dd11.doc

(230 KB) Pobierz
11

11. O Magidach i Lustrach

 

- Cokolwiek powiesz, Malfoy – odezwał się Harry kładąc zadziwiająco łagodnym gestem miecz Slytherina koło Dracona.

Draco zacisnął na nim palce.

- Dzięki, Potter – powiedział z wyraźnym wysiłkiem.

Syriusz, Harry i Hermiona wymienili zatroskane spojrzenia. Zostawiając Harry’ego i Hermionę po obu stronach Dracona, Syriusz wstał i podszedł do latającego samochodu. Weasleyowie właśnie skończyli upychać nieprzytomnego Lucjusza w bagażniku i patrzyli na siebie z satysfakcją.

- Cześć, Syriuszu – odezwał się Ron, gdy ten do nich podszedł. – Włożyliśmy Lucjusza do tyłu, tak jak powiedziałeś.

- Dzięki – odparł Syriusz. – Ale nie o tego Malfoya teraz się martwię.

Fred pokręcił głową.

- Nigdy nie sądziłem, że będzie mi żal Draco Malfoya – powiedział. – Ale teraz mi go tak jakby szkoda. Nadal go nie lubię. Ale jego własny ojciec próbował go tak po prostu zabić… - Fred zadrżał. – W porównaniu do niego naprawdę mam szczęście.

- Masz szczęście – odparł krótko Syriusz.

Ron przygryzał dolną wargę.

- Czy Lucjusz Malfoy naprawdę próbował go zabić? – spytał.

- O tak – powiedział Syriusz. – I prawie mu się udało. Nadal może, jeśli nie zawieziemy Draco szybko do Hogwartu. On umiera.

George upuścił kluczyki od samochodu.

- Umiera? – powtórzył patrząc na Syriusza zszokowanym wzrokiem.

- Przygotujcie samochód – odparł krótko Syriusz i wrócił do Dracona. Ukląkł obok niego i spytał: - Możesz chodzić?

Draco zastanowił się chwilę. Potem powiedział, z lekkim zaskoczeniem:

- Właściwie to nie.

Hermiona wyglądała, jakby miała wybuchnąć płaczem, nie zrobiła jednak tego.

- Nieważne – stwierdził szorstko Syriusz. Pochylił się i podniósł chłopaka, jak gdyby ten ważył tyle, co małe dziecko. Kiedy go uniósł, miecz wypadł z uchwytu chłopaka i upadł na ziemię.

Harry podniósł go i wyciągnął w stronę Syriusza, który chwycił go za rękojeść.

I natychmiast ponownie upuścił, jakby został poparzony.

Kiedy odezwał się ponownie, jego głos był dziwnie stłumiony.

- Harry. Ty weź miecz.

- Dobra – odpowiedział zaskoczony Harry.

- I nie pozwól, żeby ktoś inny go dotknął – dodał Syriusz, idąc z Draco w ramionach do samochodu.

- O co chodzi? – spytała zdumiona Hermiona.

Ale Harry nie zwrócił na to uwagi. Patrząc za Syriuszem i Draconem powiedział zdławionym głosem:

- Zapomniałem jaki Syriusz jest silny.

- Myślisz, że Draco umrze? – spytała.

Harry pokręcił głową.

- Mam nadzieję, że nie – odparł. – Ale Syriusz uważa, że jest bardzo słaby. Naprawdę nie wiem.

Idąc za Harrym do samochodu Hermiona spojrzała na Zaklęcie Epicykliczne w jej dłoni. To była jednocześnie paskudna i śliczna rzecz – białe złoto otaczające wisiorek ze szkła, wewnątrz którego znajdował się dziecięcy ząbek Dracona. Było widać, gdzie paznokcie Lucjusza wyszczerbiły delikatne, miękkie czyste złoto, gdzie ścisnął szkło, aż pękło i wgięło się do środka.

Syriusz położył Dracona z tyłu samochodu. Chłopak oparł się o okno owinięty ramionami, jakby było mu zimno. Uśmiechnął się słabo do Hermiony, kiedy ta wsunęła się na siedzenie obok niego, potem zamknął oczy. Syriusz usiadł obok niej.

Harry siedział z przodu, razem z Weasleyami.

Hermiona obserwowała jak Draco oddycha, gdy George wycofał samochód i wystartował nim w powietrze. Miała wrażenie, że Syriusz również przygląda się chłopakowi ponad jej ramieniem. Nie miała jednak najmniejszego pojęcia jak postąpić w przypadku, gdyby Draco nagle przestał oddychać.

Spojrzała w dół, kiedy przelatywali nad przepaścią, czarną i bezdenną. Nadal trzymała w dłoni zaklęcie. Nagle przyszedł jej do głowy pomysł. Gdziekolwiek by się nie znajdowało to Zaklęcie, zawsze będzie potencjalnym zagrożeniem dla Draco, gdyż wisior mógł ulec zniszczeniu. Ale jeśli wrzuciłaby go w przepaść… spadałby i spadł w nieskończoność, niedotykalne dla jakiejkolwiek siły poza wiatrem. Zastanawiała się, co można by z nim zrobić, teraz…

Odwróciła się w stronę tyłu samochodu zastanawiając się, czy powinna je wyrzucić. Poczuła delikatny dotyk na nadgarstku.

Spojrzała w dół i z zaskoczeniem zauważyła, że to Draco. Był bardzo blady, skórę pod oczami miał prawie przeźroczystą, ale był przytomny. Wyszeptał:

- Nie.

Przyjrzała się mu. Czy wiedział co to było?

- Myślę, że wiem co to jest – powiedział. – Zawsze tak jakby wiedziałem. Ale chcę, żebyś to zatrzymała.

- Zatrzymała? – przeraziła się Hermiona. – Nie chcę…

- Proszę – powiedział, zamykając oczy.

Powoli Hermiona cofnęła rękę. Z pewnym oporem zapięła łańcuszek na szyi. Czuła chłód wisiorka na swojej skórze, gdy wsunęła go pod koszulkę. Był ciężki. Dużo cięższy niż myślała. Jak kotwica u jej szyi.

***

Niebo zaczynało się już rozjaśniać, gdy lądowali w Hogwarcie. Draco był nieprzytomny i nie dało się go dobudzić potrząsaniem za ramię. W momencie, gdy samochód dotknął ziemi, Syriusz wyskoczył z auta.

- Idę po Dumbledore’a – powiedział i zmieniwszy się w psa pognał do zamku.

Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Weasleyowie upewnili się, że Lucjusz nadal leży nieprzytomny w bagażniku. Hermiona siedziała z Harrym i obserwowała Dracona. Chciała zapytać Harry’ego, czy nadal jest na nią zły, ale rozmowa o tym przy Draco wydawała się nie na miejscu, mimo że chłopak był nieprzytomny. W końcu zapytała:

- Harry, w porządku?

Zerknął na nią.

- Tak – odparł. Głos miał wyprany z emocji, i ciągle miał ten dziwny wyraz twarzy, którego nie potrafiła zidentyfikować.

- Twoje nadgarstki nadal krwawią – powiedziała cicho. – Chcesz…

Wysiadł z samochodu nawet na nią nie patrząc i poszedł do Weasleyów. Hermiona dalej siedziała na swoim miejscu, próbując nie płakać.

I wtedy wrócił Syriusz z Dumbledore’em i Madam Pomfrey, i wszystko jakby się rozmyło. Pielęgniarka rozkazała wszystkim odejść od Dracona, wyczarowała nosze, przeniosła go na nie i nie oglądając się za siebie, pośpieszyła z nimi do zamku. Pozostali przyglądali jej się z różnymi obawą.

- Profesorze – odezwała się cicho Hermiona. – Czy powiedziała czy wyzdrowieje?

Dumbledore pokręcił głową.

- Co do tego – powiedział ciężko – nie mogę na razie nic powiedzieć. – Odwrócił się w stronę Weasleyów. – Zapewne jesteście zmęczeni, chłopcy.

Z iskierkami w oczach dodał: - I wiem, że wasz ojciec chce z powrotem swój samochód. Ale chciałbym was poprosić o jeszcze jedną przysługę.

Kiwnęli głowami.

- Chcemy, abyście zabrali Lucjusza Malfoya do Departamentu Egzekwowania Magicznego Prawa i przekazali go aurorom – oznajmił dyrektor. – Rozmawiałem z nimi. Spodziewają się was. – Odwrócił się do Syriusza. – Syriuszu, przekaż im szczegóły. Muszę pójść do skrzydła szpitalnego i sprawdzić, czy mogę pomóc Madam Pomfrey. Harry, Hermiono… chodźcie ze mną, proszę.

- Jeszcze jedna rzecz, profesorze – odezwał się szybko Syriusz. – Miecz, o którym mówiłem – Harry go ma.

Dumbledore spojrzał na Harry’ego.

- Mogę go zobaczyć?

Harry podał mu miecz, a Dumbledore przyjrzał mu się dokładnie.

- Rozumiem – powiedział po dłuższej przerwie. – Nie pozwól, aby ktoś inny go dotknął – dodał dokładnie tak samo, jak Syriusz wcześniej. Odwrócił się i ruszył w stronę zamku. Harry i Hermiona pośpieszyli za nim.

***

- Co z nim? – spytał Dumbledore patrząc na bladego chłopaka leżącego w łóżku. Harry i Hermiona stali z nieszczęśliwymi minami po obu jego stronach.

- Wyżyje. – Madam Pomfrey wyglądała na zmęczoną, ale dużo mniej zmartwioną. – Podałam mu kilka wzmacniających napojów i eliksirów energetycznych. Nie ma trwałych okaleczeń, niedługo może się nawet obudzić. Chłopak jest właściwie dość silny, choć na to nie wygląda.

- Daj mi znać, kiedy się obudzi – poprosił dyrektor.

Drzwi otworzyły się i do sali wszedł Syriusz.

- Pojechali – powiedział.

Madam Pomfrey zirytowała się.

- To jest skrzydło szpitalne, nie dworzec – warknęła. – Chłopak potrzebuje odpoczynku.

Hermiona chciała uśmiechnąć się do Harry’ego. Przyzwyczaiła do tych słów wypowiadanych przez Madam Pomfrey, gdy Harry był pod jej opieką po kolejnej dziwnej przygodzie. Ale Harry  nawet na nią nie spojrzał.

- Masz rację, Poppy – odparł spokojnym głosem dyrektor. – Harry, chodź ze mną do mojego gabinetu, chciałbym z tobą porozmawiać. Syriuszu, panno Granger, możecie zostać z Draconem, jeśli chcecie.

Dumbledore z Harrym wyszli, a Syriusz i Hermiona zajęli miejsca po obu stronach łóżka Draco. Rzeczywiście, wyglądał lepiej. Kolory powróciły mu na twarz.

Hermiona cieszyła się, że została sama z Syriuszem. Chciała go o coś spytać. Sięgnęła za bluzkę, wyciągnęła Zaklęcie Epicykliczne i pokazała mu.

- Draco chciał, abym to zatrzymała, ale nie wiem, co powinnam z tym zrobić – powiedziała. – Zamierzałam je wrzucić do Bezdennej Dziury, ale…

- Dobrze, że tego nie zrobiłaś – stwierdził Syriusz. – Jeśli Lucjusz ma mieć proces, to będziemy potrzebować tego jako dowodu. Za samo zrobienie czegoś takiego należy się dziesięć lat w Azkabanie, i zapewne drugie tyle za próbę morderstwa. A kiedy dodatkowo ofiarą jest syn…

- Dobrze – odezwała się stanowczo Hermiona. – Syriuszu…

- Tak?

- Czemu nie pozwalasz, żeby ktoś poza Harry dotknął miecza? – spytała.

W odpowiedzi Syriusz wyciągnął dłoń i dziewczyna zobaczyła na dłoni czerwone ślady po oparzeniu.

- Dlatego – odparł. – Gdybym trzymał go choć chwilę dłużej, pewnie zwęgliło by mi rękę.

- Ale Draco dotknął go i nic mu się nie stało – powiedziała.

- Tak, to prawda – przyznał Syriusz, odwracając się ponownie w stronę Draco. – Co otwiera zupełnie nowe, ciekawe możliwości.

- Nie zamierzasz mi powiedzieć, prawda? – odezwała się chytrze. – Będziesz tylko taki tajemniczy.

- Właściwie to jest coś, co chciałem ci powiedzieć – odparł.

Uniosła pytająco brwi.

- Nie bądź zbyt ostra dla Harry’ego – powiedział spokojnie. – Ludzie, których naprawdę kochał... cóż, zazwyczaj giną. Przez to jest nerwowy, gdy chodzi o wyrażanie emocji.

- Może lepiej mniej tych porad – odezwał się Draco – a więcej zajmowania się pacjentem? To ja jestem tu w centrum uwagi, nie?

Oboje podskoczyli i spojrzeli na niego. Był przytomny i patrzył na nich. Nie uśmiechał się, ale rozbawienie czaiło się w jego jasnych, szarych oczach.

- Draco! – krzyknęła szczęśliwa Hermiona i objęła go mocno.

- Oj – stęknął, ale teraz już się uśmiechał.

- Przepraszam – powiedziała, odsuwając się. – Zabolało?

- Skopanie przez dziesięciu Śmierciożerców zabolało – odparł chłopak. – Ty tylko… przypomniałaś mi.

Syriusz patrzył na niego intensywnie.

- Od jak dawna nie śpisz? – spytał. – Słyszałeś jak rozmawialiśmy o Zaklęciu Epicyklicznym?

- Taak. – Uśmiech Dracona zbladł.

Syriusz otworzył usta, ale chłopak pokręcił głową.

- W porządku – powiedział. – Rozumiem. Wiem tyle, ile potrzebuję. Nie wyjaśniaj.

Syriusz zamknął usta i wstał, nadal wyglądał na zmartwionego.

- Idę po Dumbledore’a – oświadczył. – Niedługo wrócę.

***

- Harry – odezwał się Dumbledore po długiej przerwie.

- Tak, panie dyrektorze?

Harry właśnie skończył opowiadać Dumbledore’owi swoją wersję wydarzeń ostatniego tygodnia. Siedzieli w gabinecie dyrektora, pięknym, okrągłym pomieszczeniu, które Harry tak lubił. Na szczęście, ponieważ trafiał tam dość często.

Dumbledore najwyraźniej myślał o dość podobnych sprawach.

- Miałem nadzieję, że w tym semestrze nie skończysz w moim gabinecie wyglądając jakbyś właśnie przeżył rebelię gobelinów. Niestety, wygląda na to, że byłoby za dobrze. W dodatku aurorzy w tej chwili przedzierają się przez cały kraj, próbując rzucić Obliviate na tych wszystkich mugoli, którzy zgłosili, że widzieli czarodziei spadających z nieba, dzięki wyjątkowo efektywnemu Zaklęciu Trąby Powietrznej. Co do Lorda Voldemorta… - Dumbledore westchnął. – Nie mamy pojęcia, gdzie może być.

- Naprawdę przepraszam za to wszystko, profesorze – odezwał się obojętnie Harry.

Dumbledore uniósł brwi.

- Harry – powiedział. – Wiesz, że nie obwiniam ciebie. Nie bardziej, niż za to, iż twoje nazwisko znalazło się w Czarze Ognia.

- Taak – odparł Harry tym samym obojętnym głosem. – Wszystko mi się przytrafia, prawda?

- Jesteś wyjątkowy – stwierdził dyrektor. – Nawet sam nie wiesz, jak bardzo.

- Więc niech mi pan powie.

- Zamierzam – oświadczył niespodziewanie Dumbledore. – Ale czekam, aż obudzi się młody Malfoy, bo to dotyczy również jego – dodał jeszcze bardziej nieoczekiwanie.

Harry spojrzał na niego.

- Co to ma wspólnego z Malfoyem?

Dyrektor przyglądał mu się z namysłem.

- Nie lubisz go, prawda?

- Niezbyt – odpowiedział Harry, wpatrując się w podłogę.

- A jednak zaoferowałeś swoje życie za jego, według twojej i Syriusza relacji – powiedział Dumbledore. – A on za twoje. Dlaczego?

- Nie wiem – odparł zaniepokojony Harry. – Proszę pana…

- Tak?

- Lucjusz Malfoy powiedział, że jego rodzina to potomkowie Slytherina. A ten miecz był jego. Ale pan powiedział mi, że poza Voldemortem nie ma już żadnych potomków Slytherina.

- Pomyliłem się – stwierdził radośnie dyrektor. – Zdarza się. Salazar Slytherin żył wiele wieków temu. Z pewnością jacyś jego potomkowie jeszcze żyją. Jednak krew Slytherina musiała się mocno rozrzedzić. Albo przynajmniej tak myślałem. To trochę tak jak z tobą i płynącą w tobie krwią Gryffindora…

Harry przewrócił kałamarz, którym się bawił.

- Płynie we mnie krew Godryka Gryffindora?

- Och – odezwał się wesoło Dumbledore. – To miał być sekret.

- Cóż, zatem nic dziwnego, że Malfoy i ja nie lubimy się – stwierdził Harry. – Gryffindor i Slytherin również się nie darzyli sympatią.

- Ty i Malfoy przypominacie mi dwóch chłopców, których kiedyś znałem – oświadczył dyrektor. – Miałem ich w tym gabinecie więcej razy, niż mogę zliczyć. Jak oni siebie nie cierpieli! A jednak pod koniec swojej znajomości byli gotowi zginąć jeden za drugiego.

Harry przyglądał się ciekawie Dumbledore’owi.

- To byli James Potter i Syriusz Black – wyjaśnił dyrektor.

Zaskoczony, Harry już miał zaprotestować, kiedy drzwi otwarły się i Syriusz wsunął głowę do środka.

- Profesorze – powiedział. – Draco Malfoy się obudził. Myślę, że powinien go pan zobaczyć.

***

- Co za szkoda, że tata nie mógł tu być – stwierdził George Weasley prowadząc różdżką nieprzytomnego Lucjusza Malfoya po schodach budynku Egzekwowania Magicznego Prawa. (Ron został w samochodzie z niewdzięcznym zadaniem powstrzymywania przechodniów przed wpadnięciem na niewidzialne auto). – Zawsze chciał zobaczyć, jak Malfoye obrywają.

- Przestań walić Malfoyem w kolumny, Fred – powiedział George.

- Sorry – odparł bez skruchy George. – Prawa dłoń mi nieco drży.

Wewnątrz budynku czekał już na nich mały tłum. Wśród innych, obok wysokiej czarownicy z głową zasłoniętą kapturem, stał Szalonooki Moody. Mrugnął do nich.

George zdjął zaklęcie z więźnia. Mężczyzna upadł na podłogę w samym środku kręgu czarodziejów i leżał tam chrapiąc cicho.

- Proszę bardzo – powiedział wesoło. – Lucjusz Malfoy. Jest wasz, dżentelmeni.

Czarodzieje wytrzeszczyli na niego oczy.

Szalonooki przejął inicjatywę.

- Dumbledore powiedział, że złapaliście Malfoya z nielegalnym Zaklęciem Epicyklicznym – burknął. – To prawda?

Bliźniacy zaczęli mówić równocześnie.

- Porwał Syriusza Blacka…

- Rzucił Cruciatusa na Hermionę Granger… to uczennica Hogwartu…

- Ma w domu mnóstwo artefaktów czarnej magii…

- Próbował zabić własnego syna za pomocą tego Epicyklicznego czegoś… widzieliśmy…

- To kryminalista! – podsumował George. – Wsadźcie go do ciupy. – Przez chwilę wyglądał na wniebowziętego. – Zawsze chciałem to powiedzieć.

- Świadkowie? – spytał jeden z czarodziei. Wydawał się być poirytowany.

- Co? – odparł zaskoczony Fred.

- Świadkowie – burknął Szalonooki. – Przecież wiemy, jaki jest Lucjusz Malfoy. Wiedzieliśmy od lat. Ale nigdy nie było nikogo, kto by zeznawał przeciwko niemu.

Bliźniacy spojrzeli po sobie.

- Cóż – odezwał się niepewnie George. – My. My jesteśmy świadkami.

Czarodzieje nie wyglądali na przekonanych.

- I Syriusz Black – dodał George.

Nadal mieli wątpliwości. Mimo że Syriusza rok temu oczyszczono z zarzutów (pomógł w tym Dumbledore i fakt, że znalazły się dowody, iż Peter Pettigrew nadal żył i należał do bandy Voldemorta), nadal nie do końca uważano go za uczciwego członka czarodziejskiej społeczności.

- I Harry Potter – dorzucił desperacko Fred.

Na to odezwało się kilka szeptów. Większość czarodziejskiego świata uważała Harry’ego za bohatera, ale było również wielu takich, których niepokoiła jego tajemnicza historia i moce. George wychwycił słowo „wężousty” i „zawsze opowiada jakieś historyjki, nie?”

Fred i George spojrzeli po sobie z rosnącym niepokojem.

- Ja będę zeznawać.

Wszyscy odwrócili się, aby zobaczyć osobę, która przemówiła. Była nią smukła czarownica stojąca obok Moody’ego, która aż do tej chwili milczała. Kobieta uniosła dłonie i zsunęła kaptur z głowy.

To była Narcyza Malfoy.

Szalonooki uśmiechał się szeroko. Najwidoczniej tego się spodziewał. Bliźniacy jednak byli zdumieni.

- Ja będę zeznawać – powtórzyła. – Nazywam się Narcyza Malfoy. Lucjusz Malfoy był moim mężem. Mogę potwierdzić, że rzeczywiście jest winny wszystkich postawionych mu zarzutów. Dodatkowo otworzę Malfoy Manor dla Departamentu Egzekwowania Magicznego Prawa i zezwolę aurorom na wolny dostęp do wszystkich przejść. Powinno tam być wystarczająco dużo artefaktów Czarnej Magii, by dać wam zajęcie na cały rok. Dam wam również – kontynuowała mówiąc bezpośrednio do Szalonookiego, który wyglądał, jakby Gwiazdka przyszła w tym roku wcześniej – wszystkie papiery Lucjusza. Dużo tam jest o Lordzie Voldemorcie i o tym, co mój mąż i on nazywali Planem. Powinno to wam zapewnić ciekawą lekturę.

- Ale… ale dlaczego? – wyjąkał jeden z czarodziei.

- Ponieważ chcę czegoś w zamian – odpowiedziała Narcyza.

- Doprawdy? – spytał Moody, jakby już wiedział. – A cóż takiego?

- Nie chcę, żeby Lucjusz trafił do Azkabanu – odpowiedziała czarownica.

George i Fred byli przerażeni.

- Dlaczego nie? – wykrzyknął jeden z nich.

- Nie chcesz chyba, aby go wypuścili? – zaprotestował drugi.

Narcyza dłuższą chwilę przyglądała się leżącej  twarzą do dołu postaci męża.

- Nie proszę dla siebie – powiedziała. – Cieszyłabym się, gdyby trafił dożywotnio do Azkabanu. Ale mamy dziecko. Draco. Mojego syna. – Spojrzała na Moody’ego. – Nie chcę, żeby myślał o swoim ojcu siedzącym w Azkabanie. O jego cierpieniu, popadaniu w obłęd. – Odwróciła się do pozostałych czarodziejów. – Proszę, żebyście go w zamian wysłali do szpitala Świętego Munga. Na oddział psychiatryczny dla kryminalistów.

- Myślę, że możemy się na to zgodzić – rzekł pośpiesznie Szalonooki.

Zaległa cisza. Potem pozostali przytaknęli.

- Czy tam jest naprawdę okropnie? – spytał z nadzieją George.

Moody uśmiechnął się do nich, ale pozostali czarodzieje zajęci byli rozmowami między sobą i ignorowali Weasleyów. Jeden z mężczyzn wyczarował nosze i przelewitował na nie Lucjusza. Kilku innych go odeskortowało, zapewne do jakiejś tymczasowej celi.

Pozostali wydawali się zainteresowani tylko rozmową z Narcyzą, ale ta odsunęła się od nich i podeszła do bliźniaków.

- Chciałam wam podziękować – powiedziała. – Dumbledore wysłał do mnie Szalonookiego, który opowiedział mi, co się stało. Chciałam wam podziękować za wszystko, co zrobiliście dla Dracona.

George zaczerwienił się. Narcyza mogła być dużo od niego starsza, mogła być matką Dracona, ale nadal była piękna.

- To nic takiego – odpowiedział.

- Zrobilibyście mi przysługę? – kontynuowała, wyciągając w ich kierunku kopertę. – Napisałam list do Draco, ponieważ nie mogę być teraz przy nim. Oddacie mu to?

- Jasne. Oczywiście. – George wziął kopertę.

- Dziękuję – powiedziała, schyliła się, pocałowała obu w policzek i wróciła do czarodziejów, którzy odeskortowali ją z sali. Fred i George, zupełnie czerwoni, skierowali się z powrotem do samochodu.

***

Kiedy Harry, Dumbledore i Syriusz weszli do pokoju, Hermiona i Draco rozmawiali. Dziewczyna pochylała się do przodu, opierając łokcie na jego poduszce, a on miał głowę zwróconą w jej stronę. Rozmawiali z ożywieniem, przerwali dopiero, kiedy Dumbledore odchrząknął.

- Lepiej się czujesz, panie Malfoy? – spytał. W oczach jak zwykle miał iskierki dobrego humoru. Usiadł obok Dracona i Hermiony, a Harry i Syriusz zajęli miejsca naprzeciwko. Harry trzymał na kolanach miecz Salazara Slytherina. Wyglądało to absurdalnie w sali szpitalnej.

- Harry – odezwał się dyrektor. – I Draco. – Popatrzył na jednego i drugiego ponad złotymi oprawkami swoich okularów. – Czy któryś z was wie, czym jest magid?

Obaj spojrzeli na niego bezmyślnie.

Dumbledore odwrócił się do Hermiony, która miała minę taką, jak w klasie, kiedy tylko ona jedna ze wszystkich uczniów znała odpowiedź.

- Panno Granger?

- Cóż, profesor Binns powiedział mi, że magid to rzadki rodzaj czarodzieja urodzonego ze specjalnymi talentami – powiedziała natychmiast dziewczyna. – Salazar Slytherin nim był. Jak również Rowena Ravenclawu. Pan jest, profesorze. I… - Zawahała się. – Czarny Pan nim jest.

- Magid to rzeczywiście bardzo rzadki rodzaj czarodzieja czy czarownicy – zgodził się Dumbledore. – Rzadki i bardzo potężny. Magid może rzucić czary bez korzystania z różdżki, może oprzeć się wielu klątwom i przekleństwom, może przeżyć zaklęcia, które zabiłyby innego czarodzieja. – Odwrócił się do Harry’ego. – Pamiętasz, Harry, jak pytałeś mnie, dlaczego Voldemort chciał cię zabić, gdy byłeś dzieckiem?

Harry przytaknął z nieszczęśliwym wyrazem twarzy.

- Powiedział pan, że wtedy nie mogłem się dowiedzieć, ale że kiedyś mi pan powie.

- Mówię ci teraz – odparł dyrektor. – Jesteś magidem, Harry.

Zarówno Draco jak i Hermiona spojrzeli na Harry’ego. Chłopak zbladł. Syriusz jednak nie wyglądał na zaskoczonego – najwidoczniej wiedział o tym wcześniej.

- Jestem...? – spytał wstrząśnięty Harry.

- Tak, jesteś – potwierdził Dumbledore. – W dodatku jesteś bardzo potężnym magidem.

- Och, typowe – zirytował się Draco. – Teraz Potter jest magidem, jakby jeszcze było tego mało?

Dyrektor odwrócił się do Dracona, który pomyślał, że profesor zaraz go zgani. Zamiast tego jednak, Dumbledore rzekł:

- Ty również jesteś magidem, panie Malfoy. I, jeśli się nie mylę, dużo potężniejszym niż Harry.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin