IPN - Marek Jerzman – „A gdyby to było nasze dziecko.pdf

(317 KB) Pobierz
Biuletyn_3_2009_OKLADKA_1.indd
M AREK J ERZMAN
„A GDYBY TO BYŁO
NASZE DZIECKO?”
Gdy Stella Zylbersztajn miała piętnaście lat, trafi ła do getta
w Łosicach, gdzie, jak mówi, została „antysemitką”. Uciekła w dniu
likwidacji getta i przez dwa lata ukrywała się u 25 polskich ro-
dzin. Po wojnie, dzięki jej staraniom, 23 Polaków otrzymało medale
Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.
– Rodzice nauczyli mnie rozumieć świat, ale nie nauczyli kochać – mówi Stella Zylber-
sztajn. Wewnętrzny głód wiedzy i głębokiej wiary był stale obecny w jej życiu. Rodzice
Stelli byli ateistami. Ojciec sympatyzował z socjalistyczną partią Bund i wierzył, że w Rosji
Stalina jest równość, sprawiedliwość i dobrobyt.
Rodzice wysłali córkę do najlepszej w Łodzi Szkoły Powszechnej im. Elizy Orzeszkowej
– polskiej szkoły dla żydowskich dzieci. Nawet w święto Jom Kippur ojciec przyprowadził
ją na lekcje. Nikt inny, poza Stellą, nie przyszedł.
– Czułam się Polką – mówi o latach nauki w szkole powszechnej. Była zaskoczona, gdy
na łódzkiej ulicy starszy chłopak napadł ją słowami „parszywa Żydówka”. Odgryzła się
ostro świetną polszczyzną, co wprawiło napastnika w konsternację.
Wychowywana przez ojca w szacunku do prawdy, pragnęła być do niego podobna. Czy-
tając Konstytucję RP, zdziwiła się zapisem, że prezydentem Polski może być każdy oby-
watel bez względu na płeć i wyznanie, ale powinien złożyć przysięgę na Ewangelię. Po-
dobną, krytyczną opinię miała też po sobotniej wizycie w księgarni. Sprzedawca, pobożny
Żyd, wskazywał poszukiwane książki i prosił, aby pieniądze położyć na stole pod obrusem.
W szabas religia zakazywała Żydom pracy.
Echa antysemickich zdarzeń lat trzydziestych w szkole im. Elizy Orzeszkowej odbie-
rano bardzo aktywnie. Gdy na uczelniach pojawiło się getto ławkowe dla Żydów, wszyscy
uczniowie na znak protestu cały dzień stali podczas lekcji. Ojciec Stelli uważał, że przejawy
antysemityzmu są haniebne, ale twierdził również, że w pewnej mierze sami Żydzi byli temu
winni, bo pozwalali sobie na nieuczciwość w interesach, które prowadzili z Polakami.
W Łosicach
Wybuch wojny zaskoczył wszystkich. „Silni, zwarci, gotowi” okazali się Niemcy. – Nie-
nawidziłam ich – wspomina Stella. Łódź przyłączono do Rzeszy, a z pobliskiego domu,
gdzie był niemiecki komisariat, często dobiegały krzyki torturowanych ludzi. W listopadzie
1939 r. ojciec zdecydował się na ucieczkę do Związku Sowieckiego. Gdy przysłał list, Stella
z matką pojechały do Sarnaków nad Bugiem i przez cały styczeń oczekiwały na przekrocze-
nie granicy. – Wszyscy dookoła mówili po żydowsku, a ja nic nie rozumiałam – wspomina
Stella.
W lutym 1940 r., gdy już przekonały się, że nie mają szans na przedostanie się przez gra-
nicę, pojechały do pobliskich Łosic. Żydzi stanowili w tym miasteczku większość. Mieszkał
tam wujek Stelli, Alter Beckerman. Do jego karczmy przychodzili komuniści żydowscy,
57
262927510.003.png
którzy jesienią 1939 r. uciekli do
Związku Sowieckiego, ale też szybko
wrócili. – Wyleczono nas z komuni-
zmu – mówili z goryczą.
– Zarabiałyśmy z mamą, robiąc na
drutach – opowiada Stella. Pracowała,
a w wolnych chwilach dużo czytała.
Jedną książkę „pożerała” przez dwa
dni. Chociaż już rozumiała język ży-
dowski, to celowo go nie używała, aby
nie stracić dobrego, polskiego akcentu.
Opłacało się. Wielokrotnie jeździ-
ła do Warszawy, szmuglując żywność.
Zaświadczenie meldunkowe pożyczała
jej sąsiadka Władysława Piotrowska, gdyż Żydzi nie mogli podróżować. Czuła się tak pew-
nie, że raz pojechała bez dokumentów, przebrana za wieśniaczkę. Szpicel na dworcu wskazał
ją Niemcom i wpadła. Na posterunku udawała, że nie rozumie pytań ofi cera o „legityma-
tion”. Gdy Niemiec zmagał się ze sznurkiem na pakunku z mięsem, krzyknęła z tupetem:
– Czego wy wreszcie ode mnie chcecie? Puścili ją.
W listopadzie 1941 r., będąc w Warszawie, wybrała się do getta, by odwiedzić rodzinę.
Weszła przez dziurę w murze: podsadził ją policjant granatowy, a po drugiej stronie pomógł
zeskoczyć policjant żydowski. Za pomoc zapłaciła po 20 zł.
Uderzyło ją przede wszystkim to, że ulice były pełne ludzi, którzy spacerowali bez celu.
Prawie w każdej bramie leżał półnagi człowiek, opuchnięty z głodu. Widok kobiet jak patyki
– zrobił na niej straszne wrażenie. Ciocia Estera, niegdyś tęga kobieta, była jak cień. Całą
rodzinę utrzymywał czternastoletni Izio, który pracował fi zycznie. On jeden miał pracę.
W kawiarni na Lesznie spotkała się z ciocią Zajdową, współwłaścicielką tego lokalu.
Było elegancko i pogodnie. – Kandelabry z płonącymi świecami, ktoś grał tango na pianinie,
kilka par tańczyło – opowiada Stella. Kelnerka podała kawę z pysznym sernikiem.
Gdy wracała z getta, zaczepił ją polski chłopak, który zażądał pieniędzy. Zapłaciła. Po
powrocie do Łosic nikomu nie opowiedziała o tragedii warszawskiego getta. – Nie chciałam
wywołać paniki – tłumaczy Stel-
la. Sama nie mogła spać, budziły
ją koszmary. Słyszała jęki kona-
jących z głodu i taneczną muzy-
kę. „Wydawało mi się, że tylko
Żydzi mogą być tak obojętni na
cierpienia swych braci” – napi-
sała we wspomnieniach A gdyby
to było Wasze dziecko? , dodając:
„Niestety, różne wypadki w get-
cie (łosickim) potwierdzały to”.
Na początku 1942 r. przeby-
wała w Łosicach grupa kilku-
dziesięciu uciekinierów z war-
szawskiego getta. Wielu z nich
W łosickim getcie
Likwidacja łosickiego getta – 22 VIII 1942 r.
58
Fot. z archiwum J. Rumika
262927510.004.png 262927510.005.png
żebrało w mieście i okolicy, co nie podobało się Judenratowi. Miejscowi przywódcy żydow-
scy uznali, że jest ich zbyt dużo i poprosili Niemców, aby ich wygonili. – Żebracy stali pod
łaźnią, a naprzeciw nich milczący członkowie Judenratu – opowiada Stella. Znajomy Stelli,
nosiwoda Abram, poprosił ją, by zaopiekowała się trójką jego dzieci. Abram zmarł, podob-
nie jak inni wypędzeni, w czasie forsownego marszu do Warszawy.
Łosiccy Żydzi wrogo odnosili się do rodaków, którzy lekceważyli tradycję. Gdy więc
w jedną z sobót Stella wyszła po wodę do studni na rynku, osaczyło ją ze dwudziestu or-
todoksyjnych żydów w chałatach. Przeklinali dziewczynę, „że pracuje w sobotę i nie mówi
po żydowsku”. Przeklinali też jej ojca, „że taką gojkę wychował”. – Wróciłam do domu
rozdygotana, pełna wstrętu do nich – wspomina. Ale zapamiętała również to, że krzyknęła
na nich, iż nie mają prawa wtrącać się do niej i jej ojca.
Czytając różne książki, natrafi ła na biografi ę syjonisty Teodora Herzla. O książce tej
dużo rozmawiała z mamą, która pewnego razu powiedziała, że po wojnie Stella też wyjedzie
do Palestyny. – To, że opętany Hitler wsadził mnie do getta, nie czyni mnie Żydówką. Czuję
się Polką – oponowała w myślach, nie chcąc sprawić przykrości kochanej matce.
Stella coraz bardziej odczuwała głód wiary. „Namiętnie zaczęłam szukać Boga. Wie-
działam, że nie znajdę go u Żydów. Ich sposób praktykowania religii odpychał mnie. Prag-
nęłam być ochrzczona, choć przypuszczałam, że Żydzi mnie za to ukamienują” – zapisała
we wspomnieniach.
Gdy wiosną rozpoczęły się wywózki z warszawskiego getta do Treblinki, łosickim
Żydom zakazano korzystania z poczty. Letnie dni przyniosły złudny spokój – do soboty,
22 sierpnia 1942 r.
– Obudziłam się o godz. 3 w nocy – opowiada Stella. Na rynku stało kilku policjantów.
Potem przyszedł kuzyn Nehemia, który był w policji żydowskiej. Kazał wziąć osobiste rze-
czy i zgromadzić się na rynku. Kilka tysięcy Żydów było strzeżonych przez prawie pięćdzie-
sięciu Niemców.
– Wiedziałam, że ucieknę. Kiedy kobiety i dzieci wsiadały na wozy, ja popędziłam ulicz-
ką do ogrodu Piotrowskich. Mama bała się, strach ją sparaliżował – mówi Stella.
Tułaczka
Ukryła się w wysokich łopianach. Leżała, nasłuchując strzałów z pobliskiego rynku.
Około godz. 15 kolumna Żydów, eskortowana przez Niemców i żydowską policję, opuści-
ła miasto. Wieczorem pani Piotrowska przyniosła jedzenie. Pierwszą noc Stella spędziła
w pobliskim Świniarowie u znajomych gospodarzy – Śmieciuchów. Po śniadaniu poszła do
Wyczółek. W drodze zaczepił ją nieznajomy mężczyzna, który zaproponował schronienie
w swojej stodole. Był to Wacław Radzikowski z Szańkowa.
– Nie wiedziałam, że na niedzielnym kazaniu ksiądz wspomniał o ciężkim losie Żydów
– mówi Stella.
U Radzikowskich czuła się bezpiecznie. Miała świadomość, że każdy dzień jest darem,
a gospodarz naraża całą swoją rodzinę na rozstrzelanie. Wstawała już o godz. 4 rano, aby po-
magać w domu i robić na drutach, młodsze dzieci uczyła czytać. Do nauki służył katechizm,
jedyna książka w domu. Gdy trafi ł w jej ręce, przeczytała go jednym tchem.
Spokój trwał trzy tygodnie. W nocy, 14 września, Stella uciekła, słysząc strzały na po-
dwórku. Noc spędziła w lesie, a rano przekradła się do Wyczółek, do sołtysa Hieronima Ka-
lickiego. Okazało się, że w nocy wystraszyli ją złodzieje, którzy przyszli do Radzikowskich
kraść świnie. Strzelali do psa, który szczekał na napastników.
59
262927510.006.png
– Aniela Kalicka przyjęła mnie jak własną córkę. Obiad na białym obrusie i łóżko z po-
ścielą, to była rozkosz – wspomina Stella.
Sołtys Kalicki odnalazł matkę Stelli i sprowadził ją do Wyczółek. Była w tzw. małym
getcie w Łosicach. Zdołała uciec z kolumny maszerującej do Siedlec, potem szukała córki
w okolicznych wioskach.
– Na przywitanie popłakałyśmy się – opowiada Stella. Za radą matki utleniła włosy i za-
częła chodzić do kościoła. Ofi cjalnie była Polką z Łodzi, ale ludzie zaczęli plotkować i w li-
stopadzie postanowiła odejść. Kalicki przygotował pożegnalną kolację, na której pojawił się
gestapowiec z kochanką. Przejeżdżał i wstąpił do sołtysa. Stella uciekła do kuchni, ale gdy
Niemiec sobie podpił, wyciągnął ją do tańca. – Był pijany, nie rozpoznał mnie – mówi Stella.
Po rozstaniu z Kalickimi, Stella trafi ła do wsi Bolesty, gdzie zatrzymali ją granatowi
policjanci, Parzyszek i Rutkowski. Uratowała ją złota pięciorublówka. – Jesteś siostrzenicą
Beckermana, ale masz dobry polski akcent, idź dalej, gdzie cię nie znają – poradzili policjan-
ci, sugerując, aby podawała się za uciekinierkę z Zamojszczyzny.
– Chodziłam po wioskach, szukając pracy – wspomina Stella. W zimowy wieczór zapu-
kała do domu Izdebskich, którzy okazali się niezwykle serdeczni. Mieli jedną izbę, której
połowę zajmowały zwierzęta, trójka bosych dzieci spała na zapiecku.
– Traktowali mnie jak rodzinę – mówi Stella, ale czuła z każdym dniem ich rosnący strach.
Po dwóch tygodniach pożegnała się z nimi, a Izdebski odwiózł ją do kuzyna w Krzesku. Potem
znowu była w Szańkowie u Kazimierza Gałeckiego, szwagra Radzikowskiego. Spotkała się
z matką, jak się okazało, po raz ostatni. W marcu 1943 r. matkę Stelli wydał syn leśnika w Bo-
lestach. Była bita, ale nie zdradziła, kto ją przechowywał. Niemcy rozstrzelali ją na kirkucie.
Chrzest
Stella wędrowała po wioskach. – U jednych byłam noc, u innych mieszkałam kilka tygo-
dni – opowiada. Jesienią 1943 r. trafi ła do Mariana Piechowicza w Kornicy pod Siedlcami.
Gospodarstwo leżało na uboczu, pod lasem. Gdy Piechowicz zobaczył Stellę, przestraszył
się. Jego żona Lucyna była spokojna. – A gdyby to było nasze dziecko? – zapytała męża.
Stella pomagała w domu i uczyła dzieci czytać, pisać oraz pacierza. Miała swój pokój
i czas dla siebie. W niedzielę chodziła do kościoła do Radzikowa. Nie znała liturgii, dlatego
stała na chórze. Gdy po kilku miesiącach ludzie zaczęli szeptać, że u Piechowiczów mieszka
Żydówka, opowiedziała o tym wikaremu, ks. Czesławowi Chojeckiemu. W najbliższą nie-
dzielę proboszcz Zygmunt Wachulak powiedział w czasie kazania: – Gdy wam każą wyda-
wać Żydów, nie wolno wam tego czynić, bo mają te same nieśmiertelne dusze. Musicie im
pomóc, dać żywność, odzież i przenocować.
Na wsi przestali gadać i znowu czuła się bezpiecznie. Sąsiad Czesław Gorzała zaprosił ją
na rekolekcje wielkopostne, które głosił marianin z Warszawy, ks. Henryk Suleja. – Piekło
to jest stan duszy, która wie, że Bóg jest, ale nie może Go kochać – usłyszała.
– Tak właśnie czułam się w getcie w Łosicach, byłam „głodna” Boga – mówi Stella. Po
Mszy podeszła do rekolekcjonisty i poprosiła go o chrzest. Ksiądz Suleja skierował Stellę do
proboszcza. Przez ponad miesiąc przygotowywała się do chrztu. Przyjęła go w zamkniętym
kościele po Mszy św. w sobotę przed Zielonymi Świątkami.
– Z ks. Chojeckim i rodzicami chrzestnymi było nas czworo – uśmiecha się Stella. Niem-
cy odeszli w połowie lipca 1944 r. Akurat do Piechowiczów przyjechali goście, więc Stella
poszła spać do stodoły, na siano. Gdy obudziła się rano, na klepisku pokotem spali czerwo-
noarmiści.
60
262927510.001.png
Biały Hermon
Hajfa, ciepłe popołudnie, rozmawiam
ze Stellą na balkonie jej domku. – W Pol-
sce odnalazłam Boga, a tutaj, w Izraelu,
swoje miejsce na ziemi – mówi szczup-
ła, niska kobieta. Ma 82 lata. Z balkonu
widać portową zatokę oraz Galileę. Przy
dobrej widoczności można dostrzec Akkę
i ośnieżony Hermon na libańskiej granicy.
Oglądamy zachód słońca i jednocześnie
rozmawiamy.
Stella zdała maturę w 1945 r. Ponieważ
kiedyś przeczytała Dzieje duszy św. Teresy
od Dzieciątka Jezus, która stała się dla niej
duchowym przewodnikiem, postanowiła
wstąpić do klasztoru karmelitanek bosych
w Poznaniu. W szóstą rocznicę likwidacji
getta w Łosicach, 22 sierpnia 1948 r., wło-
żyła habit zakonny.
W Karmelu czuła się szczęśliwa. Pracowała, modliła się i czytała. Szczególnie pasjono-
wał ją Stary Testament, przedstawiający m.in. dzieje narodu wybranego. Poznała też o. Da-
niela, Żyda, który działał w ruchu oporu, potem ochrzcił się i wstąpił do karmelitów. Był
znanym i szanowanym kapłanem, na jego kazania przychodziły tłumy ludzi. Gdy w latach
pięćdziesiątych wyjechał do Izraela, zaskarżył w Sądzie Najwyższym ministra, który odmó-
wił mu przyznania obywatelstwa. Przysługiwało ono, zgodnie z prawem powrotu, każdemu
Żydowi. Zakonnik przegrał, otrzymał obywatelstwo, ale bez wpisu „Żyd”. W Polsce i Izraelu
było o tym głośno.
– Decyzję podjęłam szybko – mówi Stella. Sprawcą był ks. Edward Szymanek, który po piel-
grzymce w Izraelu namówił ją, aby powróciła do „kraju ojców”. Szybko otrzymała wizę, ale mu-
siała zrzec się polskiego obywatelstwa. – Płakałam, gdy wyszłam na ulicę – wspomina Stella.
W 1969 r. była już w Izraelu. Zwiedzając Ziemię Świętą , zapragnęła poznać język przod-
ków. W betlejemskim Karmelu bezskutecznie prosiła o. generała karmelitów o możliwość
wychodzenia do szkoły na lekcje hebrajskiego. Potem była w Hajfi e, gdzie wszystkie siostry
zakonne mówiły po francusku. – Dlaczego śpiewamy psalmy po łacinie, a nie w języku Da-
wida? – dziwiła się głośno, gorsząc niektóre siostry. Po dwóch latach pobytu w klasztorze
w Hajfi e poprosiła o zgodę na wystąpienie z zakonu.
Konsulat w Hajfi e
– Początki świeckiego życia były trudne. W Karmelu spędziłam 24 lata – tłumaczy Stella.
Podjęła pracę jako pielęgniarka w domu opieki społecznej. Rozpoczęła też naukę hebrajskie-
go, studiując zarazem fi lozofi ę i historię Bliskiego Wschodu. Zakupem domku na Neve Joseph,
dzielnicy biedoty i prostytutek, zaskoczyła nawet swoich przyjaciół. Gdy zaś arabscy studenci
zostali jej lokatorami, sąsiedzi Żydzi byli przerażeni. Ale po roku–dwóch przestali się bać.
– Pytali, czy nie mam dla nich lokatorów? – opowiada Stella.
Aziz poznał Stellę w 1983 r. w osadzie Neve Shalom (Oaza Pokoju), stworzonej przez
dominikanów dla rodzin żydowskich i arabskich. Był, podobnie jak Stella, wolontariuszem.
61
Pod drzewkiem Wacława Radzikowskiego
w Yad Vashem. Od prawej: wnuczka Krystyna
Radzikowska, Stella Zylbersztajn i prawnuk
Waldemar Miłkowski (sierpień 2001 r.)
262927510.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin