1 Alchemia prawdy.rtf

(118 KB) Pobierz
„Alchemia prawdy”

“Alchemia prawdy”

napisała Labruja

 

“Przestudiowałem wszystkie fakultety,
Ach, filozofię, medycynę, prawo
I teologię też, niestety,
Do dna samegom wgryzł się pracą krwawą –
I jak ten głupiec u mądrości wrót
Stoję – i tyle wiem, com wiedział wprzód. […]
Dlategom w końcu magii się poświęcił,
Ufny, że w słowach, co spadną z ust ducha,
Może tajemnic jakiś się dosłucham, […]
Bym wreszcie poznał, czym jest ta potęga,
Co wnętrzne siły świata w jedno sprzęga,
Bym ujrzeć mógł wszechsprawczą moc i ziarno
I w słowach grzebać nie musiał na darmo”.
J. W. Goethe – Faust


Jaka jest moja prawda? Jestem zmęczona. Wiatr rozwiewa mi włosy, kiedy lecę na miotle...
Kolejne pociągi, samoloty, dorożki sunące przez zamglone ulice, kominki nieznanych mi domów... Jestem zmęczona.
***
- Więc stawiała ci warunki Albusie?
- To nie był warunek, tylko prośba Severusie. Zresztą ostateczna decyzja czy ją przyjmiesz zależy od ciebie. Proszę cię jednak żebyś się zgodził. Potrzebna jej twoja pomoc.
- A, jeżeli się nie zgodzę?
- Wtedy Reiona będzie uczyła Historii Magii tylko do czasu aż nie znajdę kogoś na jej miejsce. Decyzja o rezygnacji profesora Binnsa byłą nagła i bardzo się cieszę, że tak szybko kogoś na jego miejsce znalazłem. Nie chcę tu następnego nauczyciela z Ministerstwa. Jednak jej pasją są eliksiry. Dlatego zaproponowałem jej studia podyplomowe, poza tym twoja wiedza jest jej potrzeba do napisania tej pracy...
-“ Zagubione pergaminy, zakazane eliksiry” tak to brzmiało? – Severus uśmiechnął się ironicznie- To nie jest temat dla kogoś z katedry historii. A jeżeli już to może o tym pisać w teorii.
- Nie może. Musi odtworzyć każdy eliksir. Ona jest dobra, ale z tym sobie nie poradzi...Co prawda ma za sobą dwa lata stażu w Instytucie Eliksirów i Antidotów Magicznych w Salamance, ale...
- Z tego, co mi wiadomo to wyleciała z Instytutu z głośnym hukiem, pisali nawet o tym w “Nowoczesnej Alchemii”.
- Więc powinieneś też wiedzieć, że nie stało się to z powodu jej niekompetencji
- Nawet, jeżeli chciałbym ją uczyć – powiedział Severus dodając w duchu, że nie chciałby- to i tak nie miałbym na to czasu.
- Rozmawiałem o tym z Reioną. Zgodziła się brać za ciebie zastępstwa z Eliksirów i pomagać ci w robieniu antidotów do ambulatorium. To z pomoże zaoszczędzić twój cenny czas.
- Och, zgodziła się? Jakie to uprzejme z jej strony. - Teraz Snape naprawdę się zirytował - Szkoda, że mnie nikt nie zapytał o zgodę...
- Właśnie teraz cię pytam o zgodę. Decyzja należy oczywiście do ciebie, ale proszę cię żebyś się zastanowił. Nie traktuj wszystkiego z taką śmiertelną powagą, może poczęstujesz się miętową ropuchą? Są naprawdę pyszne...
- Nie!

***
Tak... Niektórym prośbom się nie odmawia. Kiedy ma się dług nie odmawia się żadnym prośbom. Kobieta, w dodatku historyk magii, miotająca się po lochu wywołując eksplozję kociołków i tłukąc buteleczki nie stanowi szczególnie miłej perspektywy. Zawsze jednak może sama zrezygnować, trzeba ją tylko do tego umiejętnie przekonać. Severus uśmiechnął się chytrze.

***
Tu jest dobrze. Może nawet przez chwilę poczuję się tu jak w domu. Brakuje mi tylko słońca. Tego słońca, co zalewa wąskie kamienne uliczki, mąci zmysły, nie pozwala myśleć i ogrzewa najgłębsze zakamarki mojej duszy. I dusznych parnych nocy, kiedy nagrzana słońcem ziemia nie pozwala zasnąć. Jestem teraz w Anglii i na razie mogę o nich zapomnieć. Pozostaje mi się tylko wtulić w moherowy płaszcz i rozkoszować się początkiem jesieni. Zapalam papierosa. Mam nadzieję, że w komnatach nauczycieli można palić, a przynajmniej nie ma żadnych zaklęć przeciwpożarowych. Z okna mojej komnaty widać skraj Zakazanego Lasu. Czerwone jesienne liście sprawiają, że drzewa wyglądają jak języki ognia. Kobieta w lustrze uśmiecha się do mnie.

***
Pierwsze spotkanie było krótkie i rzeczowe. Zostawiła mi stos pergaminów z listą eliksirów, które już potrafi zrobić i tymi, których chce się nauczyć. I oczywiście zarys tej nieszczęsnej pracy doktorskiej. Sam pomysł jest jednocześnie niedorzeczny i interesujący. Zbiera nadpalone rękopisy dawnych mistrzów eliksirów, ich dzienniki, notatki, życiorysy i próbuje odtworzyć receptury eliksirów. Biorąc pod uwagę fakt, że duża część twórców tych mikstur zginęła podczas nieudanej próby ich uwarzenia pomysł jest cokolwiek ryzykowny. Z drugiej strony, jeżeli zna się dokładny przebieg wypadku można zauważyć, jaki błąd popełniono i odtworzyć poprawnie proces. Kazałem jej przychodzić na konsultacje raz w tygodniu i dodatkowo przygotowywać składniki do eliksirów dla ambulatorium. Zadanie akurat jak na szlaban dla trzeciego roku, dwie godziny kruszenia zębów smoka i ucierania kory drzewa Wiggen. Zupełnie jej to nie zniechęciło. Niestety. Nawet nie zaprotestowała.
Następnego dnia, kiedy skończyłem lekcje już sobie poszła. Na stole w laboratoriom stały równiutko ułożone miseczki. Hmmm...Z drugiej strony to dawno nie używałem tak idealnie utartej kory....

***
W nocy w szkole panuje cudowna cisza. Mam jeszcze trochę pracy z tłumaczeniem tego pergaminu, ale co tam pójdę się przejść. Światło księżyca wpadające przez okno i tak nie pozwala mi zasnąć, więc mam jeszcze dużo czasu do rana. Tak jasno. Szkoda, że Remus nie może oglądać księżyca w pełni. Chciałam mu go kiedyś opisać w liście żeby mógł cieszyć się przynajmniej opisem tego, czego nie może oglądać, ale nie chciał. Kiedy się teraz nad tym zastanawiam to chyba go rozumiem, też bym nie umiała się cieszyć czymś, co na zawsze straciłam i co sprawia, że zmieniam się w potwora. Ile to już się nie wdzieliśmy? Trzy lata. Podobno znowu jest w Anglii. Chciałabym go znowu zobaczyć.
Puste korytarze niosą echo moich kroków. Chyba nikomu nie będzie przeszkadzało, jeżeli zapalę?

- Tutaj nie wolno palić, trzydzieści punktów od...
- Nauczycielom też się odejmuje punkty, czy wystarczą zwykłe szlabany, profesorze?
- Panna Reiona Kamara - powiedział profesor Snape głosem wyraźnie rozczarowanym, nie wiadomo czy spotkaniem swojej młodej asystentki, czy brakiem możliwości odjęcia jej punktów – Mogę zapytać, co pani tu robi, jest druga w nocy.
- To samo, co pan, profesorze. Nie mogłam spać, więc wyszłam zapalić i pospacerować. A na drugi raz, jak pan będzie chciał odejmować punkty za palenie, to proszę najpierw rzucić zaklęcie na tę mgiełkę dymu, która pana otacza - Reiona rzuciła Profesorowi rozbawione spojrzenie. - A teraz życzę kolorowych snów, muszę już iść, mam jeszcze trochę pracy. Dobranoc.
Profesor Snape nie zdążył już powiedzieć cierpkiego komentarza, który miał na końcu języka. Reiona odwróciła się i znikła za rogiem korytarza.

***
Poranna kawa postawi mnie na nogi, trzy godziny snu to stanowczo za mało. Tylko dlaczego zawsze odkrywam tę prawdę rano? Wczoraj wydawało mi się, że sen nie jest taki ważny. Historię z szóstym rokiem mam dopiero o dziesiątej, więc zdążę jeszcze zająć się nóżkami jaszczurki i gencjaną. To pierwsze trzeba będzie spreparować i zamarynować. Ciekawe czy w laboratoriom jest porządny skalpel. Cięcia tępym skalpelem powodują, że cały preparat do niczego się nie nadaje. Całe szczęście, że da się tam wejść nie tylko przez klasę lekcyjną. Nie chcę przeszkadzać. Profesor zostawił uchylone drzwi do klasy, przymknę je lepiej...Zaraz czy to nie jest pierwszy rok? Posłucham co ma im do powiedzenia...
”Jesteście tutaj żeby się nauczyć subtelnej, a jednocześnie ścisłej sztuki przyrządzania eliksirów. Nie ma tutaj głupiego wymachiwania różdżkami, więc być może wielu z was uważa, że to w ogóle nie jest magia. Nie oczekuję od was, że naprawdę docenicie piękno kipiącego kotła i unoszącej się z niego roziskrzonej pary, delikatną moc płynów, które pełzną poprzez żyły człowieka, aby oczarować umysł i usidlić zmysły... Mogę was nauczyć, jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć, jeśli tylko nie jesteście bandą bałwanów, jakich zwykle muszę nauczać”.
Starałam się nie wybuchnąć zbyt głośnym śmiechem, zamknęłam cichutko drzwi i zabrałam się pracy. Kiedy ma się jedenaście lat rzadko kiedy docenia się piękno kipiącego kotła i unoszącej się z niego roziskrzonej pary profesorze.
Właśnie skończyłam obrabiać zwłoki jaszczurek, kiedy do laboratorium wszedł profesor.
- Pani znowu tutaj?
- Odrabiam szlaban. Nie zdążyłam wczoraj wszystkiego skończyć. Tak swoją droga to śliczna przemowa, słychać było na całym korytarzy. Tylko niestety dzieciaki raczej nie docenią delikatnej mocy płynów, które pełzną poprzez żyły człowieka, aby oczarować umysł i usidlić zmysły. Tak to było? Trzeba im było lepiej powiedzieć o zarobkach mistrzów eliksirów pracujących dla ministerstwa i w prywatnych Instytutach Antidotów i Medycyny Magicznej. Jak by usłyszały o workach galeonów które się zarabia, zwłaszcza w tych ostatnich, miałby pan dzisiaj sto procent obecności na nowo powstałym kółku miłośników alchemii.
Pomyślałam jeszcze o korzyściach płynących z produkcji różnorakich nalewek, naparów i innych nielegalnych substancjach, które w ilościach niemal hurtowych sporządzają i spożywają adepci tej pięknej sztuki. Ale to spostrzeżenie pozostawiłam już dla siebie.
Profesor Snape skrzywił się i powiedział chłodnym tonem- Tak, pani chyba jest bardzo dobrze poinformowana w tych sprawach. W takim razie, czemu siedzi pani tutaj rozgniatając gencjanę zamiast zarabiać te worki galeonów?
- Tak wyszło. Może zrozumiałam to, o czym pan mówił na lekcji, albo po prostu stwierdziłam, że nie wszystko przelicza się na galeony. Sama nie wiem. Poza to, nie ja zrezygnowałam tylko mnie wyrzucili. Nie mam co teraz się nad tym zastanawiać...Swoją drogą to musi być pan bardzo mądrym człowiekiem. Żeby sporządzić przepis na sławę i chwałę trzeba chyba rozumieć ich istotę. Na tym właśnie polega magia eliksirów, aby stworzyć przepis trzeba znać nieuchwytną esencję jakiejś rzeczy czy procesu, aby na niego wpłynąć. Sława, chwała...Jestem pod wrażeniem. Popatrzyłam prosto w oczy Profesora.
- A pani, jakie przepisy już stworzyła? – zapytał ironicznie, chyba myślał ze żartowałam z tym byciem pod wrażeniem.
- Żadne. Mówiłam, że jestem historykiem magii, nie mistrzem eliksirów, może, co najwyżej rzemieślnikiem, który dobrze odtwarza znany przepis. Jedyna moja produkcja to Eliksir Podkrążonych Oczu I Bladej Cery. Przepis: dwie szklanki mocnej kawy, stos pergaminów i paczka papierosów, podawać codziennie późnym wieczorem. Efekt murowany. Ale pan Profesorze chyba też go stosuje?
- Zaczyna pani być bezczelna, stan mojej cery i zajęcia po zmroku nie powinny pani obchodzić!
- I nie obchodzą. Myślałam, że rozmawiamy o eliksirach. Właściwie to już skończyłam szlaban i mogę sobie pójść.
- Jak tak pani przeszkadza odrabianie szlabanów, jak to pani nazywa, to nie musimy się wcale spotykać.
- Ależ skąd, wcale mi nie przeszkadza. Alchemia wymaga dokładności w najdrobniejszych szczegółach, a źle rozkruszony składnik może spaprać najwspanialszą miksturę. Konsultacje jutro o siedemnastej? Mam parę pytań do tego tłumaczenia, które teraz robię. Nie wiem jak interpretować kilka wersów. Żargon alchemików z IX wieku nie jest moją mocną stroną i chciałabym poznać pana opinię w tej kwestii profesorze. A teraz pan wybaczy mam zajęcia.
Kiedy Reiona wyszła z sali Profesor Snape przyglądał się przez chwilę spreparowanym jaszczurkom. Gdzie ta bezczelna kobieta uczyła się tak posługiwać skalpelem? Jaszczurze serca, nóżki, płuca i wątroby były pocięte z idealna perfekcją, wszystko w odpowiednio opisanych słojach.

***
Harry, Hermiona i Ron omawiali najnowsze plotki szkolne podczas przerwy.
- Słyszeliście, że mamy nowego nauczyciela historii magii? - powiedział Harry. - Binns musiał gdzieś wyjechać. Nudniej niż na jego lekcjach nie może już chyba być, więc chyba nie będzie źle.
- Tak słyszałem - skrzywił się Ron. - Nie myślę żeby było lepiej, wkuwanie dat zawsze jest nudne. Poza tym słyszałem, że ona chodzi z własnej woli na jakieś dodatkowe lekcje do Snapa. Obawiam się, więc że może być gorzej. To nie jest normalne, że...
- Że co, Ron? - wtrąciła się Hermiona. - Profesor Kamara robi studia podyplomowe i pisze pracę doktorską z dziedziny historii eliksirów. Nie każdy musi kończyć edukację na siedmiu klasach Hogwartu - dodała tonem z gatunku Ja-Wiem-Wszystko-A-Ty-Nie.
- Nie kłóćcie się już, jak zaraz nie pójdziemy to się nie przekonamy czy będzie nudno czy jeszcze-nudniej.

***
“Więc egzekucja dokonana,
Anioł szatanem nazwie brata,
Na chwałę Pana, na chwałę Pana,
I wieczną rozpacz świata”
Strącenie Aniołów J. Kaczmarski

- Spędzacie w tej klasie godzinę tygodniowo przez siedem lat. Robicie notatki, zapisujecie grube zwoje pergaminów, psujecie sobie wzrok. Pytam więc was, po co? Po co uczycie się historii magii?
Cisza.
Ręka Hermiona podniosła się niepewnie.
- Tak, panno Granger?
- Żeby poznać losy czarodziejów, wiedzieć, kto zwyciężał, jakie były postanowienia traktatów....
- Dobrze, więc poznajecie dzieje czarodziejów, których kości dawno spróchniały w ziemi, daty bitew, powstań, treści traktatów, o których już dzisiaj nikt nie pamięta. Tylko pytam się was, po co? Jaki jest sens uczenia się o czymś, co dawno minęło i o czym nikt oprócz garstki zasuszonych nauczycieli i kilku duchów nie pamięta?
Cisza.
- Otóż uczycie się o tym nie po to, aby dać pracę uzdrawiaczom, którzy będą leczyć potem wasze oczy i kręgosłupy. Robicie to, aby zrozumieć to, co się wokół was dzieje. Dobrze, ale historii, czego się uczycie? Panie Malfoy proszę nam przeczytać tytuł książki, z której się uczycie.
- Tytuł? - zapytał nieśmiało chłopak.
- Tak tytuł. To dużymi literkami na okładce.
- Dzieje Magii. Historia Walki ze Złem Chwały i Zwycięstwa. Tom Czwarty.
- Więc autor tego podręcznika rości sobie prawo do oceny co jest złem, a co dobrem. Ciekawe. Ponadto sugeruje niejako, że opisuje historię magii. Historia jest czymś więcej niż tylko opisem wydarzeń z życia magów, mugoli, goblinów czy kogo tam jeszcze. Historia jest nauką o ludziach, ich marzeniach, namiętnościach, błędach i zdradach. Jest opowieścią o losach pojedynczych ludzi, którzy żyli, kochali, walczyli, nienawidzili i bali się. Każdy z tych ludzi miał swoją opowieść, swoją własną prawdę. Zło i dobro nie dla wszystkich wyglądało tak samo. Często trafiali na karty historii jako bohaterowie lub zdrajcy przez przypadek. Panno Bulstrode czy mogę pożyczyć na chwilkę podręcznik? Otworzę na dowolnej stronie. Proszę, strona 374: “ Robert Guiscard mistrz Białej Magii, pogromca buntowników pod Amins, wielki dowódca...”. Niestety autor zapomniał dodać, że ów wielki triumf zawdzięczał Robert jednemu ze swoich kuzynów, który osobiście dowodził w bitwie, nie napisano też, że kuzyn ten potem został przez Roberta zgładzony, aby nie mógł zagrozić jego pozycji. Nie ma także słowa o tym jak mordowano tych, których uważano za buntowników i całe ich rodziny. Nie pisze się też nic o powodach, dla których podnieśli oni bunt. Ich prawda i definicja dobra i zła wygląda nieco inaczej. Zwycięzcy zawsze mają rację. Ale wy jesteście tutaj po to żeby nauczyć się patrzeć poza schematy, poza bajeczki o czarnych i białych charakterach, żeby nauczyć się patrzeć i myśleć. Robert Guiscard umarł jednak ze starości jakieś osiemset lat temu i pewnie bardziej was obchodzi, co będzie działo w przyszłości, jak potoczy się walka z Tomem Riddle. Chcecie patrzeć w przyszłość, walczyć, dzielić świat na dobry, szlachetny i zły mroczny. Chcecie iść świat z zamkniętymi oczami.
- Przepraszam pani profesor – spytał nieśmiało Ron - ale co ma Sami-Wiecie-Kto do tego... Roberta Guiscarda?
- Po pierwsze to nie Sami-Wiecie-Kto tylko Tom Riddle. Ten czarodziej ma imię i nazwisko, i mam nadzieję, że historia pod nim go będzie wspominała. Nie wymawianie czyjegoś nazwiska świadczy o strachu wobec kogoś, ale i o szacunku. Sugeruje, że moc i potęga są tak silne, ze nawet wymówienie imienia sprowadzi nieszczęście. Myślę, że panu Riddle bardzo odpowiada Imię Którego Nie Wolno Wymieniać. Jemu z pewnością bardzo podoba się wasz strach. Jest potężnym czarodziejem, nie przeczę, w pojedynku z nim, ani z którymkolwiek z jego bandy nie miałabym żadnych szans. To fakt. Faktem też jest, że ten czarodziej jest zbójem i mordercą niegodnym szacunku. I ma na imię Tom Riddle. Nie Czarny Pan, nie Lord Voldemort. Lord? Lord jest tytułem szlacheckim nadawanym za wielkie zasługi, honor i odwagę. Nadał sobie to imię, bo chciał być postrzegany jago dziedzic Czarnych Lordów, zwolenników czarnej magii minionych wieków. Jednak moi drodzy sama moc i chęć zniszczenia nie wystarczy żeby nazywać siebie Lordem. Oni walczyli i ginęli z honorem. Nawet, jeżeli ich walka była w imię czegoś, co dzisiaj nazywamy złem, to sposób, w jaki walczyli zasługuje na szacunek. Pożytek z historii polega, między innymi na tym, że widzi się różnice między panem Riddle i Czarnymi Lordami minionych epok. Po drugie, z historii pana Guiscarda wynika bardzo pouczający wniosek, że zwycięzców się nie ocenia, zwłaszcza tych, którzy walczyli po naszej stronie. Nie miło się wspomina, że nasze sztandary też nie są zupełnie białe? Znacie może kogoś, kto mimo braku dowodów siedzi w Azkabanie? A może słyszeliście o metodach przesłuchań, które stosują aurorzy, o torturach, rewizjach tylko, dlatego, że ktoś jest podejrzany? Nie potępiam tutaj nikogo tylko mówię o faktach. Może mi odpowiecie, że to wojna i takie metody są konieczne. Tylko, że walka pod białymi sztandarami zobowiązuje i nie wszystko jest dozwolone. Mogłabym zapytać się was, kto nienawidzi pana Riddle’a i chce przeciwko niemu walczyć. I może zgłosiłoby się wielu z was. Tylko, że to, co różni rycerza od zbója to fakt, ze ten pierwszy walczy o coś, a ten drugi przeciwko czemuś. Jeżeli waszą jedyną motywacją będzie nienawiść i chęć zemsty to niezależnie jak siebie nazwiecie i jak napiszą o was w podręcznikach będziecie podobni do pana Guiscarda.
Wiecie już, zatem jaki jest sens nauki historii. Na następnej lekcji będziemy omawiali historię Hogwartu i jego założycieli. Proponuję wam mały turniej, nagroda pięćdziesiąt punktów. Znacie na pewno konflikt pomiędzy Salazarem Slytherinem a pozostałymi założycielami domów. Chcę żebyście przyjrzeli się dokładnie argumentom obu stron i spróbowali odegrać sytuację, jaka mogła się wtedy wydarzyć. Będziecie walczyć na słowa i argumenty. Kto mnie przekona do swoich racji wygrywa. Podczas przygotowań do turnieju radzę się przygotować nie tylko z podręczników, ale też z źródłowych, dostępne są w bibliotece. Proszę żebyście wybrali spośród siebie kapitanów drużyn. Oczywiście stronę Salazara Slytherina będzie reprezentował Dom Gryffindoru, a Godryka Gryfindora Dom Slytherina.
W klasie rozległy się szepty oburzenia.
- Jak to pani profesor? To nie będziemy bronić racji swoich domów?
- Oczywiście, że nie! Po pierwsze to jesteście tutaj po to, aby burzyć schematy i uprzedzenia, a nie je umacniać. Po drugie, ja też muszę mieć jakąś zabawę i posłuchać jak męczycie się z czymś dla was trudnym. Historia to walka o prawdę i oczekuję tutaj dobrej bitwy.

***
Na Merlina! Prawie przebiłam Profesora. Nie podejrzewałam się o tak patetyczną mowę. Źle ze mną!
Zabieram się do pracy. Z tego pergaminu zostały tylko resztki i jak mam interpretować to słowo....

***
17 stycznia 829 rok
Zamieć śnieżna szalała już trzeci dzień. Na dziedzińcu zamku nie było nikogo. Jednak gdyby ktoś był i mógłby zajrzeć do jednego z okien na parterze ujrzałby osobliwą scenę. W komnacie panował potworny bałagan. W rogu pokoju, na drewnianej ławie siedział starzec. Miał potargane siwe włosy, brudną szatę, wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w kamienną ścianę. Opuszczony przez przyjaciół, zapomniany przez wrogów mamrotał cicho formuły zaklęć, powtarzał składniki eliksirów. Brakuje mi jednego składnika. Mówią, że ten eliksir nie może istnieć. A jeżeli można go uwarzyć? Co stanie się ze światem magii? Gdzie popełniam błąd? Dziewięć kropli krwi smoka, siarka, liść cisu...Gdzie popełniam błąd?
Gdyby świadek tej sceny znudzony patrzeniem na obłąkanego starca obejrzał się za siebie, zobaczyłby dwie postacie, które przed chwilą teleportowały się na dziedzińcu.
- To tutaj?
- Tak. Zróbmy to szybko.
- A jeżeli już mu się udało?
- Miejmy nadzieję, że nie. Ten eliksir nie może powstać.
Tymczasem w komnacie starzec otworzył szeroko oczy. Zrozumiał. Podszedł do stołu i zaczął coś pisać. Hałas otwieranych drzwi oderwał go od pracy.
- Nie możecie, ja właśnie....
- Avada Kedavra.
Nie czuł bólu. Śmierć przyszła szybko. Tej nocy wieśniacy z pobliskiej wioski widzieli łunę płonącego zamku.
***

- Pyszne Albusie. Chętnie zjem jeszcze.
Reiona nałożyła sobie drugą porcję kremowej bryły nugatu.
- Chciałam ci podziękować. Za możliwość pracy tutaj, nie każdy by mnie przyjął po tym wszystkim. I za zaufanie. Nie wiem czy będę umiała coś pożytecznego zrobić dla Zakonu, ale będę robiła, co tylko mogę.
- Ale zdajesz sobie sprawę, że w Zakonie jest kilku aurorów? – dyrektor mówił poważnym i cichym głosem.
- Wiem. I współpraca z nimi wcale mnie nie zachwyca. Nie lubię fanatyków. Cały czas sobie wyobrażam jak celują we mnie różdżką. Aż ich ręce świerzbią. Białe psy. Już nie pamiętasz jak w zeszły roku na rozkaz ministerstwa nie zawahali się ciebie zaatakować? Dobrze, wiem, że jestem uprzedzona. Nie musisz mi mówić. Postaram się na nich nie zwracać uwagi.
- Aż takie to dla ciebie trudne?
- Aż takie. Ale to nie zmienia faktu, że możesz na mnie liczyć, w ramach moich skromnych możliwości działania.

***
Niektóre przepisy były strzeżone jak skarby smoków. Jeden z takich przepisów mam zapisany w notesie. Nie jest to, co prawda przepis na nieśmiertelność, sławę czy chwałę, ale na gulasz meksykański - enchiladas. Wygoniłam z kuchni skrzaty, dość już mam mdłych angielskich papek, które mi codziennie serwują. Przyszła pora na kawałek pysznego mięska. 30 dag chudej wołowiny 30 dag chudej wieprzowiny, 10 dag bekonu lub wędzonej szynki, 3-4 ząbki czosnku, 3 cebule, 30 dag pomidorów, 2 strąki zielonej papryki, po ½ szklanki białej i czerwonej fasoli, szklanka bulionu, łyżka suszonego oregano, pół łyżeczki mielonego kminku, 2 łyżki smalcu, 2-3 ostre papryczki chili, sól, pieprz cayenne. Wszystko jest. Kroję paski mięsa z taką samą dokładnością jak płuca jaszczurek dla profesora. Nie lubię jeść sama, ale trudno. Dla Albusa stanowczo za dużo chili, a Profesora nie zaproszę, bo by mnie wyśmiał. Nie to nie. Otwieram butelkę czerwonego wina. Ostatnie dni jesieni też potrafią być piękne.
***
No to mamy problem. Spotkanie Zakonu trwa już trzecią godzinę, a ja jestem potwornie zmęczona i nie mogę nawet wyjść na chwilkę żeby zapalić. Siedzę w kącie i się nie odzywam, bo nie mam nic do powiedzenia. Z tego, co mówił Albus to Tom Riddle ma teraz dość potężną broń. Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że ta broń to eliksir, a Profesor mówi, że go nie uwarzył i nawet nie zna jego składu. Wiemy tylko jak działa. Nie jestem ekspertem, ale z tego, co zrozumiałam to odpowiednik Niewybaczalnych tyle, że w postaci eliksiru. Przeźroczysty płyn bez smaku, może działać jak Avada, Imperius, albo Crucitatus w zależności od woli twórcy. Oczywiście informacje o smaku i konsystencji płynu nie pochodzą od ofiar. Skład tego zakazanego eliksiru znajduje się w Thesaurus Chemicus* Rogera Bacona - księdze, która do niedawna przebywała w dziale ksiąg zakazanych londyńskiego Instytutu Eliksirów I Antidotów Magicznych, ale po pierwszych wypadkach została przewieziona do Ministerstwa Magii. Teraz alchemicy ministerstwa próbują znaleźć antidotum. Profesor mówi, że życzy im powodzenia. Mówi też coś o partaczach i kociołkotłukach. Prawdopodobnie specyfik ten nie został jeszcze przetestowany na czarodziejach. Dwudziestu mugoli zginęło jednak wczoraj w małej wiosce w Walii, po tym jak zamaskowana postać wlała malutką fiolkę płynu do wodociągu. Jak już mówiłam mamy problem. Dodatkowo sytuację pogarsza fatalna atmosfera w Zakonie. Profesor i Moody skaczą sobie do oczu, Albus usiłuje przemówić im do rozsądku, a reszta siedzi cicho. I to miała być spokojna i cicha posada nauczyciela? Co ja tutaj robię?

- Ja tego nie uwarzyłem!!! Nawet na oczy tej księgi nie widziałem.
- Myślisz, że ci uwierzę? Cholerny Śmierciożerco, zawsze uważałem, że Albus nie powinien ci ufać! Wszystko się zgadza. Eliksir, wykorzystanie czarnej magii. Może mi powiesz, że Sami-Wiecie-Kto nagle odkrył w sobie pociąg do kociołka i sam to uwarzył? Co? Tak się składa, że spośród jego lojalnych psów jesteś jedynym, który zna się na eliksirach. Jakiego dowodu wam jeszcze potrzeba?
Profesor robi się sino biały na twarzy, zaciska zęby, zaraz....
- Alastorze! – Dyrektor nie przypomina już dobrotliwego czarodzieja, który niedawno częstował mnie nugatem, w jego oczach czają się drapieżne iskry.
– Co, Albusie? Nie wmówisz mi, że on jest niewinny, nie tym razem! Jeżeli jest po naszej stronie to niech to udowodni! Niech znajdzie antidotum blokujące działanie tej substancji!
- Ciekawe jak? Mówiłem, że w życiu tej księgi na oczy nie widziałem! Nie znam składu tej substancji, więc jak mam zrobić antidotum? To są eliksiry, tu jest potrzebna precyzja, a ty chcesz żebym zrobił antidotum na coś, o czy wiadomo, że jest bezwonne, przeźroczyste i działa jak niewybaczalne? Do tego potrzebna jest znajomość składników i magicznych formuł....Może gdybym miał tę księgę...
- Ha! Przyznajesz się! Chcesz dostępu do księgi! Co chcesz jeszcze swemu panu uwarzyć? A może chcesz ją zniszczyć żeby nikt nie odkrył odtrutki na twoje mikstury? Nigdy jej nie dostaniesz! Powinienem już dzisiaj kazać cię aresztować, ale dam ci szansę, w końcu znalezienie lekarstwa jest teraz najważniejsze. Jeżeli w ciągu tygodnia znajdziesz antidotum pozwolę ci się wynieść do diabła.
- To niedorzeczność Alastorze. Wiesz, że to niemożliwe!!!!

Nie mam siły już słuchać ich krzyków. Nikt nie wpadł na to, że ludzie z Instytutu Eliksirów są w stanie sprzedać wszystko i każdemu za odpowiednio duży worek galeonów? Niestety, kiedy w rozmowa osiąga pewien poziom decybeli, nie ma już sensu się odzywać.

***

Jaka jest moja Prawda? Jestem zmęczony. Po której stronie właściwie jestem, bo nie widzę między nimi większych różnicy? Czy raczej, kto jest po mojej stronie?
Mam przynajmniej nadzieję, że zanim te głupki z Ministerstwa znajdą antidotum, Moody wypije o jedną szklankę przeźroczystego, bezwonnego płynu za dużo....

***
O ile poprzednia rozmowa była głośna i długa, to kolejna, odbywająca się w zacisznym gabinecie dyrektora, była krótka i cicha.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin