Salman Rushdie - Harun i morze opowiesci.txt

(492 KB) Pobierz
Salman Rushdie
Harun IMorze Opowieści
___        ___   r
SPIS TREŚCI
SPIS TRES´CI .........................       2
1       Mistrz Wodolejstwa  ......................       4
2       Karetka pocztowa .......................     12
3       Jezioro Nudne   ........................     21
4       Jesli i Alle ..........................     30
5       O Gupcach i Chupwalach ....................     39
6       Opowies´c´ szpiega .......................     48
7       Pasmo Zmierzchu .......................     57
8       Cienis´ci Wojownicy  ......................     66
9       Czarny statek .........................     75
10     Z˙yczenie Haruna   .......................     83
11     Ksie˛z˙niczka Batcheat ......................     94
12     Sprawka Suma? ........................    104
To i owo o róz˙nych słowach ...................    114
Zembla, Xanadu, Bergamoty, Zenda Abrakadabra! Każdy ziścić się sen da. Fajnie jest bać się przy baśniach, legendach, Ale gdy to czytasz, ojciec twój zgłębia Rzeki, morza, noce bez dna.
Dedykacja dla synka Zafara.
Rozdział 1. Mistrz Wodolejstwa
Było sobie raz w kraju Alifbaj smutne miasto, najsmutniejsze z miast — tak katastrofalnie smutne, że zapomniało nawet własnej nazwy. Stało nad smętnym morzem, w którym całymi stadami pływały ponuryby o tak żałosnym smaku, że ludziom po ich zjedzeniu odbijało się melancholią, chociaż niebo było błękitne.
Na północ od smutnego miasta wznosiły się potężne fabryki, w nich zaś (jak niesie wieść) produkowano smutek (tak, tak!), a potem w specjalnych opakowaniach rozsyłano go po całym świecie, który smutku widać nigdy nie miał dość. Czarny dym wylewał się kominami fabryk i jak zła nowina zawisał nad miastem.
W głębi miasta, za starą dzielnicą ruder przypominających złamane serca, mieszkał szczęśliwy młokos imieniem Harun, jedyny syn Raszida Khalify — gawędziarza słynącego w owej nieszczęsnej metropolii z pogody ducha; niekończący się potok jego bujd, bajd i banialuk zyskał mu niejeden, lecz dwa przydomki. Dla wielbicieli był Raszidem — Oceanem Pomysłów, tak pełnym radosnych opowieści, jak morze pełne jest ponuryb; zazdrośni rywale nazywali go Mistrzem Wodolejstwa. Dla żony Sorai był przez wiele lat najbardziej kochającym mężem, jakiego można sobie wymarzyć, toteż Harun wyrastał w domu, w którym nie wiedziano, co to niedola i zmarszczone brwi, za to często rozbrzmiewał śmiech ojca i słodki głos rozśpiewanej matki.
Potem jednak coś się popsuło. (Może to smutek ciążący nad miastem w końcu się zakradł przez okna).
Pewnego dnia Soraja przerwała piosenkę w pół zdania, jakby ktoś nagle przekręcił wyłącznik, a Harun odgadł, że coś złego wisi w powietrzu. Lecz ani się domyślał, jak wielkie go czeka zmartwienie.
Raszid Khalifa, zaprzątnięty wymyślaniem i opowiadaniem historyjek, nawet nie zauważył, że Soraja już nie śpiewa, i pewnie przez to pogorszył sprawę. Ale był przecież taki zajęty, wręcz rozchwytywany — on, Ocean Pomysłów, słynny
4
Mistrz Wodolejstwa. Ciągle miał próby albo występy i w sumie tyle czasu spędzał na scenie, że w końcu przestał się orientować, co się dzieje pod jego własnym dachem. Objeżdżał miasto i cały kraj, opowiadając rozmaite historie, atymczasem Soraja siedziała w domu, coraz bardziej chmurna, wzburzona, gotowa zagrzmieć.
Harun jeździł z ojcem, gdy tylko mógł, bo ojciec bezsprzecznie był czarodziejem. Potrafił wdrapać się na byle jak skleconą estradkę w ślepym zaułku, w którym tłum obdartych dzieci i bezzębnych dziadków siedział w kucki na gołej ziemi; a gdy już się zdrowo rozpędził, liczne w tym mieście bezpańskie krowy przystawały i strzygły uszami, małpy siedzące na dachach domów jazgotały z aprobatą, a papugi w koronach drzew naśladowały jego głos.
Harun w myślach często nazywał ojca Żonglerem, bo każda jego opowieść składała się z całej masy wątków, którymi Raszid żonglował, aż od ich wirowania słuchaczom kręciło się w głowach, a nigdy się przy tym nie mylił.
Skąd brały się te wszystkie historie? Wyglądało na to, że Raszidowi dość jest rozchylić w uśmiechu mięsiste, czerwone usta i wnet sama z nich wyskakuje nowiuteńka legenda, zaopatrzona w pełen zestaw czarów, wątków miłosnych, księżniczek, niegodziwych stryjów, tłustych ciotek, wąsatych gangsterów w spodniach w żółtą kratę, niebywałych plenerów, tchórzy, bohaterów, potyczek, a wszystko to okraszone jest półtuzinem chwytliwych, łatwo wpadających w ucho melodii. „Każda rzecz ma gdzieś swoje źródło — myślał Harun — więc i te jego historyjki nie mogą brać się tak całkiem z powietrza... ?”
Lecz ilekroć zadawał ojcu to najważniejsze pytanie, Mistrz Wodolejstwa mrużył oczy (nieco wyłupiaste, co tu kryć), klepał się po obwisłym brzuchu, wtykał sobie w usta kciuk i wydawał śmieszne odgłosy, jakby coś pił: gul-gul-gul... Harun nie cierpiał tych przedstawień.
— Nie, serio — nalegał. — Powiedz, skąd je bierzesz?
Raszid zagadkowo ruszał brwiami, a palcami wyczyniał w powietrzu jędzowate gesty.
— Z wielkiego Morza Opowieści — mówił. — Kiedy się napiję ciepłej Wody Opowieści, mam pełno pary.
Haruna okropnie złościła ta odpowiedź.
— No to gdzie trzymasz ten swój ukrop? — spytał chytrze za którymś razem. — Może w termoforach, co? Nigdy jakoś nie widziałem u nas w domu termoforu.
— Czerpię tę wodę z niewidzialnego Kranu, który zainstalował jeden z Wodnych Dżinnów — nie mrugnąwszy okiem odparł Raszid. — Żeby mieć takie urządzenie, trzeba wykupić abonament.
— A jak się wykupuje abonament?
—  Ooo! — rzekł Mistrz Wodolejstwa. — To Sprawa Przez Swą Zawiłość Niewytłumaczalna.
— Wodnego Dżinna też zresztą nigdy w życiu nie widziałem — powiedział naburmuszony Harun.
5
Raszid wzruszył ramionami.
— Nigdy nie widziałeś mleczarza, bo za długo sypiasz — odparł. — Ale mleko pijesz bez oporów. Bądź więc łaskaw nie zawracać mi głowy tymi swoimi „ale”, „jeśli”, i ciesz się, że w ogóle mam co opowiadać, a ty masz czego słuchać.
I na tym rozmowa się skończyła. Ale pewnego dnia Harun zadał o jedno pytanie za dużo i wtedy rozpętało się istne piekło.
Khalifowie mieszkali na parterze w betonowym domku o różowych ścianach, żółtozielonych oknach i niebieskich balkonach z pokrętnymi balustradami; cały ten wystrój kojarzył się Harunowi raczej z tortem niż z budynkiem. Dom wcale nie był wspaniały — w niczym nie przypominał drapaczy chmur, w których mieszkali superbogacze — ale z domami nędzarzy też nie miał nic wspólnego. Nędzarze mieszkali w chatkach skleconych z tekturowych pudeł i płacht plastikowej folii, zamiast zaprawy spojonych rozpaczą. Prócz nich istnieli jeszcze supernędzarze, całkiem bezdomni. Sypiali na chodnikach i na progach sklepów, i nawet za to musieli płacić czynsz miejscowym gangsterom. Harun był więc właściwie szczęściarzem; ale szczęście ma to do siebie, że pewnego dnia się kończy, bez najmniejszego ostrzeżenia. Żyje sobie człowiek pod szczęśliwą gwiazdą, a ta w jednej chwili potrafi się urwać.
W smutnym mieście, o którym opowiadam, żyły przeważnie liczne rodziny; ale dzieci biedaków chorowały i głodowały, podczas gdy dzieci bogaczy objadały się do przesytu i kłóciły się o pieniądze rodziców. Harun wciąż dopytywał, czemu właśnie on nie ma rodzeństwa; lecz jedyna odpowiedź, jaką udawało mu się wydobyć od Raszida, nie była właściwie odpowiedzią.
—  Scichapęk z ciebie, Harunie Khalifo, ale wiem, że w razie czego staniesz za dwóch albo i czterech.
Co to w ogóle miało znaczyć?
—  W pojedynkę wyczerpałeś cały nasz talent do dziecioróbstwa — wyjaśnił kiedyś Raszid. — Wszystko władowaliśmy w ciebie, chociaż starczyłoby na czworo albo i pięcioro dzieciaków. Tak, tak, mój panie. Więc w razie czego staniesz co najmniej za dwóch.
Udzielanie prostych odpowiedzi nie leżało w mocy Raszida Khalify, który nigdy nie chadzał na skróty, jeśli tylko mógł skorzystać z dłuższej i zygzakowatej drogi okrężnej. Soraja odpowiedziała prościej.
6
— Próbowaliśmy — rzekła ze smutkiem. — Ale z dziećmi wcale nie idzie tak łatwo. Pomyśl o tych biednych Senguptach.
Senguptowie mieszkali piętro wyżej. Pan Sengupta pracował jako urzędnik w biurze Korporacji Miejskiej. Był chudy jak patyk i skąpy, a w dodatku nie mówił, tylko jęczał. Jego żona Anita była dla odmiany szczodra i hałaśliwa, a taka przy tym tłusta, że aż rozlana. Nie mieli ani jednego dziecka, toteż Anita Sengupta poświęcała Harunowi więcej uwagi niż chłopiec sobie życzył. Dawała mu słodycze — no i bardzo dobrze; czochrała mu włosy i to już było gorsze; a kiedy go przytulała, otoczony zewsząd kaskadami jej ciała wpadał w popłoch.
Pan Sengupta nie zwracał na Haruna uwagi, ale ciągle zagadywał do Sorai; Harunowi wcale się to nie podobało — zwłaszcza że sąsiad pozwalał sobie krytykować gawędziarza Raszida, ilekroć mu się zdawało, że chłopiec nie słucha.
—  Pani daruje, ale ten paniny mąż — zaczynał jękliwym głosikiem — to w ogóle nie chodzi po ziemi. Skąd on bierze te wszystkie historyjki? Zycie to nie bajka ani sklep z zabawkami. Te figle do niczego dobrego nie doprowadzą. Co komu po opowieściach, które nawet nie są prawdziwe?
Harun siedział pod oknem i aż mu uszy rosły. Stwierdził, że nie podoba mu się pan Sengupta, który nie cierpi gawęd i gawędziarzy; nie podoba mu się ani trochę.
Co komu po opowieściach, które nawet nie są prawdziwe? Harunowi wciąż tłukły się po głowie te straszne słowa. Byli jednak ludzie, którzy uważali, że opowieści Raszida mogą się na coś przydać. Zbliżały się wybory, więc odwiedzały go Wielkie Fisze z różnych partii politycznych, uśmiechały się jak tłuste koty i błagały, żeby się zgodził opowiadać swoje historyjki tylko na ich wiecach i na niczyich więcej. Było rzeczą wiadomą, że ta partia, na której usługi Raszid odda swój czarodziejski język, będzie miała kłopot z głowy. Nikt nigdy nie wierzył ani jednemu słowu polityków, chociaż ze wszystkich sił starali się udawać, że mówią prawdę. (I właśnie po tym poznawano, jak bardzo kłamią). Ale Raszidowi wierzono bez zastrzeżeń, bo zawsze z góry przyznawał, że wszystko, co powie, będzie kompletną nieprawdą, wziętą z głowy, czy...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin