Miałem Go...!.doc

(39 KB) Pobierz

Miałem Go...!
Peks
 


Dedykowane K.
   
  Niekiedy myślisz, że coś skończyło się na dobre, a to się nawet jeszcze nie zaczęło. Dawno, dawno temu (tj. dwa lata wstecz) poznałem magnetycznego faceta, studenta politechniki...

  ...Używam formuły „dawno, dawno temu”, ponieważ bieg czasu w światku gejowskim zdaje się być znacznie gwałtowniejszy niż to ma miejsce w rzeczywistości. Z chłopakiem, o którym mowa, spotkałem się raz, zimą, w jego mieszkaniu. Wcześniej sporo GGadaliśmy. Miał w sobie czystą męskość – zero przegięcia. Maleńki wzrostem, lecz wielki intelektem, a przynajmniej takie nieodparte wrażenie wywoływał. Seksowne ciacho natychmiast wpadło mi w oko. Rozmowa kleiła się nadzwyczaj dobrze. Pytałem o studia, plany, rodzinę, akceptację własnej orientacji, partnerów, fetysze – słowem: o wszystko. Kolo – rewelacja! Zanim się spostrzegłem, już byłem w nim zabujany. Odprowadził mnie na nocny i... tyle go widziałem. Wszystko dlatego, bo zdradziłem mu, że obudził we mnie jakąś potężną falę, że chcę go częściej widywać i takie tam. To go śmiertelnie przeraziło, więc postanowił zerwać wszelki kontakt. Byłem wściekły na niego, ale w pierwszej kolejności na samego siebie. Jak mógł? Żeby mnie chociaż zaliczył... Och, zbliżałem się do niego na niebezpieczną odległość, gdy tak siedzieliśmy na jego łóżku. Podniecenie poza kontrolą. Miałem w nosie amory, pragnąłem jedynie, by mnie zdominował. Całego.

   Po niespełna dwóch latach zobaczyłem go na koncercie rockowym. Potem jeszcze w pubie, na ulicy i na uczelni. Zaczął mnie „prześladować”. Usiłowałem wyrzucić go z pamięci, jednak bez skutku. Znów zaczynałem go pragnąć – czy kiedykolwiek przestałem? To główny bohater moich fantazji na przestrzeni ostatnich lat.

* * *


  Na sex trzeba się umówić. Czateria / pokój gay / tom.sneaker – i gotowe. Tak pokrótce wyglądała droga do mieszkania pewnego kolesia. Foty niezgorsze, miało być fajnie. Jest godz. 23:00. Dzwoni, że ma problem: współlokator został w mieszkaniu, a on nie chce go wypraszać; nie chce też przyznać, że ustawił się na bzykano. Chce za to, bym poszedł z nim i udawał dobrego znajomego, a tamten na pewno sobie pójdzie.
  Więc idzie ten mój masterek po mnie z dwoma browcami w reklamówce. Co za ciota!!! Widać to z 15-stu metrów! Czemu, jak młokos, zaufałem zdjęciom? Co robić? Iść z nim czy pryskać? No, ale jak się kurwić, to się kurwić. Ryzykuję.
  W kiepsko urządzonym pokoju siedziało już dwóch kolesi. Orgietka, myślę. Ale nie. Nawijamy i nawijamy. Przygrywają nam kieliszki. Z pozostałych przyjemności pewnie nici, toteż piję na umór. Nagle wkracza czwarty. !!!!!!! – to Marcin – !!!!!!!! Serce utkwiło mi między oskrzelami a krtanią. To Marcin S. Ten sam, choć nie taki sam co przed laty. Przyglądam mu się bacznie. Tak, to rzeczywiście on i naprawdę w tym mieszkaniu! Tym razem wystylizowany na skejta, w białych soxikach i bielutkich, smakowitych etniskach, które rozpaliły mnie do czerwoności. Okazało się, że mieszka tu od niedawna. Ale był odmieniony nie tylko zewnętrznie. Z jego ust płynęły same „kurwa”, „szmato” i „wypierdalaj”. Czy to na pewno on? Tej strony jego charakteru nawet się nie domyślałem. Początkowo mnie to zraziło, ale podświadomie wiedziałem, że i tak zrobię dla niego wszystko. W mieszkaniu nikt nie darzył go specjalną sympatią, ale – przyznać trzeba – potrafił wymóc zainteresowanie, atencję i szacun. Kuźwa, to serio on! Po raz pierwszy chlaliśmy wspólnie i razem obrzucaliśmy się wyzwiskami. Ja nie szanowałem siebie, a on nie szanował mnie – czy mógł zaistnieć lepszy układ?

   Do pewnego momentu było całkiem sympatycznie. Na seks grupowy nie ma co czekać, to już odgadłem. Mój niedoszły master, z którym tu przyszedłem, napruty jak bela, lecz zupełnie mi to wisiało – liczył się jedynie M. Niestety, a może stety, nie kojarzył mojej osoby, a przynajmniej tak utrzymywał. Ja pamiętałem każdy szczegół z naszego pierwszego spotkania dwa lata temu. Nie wiem, czy to właśnie robiło na nim wrażenie, czy może był zwyczajnie podpity, ale zaczął ze mną ewidentnie flirtować. Zaledwie po godzinie siedziałem między jego kolanami, głaskany przez delikatne dłonie. Wklinowałem palce w jego buty i gładziłem opaloną skórę stóp. Rzecz nie do pomyślenia dwa lata temu! Wtedy zadeklarował, że nie chce rozpoczynać naszej znajomości od łóżka.
   Tryskałem seksualnością. Na pewno to zauważył. Siedział naprzeciwko na kanapie, a ja klęczałem na podłodze. Założył nogę na nogę, a białe skejciarskie butki przyciągały mój wzrok. W pewnym momencie rozlał trochę wódki na dywan, parę kropel poleciało na buty, spojrzałem, a on bezczelnie zażartował, żebym wylizał. Chciałbym. Tyle czasu czekałem, aby mu się oddać...
   Wstawiony, uradowany, nakręcony – obawiałem się, że odlecę w stratosferę. Sytuacja stawała się jednak coraz mniej przyjemna, bo M. bez przerwy wykłócał się ze współlokatorami. Dochodziła szósta rano, zaproponowałem nocleg u mnie. Zgodził się.
  Runęliśmy na materac. Usnął – całe szczęście tylko na chwilkę. Zaczęło się. Lizanko, pieszczoty, tulenie się, posuwanie, macanie tych partii ciała, które ukrywa się za dnia, aby eksponować je nocą. I to z kim!!! Nazywał mnie swoim „pięćdziesiątym trzecim”. A ja byłem happy, że trafiłem na jego konto. Tego nie miałem w dzisiejszych planach. Włożył swojego rozżarzonego pytonga w moje pośladki i posuwał głębiej, i głębiej, i głębiej, i głębiej, i… Oblizywałem starannie jego stopy, rów, nawet pod pachami, aż stwierdził, że już nie musi się myć. Fantastycznie jest kochać się z kimś i jednocześnie móc się do niego przytulić: z M. miałem i jedno, i drugie. Jednego tylko nie chciał – oralu z połykiem. „Nie znam cię, ale to działa w obie strony”, powiedział. Tak, to był „mój” Marcin! Zawsze przezorny, nigdy nie tracący rozsądku. Wielokrotnie namawiano mnie, żebym zrobił sobie testy na obecność HIV, ale potrzeba mi było słów Marcinka, abym nareszcie się zdecydował. Pozwoliłem, by doszedł, ale – ku mojemu cholernemu zdziwieniu – ja nie mogłem. Pierwsze podejście, druga próba, nawet za trzecim razem nie umiałem ejakulować. Co jest?!? Już 13:00, a on musi zaraz wyjść; pośpiesz się! – krzyczę na siebie w myślach. Nie doszedłem, a on ulotnił się. Podał mi rękę i powiedział: „Dzięki” – już ja znam to „dzięki”, oznacza tyle, co „byłeś niezłą szmatą, ale więcej się nie spotkamy”.
   Naprawdę miałem nadzieję, że zapyta chociażby o numer mojego telefonu...
   Gdy tylko wyszedł, zacząłem onanizować się fantazjując o nim i spuściłem się bez najmniejszych przeszkód. Dlaczego nie udało się przy nim? Czyżby jego druga, nowo odkryta natura tak na mnie podziałała?
  To chyba Kayah śpiewała: „I choć nie jest tym, kim kiedyś był, nie będzie tym, kim teraz jest”. Może jednak istnieje szansa, że znów będzie taki, jak dawniej? Może jest na to jakiś sposób?
   Nie wiem. Chcę tylko, by znów przyszedł.
                                                                                                      peks

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin