Remarque Erich - Noc w Lizbonie.pdf
(
1045 KB
)
Pobierz
Erich Maria Remarque
Noc w Lizbonie
Przełożył Aleksander Matuszyn
Warszawa 1990
Erich Maria Remarque (1898-1970) w swoich poczytnych powieściach przedstawia losy ludzi
uwikłanych w wydarzenia dziejowe (pierwsza i druga wojna światowa, naro-dziny III Rzeszy). W
Polsce ukazały się jego powieści: „Na Zachodzie bez zmian”, „Łuk Triumfalny”, „Czas życia i czas
śmierci”, „Trzej towarzysze”, „Cienie w raju”, „Czarny obe-lisk”.
Tematem „Nocy w Lizbonie” jest dramat emigrantów niemieckich, przeciwników fa-szyzmu,
zmuszonych do opuszczenia Niemiec po dojściu Hitlera do władzy. Portugalia była ostatnim
schronieniem uchodźców. Kto nie mógł wyruszyć stąd za Ocean, „musiał się wykrwawić w sieci
przepisów paszportowych, zakazów pracy i ograniczeń pobytu, w atmosferze osamotnienia i okrutnej
powszechnej obojętności wobec losu poszczególnego człowieka, którą pociąga za sobą wojna, strach
i bieda”. Na tle tych bezlito-snych czasów ukazuje autor bezinteresowną, pełną wyrzeczeń miłość
dwojga ludzi, któ-
rych los dosięgnął w momencie, kiedy ostatni statek — niczym arka Noego — miał ich uchronić
przed ogarniającym już Europę potopem.
3
1.
Patrzałem na statek jak urzeczony. Rzęsiście oświetlony, stał o krok od nabrzeża basenu portowego.
Wciąż jeszcze nie mogłem przyzwyczaić się do beztroskich świateł
Lizbony, chociaż w tym mieście przebywałem już od tygodnia. W krajach, z których
przywędrowałem, miasta, niby kopalnie węgla, tonęły nocą w ciemnościach, a każdy błysk latarki w
mroku był bardziej niebezpieczny aniżeli morowe powietrze w średniowieczu. Przybyłem z Europy
dwudziestego stulecia.
Był to statek pasażerski. Trwały właśnie prace przy jego załadunku. Wiedziałem, że następnego
wieczoru odpłynie. W jaskrawym blasku nagich żarówek ładowano mięso, ryby, konserwy, chleb i
warzywa; robotnicy dźwigali na pokład bagaże, a żuraw portowy przenosił skrzynie i paki tak
bezszelestnie, jak gdyby wcale nie posiadały cięża-ru. Statek gotował się do drogi, niby arka Noego
w przeddzień potopu. Właściwie była to arka. Każdy statek opuszczający w tych miesiącach 1942
roku Europę, był czymś w rodzaju arki. Górę Ararat stanowiła Ameryka, a powódź przybierała z dnia
na dzień.
Zalała ona dawno Niemcy i Austrię; w jej odmętach pogrążyły się Polska i Praga, uto-nęły
Amsterdam, Bruksela, Kopenhaga, Oslo i Paryż; cuchnęły nią miasta włoskie, a i w Hiszpanii nie
było już bezpiecznie. Wybrzeża Portugalii były ostatnim schronieniem uchodźców, dla których
sprawiedliwość, wolność i tolerancja znaczyły więcej niż ojczyzna i egzystencja. Kto nie mógł stąd
wyruszyć do amerykańskiej ziemi obiecanej, był zgubiony. Musiał wykrwawić się w sieci przepisów
paszportowych, zakazów pracy i ograniczeń pobytu, obozów dla internowanych i biurokracji, w
atmosferze osamotnienia, obcości i okrutnej powszechnej obojętności wobec losu poszczególnego
człowieka, którą pociąga za sobą wojna, strach i bieda. W tych czasach człowiek był niczym, o
wszystkim decydował ważny paszport.
Po południu byłem w kasynie w Estoril — grałem. Miałem jeszcze przyzwoite ubranie, więc portier
nie robił mi trudności. Była to ostatnia, rozpaczliwa próba wyzwania losu. Za kilka dni upływał
termin naszego zezwolenia na pobyt w Portugalii, a nie mieliśmy z Ruth żadnej innej wizy. Ten okręt
na Tajo był ostatni, którym — jak przypusz-czaliśmy tam we Francji — mogłoby nam się jeszcze
udać odpłynąć do Nowego Jorku.
3
Niestety, bilety były już od miesięcy wyprzedane, a nam brakowało nie tylko wizy amerykańskiej,
lecz i trzystu dolarów na opłacenie podróży. Próbowałem zdobyć te pienią-
dze w grze, w jedyny dostępny tu jeszcze sposób. Było to szaleństwo. Gdybym nawet wygrał, to i
wtedy tylko jakiś cud mógł mi zapewnić miejsce na statku. Podczas ucieczki człowiek zaczyna jednak
wierzyć w cuda. W chwilach zwątpienia i niebezpieczeństwa tylko ta wiara ratuje go przed
ostatecznym załamaniem się.
Z sześćdziesięciu dwóch dolarów, jakie posiadaliśmy, pięćdziesiąt sześć zostawiłem w kasynie gry.
Nabrzeże o tak późnej porze było prawie puste. W pewnym momencie dostrzegłem jednak sylwetkę
jakiegoś mężczyzny; krążył bez celu, chwilami przystawał i podobnie jak ja długo przyglądał się
statkowi. Przypuszczając, że to również jeden z wielu rozbitków, przestałem zwracać na niego
uwagę. W pewnej chwili wyczułem jednak, że mnie obserwuje. Obawa przed policją nigdy nie
opuszcza uciekiniera, nawet gdy nie ma żadnych powodów do lęku, nawet wtedy, gdy śpi.
Zawróciłem więc niedbale i jak człowiek, który się nie ma czego obawiać, zacząłem powoli się
oddalać.
Posłyszałem za sobą jego kroki, ale szedłem dalej, unikając wszelkiego pośpiechu i zastanawiając
się, w jaki sposób zawiadomić Ruth, w razie gdyby mnie aresztowano.
Pastelowe domki, skupione przy końcu nabrzeża i wyglądające wśród nocy jak śpiące motyle, były
jeszcze zbyt daleko, bym mógł ryzykować ucieczkę i bez obawy, że zostanę postrzelony, dobiec do
nich i skryć się w wąskich uliczkach.
Mężczyzna zrównał się ze mną i szedł tuż obok. Był nieco niższy ode mnie.
— Czy pan jest Niemcem? — zapytał po niemiecku.
Pokręciłem przecząco głową i szedłem dalej.
— Austriakiem?
Nie odpowiedziałem. Patrzyłem przed siebie na kolorowe domki. Stanowczo zbyt wolno zbliżały się
do mnie. Wiedziałem, że niektórzy portugalscy policjanci znają bardzo dobrze język niemiecki.
— Nie jestem z policji — powiedział mężczyzna.
Nie wierzyłem mu. Nie był w uniformie, ale już z sześć razy aresztowali mnie w Europie żandarmi
ubrani po cywilnemu. Miałem wprawdzie przy sobie dokumenty wy-konane nie najgorzej w Paryżu
przez pewnego profesora matematyki z Pragi, mimo wszystko były one jednak fałszywe.
— Widziałem, jak pan wpatrywał się w statek — ciągnął nieznajomy. — Więc pomy-
ślałem sobie...
Zmierzyłem go obojętnym wzrokiem. Nie wyglądał na policjanta, ale ostatni żandarm, który zatrzymał
mnie w Bordeaux miał wygląd żałosny niczym Łazarz, gdy po trzech dniach wyszedł z grobu. A
przecież właśnie ten policjant okazał się najbardziej bezwzględny ze wszystkich. Aresztował mnie,
chociaż wiedział, że nazajutrz oddziały 4
5
niemieckie wkroczą do miasta. Oczywiście byłbym zginął, gdyby nie litościwy dyrektor więzienia,
który mnie w kilka godzin później zwolnił.
— Czy chciałby pan pojechać do Nowego Jorku?
Nie odpowiedziałem. Jeszcze dwadzieścia metrów i jeżeli okaże się to konieczne, zwalę go z nóg i
ucieknę.
— Mam dwa bilety na statek — powiedział sięgając do kieszeni.
Zobaczyłem kwity. W nikłym świetle nie mogłem ich przeczytać. Odeszliśmy dość daleko.
Postanowiłem zaryzykować i zatrzymałem się w miejscu.
— Co to wszystko ma znaczyć? — spytałem po portugalsku. Kilka słów w tym ję-
zyku umiałem.
— Mogę je panu oddać. Mnie nie są potrzebne.
— Nie są panu potrzebne? Jak to?
— Nie, nie są mi już potrzebne.
Przez chwilę przyglądałem mu się nie rozumiejąc, co ma na myśli. Czynił wrażenie, jak gdyby
rzeczywiście nie był policjantem. Ostatecznie po to, żeby mnie aresztować, nie musiał uciekać się do
tak dziwacznych chwytów. Ale jeżeli bilety są prawdziwe, dlaczego nie skorzysta z nich sam?
Dlaczego mi je proponuje? Czyżby chciał je odprzedać?
Czułem, jak serce zaczęło drżeć we mnie.
— Źle pan trafił — powiedziałem wreszcie po niemiecku. — Jestem bez grosza. Te bilety warte są
majątek. W Lizbonie jest podobno sporo bogatych emigrantów, którzy zapłacą za nie każdą żądaną
przez pana sumę.
— Nie chcę pieniędzy...
Znów rzuciłem okiem na karty.
— To są naprawdę bilety?
Nieznajomy podał mi je bez słowa. Zaszeleściły w moim ręku. Były prawdziwe.
Posiadanie tych biletów rozstrzygało o moim ratunku lub zgubie. Nawet brak wizy amerykańskiej nie
obniżał ich wartości. Zresztą mając je w ręku, można było ubiegać się jeszcze jutro o wizę, a w
ostateczności przynajmniej sprzedać i przedłużyć w ten sposób życie o sześć miesięcy. Nie, nie
mogłem tego pojąć.
— Nie rozumiem pana — powiedziałem.
— Może je pan zatrzymać — odrzekł nieznajomy. — I nie zapłacić ani grosza.
Wyjeżdżam z Lizbony jutro przed południem. Stawiam tylko jeden warunek.
Opuściłem ręce zniechęcony. Wiedziałem, że to nie może być prawda.
— Jaki warunek? — spytałem.
Plik z chomika:
j.nowak59
Inne pliki z tego folderu:
Morcinek Gustaw - Przedziwne śląskie powiarki.pdf
(866 KB)
Kossak Zofia - Klopoty Kacperka goreckiego skrzata.pdf
(413 KB)
Domańska Antonina - Przy kominku.pdf
(1216 KB)
Jan Drda - Bajki czeskie.pdf
(1074 KB)
Domagalik Janusz - Zielone kasztany.pdf
(798 KB)
Inne foldery tego chomika:
Pliki dostępne do 23.11.2025
Audiobooki rar
Ebooki - cykle i serie w mobi rar
Ebooki epub,mobi rar
Ebooki Fantasy i horrory
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin