Berling Peter - Czarny kielich - Tajemnica templariuszy.rtf

(3211 KB) Pobierz
Peter Berling

Peter Berling

CZARNY KIELICH

Tajemnica templariuszy

Przełożył z niemieckiego Ryszard Wojnarowski


 

 

„KB”

 

LIBER I

 

PROLOG

 

Ostre światło zachodzącego słońca oślepiało malarza i zniekształcało kontury, jaskrawo błyszczały w nim barwy i tańczyły białe kwiaty w różanych zaroślach, a tymczasem to, co malarz naprawdę pragnął zobaczyć, a mianowicie pismo, niezrozumiałe znaki i linie na kamieniu, tonęło w mrocznym cieniu. Czarne epitafium - czy to był marmur? - bez plam i żyłek, jawiło się obco, jakby z innego świata. Wrażenia tego nie zmieniał ani granitowy cokół tej samej barwy, ani kunsztownie szlifowana kryształowa pokrywa, w której mienił się biały mazerunek z brunatno-czerwonymi przymieszkami karneolu i która świadczyła o szacunku, jaki okazywano chronionemu w ten sposób wąskiemu kamiennemu ciosowi.

Walczący z przeciwnościami mistrz odziany był nadzwyczaj wytwornie, jak przystało na dworskiego malarza. Rinat Le Pulcin właściwie nie potrzebował uprawiać swej sztuki wśród dzikiej przyrody, między cierniami i owadami i w palących promieniach słońca. Był ulubieńcem pałaców ze względu na swe portrety, które schlebiały zleceniodawcom, i za te usługi chętnie pozwalał sobie dogadzać. Takoż i tym razem zlecenie - dobrze honorowane, aczkolwiek anonimowe - niewiele różniło się od innych: pod pewnym zamkiem, którego nazwa nie należała do rzeczy, miał spotkać młodego rycerza wraz z jego damą i sportretować oboje tak, jak ich zastanie. Za dodatkowe wyzwanie dla swej sztuki uznał okoliczność, że miał wykonać tę pracę nie jak zwykle w atelier, tylko pod gołym niebem. Mimo to Rinat czuł lekki dreszcz przebiegający mu po plecach, albowiem otrzymawszy podobny opis, stał już kiedyś przed ciepłymi jeszcze zwłokami kochanków. Ale teraz, gdy po kilkugodzinnej jeździe ostrym galopem zdjęto mu z oczu opaskę, stwierdził, że młodzi ludzie, których ma sportretować, wyglądają wprawdzie na zdziwionych, ale są najzupełniej żywi.

Maitre Rinat otrzymał surowe napomnienie, aby nie zadawał żadnych pytań ani tym osobom, ani żadnej z ich otoczenia, które będą tam czekać na niego. Zamek, a właściwie wolno stojący, potężny donżon,* [* Donżon (z franc.) - w architekturze normańskiej zwyczajowe określenie umocnionej głównej wieży, później objęto nim inne budynki zamkowe. Donżon przeznaczony był do ostatniego etapu obrony.] sprawiał wrażenie nie zamieszkanego, jakkolwiek nic nie wskazywało na zniszczenie. Wierzeje były szeroko otwarte i o ile zdążył zerknąć szybko do środka, przynajmniej westybul wydawał się pusty. Wysoko w oknie budynku nie pokazała się żadna twarz, zza blanków wieży też nie błyszczały szpice broni strażników.

Jego towarzysz, chudy i wysoki kapłan, jak można było poznać po szacie, nie pozwolił mu zaspokoić ciekawości, tylko ujął go energicznie za ramię i poprowadził w dół zbocza do gęstego rozarium, w którym rosły dzikie białe róże. Mężczyzna, który przedstawił się zdawkowo jako Gosset, po czym nie poruszywszy nawet krzaczastą brwią, dodał oschle clericus maledictus”,* [ Clericus maledictus (lac.) - kaptan o zlej reputacji.] rozluźnił chwyt dopiero wtedy, kiedy obeszli rozarium.

Widok, jaki ukazał się oczom Rinata, odpowiadał jego wyobrażeniom, gdy wymagano odeń namalowania miniatury. Przygotowano dla niego starannie wykonany stojak na drewnianą tablicę, wybrano mu też pozycję tudzież wycinek krajobrazu. Rinat nigdy wcześniej nie widział takiej konstrukcji, mimo to od razu wydała mu się celowa, wszak dzięki temu miał wolne obie ręce, których potrzebował do pracy. Na zdziwienie nie pozostawiono mu miejsca ani czasu. Po jego prawej ręce otwierała się różanka, w której brutalnie obcięto kolczaste gałęzie, świadczyły o tym leżące na ziemi świeże kwiaty. W sztucznej grocie widać było czarne epitafium, które wcześniej otaczała czułe bujna zieleń, ukrywając przed oczami niewtajemniczonych. Przed kamiennym blokiem stał pogrążony w myślach młody rycerz. Nie zdjął zbroi, na marmurowym gzymsie pomnika leżały tylko jego rękawice, pod pachą zaś trzymał hełm.

Badawczy wzrok malarza spoczął na barwach napierśnika. Na widok czerwono-żółtych języków płomieni pomyślał w pierwszej chwili o herbie Trencavelów, sławetnego rodu wicehrabiów Carcassonne, ale kiedy przyjrzał się bliżej, dostrzegł misternie splecione ze sobą gepardy i podobne do smoków baśniowe zwierzęta poruszające się w przeciwnych kierunkach. Tego rodzaju wymyślne zbroje wytwarzano w Paryżu, odkąd surowa szkoła bizantyjska pod rządami Franków otworzyła się na ornamentykę Orientu. Młody rycerz nie pozdrowił mistrza ani nie podniósł wzroku. Mimo to Rinatowi imponowało jego chłodne czoło ponad miękkimi rysami twarzy obramowanej kosmykami wijących się, spoconych ciemnych włosów. Malarz chętnie zobaczyłby oczy rycerza, lecz skrywały je spuszczone aksamitne powieki. Rinat Le Pulcin odchrząknął głośno, połykając urażoną dumę, i wypakował ze swojego węzełka tygiel, roztartą na proszek barwioną kredę oraz fiolki z gęstymi płynnymi farbami. Zmieszał odcienie, o których mniej więcej wiedział, że będzie ich potrzebował, do rozjaśnienia wystarczyło dodać trochę białej mączki gipsowej, do ściemnienia - mielonego węgla drzewnego. Młoda dama okazywała zrazu żywe zainteresowanie przygotowaniami, jakby znała się trochę na malarstwie, lecz potem jęła się przechadzać po zboczu, a wylegujący się giermek musiał ją zastępować, przybierając taką pozycję, jaką sama zamierzała później przyjąć. Chłopiec półleżał u stóp rycerza w trawie, głowę zawadiacko podparł dłonią, niedbale trzymając za uzdy konie swoich państwa, co wszakże nie przeszkadzało mu spać mocnym snem. Jeden z wierzchowców wsadził łeb w obraz i zaczął skubać jego ucho, giermek łypnął oczami i zmierzył Rinata krótkim spojrzeniem. Ani myślał otworzyć gębę do pozdrowienia, odsunął jedynie na bok końskie chrapy, które mu przeszkadzały, po czym zapadł na powrót w leniwą drzemkę.

Koń będzie zatem stanowił granicę lewej krawędzi obrazu, u góry wznosił się zamek, ale artyście wadziło coś innego, mianowicie pozycja rycerza. Chętnie ustawiłby go za czarnym kamieniem, żeby cios znalazł się pośrodku obrazu. Na tyle swobody w kompozycji powinni się chyba zgodzić, skoro poza tym w ogóle nie zwracali na niego uwagi. Przywołał Gosseta, który przyłączył się do damy na zboczu, wcześniej jednak zostawił wiadomość, żeby malarz zwracał się do niego, gdyby miał jakoweś pytania.

- Cher clerc maudit*[* Cher clerc maudit (franc.) - drogi kleryku o zlej sławie.] - Rinat niechętnie zwrócił się do niego w ten sposób - przesuńcie kamień albo zamek, jeśli nikt poza tym nie ma ochoty się poruszyć.

Na te słowa młody rycerz spojrzał na niego życzliwie i rozkazał giermkowi:

- Filipie, wytnij krzaki rosnące z tyłu! Chciałbym stanąć za tym zamienionym w kamień południem, ale tak, żebym mógł patrzeć w oczy swojej damie, a przy tym nie padał na moją głowę żaden cień.

Rinat podziękował mu uśmiechem, który tym razem został odwzajemniony, a tymczasem chłopiec nazwany Filipem podniósł się z ziemi i wyciągnął z juku zakrzywianą szablę, drogocenny scimitar.*[* Scimitar - zakrzywiana szabla, przeważnie roboty damasceńskiej, z rozszerzoną na końcu głownią.]

- Damasceńska robota! - stwierdził z uznaniem artysta, kiedy młodzieniec odszedł na bok, a giermek jął siec szablą kolczaste zarośla.

Tymczasem podszedł do nich Gosset, kapłan. Rinat wolał od razu uprzedzić wszelkie zarzuty.

- Nie zadałem żadnego pytania - zaczął odważnie, widząc jego zmarszczoną brew, ale chevalier*[* Chevalier (franc.) - rycerz.] przyszedł mu w sukurs.

- Ja dałem polecenie.

Gosset, wzruszając ramionami, pogodził się ze zmianą sytuacji. Na szczęśliwego jednak nie wyglądał. W dole, u stóp góry zamkowej, rozlegały się śmiechy i śpiewy. Pewnie biesiadowało tam jakieś wesołe towarzystwo. Gosset uniósł głowę i zaczął nasłuchiwać; jego twarz spochmurniała.

 

E cels de Carcassona se son aparelhetz. Lo jorn i ac mans colps e feritz e donetz e, d’una part e d’autra, mortz e essanglentetz. Motz crozatz I ac mortz e motz esglazietz. *

[* E cels de Carcasson a... (starofranc.) - A ci z Carcassonne dobrze się uzbroili. / Owego dnia będą przyjmować i rozdawać ciosy. / I po obu stronach będą zbroczone krwią trupy.]

 

Kapłan odszukał wzrokiem podopiecznego, ale młodego rycerza interesowała jedynie odwrotna strona czarnego epitafium odsłoniętego właśnie dzięki wysiłkom giermka.

 

Peireiras e calabres an contral mur dressetz, ąuel feron noit e jom, e de lonc e de letz.

Lo vescoms, cant lo vi, contra lui es corrut e tuit sei cavalier, ąue n ‘an gran gaug agut. *

[ Peireiras e calabre s... - Proce i katapulty wymierzone w wały. / Ostrzeliwują (twierdzę) dzień i noc, z bliska i z daleka. / Kiedy go (króla) ujrzał, nadbiegł wicehrabia / i wszystkich jego rycerzy napełniła radość wielka. („Zdobycie Carcassonne” w: Guilhem z Tudeli, XIII w., anonim. „Wyprawy krzyżowe przeciwko Południu 1209-1219”)]

 

Tylna część budynku była wbita w górskie zbocze, a tawernę stanowiła właściwie sklepiona piwnica bez okien, do której prowadziły strome schody. Przednia część służyła za stajnię, drzwi do połowy wysokości ściany wpuszczały do środka przynajmniej trochę dziennego światła. Powietrze było tak gęste, że dałoby się kroić, choć większość birbantów wymachiwała nie mieczami, tylko kubkami.

 

Baro de Queribus, Xacbert de Barbera, Leon de Combat!*

[* Baro de Queribus... (refren) - Baron z Oueribusu, / Ksakbert z Barbery, / lew w bitwie.]

 

Ryczeli na całe gardło refren pieśni opowiadającej o bohaterze okcytańskich walk o niepodległość, Ksakbercie z Barbery, który wypędzony przez Francuzów z ojczyzny, musiał służyć na obczyźnie królowi Jakubowi Aragońskiemu. Podziw dla Walecznego Lwa stał się tak głośny, że można było zrozumieć tylko strzępy słów. Chodziło o Cjueribus, jego niezdobyty zamek, który wpadł teraz w ręce seneszala*[* Seneszal - najwyższy rangą urzędnik na dworze frankijskim, podlegało mu zaopatrzenie, wojskowość i sądownictwo.] Carcassonne, a tym samym wszedł w posiadanie Korony Francuskiej dzięki zdradzie renegata Oliwera z Termes. Nie mógł tego zmienić nawet jego przyjaciel Jakub Zdobywca. Ale pewnego pięknego dnia król wróci razem z Ksakbertem przez góry i przepędzi okupantów.

Grający na lutni trubadur, który tak mocnymi słowy nakłonił ludzi do wystukiwania taktu kubkami, nie miał, dalibóg, postury wzbudzającego postrach wichrzyciela. Jordi Marvel był raczej karłem, lecz dźwięki wypływające potężnym barytonem z jego zrośniętej piersi nabrzmiewały w najpiękniejszą melodię, od której szorstkim w obejściu mężczyznom stawały w oczach świeczki. Głos śpiewaka podsycał sprzeciw i złość, po czym przechodził w echo grzmotu. Niektórzy z birbantów wskoczyli już na stoły i tańcząc, świętowali tryumf nad Francos*[Francos - Francuzi, Frankowie.] dopóki po zwycięskim pragnieniu nie nastąpiło pragnienie zwycięstwa. Oberżysta dolał wina.

Pośród ciszy, która zapadła pewnie z powodu wyczerpania biesiadników, jakiś głos zawołał:

- A teraz, Jordi, zaśpiewaj nam o parze królewskiej, Roszu i Jezie! Zaraz przyłączyły się inne głosy:

- E viven los infantes del Grial**[ Eviven los infantes del Grial! (okcyt.) - Niech żyją dzieci Graala!]

Trubadur nie wydawał się szczególnie zachwycony tą propozycją. Zamiast uderzyć w struny, podsunął wpierw oberżyście swój pusty kubek.

- Jestem Katalończykiem - mruknął - i chętnie sławię bohaterów z krwi i kości. Ci reyes de paz królowie pokoju, to legenda, głupie urojenie, wymysł faidytów!* [* F a i d y c i (ze średn. łac. faiditus) - banici (por. arab. faida); po dziś dzień używani do krwawej zemsty lub załatwiania zbrojnych sporów w basenie Morza Śródziemnego.] Bezsensowna plotka jak sam Graal!

Oberżysta szybkim ruchem odsunął od niego już napełniony kubek.

- Nie powtarzaj tego po raz drugi! - syknął, jego łapa błyskawicznie wyskoczyła do przodu, chwycił karła za kubrak na klatce piersiowej i pozbawił go oddechu, ściskając za gardło niczym imadło. - Graal jest nadzieją tego kraju!

- Nie ma się co denerwować - wydyszał zastraszony wątły trubadur - ale jakoś nie mogę uwierzyć w tych królów bez królestwa!

Oberżysta poluźnił chwyt i drugą ręką podsunął Jordiemu kubek pod nos.

- Pij, Katalończyku, i śpiewaj - podniósł głos - pieśń o Roszu i Jezie, królach Graala!

Trubadur uderzył więc w struny swojej lutni.

 

Grazal dos tenguatz sel infants greu partenir si fa d’amor camjatz aquest nox Montsahatz.

Grass vida tarras cavalliers coma Roc et belha Yezabel, oltracudar infants Grazal, rassa boratz bratz sporosonde, Roc Trencavel et Esclarmonde. *

*[ Grazal dos tenguatz... (katal.-okcyt.) - Było sobie Graala dwoje pięknych dzieci, / uratowanych z największych niebezpieczeństw / ostatniej nocy w Monsalwacie. / Wielu rycerzy ryzykowało życie / dla Roszą i Izabeli, / dzieci Graala, / odtąd Rosz Trencavel i jego Esklarmunda / są na ustach wszystkich.]

 

Na zboczu poniżej opuszczonego zamku panowała senna cisza, dzięki czemu tekst pieśni było słychać niemal słowo w słowo.

 

Papa di Roma fortz morants peiz vida los Sion pastor magieur vencutz mara sobratz. Byzanz mas branca rocioniers coms Roc et belha Yezabel, oltracudar infants Grazal, rassa boratz ains sporosonde, Roc Trencavel et Esclarmonde.

**[ Papa di Roma... - Papież w Rzymie dybie na ich życie, / chroni ich czarodziejska moc Syjonu, / wiedzie ich nad morskimi głębinami, / Bizancjum leży u ich stóp. / Rosz i Jeza, / dzieci Graala. / Po wieczne czasy krążyć będzie wieść / o Trencavelu i jego Esklarmundzie. (Ballada „Dzieci Graala” Miguela Cortesa).]

 

Młoda dama, która zajęła miejsce giermka, wsłuchiwała się z rozbawieniem w tekst pieśni. Podparła dłonią piękną głowę tak, jak prosił malarz, starając się jej przypochlebić: la belle dormeuse Ale przy takiej rozrywce nie zapadła w drzemkę, tylko jej zielonoszare oczy za ciemnymi rzęsami bacznie śledziły wszystko, co się wokół działo, a na wysokim czole pojawiły się zmarszczki. W oddali na drodze, która prowadziła ku nim pod górę, podniósł się tuman kurzu. Nikt inny nie zwrócił uwagi na zbliżający się w szybkim tempie oddział jeźdźców. Jej młody małżonek stał za kamieniem całkiem pogrążony w rozmyślaniach, deliberując nad czymś, czego nie widziała.

Rinat Le Pulcin nakreślił węglem na płótnie obie postaci, przy czym zastanawiające było, że centralne miejsce przyznał czarnemu kamieniowi. Pochylił go bardziej, niż odpowiadało to rzeczywistości, i z zapałem - omal nie wywichnął sobie przy tym szyi - starał się odcyfrować znaki oraz linie wyryte na ciemnej powierzchni lekką ręką, acz wyraźnie widoczne. Ręce, spod których wyszły niezrozumiałe hieroglify, musiały używać diamentu bądź wypalić runiczne symbole na czarnym epitafium za pomocą niewyobrażalnie gorącego płomienia, jaki potrafi dać tylko skupiona wiązka światła słonecznego. Obrazki wyglądały jak wtopione w powierzchnię - ale malarz nie mógł rozpoznać szczegółów. Promienie popołudniowego słońca padały ukośnie na gładką jak lustro powierzchnię i oślepiały wścibskiego, jakby go chciały ukarać utratą oka.

Gosset, potępiony kapłan, stał za nim, żeby mu nie zasłaniać, w rzeczywistości kontrolował jednak w ten sposób każdy ruch szpachli, którą artysta nakładał teraz farby, aby następnie rozprowadzić je pociągnięciami pędzla i osiągnąć pożądany efekt. Filip, giermek - a może to był paź portretowanej piękności? - leżał już znowu przy koniach i spał. Ćwierkające z podnieceniem zięby zapadały w rozarium, gdzie przeszkadzały pszczołom zbierającym nektar z żółtych pręcików kwiatów, odpowiedzią było rozdrażnione brzęczenie; pająk tkał swoją sieć, a z tawerny u stóp wzgórza zamkowego dobiegał czysty głos trubadura:

 

Grazal los venatz mui brocants desertas tataros furor, vielhs montanhiers monstrar roncatz, mons veneris corona sobenier, coms Roc et belha Yezabel, oltracudar infants Grazal, rassa boratz mons sporosonde, Roc Trencavel et Esclarmonde.

 

Młody rycerz tak był zaabsorbowany oglądaniem kamienia i urzeczony jego silnym czarem, że sam stał jak słup soli. Na tylnej ścianie epitafium, oprócz magicznych znaków pośrodku, znajdowało się wgłębienie. Kształtem przypominało puchar, jakby ręka czarownika wycięła z czarnego kamienia kielich, tak jak wycina się z piersi serce. Naczynie - jeśli chodziło tu o takowe - musiało tkwić w kamieniu co najmniej do połowy, na zewnątrz widoczne jedynie jako relief. Ale uwagi obserwatora nie przykuwało to wgłębienie ani wpuszczony w kamień tajemniczy kielich, tylko źródełko. Sponad wgłębienia wytryskiwała bowiem cienka jak szpilka strużka wody. Dokładnie pośrodku, nie drżąc ani nie przechodząc w kapanie, spadała pionowo i bez jednego rozprysku znikała w nóżce wyimaginowanego pucharu. Srebrny słupek wody stał tak spokojnie, że równie dobrze mógłby płynąć z dołu do góry. Ludzkie oko nie było w stanie tego wychwycić, jedynie mętna siła przyzwyczajenia kazała rycerzowi przyjąć, że srebrzyste źródło jest posłuszne prawom przyrody. Młody człowiek pragnąc się upewnić, że nie ulega omamowi, rozejrzał się dyskretnie na boki, aby sprawdzić, czy nikt go nie obserwuje. Następnie ostrożnie uniósł dłoń, by czubkiem palca przerwać strużkę. Ale ledwo zbliżył się do wgłębienia, niewidzialna siła odgięła mu palec w bok. Kiedy spróbował po raz drugi, ręka zaczęła mu dygotać. Jego wzrok padł na żelazny pierścień, który nosił na palcu. Wiedział, że ten fant miłości wykonany jest z kamienia magnetycznego. Zdecydowanym ruchem zsunął pierścień z palca i ponownie wyciągnął rękę. Tym razem miał wrażenie, że otrzymał bolesny cios, tak gwałtownie jego dłoń odskoczyła z powrotem, choć nie natrafiła na żaden dający się opisać opór w stałej postaci. W tej samej chwili dokoła zaczęły spadać na ziemię płatki kwiatów, co znacznie bardziej przeraziło zuchwalca. Wystraszony zerknął w kierunku swojej damy, lecz ta akurat wodziła spojrzeniem po dolinie, miast czule szukać jego wzroku.

Wyglądało na to, że również mistrz niczego nie zauważył. Młoda piękność - co niezbyt damie przystało - podniosła mały kamyk i rzuciła nim w giermka, który trafiony w głowę zerwał się gwałtownie.

- Filipie! - Potrząsnęła grzywą jasnych włosów. - Któż to widział: dormire in lucern!* *[ Dormire in lucern (lac.) - spać do późna.] - zganiła go. - Przyprowadź mi kapłana!

Poirytowany malarz przerwał pracę. Filip, złajany za sen w ciągu dnia, podniósł się i zmieszany począł rozglądać się za Gossetem, który stał jednak nie dalej niż dwa kroki od jego pani; kapłan już wcześniej zorientował się w sytuacji, podszedł do leżącej wojowniczej amazonki i pochylił się nad nią.

- Nie patrzcie teraz w tamtą stronę - szepnęła - z doliny nadjeżdżają Frankowie, ludzie seneszala Carcassonne, a to nie wróży nic dobrego śpiewakom w tawernie. Pośpieszcie tam i ostrzeżcie tych dzielnych ludzi!

Gosset skinął na Filipa, aby zbliżył się doń z dwoma końmi, i obaj ruszyli z kopyta. Z tawerny dobiegała głośniej niż dotąd pieśń o Roszu i Jezie, którzy wyzwolą kraj z jarzma Kapetyngów.

 

Ni sangre reis renhatz glorants ni dompna valor tratz honor, amor regisme fortz portatz urna totz esperansa mier, coms Roc et belha Yezabel, oltracudar infants Grazal, guit glavi ora ricrotonde, Roc Trencavel et Esclarmonde. *

* [Ni sangre reis... (katal.-okcyt.) - Nigdy dotąd świat nie widział / szlachetniejszego rycerza krwi królewskiej / ani piękniejszej damy mądrego umysłu. / Ich tajemnym królestwem jest miłość, / ażeby zwyciężyła nadzieja dla ludzi. / Rosz i Izabela, / dzieci Graala, / bohaterowie ostatnich godzin, / Rosz Trencavel i jego Esklarmunda. (Ballada „Dzieci Graala”).]

 

Rycerz za czarnym kamieniem nie okazał zainteresowania. Wpatrywał się we wgłębienie kielicha, w którym cienki słupek wody przed jego oczami wznosił się lub opadał, jakby chciał sobie z niego zadrwić.

Dach tawerny, byle jak przykryty sitowiem i gałęziami, przechodził w stok wzniesienia, dzięki czemu w otwartym szczycie budynku mieścił się akurat wózek, którym zwożono z gór siano i słomę. Przez taki właz zrzuca się zazwyczaj paszę zwierzętom w stajniach położonych od frontu, pomyślał Gosset ujrzawszy otwór. Przekazał cugle swego konia Filipowi, a sam ruszył dalej pieszo. Gdyby zszedł do drogi, żeby stamtąd dotrzeć do tawerny, naraziłby się na niebezpieczeństwo, że zobaczą go nadjeżdżający żołnierze albo że straci zbyt dużo czasu. Do tej pory nie dostrzegł wprawdzie żadnego hełmu ani włóczni, które rozbłyskiwałyby wśród drzew, nie przypuszczał jednak, żeby księżniczka się pomyliła. W rzemiośle wojennym młoda dama była dzielniejsza od niejednego wojaka. Kapłan zrezygnował z osłony rzadkiego zamkowego zagajnika i prześlizgnął się pod szczyt budynku ze zbutwiałymi drewnianymi drzwiami, które wisiały krzywo na zawiasach.

Refren ostatniej pieśni, powtarzany wielokrotnie wśród wybuchów śmiechu i hałaśliwych oklasków, docierał na górę wprawdzie stłumiony, lecz słyszał go wyraźnie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin