Howell Hannah - Wzgórza Szkocji 06 - Duma.pdf

(1136 KB) Pobierz
8304211 UNPDF
Edited by Foxit PDF Editor
Copyright (c) by Foxit Software Company, 2004
For Evaluation Only.
Hannah Howell
Highland Bride
duma
 
Edited by Foxit PDF Editor
Copyright (c) by Foxit Software Company, 2004
s
Szkocja, 1465
Cir Eryku! Sir Eryku!
^-*Na widok mężczyzny biegnącego przez zamkowy
ogród sir Eryk Murray jęknął głucho. Miał nadzieję, że
w tym cichym zakątku będzie mógł przeczytać otrzymane
z domu wiadomości. Lubił sir Donalda, ale przede wszyst­
kim cenił sobie rzadkie chwile spokoju. Kiedy sir Donald
zatrzymał się gwałtownie przed ocienioną kamienną ław­
ką, sir Eryk spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
- Nie wiedziałem, że pan wrócił. - Sir Donald ocierał
pot z twarzy. - Misja, którą zlecił panu król, nie zabrała
zbyt wiele czasu.
- Nie - przyznał sir Eryk.
Nie wiedział, czy królowi zależy na utrzymaniu ścisłej
tajemnicy, nie ulegało natomiast wątpliwości, że sir Do­
nald był nieposkromionym plotkarzem.
- Król pana oczekuje. Dopiero przed chwilą dowiedział
się o pana powrocie.
- To prawda. Jeszcze niewiele osób o tym wie. Przewi­
dywałem, że czeka na mnie wiele zajęć, i chciałem mieć
chwilę spokoju, żeby przeczytać wiadomości z domu.
- Jak się czuje pana urodziwa małżonka i dzieci?
- Dobrze, chociaż powinienem już do nich wrócić, nie
tylko z powodu tęsknoty za rodziną. Mojej małej Gillyanne
strzeliło do głowy, że musi obejrzeć posiadłość, którą nie­
dawno odziedziczyła. Nie wiem, czy żona zdoła powstrzy­
mać ją przed tą podróżą.
5
Hannah Howell • Highland Bride
Duma
For Evaluation Only.
8304211.003.png
 
- To dziwny zbieg okoliczności. Król zamierza omówić
z panem sprawę tej posiadłości, którą Gillyanne otrzyma­
ła w posagu.
- Nie sądziłem, że ktoś o tym wie. Staraliśmy się zacho­
wać wszystko w tajemnicy. Nie ujawnialiśmy, co to są za
ziemie i gdzie leżą.
- Już prawie cały dwór o tym mówi.
-Co?
Sir Donald z trudem przełknął ślinę. To krótkie pytanie
zostało wypowiedziane ostrym tonem, a sir Eryk przybrał
groźną minę.
-Trzech landlordów zwróciło się do króla w sprawie
wieży obronnej, która stoi na granicy ich posiadłości. Po­
czątkowo nie wiedzieli, kto jest jej właścicielem, wreszcie
udało się im natrafić na ślad pana klanu. Rządca odmówił
wyjaśnień, zrobił to dopiero na wyraźny rozkaz króla.
Wtedy król powiadomił ich, że ziemia jest posagiem pana
niezamężnej córki, i polecił im udać się do pana.
Sir Donald cofnął się szybko, kiedy sir Eryk zerwał się
z ławki, bo chociaż nie był zbyt imponującej postury,
wzbudzał szacunek, zwłaszcza w chwili gniewu.
- Sir Eryku, przecież każdy z nich jest naczelnikiem kla­
nu, pasowanym rycerzem i królewskim wasalem. Chyba
nie odmówi pan ręki córki takiemu pretendentowi.
- Odmówię - odparł chłodno sir Eryk. - I to z pełnym
przekonaniem. Po pierwsze, pragnę, aby moja córka wy­
szła za mąż z miłości, tak jak zrobiłem to ja, moi bracia
oraz wielu mężczyzn z mojego klanu. A po drugie, nie ży­
czę sobie, żeby mężczyźni, którym zależy tylko na kawałku
ziemi, mieli go otrzymać kosztem mojej małej Gillyanne.
Czy któryś z tych rycerzy jeszcze tu jest?
- Nie. Po uzyskaniu informacji, kto jest właścicielem po­
siadłości, czekali na pana przez kilka dni, ale w końcu wy­
jechali. Jeden pod osłoną nocy, a dwaj następnego ranka.
Pewnie spotkają się z panem później. Może nawet już te­
raz zaczną starać się o względy pana córki.
-Albo współzawodniczyć, kto pierwszy porwie moją
małą dziewczynkę i zaciągnie ją do ołtarza.
Sir Eryk ruszył szybkim krokiem w stronę zamku. Nie
mógł pozbyć się obrazu swojej małej Gilly- tak bardzo po­
dobnej do matki, ze swoimi rudokasztanowymi włosami
i pięknymi oczami, z których każde było trochę innego ko­
loru - wleczonej do ołtarza przez jakiegoś gbura, chcące­
go stać się panem jej posiadłości. Ogarnęła go wściekłość.
- Król wypuścił na Gillyanne watahę wilków. Modlę się,
żeby żona zdołała utrzymać naszą dziewczynę w za­
mknięciu do czasu mojego powrotu - powiedział.
Sir Donald podążał za nim w milczeniu.
6
Hannah Howell • Highland Bride
Duma
Szkocja, 1465
- Rzeczywiście, tam mogą być szczury. - James wyciąg­
nął rękę i pogłaskał koty, okazując tym gestem, że nie po­
winna poważnie traktować jego gburowatości. - Tam na
pewno jest zupełnie inaczej niż u nas, w Dubhlinn. Co
prawda ani mamie, ani mnie nie udało się wiele dowie­
dzieć o twojej wieży obronnej poza tym, że nie jest w ru­
inie. Człowiek, który udzielał mamie informacji, nie do
końca rozumiał, o co go pyta. Matka chciała wiedzieć, czy
jest czysto, a on mówił, że jest bezpiecznie. Ona myślała
o wygodach, a on o braku zagrożenia, stwierdziła więc,
że musimy się tymczasem zadowolić poczuciem bezpie­
czeństwa i że Ald-dabhach niewątpliwie wymaga kobie­
cej ręki.
- Nic dziwnego, że nie mogli się porozumieć. To były
ziemie MacMillanów, teraz są pod opieką ich rządcy. Ma­
ma go dobrze nie zna, ale brat mojej babki pod niebiosa
wynosi jego zasługi. Na miejscu wszystko się wyjaśni.
- Mam nadzieję, że będzie nam wygodnie.
- Będę zadowolona, jeśli jest tam łóżko do spania, moż­
liwość kąpieli i coś do jedzenia. Na takie wygody, jakie
mamy w Dubhlinn, trzeba będzie jeszcze trochę poczekać.
- Masz rację. - James spojrzał na nią z zaciekawieniem. -
Nadal nie rozumiem, dlaczego uparłaś się, żeby tam
jechać.
- Sama nie wiem. - Gillyanne uśmiechnęła się do kuzy­
na. - Ta posiadłość należy do mnie, więc chciałam ją zoba­
czyć. Tylko tyle mogę powiedzieć.
- Rozumiem cię. Mnie też ciągnie do moich włości, cho­
ciaż przed upływem roku nie zostanę prawowitym land-
lordem.
- Na pewno nie będziesz musiał czekać na to tak długo.
- Nie uraża to mojej ambicji. Sam wiem, że muszę się
jeszcze wiele nauczyć. Mój kuzyn dobrze sobie tam radzi,
a nieporadny landlord oddałby złą przysługę swojemu
klanowi. - James ściągnął brwi. - Ciekaw jestem, jak po­
czują się mieszkańcy twojej posiadłości, kiedy taka filigra­
nowa dziewczyna jak ty obejmie tam rządy.
/gillyanne, jestem przekonany, że w głębi duszy mat-
^-' ka jest przeciwna tej wyprawie.
Gillyanne uśmiechnęła się do jadącego u jej boku przy­
stojnego młodzieńca. James był jej ukochanym bratem,
chociaż kobieta, którą nazywał matką, była w rzeczywi­
stości jego ciotką. Miał on wkrótce objąć swoją spuściznę
i zostać panem na Dunncraig, ale Gillyanne wiedziała, że
mimo odległości, która ich rozdzieli, zawsze pozostaną
sobie bliscy. Domyślała się również, że James uważa wy­
prawę do posiadłości, którą otrzymała w posagu, za dość
niefortunny pomysł.
- Musiałaś zabierać ze sobą te przeklęte koty? - mruk­
nął po chwili.
- Tak. Tam mogą być szczury.
Pochyliła się i pogłaskała Włóczykija i Brudaskę. Włó­
czykij był wielkim żółtym kocurem, bez jednego oka, z na­
derwanym uchem i licznymi bliznami po stoczonych wal­
kach. Natomiast Brudaska była delikatną koteczką z róż­
nokolorową, cętkowaną sierścią. Imię, które doskonale
odzwierciedlało jej wygląd w momencie, kiedy została
znaleziona, już dawno straciło aktualność. Koty zawsze
podróżowały razem z Gillyanne w przytroczonym do sio­
dła wymoszczonym futrem koszyku. Od trzech lat, czyli
od dnia, kiedy je znalazła w zaszczurzonych podziemiach
sąsiedniego zamku, ranne i ledwie żywe z wyczerpania,
8
nie rozstawała się ze swoimi ulubieńcami.
9
Hannah Howell • Highland Bride
Duma
Hannah Howell • Highland Bride
Duma
8304211.004.png 8304211.001.png
- Mama tez o tym myślała i przeprowadziła mały wy­
wiad. Wydaje się, że nie będzie to miało dla nich żadnego
znaczenia. To jest mała warownia, z garstką ludzi. Mama
odniosła wrażenie, że powitają z radością każdego przy­
bysza. Rządca jest starszym człowiekiem. Oni wszyscy
niepokoją się o swoją przyszłość i chcieliby wiedzieć, co
ich czeka.
- To korzystna sytuacja - przyznał James. - Czy chcesz
tam zamieszkać?
Gillyanne wzruszyła ramionami. Kuzyn tramie odgadł
jej myśli. Faktycznie, już myślała o tym, żeby zamieszkać
w Ald-dabhach. Przyrzekła sobie nawet w duchu, że zmie­
ni nazwę posiadłości na bardziej sympatyczną niż „stary
spłacheć". Gnał ją jakiś dziwny niepokój, którego sama nie
potrafiła zrozumieć. Bardzo kochała swoją rodzinę, ale
kiedy była wśród nich, ten niepokój przybierał na sile. Je­
śli zajmie się własną posiadłością i będzie miała poczucie,
że jest tam potrzebna, to może opadnie z niej wreszcie to
stale odczuwane napięcie.
Był jeszcze inny powód tej decyzji, chociaż trudno jej by­
ło się do tego przyznać. Nie czuła się dobrze w domu, po­
nieważ ogarniała ją zazdrość na widok szczęśliwych mał­
żeństw, a także kuzynek zakładających nowe rodziny.
Każde narodziny dziecka przyjmowała z mieszaniną rado­
ści i bólu. Niedługo skończy dwadzieścia jeden lat, a jesz­
cze żaden mężczyzna nie zwrócił na nią uwagi. Nie pomo­
gły nawet częste wizyty na królewskim dworze, gdzie
przekonała się nader boleśnie, że nie jest godna męskiego
pożądania, a pocieszenia rodziny nie osłabiały goryczy
porażki.
Czasem była na siebie zła. Przecież nie zginie bez męż­
czyzny. W głębi serca była przekonana, że może żyć szczę­
śliwie nawet bez męża. Pragnęła jednak mieć dzieci, być
kochaną i poznać smak namiętności. Kiedy patrzyła na
którąś ze swoich kuzynek, otoczoną dziećmi i wymienia­
jącą z mężem zmysłowe spojrzenia, marzyła o takim
szczęściu.
- Jak znajdziesz męża, jeśli zamkniesz się w tej wieży? -
spytał James.
Przez moment miała ochotę zepchnąć go z konia.
- Nie sądzę, kuzynie, żebym musiała się tym przejmo­
wać. Jeśli mam mieć męża, na co się chyba nie zanosi, to
znajdzie mnie on równie dobrze tu jak w Dubhlinn czy na
królewskim dworze.
James skrzywił się i przeczesał włosy palcami.
-Mówisz, jakbyś już ze wszystkiego zrezygnowała.
Elspeth i Avery były w twoim wieku, kiedy znalazły mę­
żów.
- Były trochę młodsze. Domyślam się też, że zanim wy­
szły za mąż, mężczyźni czasem zwracali na nie uwagę. -
Gillyanne uśmiechnęła się, widząc nachmurzoną twarz
Jamesa. - Nie musisz się martwić. Moje kuzynki znalazły
sobie mężów w zupełnie nieoczekiwanych miejscach. Mo­
że mnie też się to przydarzy. A oto moja warownia i moje
ziemie - oświadczyła, kiedy przejechali linię drzew.
Położony na stromym wzgórzu Ald-dabhach musiał być
niegdyś tylko wieżą obronną, do której dobudowano póź­
niej dwa boczne skrzydła i otoczono całość wysokim mu­
rem. U stóp wieży leżała mała, ładnie utrzymana wioska,
a dokoła rozciągały się pastwiska i pola uprawne. Za wa­
rownią płynął strumyk, którego wody błyszczały w świetle
zachodzącego słońca. Ładne miejsce, stwierdziła w duchu
Gillyanne. Z nadzieją, że jest tak bezpieczne, na jakie wy­
gląda, popędziła konia w stronę bramy.
10
- Solidna budowla - stwierdził James, stojąc z Gillyanne
na murach.
- Bardzo solidna - przyznała.
Tylko tyle można było powiedzieć o posiadłości, którą
otrzymała w posagu. Wszędzie było czysto, jednak najwy­
raźniej brakowało kobiecej ręki. W Ald-dabhach byli pra­
wie sami mężczyźni. W warowni mieszkały tylko dwie żo­
ny żołnierzy i jedna dwunastoletnia dziewczynka, córka
kucharki. Sir George, rządca, miał blisko sześćdziesiąt lat,
11
Hannah Howell • Highland Bride
Duma
Hannah Howell • Highland Bride
Duma
8304211.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin