Alchemia Prawdy Anex N.doc

(39 KB) Pobierz
Alchemia Prawdy Anex N-17

Alchemia Prawdy Anex N-17

 

Kolacja na zamku była bardziej uroczysta niż zwykle. I dłużej niż zwykle się ciągnęła. Severus Snape patrzył nerwowo w kierunku wyjścia, ale nie wypadało tak po prostu wyjść, jeszcze nie teraz. Ile to jeszcze może trwać? Kiedy w końcu dotarł do swojego lochu zobaczył małą karteczkę wetkniętą za drzwi. „Profesorze czekam na wieży astronomicznej. Coś jeszcze zostało do zrobienia z eliksirem.” O co jej może chodzić?

- Co takiego ważnego się stało?
- Nic. Znudziła mnie dzisiejsza kolacja i przypomniałam sobie, że jeszcze nie uczciliśmy rozwiązania zagadki tego eliksiru.
- Nie ma czego świętować.
- Ocena tego chyba do mnie należy. Poza tym picie w samotności to pierwszy krok do alkoholizmu. Proszę usiąść. Tu są kieliszki. Przyniosłam żmijówkę własnej produkcji.
Profesor siada obok mnie i powoli sączy trunek.
Cisza. Dobrze jest czasem pomilczeć.
- Nigdy o nic nie pytasz? Ludzie zazwyczaj przy takich okazjach zadają masę niepotrzebnych pytań.
- Nie ma, o co pytać. Miałabym zapytać, czemu jesteś takim gburem albo, czemu przyłączyłeś się do Riddla? Tylko, po co? Nie tak trudno sobie wyobrazić ambitnego, zamkniętego w sobie dzieciaka, który nic nie rozumie ze świata i którego nikt nie docenia. I nie tak trudno sobie wyobrazić jak temu dzieciakowi ktoś pokazuje bramę do drzwi chwały i potęgi „by ujrzeć mógł wszechsprawczą moc i ziarno i w słowach grzebać nie musiał na darmo”.
Cisza.
- Mogłabyś zapytać, czemu ten dzieciak zdradził swojego mistrza.
- Znowu nie ma sensu o to pytać. Można sobie wyobrazić dzień, w którym ten dzieciak zobaczył, że został oszukany, mamiony złudzeniami, że jest sługą i nie ma żadnej chwały, są tylko kałuże krwi.
Cisza.
- A teraz jest szlachetnym obrońcą białej strony? – W głosie Profesora słychać ironię.
- Nie. Teraz jest zmęczonym, zgorzkniałym rycerzem, który zgubił gdzieś po drodze zbroję, sztandar i poczucie humoru.
Cisza.
- A jaka jest twoja Prawda Reiono?
- Moja? Ja jestem złą czarownicą, która mówi prawdę, kiedy powinna kłamać i kłamie, kiedy powinna mówić prawdę i wiecznie pakuje się w kłopoty. Jestem też kiepskim partnerem do rozmowy, bo wolę milczeć niż odpowiadać na pytania, na które nie ma dobrych odpowiedzi.
Cisza.
- A wiesz Profesorze, że powinieneś się wstydzić, że tu teraz ze mną siedzisz. Nie wiem czy wiesz, ale jestem, szlamą.
- Znaczy się czarownicą mugolskiego pochodzenia?
- Tak to się oficjalnie nazywa. Tylko jedno z moich rodziców było czarodziejem.
- Istotnie potwornie się wstydzę. – Powiedział Profesor ironicznie i nalał sobie jeszcze kieliszek żmijówki.
Cisza.
- O! Proszę popatrzeć Profesorze, widać już gwiazdozbiór Oriona. Zima idzie. Ale, chyba musimy już iść. Zmarzłam potwornie.
- Późno już. Przynajmniej nikogo nie spotkamy na korytarzu.

 

 

 

 

 

***

 

 

Profesor miał rację, rzeczywiście w drodze powrotnej nie spotkaliśmy nikogo. Szliśmy w milczeniu do miejsca, w którym nasze drogi rozchodziły się. Schody w dół prowadziły do komnaty profesora, a mnie pozostało się grzecznie pożegnać i wrócić do poprawiania sprawdzianów na jutro. Oboje nie mieliśmy chyba wprawy w uprzejmych pożegnaniach, bo patrzyliśmy na siebie przez chwilę nie wiedząc, co powiedzieć.

- Gdybym cię nie znała profesorze mogłabym pomyśleć, że chcesz się zrewanżować filiżanką gorącej kawy. Jednak nie chcę nadużywać twojej gościnności wiec życzę miłych snów.

Cisza.

- Jeżeli tylko tego sobie życzysz, to zapraszam. – W Jego głosie słychać było wymuszoną niemal uprzejmość.

- A masz wanilię do kawy?

- W pracowni Mistrza Eliksirów jest wszystko.

 

Cała droga znowu upłynęła nam w milczeniu. Profesor szedł przede mną i nie widział chytrego uśmiechu na mojej twarzy. Do prywatnej komnaty profesora wchodzi się przez mały gabinet. Nie wiem czy zamierzał tutaj podać mi kawę, ale miejsce wydawania szlabanów nie wydało mi się odpowiednie i bez zaproszenia otworzyłam kolejne drzwi prowadzące do prywatnych pokoi. Ignorując profesora podeszłam do półki z książkami i zaczęłam przeglądać tytuły. Całkiem ciekawy zbiór...

- Życzysz sobie z cukrem?

- Tak. Nie powiesz żebym się czuła jak u siebie? Zazwyczaj się mówi takie rzeczy gościom.

- Nie musze. Widzę, że już się tak czujesz.

 

Dlaczego tak długo muszę czekać na kawę? Minęło już chyba pięć minut. Chyba się tu rozejrzę...

 

***

Kiedy po chwili Profesor wszedł do pokoju niosąc dwie filiżanki kawy przy półce z książkami nie było już nikogo. Zdążył już zbyt dobrze poznać swoją asystentkę, żeby mieć nadzieję, że sobie poszła. Pełen złych przeczuć zajrzał do następnej komnaty, która służyła mu jako sypialnia. Jeden rzut oka wystarczył mu żeby zrozumieć, na co Reiona wydawała te worki galeonów zarobione w Instytucie Eliksirów. Srebrne haftowane węże sunęły miękko po zielonej jedwabnej bieliźnie. Sukienka leżała perfekcyjnie złożona na krześle obok łóżka. Właścicielka jedwabnej bielizny leżała na łóżku, całkowicie pochłonięta lekturą książki. Wydawało się, że nie widzi zupełnie nic niestosownego w swoim stroju i pozycji. Profesor stał przez chwile, usiłując nie rozlać kawy, ale kiedy zrozumiał, że jest zupełnie ignorowany kaszlnął znacząco.

- Ehm.

- No, wreszcie jest kawa. No nie patrz się tak Profesorze! Czuję się jak u siebie i nie będę w ubraniu siadała na łóżku.

- Właściwie to nie siedzisz tylko leżysz. W moim łóżku.

- Tak jest wygodniej. Masz całkiem ciekawe książki.

- Nie jest ci za zimno?

- Troszkę. Ale jest kawa to się ogrzeję. Podaj mi proszę filiżankę, w końcu bardzo lubisz dbać o pozory. Nie ugryzę!

 

Reiona zabrała gorącą filiżankę z rąk osłupiałego Severusa i bez słowa wróciła do lektury. Profesor usiadł na brzegu łóżka i przez chwilę wpatrywał się w węża, który bezszelestnie zniknął w zakamarkach jedwabiu, żeby za po chwili wynurzyć się z po drugiej stronie ciała. Im dłużej patrzył, tym mniej czuł się zmieszany całą sytuacją.

- Wiesz, powinienem oskarżyć cię o molestowanie?

- Jasne Profesorze. Idź zaraz do dyrektora.

- Nie, dobry szpieg musi najpierw dokładnie zbadać sytuację, zanim złoży raport.

Reiona przeciągnęła się jak kot na pościeli. Przymknęła oczy i zamruczała łagodnie, kiedy poczuła, że ramiączko stanika zsuwa jej się pod wpływem dotyku dociekliwego szpiega. 

- Jeżeli to ma być sprawozdanie dla Zakonu, to chyba muszę współpracować.

Prowadzona po aksamitnej skórze ręka profesora zatrzymała się przy samej krawędzi jedwabiu, kilka centymetrów poniżej pępka. Reiona obróciła się na drugi bok zostawiając na pościeli rozsznurowany już stanik.

- Połóż się tutaj profesorze. Jak robiłeś kawę to znalazłam jeden z moich ulubionych fragmentów. Posłuchaj tylko;

„Te rzeczy nie wprawiają mnie zgoła w ambaras,

Skarbami tymi służę choćby zaraz.

Lecz przyjacielu, niedaleki czas,

Gdy spokojne użycie tylko nęcić może”*

Reiona położyła głowę na brzuchu profesora i bawiła się od niechcenia sprzączką jego spodni słuchając jedwabistego głosu.

- „Jeżeli ukojony legnę w gnuśne łoże,

Niech koniec mnie dosięże wraz!

Gdy w sobie sam upodobanie

Znajdę, zwiedziony w pochlebstw toń,

Jeżeli mnie wciągniesz w używanie-

Wtedy się, dniu ostatnim, skłoń!

Idę o zakład!”

- „Zgoda!”

Kobiece palce rozpięły jakby mimochodem pasek. Wciąż słuchając Reiona zaczęła przygryzać guziki spodni. Pierwszy, drugi...

- Reiona!

- Czytaj dalej profesorze.

- „W dłoni dłoni!

Jeżeli chwili powiem kiedyś:

Pozostań takaś pełna krasy!

Pozwolę ci się spętać wtedy

I niech po wszelki zginę czas!

Wtedy zakończysz służbowanie,

Wtedy niech dzwon pogrzebny brzmi,

Wskazówka spadnie zegar stanie.-

Wtedy niech spełnia się me dni!”

- „Rozważ, że będziem miel to w pamięci.” – Zakończyła z pamięci Reiona, po czym uklękła obejmując profesora udami.

Kiedy rozpinała kolejne guziki koszuli Severus oprzytomniał na tyle, że przypomniał sobie o znaku. Od tamtej nocy wiele lat temu, starał się żeby nikt go nie oglądał. To było za bardzo intymne i bolesne. Wyrwał rękę zapinając z powrotem mankiet.

- Nie!

- Ja chce. Tak jest moja cena. Albo wchodzisz w ten interes całkowicie, albo wracam do siebie. Oboje jesteśmy za starzy i za cyniczni, na teksty o miłości, ale chyba stać nas jeszcze na troszkę lubienia i zaufania.

Cały czas patrząc w oczy Severusa Reiona wsunęła rękę pod mankiet koszuli i powoli ja podwinęła. Potem nachyliła się i delikatnie polizała mroczny znak. Potem długo muskała wargami brzegi tatuażu.

- Widzisz? Nie zawsze musi boleć. A jak ja coś biorę to całe. Przytul się, bo znowu zmarzłam.

Wtuleni w siebie leżeli przez chwilkę głaszcząc sobie nawzajem kosmyki włosów. Kiedy ręka Reiony zaczęła się zsuwać się powoli w dół, Severus przymknął oczy pomrukując z błogiej ciepłej przyjemności.

- Jak ciepło. To ja już wiem, czemu ty normalnie taki chłodny jesteś. Magazynujesz to ciepełko o tutaj!

- A ty normalnie mniej mówisz. Chyba znam sposób żeby ci zamknąć usta.

Reiona chciała jeszcze coś powiedzieć, zaprotestować, ale przeszkodził jej Severus delikatnie przygryzając jej wargi. Potem, kiedy całował jej piersi i kiedy czuła jego oddech coraz niżej na brzuchu nie chciała już nic mówić, ani myśleć. Ciepło, dobre, smaczne, jeszcze....

 

***

Kiedy następnego dnia Profesor obudził się Reiony już nie było. O jej obecności świadczyły tylko dwie filiżanki po kawie, Faust leżący w rogu łóżka i intensywny zapach kobiety i wanilii, w którym tonęła cała pościel. Sądząc po jasności światła wpadającego przez okna było już zdecydowanie za późno. Kiedy Severus miał już wstawać zobaczył skrzata przynoszącego mu śniadanie do komnaty.

- Co to ma znaczyć?

- Pani Reiona kazała. Biały chleb, szynka, majonez i czarna kawa.

- Która jest godzina? Moje klasy!

- Jest dziesiąta. Pani Reiona uprzedziła dyrektora, że musi pan dzisiaj dłużej pospać i już wzięła za pana dwie pierwsze godziny eliksirów. Dyrektor też mówił, że po tak wyczerpującej misji musi pan dłużej pospać i wypocząć.

Severus jęknął z rezygnacją i opadł na poduszkę. Cała pościel tak bardzo pachniała nią...

 

***

Fragmenty książki to Faust Goethego. Reiona czyta partię Mefista ((-: Oni już się niestety po tej nocy nie spotkali...

 

 

 

 

  

 

   

  

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin