.

Harry zablokował drzwi i rzucił czar wyciszający.

— Witaj, Firenzo — przywitał się smutno.

— Witaj, Harry.

Stali obok Rhei, milcząc.

— Bała się tego — odezwał się nagle centaur. — Chciała przed tym uciec.

— Ale nie zdołała.

— Nie. Nie zdołała. Jednak udało jej się zrobić coś dobrego. — Uśmiechnął się do niego smutno, przyklękając przed Harrym na przednie nogi. — Czujesz to, prawda?

— Zmieniła zaklęcie.

— Nie, Harry. Nie zmieniła. Wchłonęła je wraz z pieczęcią.

Chłopak patrzył na niego, jakby właśnie dostał gwiazdkę z nieba.

— Severus przestanie cierpieć? Dlatego zachowuje się normalnie? Nie będzie żadnych wypadków?

— Nie będzie.

— A śnienie?

— To nie należało do klątwy, tylko do ciebie. Tak jak blizna czy kolor oczu. To cały ty.

Harry odwrócił się do Rhei, odkrywając jej twarz.

— Dziękuję, Rheo. I przykro mi, że tak to się skończyło.

— Myślę, że była szczęśliwa przez te kilka ostatnich miesięcy. Chyba jednak przypuszczała, że tak to się skończy.

— Dlaczego tak sądzisz? — zwrócił się do Firenza.

— My, centaury, nie jesteśmy zbytnio otwarci, a ona garnęła się do wszystkich. Chciała z każdym porozmawiać, poznać coś nowego.

— Jakby chciała coś po sobie pozostawić. Choćby to miało być tylko wspomnienie.

Jeszcze chwilę rozmawiali, a potem Harry zostawił Firenzo, aby przygotował się do dalszej części pogrzebu.

Przyjaciele czekali na niego przy schodach na piętro.

— Zaczekamy na ciebie w pokoju wspólnym.

— Nie trzeba. Jeśli zrobi się późno, prześpię się w swoim pokoju u Severusa.

Pożegnał się i ruszył w stronę lochów.

Severus otworzył mu natychmiast gdy tylko zapukał.

— Usiądź, Potter! — polecił.

Sam stanął przed kominkiem, tyłem do gościa.

— Klątwa już nie działa — zaczął Harry, gdy przez dłuższą chwilę profesor się nie odezwał. — Rheaa przejęła ją wraz z pieczęcią.

Żadnej reakcji.

— Profesorze? — znów spróbował zwrócić na siebie uwagę.

Nic. Mężczyzna nadal stał wpatrzony w ogień. Tylko ściskanie dłoni świadczyło, że z czymś się zmaga.

Harry uśmiechnął się ciepło, obserwując jego poświatę. Lęk przeplatał się z miłością, a nawet z zazdrością. Podobało się to chłopakowi, sam ostatnio miał podobną aurę.

Spróbował zastosować ostateczną broń. Broń, która na pewno zwróci uwagę Severusa na niego.

— Ojcze?

Efekt był zatrważający. Mężczyzna obrócił się tak szybko, że jego szata okręciła się dalej, zanim wróciła na swoje miejsce.

— Jak mnie... nazwałeś? — Głos mu się załamał.

— Ojcze. Chyba, że nadal mam zwracać się per „pan”?

Severus nie wiedział, co powiedzieć. Podjął więc decyzję, taką jak zawsze.

— Możesz zwracać się do mnie, jak chcesz. Oczywiście w granicach rozsądku — dodał szybko, widząc błysk w tym zielonym oku. — Nie zdzierżę, jeśli nie będziesz mnie szanował.

— Oczywiście, ojcze. — Harry liczył na większą wylewność, ale to był Snape. Szczęśliwy, wziął więc tyle, ile zostało mu dane. — O czym chciałeś ze mną porozmawiać, ojcze?

Miał zamiar używać tego zwrotu tak często, jak to możliwe. Podobało mu się. „Tata” do Snape’a nie pasowało, ale „ojcze” jak najbardziej.

Severus nadal stał przed kominkiem, teraz już ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma.

— Chciałbym, abyś coś mi przysiągł.

Harry uniósł brwi, czekając na dalszy ciąg.

— Chcę byś mi przysiągł, że gdyby coś mi się stało, cokolwiek, nie przybiegniesz mi z pomocą.

— Nie! — odpowiedział natychmiast Harry ostro, zrywając się z fotela.

Serce omal mu nie stanęło, gdy przypomniał sobie ostatni sen.

— Za dobrze znam twoją durną gryfońską odwagę, Potter. Nawet gdyby nic mi nie groziło, ty zobaczyłbyś niebezpieczeństwo wszędzie i ruszył z odsieczą. Dlatego chcę wymóc tę przysięgę.

— Nie!

— Uparty...

— Nie!

— Durny...

— Nie!

— Głupi...

— Nie! — Każde słowo profesora Harry przerywał coraz głośniej.

— Bachor! — dokończył jednak Snape.

— Nie! Nie. Nie. — Tym razem coraz ciszej i ciszej się sprzeciwiał, opadając na fotel i chwytając się za włosy. — Nie proś mnie. Nie każ mi. Nie zrobię tego. I tak musiałbym ją później złamać. Nie mogę pozwolić... — Umilkł, zanim wyjawił za dużo.

Tę najgorszą dla niego część snu. Koszmaru, którego nadal nie wiedział, jak zmienić. A czas nieubłaganie mu się kończył. Chłód zaczął przenikać już przez mury zamku. Zima zbliżała się wielkimi krokami.

Zapach piołunu otulił go nagle. Ciepło otoczyło cudownym, mrocznym kokonem. Wtulił się w niego zachłannie.

— Proszę, ojcze. Nie zmuszaj mnie do tego. Jestem Gryfonem, kieruję się sercem.

— Wiem, Harry. Wiem — usłyszał tylko ciche słowa w odpowiedzi.

Po jakimś czasie Severus wysłał go do sypialni, twierdząc, że wystarczy mu Gryfonów plątających się nocą po korytarzach, nie musi do nich dołączać.

Harry szybko zasnął, zmęczony całym tym natłokiem dnia i jego wiadomościami.

Dwie godziny później siedział w pokoju wspólnym na parapecie okna, obserwując wolno sypiący śnieg.

Musiał uciec z kwater Severusa. Nie chciał, by ten widział go po obudzeniu. Nie, gdy sen znów się zmienił.

Łzy spływały po rozpalonych policzkach niewycierane.

Już wiedział, co musi zrobić. Wezwał Zgredka i krótko z nim porozmawiał. Wiedział, że ten nadopiekuńczy względem niego skrzat zrobi wszystko, o co go poprosi.

— Zdążysz, Zgredku?

— Oczywiście, Harry Potterze. Dla bezpieczeństwa wszystkich inne skrzaty mi pomogą.

— Dobrze, Zgredku. — Przytulił go. — Jesteś najwspanialszym skrzatem na świecie.

Skrzat zarumienił się po same czubki uszu i zniknął.

Harry nie miał już wiele czasu. Pobiegł do Pokoju Życzeń. Wiedział, czuł, co ma zrobić. Przepowiednia musi się dokonać, czy on tego chce, czy nie.

Rhea nie uciekała przed swoim przeznaczeniem. On też nie będzie. Nie miał takiego zamiaru.

 

**

Ranek nastał dla Harry’ego zbyt szybko.

„Jeszcze nie! Potrzebuję trochę więcej czasu!”

Jednak nikt mu go nie ofiarował. Stanął o dziewiątej przy drzwiach do Wielkiej Sali. Uczniowie mijali go zaciekawieni. On sam kierował ciągle wzrok w stronę okna.

Dwie godziny temu miał wizję. Po niej już był pewien, że Rhei się udało. Severus go nie szukał, bo nie czuł efektu.

Śmierć Parkinson nie była dla niego niczym niespodziewanym. W końcu każdy na służbie u Voldemorta musiał srogo płacić za swoje błędy.

— Chodź, Harry! Widzę, że dziś są kiełbaski! — zawołał Ron, ciągnąc go za rękaw.

Harry szybko połknął w tym zamieszaniu małą tabletkę, przyniesioną przez Zgredka jakiś czas temu. Skrzaty postarały się dziś szczególnie. Potrawy zachęcały i wyglądem, i zapachem. Wszyscy zachłannie rzucili się na śniadanie.

Brunet ugryzł tylko parę razy tosta, by Hermiona nie była zbytnio czepliwa, że nic nie je. Poczekał jeszcze pół godziny, ale Severus się nie pojawił.

Nie był tym zdziwiony, ale miał jednak cichą nadzieję.

Westchnął i wstał powoli. Zamiast udać się w stronę drzwi, jak zawsze to robił po skończonym posiłku, ruszył w stronę podium i stanął przed mównicą.

— Przepraszam za to, co muszę zrobić, ale to dla waszego bezpieczeństwa — rzucił krótko i zaczął syczeć.

Ogromne okna nagle zostały wchłonięte przez ściany, podobnie stało się ze wszystkimi drzwiami.

— Panie Potter, co pan robi? — McGonagall już zerwała się ze swojego miejsca, a zaraz za nią wstał dyrektor.

— On już tu jest — zwrócił się do Dumbledore’a i starzec natychmiast zrozumiał, o kim mowa.

Zbladł.

— Harry...

Ale chłopak ponownie zaczął syczeć, wskazując kolejno nauczycieli. Powoli opadali na swoje krzesła, śpiąc.

— Harry?! Co się dzieje?! — wołała Hermiona.

— Przepraszam was, ale chcę, żebyście byli bezpieczni. — Uśmiechnął się do trójki swoich najlepszych przyjaciół. — Jak będzie po wszystkim, skrzaty was obudzą.

— Harry, co ty...?

Brunet zaczął syczeć, kierując się w miejsce, gdzie jeszcze niedawno były drzwi. Tak jak szedł, uczniowie zasypiali, opadając na ławki, powoli i kontrolowanie.

— Nie rób te... — Draco nie zdążył dokończyć, dotknięty magią.

Po chwili wszyscy spali. Ostatni raz spojrzał na Salę. Westchnął ciężko i otworzył sobie małe przejście do holu.

Nawet jeśli jakiś uczeń krąży po zamku, skrzaty się nim zajmą i uśpią.

Ogromne drzwi wejściowe były uchylone.

Severus już wyszedł.

— Zgredku! — zawołał z lekką paniką.

— Tak, Harry Potterze?

— Chciałbym, żebyś zabrał mnie do Severusa Snape’a.

— Oczywiście! — Już wyciągał do niego rękę.

— Czekaj! — powstrzymał go. — Gdy pojawimy się koło niego, masz mnie puścić i zabrać Severusa do ambulatorium. Jeśli będzie ranny, obudź panią Pomfrey. Zrozumiałeś?

— Tak. Zgredek zrozumiał. Zabrać Harry’ego Pottera do profesora Snape’a. Zabrać profesora, zostawić Harry’ego Pottera.

— Dokładnie! — Chwycił go za rękę i zniknęli.

 

Koniec.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin