Shute Nevil - Ostatni brzeg.pdf

(922 KB) Pobierz
9800803 UNPDF
Nevil Shute
Ostatni brzeg
(Przełożyła Zofia Kierszys)
1
W ostatnim miejscu naszych spotkań
chodzimy po omacku razem
i unikamy słów
tu zgromadzeni na tym brzegu
wezbranej rzeki...
Oto tak kończy się świat
oto tak kończy się świat
oto tak kończy się świat
nie z hukiem tylko ze skowytem
T.S. Eliot
2
Rozdział pierwszy
Porucznik Peter Holmes z Australijskiej Królewskiej Marynarki Wojennej zbudził
się o świcie. Dość długo leżał senny, rozmarzony miłym ciepłem śpiącej przy nim Mary, i
patrzył, jak pierwszy blask australijskiego słońca rozjaśnia kretonowe zasłony w oknie.
Kąt padania tego blasku pozwolił mu się zorientować, że dochodzi godzina piąta; lada
chwila słońce zbudzi Jennifer, maleńką córeczkę, i trzeba będzie wstać, zacząć dzień.
Na razie jednak pośpiechu nie ma; jeszcze trochę można poleżeć.
Zbudził się z uczuciem zadowolenia, chociaż w pierwszej chwili nie wiedział,
dlaczego. Z powodu gwiazdki nie, bo święta Bożego Narodzenia przecież minęły.
Jodełka w ogrodzie, którą ozdobił girlandami kolorowych żarówek, podłączonych
przedłużaczem do kontaktu przy kominku w hallu, wyglądała jak miniatura wielkiej,
oświetlonej choinki o milę dalej przed ratuszem w Falmouth. I w wieczór gwiazdkowy
podejmowali mięsem pieczonym na rożnie kilkoro przyjaciół, przy czym zabawa była wy-
śmienita. Święta więc minęły i dzisiaj - myśl jego pracowała powoli - musi być czwartek,
27 grudnia. Poczuł, że skóra na plecach jeszcze go piecze po tym całym wczorajszym
dniu na plaży i w żaglówce, gdy brał udział w wyścigach. Najmądrzej byłoby nawet na
moment nie wkładać dziś koszuli. I nagle już w pełni odzyskał świadomość,
uprzytomniając sobie, że oczywiście dziś musi być całkowicie ubrany, i to w mundur. O
godzinie jedenastej powinien stawić się w Ministerstwie Marynarki Wojennej w
Melbourne. To chyba oznacza nominację, pierwsze zadanie od siedmiu miesięcy. Kto
wie, czy nie na morzu, jeżeli szczęście dopisze, tam, dokąd coraz bardziej serce go
ciągnie.
W każdym razie praca. Uradowany tą perspektywą, zasnął wieczorem i radość
przetrwała noc. Od sierpnia, pomimo że otrzymał wtedy awans na porucznika, nie miał
przydziału i wobec ogólnej sytuacji, jaka się wytworzyła, zrezygnował już z nadziei, że
kiedykolwiek znowu będzie w służbie. Z ministerstwa dostawał jednak co miesiąc pełne
pobory i Bogu za to dziękował.
Niemowlę się poruszyło, zaczęło gaworzyć i cichutko kwilić. Porucznik niemal
3
automatycznym ruchem ręki włączył czajnik elektryczny przygotowany na tacy z fili-
żankami do herbaty i butelką dziecka i wtedy Mary obudziła się także. Zapytała, która
godzina. Powiedział i całując ją w policzek, dodał:
- Znów śliczny poranek. Usiadła, odgarnęła włosy z czoła.
- Strasznie spiekłam się wczoraj na słońcu. Jennifer nasmarowałam wieczorem
maścią cynkową, ale nie wiem, czy jest sens znów z nią jechać dzisiaj na plażę. - I nagle
ona też sobie przypomniała. - Och... Peter, dziś czwartek, masz być w Melbourne,
prawda?
Przytaknął.
- A powinienem dziś właśnie posiedzieć w domu, w cieniu.
- Ja chyba się z domu nie ruszę.
Wstał i poszedł do łazienki. Gdy wrócił, Mary już nie leżała; dziecko siedziało na
nocniczku, ona czesała się przed lustrem. Usiadł na brzegu łóżka w promieniu słońca i
zaparzył herbatę. Mary powiedziała:
- Okropny upał będzie dziś w Melbourne, Peter. Może jednak pojadę z Jennifer do
klubu około czwartej, a ty tam do nas przyjedziesz, żeby trochę popływać. Wzięłabym do
przyczepki twoje kąpielówki.
W garażu stał ich nieduży samochód, ale odkąd ta krótka wojna się skończyła, to
jest od roku, nie jeździli nim wcale. Peter Holmes jednak miewał dobre pomysły i potrafił
posługiwać się narzędziami, więc wykombinował zupełnie możliwy wehikuł zastępczy. W
domu były dwa rowery, Mary i jego. Skonstruował do nich małą dwukołową przyczepkę, z
którą mogli jeździć na zmianę i która służyła za wózek dla dziecka i bagażnik. Trudność
sprawiała tylko długa jazda z Falmouth pod górę.
Skinął głową.
- To niezła myśl. Zostawię swój rower na stacji.
- Którym pociągiem musisz jechać?
- Dziewiąta pięć. - Łyknął trochę herbaty i spojrzał na zegarek. - Wypiję to i zaraz
jadę po mleko.
Wkrótce potem, w szortach i koszulce gimnastycznej, wyszedł. Zajmowali na
4
wzgórzu nad miasteczkiem parter starego domu, podzielonego na mieszkania; im
przypadł w tym podziale garaż, jak również spora część ogrodu i weranda. Na werandzie
trzymali rowery z przyczepką. Logiczniej byłoby samochód zaparkować pod drzewami,
żeby rowery stawiać w garażu, ale Peter nie mógł się na to zdobyć. Ten mały Morris był
jego pierwszym w życiu własnym samochodem i pamiętał czasy zaręczyn z Mary. Pobrali
się w roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym pierwszym, na sześć miesięcy przed
wojną, przed rozłąką, nie tak wszakże nieskończenie długą, jak myśleli, gdy on odpływał
w nieznane australijskim okrętem Jej Królewskiej Mości. Rozpętała się raptownie ta
oszałamiająco krótka wojna - wojna, której dziejów nikt nie spisał i nikt spisać już nie
miał, i która natychmiast ogarniając całą półkulę północną tak samo raptownie się
skończyła z ostatnim sejsmicznym wstrząsem po wybuchu bomby w trzydziestym
siódmym dniu. Pod koniec trzeciego miesiąca Peter Holmes wrócił do Williamstown na
pokładzie "Anzaca", goniącego resztką paliwa, gdy już mężowie stanu półkuli
południowej zjechali się do Wellington w Nowej Zelandii, żeby omówić tę nową sytuację,
w jakiej nagle znalazł się świat. Z Williamstown wrócił do Falmouth, do Mary i do swego
samochodu Morris Minor. W zbiorniku zostały jeszcze trzy galony benzyny; zużył je
nieopatrznie, tak jak i następne pięć kupione bez trudu na stacji benzynowej, zanim
Australijczycy sobie uprzytomnili, że benzynę sprowadza się przecież z półkuli północnej.
Z werandy wyciągnął teraz rower na trawnik i przymocował do roweru przyczepkę;
czekała go czteromilowa droga. Sam musiał jeździć po mleko i śmietanę, bo brak
środków transportu uniemożliwiał dostarczanie nabiału z okolicznych farm do domów;
masło już oboje się nauczyli ubijać za pomocą robota. Zjechał w dół szosą w ciepłym
porannym słońcu, słuchając, jak w przyczepce z tyłu grzechoczą blaszanki, dumając z
zadowoleniem o perspektywie pracy.
Bardzo słaby ruch panował na szosie. Środkiem wolno sunął pojazd, który kiedyś
był samochodem, a teraz bez silnika i przedniej szyby stał się po prostu krytym wozem
zaprzężonym w angusa. Po żwirze, skrajem asfaltu, przekłusowali ostrożnie dwaj
jeźdźcy konni. Peter nie marzył nawet o koniu; te rzadkie, delikatne zwierzęta zmieniały
ostatnio właścicieli za cenę co najmniej tysiąca funtów, więc nie stać go było na to, ale
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin