Steele Jessica - Zaręczyny na niby.pdf

(1111 KB) Pobierz
171842848 UNPDF
Jessica Steel
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zaręczyny na niby
Nie jest łatwo prowadzić samochód, gdy w głowie
kłębią się myśli - trudne, przeczące sobie nawzajem, w
dodatku nie najweselsze. Długą podróż z lotniska
Heathrow do północnej Walii Varnie odbywała w tym
stanie ducha. Na domiar złego popsuła się pogoda. Na
szosę opadła mgła. Zapadał iście listopadowy wieczór
- szary, mokry, smętny. W sam raz, by człowiek poczuł
się jeszcze gorzej. Varnie liczyła na dotarcie do Aldwyn
House w Denbigshire w rekordowym czasie, lecz zła wi­
doczność przekreśliła te nadzieje. Szybka jazda w takich
warunkach byłaby czystym szaleństwem.
Opuszczając lotnisko, Varnie nie zamierzała wcale je­
chać do Walii. W pierwszej chwili, bez zastanowienia,
ruszyła w drogę powrotną do rodzinnego domu pod
Cheltenham. Jechała już godzinę, gdy nagle się zawaha­
ła. Rodzice byli przepracowani. Życie zafundowało im
masę stresów i napięć, a teraz, gdy przeszli wreszcie na
emeryturę i zaczynali wypływać na spokojniejsze wo­
dy, naprawdę nie należało przysparzać im zmartwień.
6
Jessica Steele
Zaręczyny na niby 7
Ostatnimi czasy mieli aż nadto powodów do niepokoju, począwszy od
wypadku samochodowego, któremu uległ jej brat, a skończywszy na kłopotach
zdrowotnych ojca... Skoczyło mu ciśnienie... A Johnny... szczerze mówiąc,
zawsze był o krok od jakiegoś nieszczęścia. Tym razem, choć rozbił samochód,
wyszedł z katastrofy bez szwanku, ale i tak wszyscy martwili się o niego. No i
jeszcze ta sprawa z hotelem rodziców. Zaczął przynosić straty i musieli podjąć
decyzję o sprzedaży. Zaraz potem zmarł dziadek Sutton. Los jakby się uwziął.
Jednakże, patrząc na to wszystko z jaśniejszej strony... Cóż, hotel w końcu
udało się sprzedać, a Johnny - to już prawdziwy cud - choć miał dwadzieścia
pięć lat i nigdy nie zagrzał dłużej miejsca na żadnym stanowisku, znalazł sobie
swoją niszę i zdobył stałą pracę, którą szybko polubił. Rodzice mogli więc
spoglądać w przyszłość z nadzieją na spokojniejsze życie. W pełni na nic
zasługiwali. A zatem - Varnie uzmysłowiła to sobie z całą ostrością - nie powinna
ich martwić. Nie powinna wracać do domu, by tam lizać rany. Choćby była
nawet najlepszą aktorką świata, nie umiałaby ukryć, że jest rozbita. A poza tym
rodzice nie spodziewali się jej wcześniej niż za dwa tygodnie.
Błyskawicznie zmieniła kurs, wspominając z roztkliwieniem poranek. Rodzice
stali uśmiechnięci na podjeździe nowego domu i machali na pożegnanie.
Uśmiechała się również, podekscytowana perspektywą spędzenia
dwutygodniowych wakacji z Martinem.
Martin ciężko pracował, toteż rzadko kiedy pozwalał sobie na urlop. Teraz
też zdecydował się na wspólny wyjazd tylko dlatego, że udało mu się połączyć
wypoczynek ze sprawami służbowymi. Popołudnia mogliby spędzać razem, a to
pozwoliłoby im poznać się bliżej. Varnie uznała to za zrządzenie losu. Rano
rozsadzała ją radość, ale teraz... Daleko jej było do pogody ducha. Całe
szczęście, że w skrytce samochodowej zauważyła klucze do Aldwyn House.
Zostawiła je przez roztargnienie, gdy wracała stamtąd ostatnim razem.
Myślała o sobie jak najgorzej. Głupia gęś, kompletna kretynka! Jak w ogóle
mogła... Wielkie nieba! Gdyby nie zaczęło jej trochę irytować, że Martin Walker się
spóźnia, leciałaby z nim teraz samolotem do Szwajcarii.
Martin prosił, żeby nie telefonowała do niego do pracy. „Mamy masę roboty,
jestem wciąż gdzie indziej, więc i tak mnie nie złapiesz" - mówił. Dostosowała się
do tej reguły i aż dotąd nigdy jej nie złamała. Spróbowała zatem dodzwonić się na
komórkę, ale telefon był wyłączony. Co tu robić? Zniecierpliwiona kręciła się po
terminalu z walizką w ręku, aż w końcu poszła kupić gazetę. Usiadła i na
moment zapomniała o Martinie. Jej uwagę przykuło zdjęcie na pierwszej
stronie. Przedstawiało dwóch mężczyzn, między którymi doszło do bójki.
8 Jessica Steele
Zaręczyny na niby 9
Z podpisu wynikało, że napastnikiem był nie kto inny, jak
nowy szef jej brata, Leon Beaumont. Fotograf uchwycił
moment, gdy po ciosie Beaumonta uderzony człowiek
zwalił się na ziemię. Okropność!
Szybko przeczytała prasowe doniesienie. Wynikało z
niego, choć dziennikarz posłużył się typowym eufemi­
zmem: „można domniemywać", że Leon Beaumont miał
romans z jedną ze swych pracownic - z boku zamieszczono
zdjęcie Antonii King, bardzo efektownej brunetki - i jej mąż
dowiedział się o zdradzie. Dlaczego na ziemi, trzymając
się za twarz, leżał spoliczkowany Neville King, a nie
Beaumont, można się było tylko domyślać. Jednakże
Beaumont wyglądał groźnie i widać było, że chętnie
kontynuowałby walkę.
Varnie straciła nagle zainteresowanie dla całej tej historii.
Co ją mógł obchodzić jakiś furiat, choćby nawet był
pracodawcą jej brata? Owszem, Johnny go uwielbiał,
jednak... Oj, naprawdę... Zerknęła na zegarek i pomyślała,
że jeśli w ogóle chce się dodzwonić, to czas najwyższy,
żeby zacząć działać. Za dziesięć minut centralka w firmie
Martina kończyła pracę. Varnie odczekała jeszcze trzy
minuty, lecz Martin się nie pojawił. Miała naprawdę dość
tego czekania. Na litość boską, co się dzieje... Twierdził, że
co prawda wziął urlop, ale musi jeszcze... E tam! Wyjęła
telefon komórkowy i wystukała numer do firmy. Wypadało
tylko mieć nadzieję, że no-
wa sekretarka nie urywa się z biura dziesięć minut przed
końcem pracy. Telefonistka z centrali połączyła Varnie z
sekretariatem.
-Halo. - Varnie przypomniała sobie raptem imię se­
kretarki. - Czy rozmawiam z Becky?
-Tak, to ja - odpowiedział jej miły, dziewczęcy głos.
-Czy zastałam Martina? Może jest przypadkiem gdzieś
w pobliżu?
-Oj, nie. Wyszedł dawno temu. - Varnie odczuła ulgę, lecz
zanim zdążyła podziękować, powiedzieć „do widzenia" i
rozłączyć się, usłyszała: - Pani Walker, tak? Czy jest już
pani z dziećmi w Kenilworth? Wszystko w porządku?
-Nie... - wybąkała Varnie. - To znaczy... - Jaka znowu
pani Walker? - myślała gorączkowo. Matka Martina? Ale...
dzieci?
-Och, rozumiem. Przepraszam, nie przedstawiłam się.
Wzięła mnie pani za kogoś z rodziny Martina - po­
wiedziała spokojnie. Pięć lat pracy w hotelu nauczyło
ją maskować niepokój i szybko reagować na nieprzewi­
dziane sytuacje.
-Proszę wybaczyć - odpowiedziała Becky. - Naprawdę
przepraszam za pomyłkę, tylko że... pani Walker. ..
Melanie była tutaj ze swymi pociechami w porze lunchu.
Wybierała się z dziećmi do matki, miała tam zamieszkać
na czas nieobecności męża.
Varnie przeżyła taki szok, że aż zaniemówiła. To, cze-
10
Jessica Steete
Zaręczyny na niby
11
go dowiedziała się przed chwilą, dosłownie nie mieściło się jej w głowie.
-Rozumiem - wydusiła z trudem. - To znaczy... Nie, to chyba jakaś
pomyłka. Martin jest żonaty?
-Oczywiście - przyznała prostodusznie Becky. - Są z Melanie taką
szczęśliwą parą... Oczywiście wolałby nie zostawiać żony samej, ale praca
to praca, więc...
Varnie błyskawicznie przerwała połączenie. Wyłączyła komórkę i usiadła
kompletnie oszołomiona. To jakieś nieporozumienie, zupełna bzdura. Na litość
boską, przecież Martin twierdził, że ją kocha, że ten wyjazd, te dwa tygodnie
pozwolą im nareszcie nacieszyć się sobą. Tak czekała na ten urlop. Martin był
bardzo zajęty, spotykali się jedynie wtedy, gdy bawił w Cheltenham przejazdem,
załatwiając sprawy służbowe... Nocował wtedy w hoteliku Metcalfe'ów.
Rodzice szybko go polubili. Gdy powiedziała, że ten wypad ma wynagrodzić
jej i Martinowi wszystkie weekendy, kiedy nie mógł wyrwać się z Londynu,
życzyli jej wszystkiego najlepszego. Nie dziwiło ich wcale, że Martin jest
nieustannie zajęty i pracuje nawet w soboty i niedziele. Znali tę sytuację aż nadto
dobrze z własnego życia. Prowadzenie hotelu oznaczało pracę na okrągło przez
siedem dni w tygodniu. Tak, wszystko to prawda, ale... do serca Varnie zaczęły
się wkradać wątpliwości. Usiłowała sobie przypomnieć choćby jeden weekend,
który - mimo wszystko - zdołali spędzić razem... Nie zdarzyło się to ani razu.
Dlaczego? Czy Martin rzeczywiście pracował na okrągło, czy też - jak mogłoby
wynikać z tego, czego przed chwilą się dowiedziała - wolne dni spędzał z żoną i
dziećmi? Dzieci?! Varnie poderwała się na równe nogi, przeszła dwa kroki i
nagle spostrzegła Martina. Szedł szybko w jej stronę, uśmiechając się
rozbrajająco.
- Bardzo, ale to bardzo cię przepraszam, moje ty ko-
chanie. Okropne są te korki.. - Chciał ją objąć, lecz
ostudziła go mina Varnie. - Co ci...
- Powiedz mi jasno - ucięła. - Jesteś żonaty?
Zmieszał się wyraźnie, a Varnie zrobiło się zimno.
Nie wiedzieć czemu, spodziewała się błyskawicznego zaprzeczenia.
-Hej, co jest grane? - Z przekornym uśmiechem usiłował wziąć ją za rękę.
-Jesteś? - powtórzyła, nienawidząc się za to, że gdyby powiedział: „Nie",
gotowa mu była uwierzyć.
- No... Jesteśmy w separacji. - Prędko wziął się w garść. - Rozwodzimy się.
Nie widziałem się z nią od bardzo dawna, ale zaraz po naszym powrocie
nadam szybszy bieg całej sprawie.
Varnie poczuła, że zamienia się w bryłę lodu. Sięgnęła po walizkę.
- Żegnam cię - powiedziała. Domyślił się chyba, że
12
Jessica Steele
Zaręczyny na niby 13
wszystko, co ewentualnie miałby do powiedzenia, padnie w próżnię i że Varnie
ma w nosie jego samego i jego kłamstwa, gdyż nawet nie usiłował jej zatrzymać.
I faktycznie, nie obchodziło jej nic, co mógłby powiedzieć. Czuła obrzydzenie,
wstręt, mdłości. Najtrudniej było oswoić się z myślą, że tak łatwo dała się
wykołować. Że również rodzice, ludzie o niebo od niej mądrzejsi i wielce
doświadczeni, pozwolili się nabrać i wziąć na lep zwodniczego uroku Walkera.
Kompletnie zdruzgotana dotarła do swego samochodu. Martin żonaty?! Tak,
był żonaty i... dzieciaty, a z nią.., Z nią się tylko pokątnie umawiał. Ot, przelotne
spotkania przy okazji służbowych wyjazdów. Ale... mieli przecież razem
wyjechać! Uzgodnili to z sobą, chciała tego... Na litość boską! Zrobił z niej
idiotkę, oszukał rodziców. Wróciła myślami do czasu, kiedy się poznali.
Zatrzymywał się na noc w ich ładnym i stosunkowo niedrogim hoteliku.
Któregoś wieczoru obsługiwała gości w barze. Podała mu drinka, zaczęli
rozmawiać. Powiedział, że ma trzydzieści cztery lata, ale wciąż nie jest
ustawiony i pracuje na okrągło, żeby rozkręcić własny biznes. Zwierzyła się
rodzicom. Przyjęli to ze zrozumieniem. Czy w młodości nie postępowali tak
samo? A teraz? Czy nie żyli podobnie? I póki hotel, dopiero niedawno, nie został
wystawiony na sprzedaż i nie znalazł nabywcy, harowali dzień i noc.
Chętnych do kupna małych, prywatnych hoteli nie ma tak wielu, więc trzy
miesiące później borykali się dalej z jego prowadzeniem. Martin stał się częstym
gościem. Zaczął interesować się Varnie. Polubiła go. Rodzice cieszyli się, gdy
czasem zatrzymywał się na dwie kolejne noce - był to zawsze jakiś dochód - a
obsługę miłego gościa powierzyli córce. I tak się to wreszcie potoczyło, że Varnie i
Martin zostali parą. Dzwonił do niej codziennie, zazwyczaj około trzeciej po
południu, gdy zajmowała się w biurze księgowością czy wypisywaniem menu na
maszynie. Bardzo się starała być w tym czasie na miejscu, chociaż od zawsze
stawała do pracy, gdy ktoś z personelu zawiadamiał, że nie może przyjść na
swoją zmianę, bo ma kłopoty. Oboje, i ona, i Martin byli wciąż bardzo zajęci
pracą, wydawało się więc, że mimo wzajemnego zauroczenia znajomość ta
pozostanie sympatią, niczym więcej.
Któregoś dnia do hotelu zadzwoniła z Aldwyn House gosposia dziadka
Suttona. Powiedziała, że kiedy przyszła, leżał na podłodze w salonie, wezwała
więc lekarza. Dziadek, czego należało się spodziewać, nie zgodził się na
hospitalizację, toteż Varnie z matką natychmiast do niego pojechały.
Varnie poczuła ucisk w gardle, przypominając sobie ten straszny czas.
Dziadek Sutton zmarł trzy dni później. Bardzo go kochała. Z najbliższej rodziny
miał tyl-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin