Saga rodu Black.rtf

(753 KB) Pobierz
Mosulu, t³

Irene Adler:
SAGA RODU BLACK

 

Część I: Holly Black i czarny ostrokrzew

1 września

Ku szczeremu zdumieniu Severusa Snape'a, pierwszy dzień września tamtego roku znowu okazał się dniem pochmurnym i deszczowym. Już kolejny rok z rzędu meteorolodzy obserwowali dziwne zjawisko: jakkolwiek słonecznie nie kończyłby się sierpień, tuż po pierwszej wrześniowej północy zaczynał padać deszcz.

              Rankiem pogoda była doprawdy ohydna i Severus z niechęcią pomyślał o konieczności wyjścia z domu. Z wyraźnym niesmakiem popatrzył na swoje podróżne kufry.

              W sekundę później stwierdził, że chyba dostał z nagłą zaćmienia umysłowego.

              Przecież on wcale nie musiał wychodzić z tego domu. Wystarczyło otworzyć portal.

              Niedobrze, stwierdził z irytacją, znowu będę musiał zrobić sobie Eliksir Pamięci.

              Minęło już prawie dziesięć lat od tamtego dnia, kiedy świat czarodziejski ostatni raz stanął do walki z Voldemortem. Od dnia, w którym Ciemnego Pana spotkała klęska. Mimo wszystko jednak udało się mu zabić wiele osób - a wiele innych poważnie zranić. Na liście tych ostatnich znajdował się także Snape; przez kilka tygodni mistrz eliksirów pozostawał nieprzytomny i przypuszczano, że nigdy przytomności nie odzyska. Ostatecznie okazało się, że uderzenie spowodowało silną amnezję - i do dziś trwające kłopoty z pamięcią.

              Ku ogólnemu zdumieniu - pomocny okazał się Remus Lupin. To on znalazł w jakiejś starej księdze receptę na Eliksir Pamięci. Co za ironia, że właśnie ten wilkołak... Ale dosyć. W końcu wszystko sobie wyjaśniliście. Najwyższy był ku temu czas, nie było sensu pielęgnować starych uraz. Nawet sam mistrz eliksirów zdążył się już o tym przekonać.

              Jedyną osobą, która nigdy chyba nie miała zmienić zdania o dawnych antypatiach był Syriusz Black. Syriusz Black i jej wysokość pani Black. Wspaniała pani Zia Molles. Severus zacisnął usta. Dość. Nigdy więcej ani jednego słowa o tej rodzinie. Nic dobrego ci z tego nie przyjdzie.

              Jeszcze raz sprawdził, czy wszystkie kufry są gotowe do drogi. W kilku z nich znajdowały się nowe zapasy składników potrzebnych do wykonywania eliksirów - skóry węży, pióra ptaków, żołądki nietoperzy, i tak dalej.... Severus uśmiechnął się, uniósł skrzynie jednym zaklęciem i otworzył sobie portal do zamku Hogwart.

             

              Okazało się, że przybył dokładnie o czasie - akurat zdążył zasiąść za stołem obok Lupina, kiedy Hagrid wprowadził do sali nowych uczniów.

- Witaj, Severusie - powitał go spokojny jak zwykle profesor obrony przed czarną magią.

- Witaj...- mruknął Snape i wygodniej usadowił się na krześle.- Co u ciebie?

- Wszystko dobrze.- Remus zniżył głos - A Zaklęcie Antyprzemianowe wciąż działa.

- Na szczęście - Severus pomyślał, że do końca życia będzie błogosławił człowieka, który wymyślił to zaklęcie i uwolnił go od konieczności pichcenia Wywaru Tojadowego.- Niedługo będziesz musiał je odnowić. To już dziesiąty rok...

- Tak, wiem...

              Wokół zaczynał się już zwykły pierwszowrześniowy gwar.

- Wiesz coś o nowych uczniach? - zapytał Snape, rozglądając się wokół.- Dumbledore kazał zwrócić na kogoś szczególną uwagę? Jakieś... nowe znakomitości ?

              Lupin uśmiechnął się lekko.

- Nie nazwałbym ich znakomitościami - odparł.- Ale jest kilka ciekawych osób... Ale nie wśród uczniów. To uczennice.

- Słucham? - zdziwił się Severus.

              Remus nie miał jednak czasu wyjaśnić, ponieważ Tiara Przydziału zaczęła śpiewać swą piosenkę. Mistrz Eliksirów nawet jej nie słuchał - ileż czasu można pasjonować się pomysłowością tego starego kapelusza? Siedem lat nauki to wystarczająco dużo; będąc nauczycielem Snape zauważył zresztą, że nowe pomysły podsuwa Tiarze Dumbledore. To pozbawiło go resztek szacunku do kapelusza.

              Stary Dumble siedział na swoim zwykłym miejscu, w swej zwykłej szacie na specjalne okazje. Wydawało się, że jeszcze się postarzał od ubiegłego roku, wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego. Mimo to uśmiechał się dziarsko. Na jego kolanach siedział wielki czarny królik. Minerva McGonagall przyglądała się mu, zaciskając wąsko usta.

              Tiara na szczęście przestała wreszcie zawodzić i wrzasnęła pierwsze nazwisko:

- Achieve, Ludwik!

              Mały piegowaty chłopiec na drżących nogach podszedł do stołka.

- Hufflepuff!

              Severus odprężył się. Teoretycznie ciągle był opiekunem Slytherinu, ale de facto Ślizgoni nie potrzebowali żadnego opiekuna. Zresztą, zawsze istniał Draco Malfoy - od jakiegoś czasu asystent Hagrida przy Opiece nad Magicznymi Zwierzętami. W szkole mówiło się o nim "W - Drodze - Do - Ministerstwa".

              Mistrz Eliksirów już miał pogrążyć się w rozmyślaniach, kiedy nagle usłyszał grzmiący ryk Tiary Przydziału:

- BLACK, HOLIDAY!

              Snape aż podskoczył na krześle. Tuż obok niego Lupin zaśmiał się cicho.

              Na środek sali wyszła ciemnowłosa dziewczynka o poważnym wyrazie twarzy. Zdążył jeszcze zobaczyć jej oczy, zanim założyła na głowę Tiarę: były zdumiewająco zielone. O, nie. Wszystko, tylko nie to.

- Tak - odezwał się Remus.- To jest córka Zii Molles, tej dziewczyny, która kiedyś omal nie wyleciała przez ciebie ze szkoły.

              Jakbym nie wiedział - chciał burknąć Severus, ale zamiast tego upewnił się tylko:

- I Syriusza? - A czyja inna, do licha. Jej wysokość Zia nie mogła przecież przestać być tak fantastycznie lojalną...

- Tak, i Syriusza. To jest miłe dziecko, naprawdę...

- O niej właśnie mi mówiłeś?

- Tak.- Lupin skinął głową.

- Kim jest ta druga?

- Córka innej starej znajomej, Sheili Foyt.

- Tamtej, która kiedyś prawie wysadziła w powietrze pół Hogwartu, myląc dwa zaklęcia?

- Tak, tej. Ale co się dzieje z Tiarą? - Remus uniósł się na krześle.- Czy ona ma zamiar w ogóle gdzieś ją przydzielić?

              Szepty zaczęły się także wśród uczniów, a kilku nauczycieli z niepokojem obserwowało kapelusz. Snape spojrzał nań spode łba. Najwyższy czas jakoś tę starą czapkę naprawić... Czyżby znowu, tak jak w zeszłym roku, zapomniała nazw?..

- Ma w końcu do wyboru właściwie dwa domy! - rzucił Lupin z irytacją.- Bo chyba nikt mi nie powie, że Holly Black mogłaby pójść do Hufflepuffu albo Ravenclawu?

- Ja wolałbym ją widzieć w Gryffindorze - odparł ostrożnie Severus. Mieć córkę Syriusza Blacka w szkole to jedno, ale we własnym domu - drugie. Zaczynał już zastanawiać się nad możliwością zaczarowania czy przekupienia Tiary, ale ku jego uldze krzyknęła wreszcie:

- GRYFFINDOR!!!!!!!

              Reszta ceremonii przebiegła już sprawnie. Drugą z uczennic wspomnianych przez Remusa Snape zobaczył dopiero na samym końcu przydzielania, kiedy to Tiara wywołała:

- UNSEN, VERITY!

              Verity wnet trafiła do Gryffindoru i cała sala pogrążyła się w uczcie.

              Na koniec przyjęcia Severus został przywołany przez Dumbledore'a.

- Witaj, Severusie - uśmiechnął się dobrodusznie dyrektor, głaszcząc po głowie królika.- Mam nadzieję, że odpocząłeś trochę..

              Snape tyko skinął głową.

- To dobrze.... jak widzisz, nowych uczniów troszkę nam nazjeżdżało, z trudem udało nam się dobrze ustawić godziny lekcji... Jutro zaczynasz od razu z pierwszą klasą.

- Z jakiego domu? - Snape powoli odmówił w myślach swoją mantrę: wszystko będzie dobrze.

- Z twojego. I oczywiście z Gryffindoru.

              Severus stwierdził z niesmakiem, że jednak czarodziej, który mu tę mantrę polecił, był tylko kolejnym stukniętym guru.

z 6 na 7 września

Kiedy już pierwszy tydzień nauki szkolnej dobiegł końca, Severus Snape mógł z ulgą powiedzieć, że ten rok nie będzie wcale tak zły, jak na początku się wydawało. To prawda, nowi Ślizgoni nie spełniali wcale jego oczekiwań: dzieciaki nie mające pojęcia o tradycji Slytherinu, wychowane przez rodziców w kulcie Voldemorta. Pewnie, że lepszy kult Voldemorta niż Harry'ego Pottera - ale Severus zaczynał powoli mieć dosyć całej tej szopki. Podobno nawet mugolskie mamusie straszyły dzieci Tomem Riddle'm - jakby nie miały kim, doprawdy. Po wieloletnim studiowaniu tematu Snape wiedział już, że jego dawny mistrz swą wielką moc uzyskał wcale nie dzięki własnym umiejętnościom - raczej dzięki temu, że udało mu się pewnego pięknego dnia znaleźć i uaktywnić różdżkę jednego z najpotężniejszych czarodziei świata. Zapewne ciągle ją przy sobie nosił i korzystał z jej mocy - a potem stopił ją w jedno ze swoją własną różdżką - rzecz trudna, ale nie niemożliwa, zwłaszcza dla inteligentnych. Miał poza tym dar przekonywania, a że obiecywał złote góry i władzę nad światem, mnóstwo czarodziejów poszło za nim. Także i Snape. Później na szczęście zorientował się, że Voldemort to tylko jeszcze jeden z tych ogarniętych manią podbicia świata czarodziejów, którzy potem i tak muszą upaść. Tylko, że on nie upadł.

              Nawet wtedy, kiedy pojawił się Harry Potter, ta największa nadzieja wszystkich ludzi magicznych, niemagicznych, normalnych i nienormalnych. Owszem, pokonał Voldemorta. Dlaczego by nie. Ale kiedy w kilka tygodni potem specjalna ekipa udała się na miejsce walki by znaleźć i zniszczyć ciało Pana Ciemności, nie znaleziono go. Zapewne Harry'emu, jak to chłopakowi w tym wieku, nie udało się zniszczyć wszystkich barier wzniesionych przez Voldemorta - albo stary cwaniak użył systemu iluzji. Tak, tak - wciąż był przecież jednym z najinteligentniejszych ludzi na ziemi. Wciąż był przewidujący. Pewnie nikt nigdy nie zdoła go zniszczyć: zawsze będzie się odradzał w nowej postaci, wykorzystując zaklęcia przemiany.

              Wielu czarodziei pewnie chciałoby posiąść tę umiejętność. Na przykład stary Hagrid - były gajowy Hogwartu, a teraz nauczyciel Opieki nad Magicznymi Stworzeniami - siwiuteńki i przygłuchy, chętnie skorzystałby z takiej możliwości. Nie zwracając uwagi na fakt, że było to absolutnie zakazane.

             

              Severus najbardziej lubił Hogwart podczas weekendu. Wtedy wszyscy prawie nauczyciele - i część uczniów starszych roczników - udawali się do domów, do swoich rodzin. Odkąd zniesiono w zamku czar uniemożliwiający teleportację, sprawa była bardzo prosta: wystarczyło otworzyć portal bądź wyczarować sobie portkeya. Dumbledore zapowiedział jednak od razu, że można z nich korzystać jedynie w weekendy, by nie dezorganizować pracy szkole. Dlatego też w piątek wieczór Hogwart przeżywał zbiorowy exodus: dla przykładu, profesor McGonagall odwiedzała siostrę, a Irvin Iorges, trener Quidditcha, swoją żonę. Zaraz w pierwszym tygodniu uczono piątoklasistów, jak mogą otworzyć portal - długo zastanawiano się, czy nie nauczyć tego także młodszych, ale po kilku próbach stwierdzono, że dopiero ci z piątego roku posiadają dostateczne umiejętności.

              Snape zawsze zostawał w zamku. Po pierwsze, nie miał rodziny. Po drugie, w weekendy przygotowywał eliksiry na lekcje następnego tygodnia. Po trzecie, lubił mieć spokój. Nigdy naprawdę nie czuł się samotny, nigdy nie tęsknił za posiadaniem rodziny: uważał, że czarodziej może skupić się na swoim zajęciu tylko wtedy, kiedy nikt mu nie chodzi nad głową i nie zadaje głupich pytań: ,,co chcesz na obiad?", ,,co robisz?" ,,dlaczego nic nie mówisz?" ,,o czym myślisz?"... Jak, na wszystkich świętych mugolskiego świata, można byłoby znieść coś takiego?

              Weekendy były też czasem dobrym do przemyśleń.

             

              Pierwsza lekcja eliksirów w tym roku nie była wcale taka zła. Nawet okazała się dużo lepsza, niż Severus przypuszczał, że będzie. W noc poprzedzającą tę lekcję prawie nie spał, obawiając się, że panna Black okaże się małym potworem, który na samym wstępie zrobi mu awanturę w stylu "pan szykanował mojego tatę! nienawidzę pana!".

              Nie zrobiła nic takiego. Kiedy Snape sprawdzając listę doszedł do jej nazwiska, usłyszał tylko krótkie "jestem".

              Podniósł głowę i popatrzył wprost w zielone oczy.

- Jesteś córką Syriusza Blacka? - zapytał i usłyszał czyjś ironiczny szept:

- Jakby nie wiedział! - to była Verity Unsen, siedząca obok Holiday. Po chwili dziewczynka syknęła: zapewne odebrała od koleżanki kopniaka w kostkę.

- Tak, on jest moim tatą - odpowiedziała spokojnie panna Black.- Mama i on opowiadali mi o panu.

- Naprawdę? - zdziwił się szczerze mistrz eliksirów; w tej samej chwili pomyślał jednak, że pewnie mówili jej same złe rzeczy. Zwłaszcza o wrabianiu w szlabany, wyrzucaniu ze szkoły i chęci przekazania dementorom.

- Tak. Mój tata powiedział, że kiedyś uratował mu pan życie i że jest panu za to bardzo wdzięczny. Ale mama mówi, że ten taty dowcip sprzed lat był czymś bardzo głupim i powinniście...- dziewczynka zacięła się, zmrużyła lekko oczy i gładko zakończyła:

- W sumie miło o panu mówią.

              Severus postanowił zadać kilka pytań Lupinowi później w pokoju nauczycielskim.

- Co mówią o mnie Blackowie? Tylko nie mów, że ,,mówią o mnie miło"!

              Remus usiadł na krześle i przetarł okulary.

- Tak jest. Skąd wiesz?

- Holiday tak powiedziała. Co o mnie mówią? - Snape zmarszczył czoło. Tym razem postanowił dowiedzieć się wszystkiego. Już dość razy podejrzewał ludzi o obgadywanie za plecami; zazwyczaj okazywało się, że nic podobnego nie miało miejsca. Teraz chciał mieć pełny obraz sytuacji.

- Mówiąc po mugolsku, chcieliby zakopać topór wojenny - uśmiechnął się Lupin.- Co jednak niekoniecznie znaczy, że chcą się z tobą zaprzyjaźnić...- dodał, widząc zdumienie na twarzy kolegi.- A poza tym.. Zia stwierdziła któregoś dnia, że cieszy się z tego, że będziesz uczył Holly.

- Dlaczego? - mistrz eliksirów wyglądał w tym momencie dokładnie tak samo, jak wskrzeszona przez Dumbledore'a mumia na widok mugolskiego telewizora.

- Chyba dlatego, że inaczej miałaby taryfę ulgową jako córka Syriusza. Wiesz przecież, że wszyscy chcą mu zadośćuczynić pobyt w Azkabanie, a ty przecież nie uznajesz takiego traktowania.

- Nie uznaję. To źle? Od ucie... wyjścia z Azkabanu w 93 miał.... zaczekaj..... dwadzieścia jeden lat aby się otrząsnąć..

              Remus miał w tym momencie raczej dziwną minę, ale nie skomentował.

- Piątoklasiści będą się dziś uczyć teleportacji - rzucił.- Korzystasz z niej?

- Dwa razy do roku. A ty?

- Częściej - nauczyciel Obrony przed Czarną Magią uniósł kąciki ust w uśmiechu.- Trochę częściej.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

             

              Holiday Black siedziała zwinięta w kłębek na kanapie w pokoju wspólnym Gryffindoru i ziewała. Była piąta rano. Za oknem zaczynał wstawać nowy dzień - niedziela. Holiday próbowała spać, ale szło jej to niesporo. Czasem tylko udawało się jej zdrzemnąć.

- W dormitorium byłoby gorzej - powiedziała do siebie półgłosem.- Maggy Morhan gadałaby przez sen, Ally płakałaby za domem, a Rosie nie mogłaby spać i nudziła cię pytaniami o tatę i Harry'ego Pottera. A ty martwiłabyś się o Verity.- zamilkła na chwilę i dodała: - I tak się martwisz.

              W tej samej chwili przeciwległa ściana dziwnie zafalowała i pojawił się na niej niewielki fioletowy owal. Kształt powiększył się szybko i wyszła z niego Verity - cała, zdrowa i uśmiechnięta.

- Cześć, Holly - powitała przyjaciółkę.- Masz pozdrowienia od mojej rodziny.

- Która jest u nich godzina? - zapytała ponuro Holiday.- Pierwsza?

- Zdaje się, że jedenasta w nocy.- Verity rozejrzała się po pokoju za czymś do jedzenia i stwierdziwszy, że nic takiego nie ma w polu widzenia, wyczarowała sobie jabłko.

              Holiday jęknęła rozgłośnie.

- Ity, nic nie mówiłam, kiedy powiadomiłaś mnie, że teleportujesz się dzisiaj do domu. Nic nie mówiłam, chociaż wiem, że jutro rano dyrektor albo pani McGonagall albo Snape wyrzucą cię ze szkoły...

- Za co? - przerwała jej przyjaciółka z niewinną minką.

- Za używanie czarów niedozwolonych na pierwszym roku! Nie chichocz! I zamknij wreszcie ten portal.

              Verity westchnęła i pstryknęła palcami. Fioletowy owal rozpłynął się w powietrzu.

- Bułka z masłem. I daruj mi resztę kazania. Mówiłam ci chyba, ja jestem niewykrywalna.

- A żeby cię wykryło! - zawołała Holiday, po czym rozejrzała się z niepokojem. Na szczęście nikt się nie pokazał, więc odezwała się ściszonym głosem:

- Co masz na myśli?

- To, że mogę czarować i echa zaklęć są praktycznie niewyczuwalne. Mogłabym... użyć crucio i nikt by nie wiedział, że to ja.- Verity bawiła się jabłkiem, podrzucając je do góry i sprawiając, że latało po całym pokoju.

- Tak jak na transmutacji, kiedy sprawiłaś, że ukochana paprotka McGonagall skamieniała?

- Uhm... Ale odczarowałam ją!

- To jest zaklęcie z siódmego roku - powiedziała powoli Holiday.- Jakim cudem go używasz?

              Verity na moment skamieniała.

- Nie żartuj.. Naprawdę? - zapytała zmienionym głosem.

- No jasne.

              W tym momencie w drzwiach prowadzących do dormitoriów ukazała się Rosie Burt.

- Gdzie wy się podziewacie? - zawołała na cały głos, a Holiday i Verity podskoczyły.- Obudziłam się, a was nie ma!

- Cicho, już idziemy! - Verity w kilku skokach znalazła się przy niej i zamknęła jej usta dłonią.- Nie mogłyśmy spać.

Holiday zasnęła, ledwo dotknęła głową poduszki. Nie spała jednak dobrze: cały czas gnębiły ją koszmary. Śnił się jej wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o potężnym głosie: śmiał się i wołał kogoś do siebie "chodź, chodź - mój wrogu....". A potem skądś pojawiła się Verity i coś krzyknęła - a później była ciemność.

              Gdyby śniło się to jakiejkolwiek innej jedenastoletniej dziewczynce, zrzuciłaby sen na karb zdenerwowania poprzedniego wieczoru. Ale nie Holiday Black. Zaledwie tego lata wyśniła wypadek samochodowy Rona Weasleya - a potem zaraz dziwną czarownicę, która chciała przepowiadać mamie przyszłość na ulicy Pokątnej. Holiday zapytała tę kobietę, czy lubi pić herbatę - i ostrzegła ją przed fusami. Oczywiście, sen sprawdził się i tym razem: tego samego wieczora czarownica omal nie udławiła się fusami z filiżanki.

              Długo po przebudzeniu Holiday słyszała śmiech tego dziwnego mężczyzny.

22 grudnia

- Co mam z tym zrobić?

- Pozaplataj w łańcuchy. Potem je powielę i pozawieszam na ścianach.

- Będzie potrzeba kilka kilometrów...

- Nie, udekorujemy tylko Wielką Salę, korytarze i sale lekcyjne.

- Szkoda, że nie naszą wieżę albo lochy Slytherinu...

- I tak wystarczy. To prawie cud, że udało ci się zdobyć ostrokrzew!

- Rośnie w Zakazanym Lesie.

- Jak udało ci się wejść.. i wyjść z Zakazanego Lasu?

- Mam swoje sposoby. A ty lepiej zajmij się krzesłami!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

             

              Zbliżało się Boże Narodzenie. Dwudziestego drugiego grudnia można już było na pewno powiedzieć, że śnieg dopisze: okolice zamku Hogwart pokrył biały puch.

              Kiedy tego dnia uczniowie i nauczyciele wchodzili do Wielkiej Sali na śniadanie, przeżywali wielki szok. W ciągu nocy jej wystrój zupełnie się zmienił: zniknęły gdzieś krzesła, stoły zostały zepchnięte pod ściany, a na tych ostatnich zawisny wieńce i łańcuchy z ostrokrzewu. Ku ogólnemu zdumieniu, krzesła unosiły się tuż pod sklepieniem, splątane ostrokrzewem.

              Dumbledore i profesor Flitwick spróbowali je ściągnąć na ziemię, ale okazało się to niemożliwe. Flitwick zaklął pod nosem.

- Zaklęcie Silnego Wznoszenia - powiedział z irytacją.- Będą tak się unosić przez cały dzień.

              Na twarzy profesor McGonagall pojawił się niepokój.

- Kto to zrobił? - zapytała, zwracając się do uczniów.- Radzę się od razu przyznać.. Jeżeli teraz usłyszę od winowajcy całą prawdę, daruję mu część kary.- ostatnie słowa wypowiedziała, patrząc w szeregi Ślizgonów - pierwszoklasistów.

- Chwileczkę - przerwał jej Severus Snape.- Chyba nie sądzi pani, że zrobił to któryś z pierwszoklasistów? Zaklęcia Silnego Wznoszenia uczymy na trzecim roku. W pierwszej klasie mogliby użyć najwyżej Vingardium Leviosa.

              Profesor McGonagall spojrzała na niego ze złością. Nienawidziła, kiedy ktoś kwestionował jej autorytet. A była prawie pewna, że salę "udekorował" ktoś ze Ślizgonów. Czasem zdarzało się to w poprzednich latach - nieodpowiedzialne psoty mieszkańców Slytherina (jak na przykład wpuszczenie wężów do sali wróżbiarstwa) całkiem dezorganizowały naukę. No cóż, Severus Snape przynajmniej srogo karał winowajców. Ale mógł raz na zawsze wbić im do głów, że takich rzeczy się nie robi!

              Dumbledore szybko załagodził sytuację.

- Myślę, że skoro nie możemy usiąść tutaj, zjemy śniadanie w klasach - oznajmił.

             

              W dziesięć minut później cała szkoła znalazła się z powrotem w Wielkiej Sali. We wszystkich salach lekcyjnych krzesła unosiły się pod sklepieniami, a ściany były pokryte ostrokrzewem.

              Dumbledore milczał przez kilka chwil, zanim wydał rozporządzenia:

- Uczniowie dostają dzień wolny. Nauczycieli proszę za mną, spróbujemy złamać ten czar.

              Uczniowie tłumnie zaczęli opuszczać salę; słychać było radosne okrzyki i śmiech.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin