Rozdział 10.doc

(76 KB) Pobierz
Rozdział 10

Rozdział 10

 

Danaus nie odzywał się do czasu, kiedy wynajęliśmy parę wielbłądów i ruszyliśmy na północny zachód po pusty­ni, mijając grobowce możnowładców. Obejrzałam się raz przez ramię, gdy wjechaliśmy na szczyt wzgórza, skąd rozpościerał się widok na Asuan, połyskujący w nocy, oraz Nil wijący się w kierunku północnym niczym czarna żmija. Po­zostawialiśmy za sobą ostatnie ślady cywilizacji.

- Dokąd jedziemy? - zapytał Danaus z wielbłąda, na którym za mną podążał.

Przyglądałam się skalnej formacji widniejącej na zachodzie, która powoli stawała się coraz wyraźniejsza. Były to kamieniołomy.

- Szukamy klucza do triady.

- A co nim jest? - spytał po chwili milczenia.

- Raczej kto.

- Mira...

Uśmiechnęłam się. Niewiele istot potrafiło tak wypo­wiedzieć moje imię, by stanowiło to ostrzegawcze wark­nięcie.

- Jabari.

- Mówiłaś chyba, że on nie żyje.

Ciepły wiatr powiał przez pustynię z południa, niosąc ze sobą woń Nilu. Jedynym dźwiękiem na tym rozległym pustkowiu były odgłosy kroków wielbłądów, które szły po miękkim piachu. Nie było tu żadnych żywych stworzeń z wyjątkiem węży i skorpionów. Nie po raz pierwszy zasta­nawiałam się, czy to czasem nie powód, dla którego malała liczba Starożytnych należących do mojej rasy. Z biegiem lat Jabari coraz bardziej wolał samotność na rozległym pu­stynnym obszarze, którym władał. Natomiast Tabor, który, kiedy został zamordowany, był starszy od Jabariego, wolał spędzać więcej czasu w lodowatej syberyjskiej tundrze niż w położonych bardziej na zachód miastach, takich jak Moskwa czy Petersburg.

Choć nie starzeliśmy się i byliśmy całkowicie odporni na choroby, mojemu gatunkowi udawało się przetrwać najwy­żej pięć tysiącleci. Co za pożytek z takiej nieśmiertelności?

Powstrzymałam westchnienie i w zamyśleniu poklepa­łam wielbłąda po szyi, mierzwiąc jego sierść.

- Nie wiem. Jabari był zawsze najsilniejszą osobisto­ścią triady. Jeśli zginął, może być to sprawka naturi.

Nie wiedziałam, co stało się z Jabarim. Powinnam by­ła udać się prosto do Sabatu, ale nie mogłabym wtedy za­trzymać przy sobie łowcy, a nie chciałam stracić go z oczu. Poza tym zawsze komunikowałam się z Sabatem poprzez Jabariego. Nie wiedziałam, jak skontaktować się bezpośrednio z Macairem lub Elizabeth, dwojgiem innych człon­ków organu rządzącego wampirami. Nie sądziłam, żeby ktokolwiek z Sabatu próbował zniszczyć Jabariego. Był jednym z najbardziej wiekowych, najsilniejszych członków Starszyzny i stał w hierarchii tuż po Naszym Władcy. Poza tym próba uzyskania informacji od Sabatu już się nie uda­ła. Po raz pierwszy, odkąd stałam się nocnym wędrowcem, miałam poczucie, że brakuje mi czasu.

Po trzydziestu minutach jazdy przez pustynię dotarli­śmy w końcu do wielkiego skalnego urwiska.

Gdy zsiadałam z wielbłąda, niepokój jeszcze bardziej ścisnął mi żołądek. Wiatr ustał i pustynia zdawała się wstrzymywać oddech, gdy cienie popękanych skalnych płyt obserwowały nas w ciszy.

Danaus chciał mnie ominąć i zejść do kamieniołomu, ule położyłam mu rękę na piersi i powstrzymałam go. Raz leszcze natężyłam swoje moce, przeszukując nimi okolicę. Wypuściłam je w głąb pustyni, a także w stronę grobowców i Asuanu, szukając jakiegokolwiek śladu, który świadczył­by o tym, że jakiś nocny wędrowiec znajduje się w pobliżu. Nie znalazłam nic takiego. Bardzo mnie to zabolało. Nie było Jabariego. Tylko coś niezwykłego mogło wyciągnąć go stąd na tak długo. Może wiedział już o naturi i dotarł do Sabatu, ale jakoś w to nie wierzyłam. Kontaktując się z Sa­batem, nigdy nie dostałam żadnej odpowiedzi. Sprawdzi­łam to nawet jeszcze raz po przebudzeniu się w Egipcie. Również bez skutku. Lekko kręcąc głową, ruszyłam w stro­nę kamieniołomów z łowcą u boku. Byliśmy tu sami.

Kluczyliśmy pośród wielkich głazów i płyt, które zosta­ły obrobione za pomocą starodawnych dłut i młotów, ale nigdy nie zabrano ich do budowy monumentów, dla któ­rych były przeznaczone. Zatrzymałam się przy nieukończonym obelisku. Miał wyrównane trzy boki, na których wyryto hieroglify oraz inne wizerunki. Czwarty bok po tylu wiekach nadal był niedokończony.

- Dlaczego stoi tutaj? - spytał Danaus. - Tyle jest in­nych miejsc w Egipcie.

Przesunęłam ręką po porzuconym obelisku; obrazy z ostatniego pobytu w tych kamieniołomach przemykały mi przed oczyma. Przypominałam to sobie tak, jakby wy­darzyło się zaledwie przed chwilą. Czułam się wtedy nie­spokojna, nie byłam w nastroju, by przebywać pośród ludzi w Aleksandrii, a wspomnienia o naturi prześladowały mnie podczas dziennego odpoczynku, więc Jabari zabrał mnie do Asuanu. Wędrowaliśmy w górę i w dół Nilu po jego obu brzegach, aby odzyskać spokój. Idąc obok mnie, Jabari ob­jaśnił mi wszystko, co było związane z powstaniem takiego gigantycznego monumentu.

- Jabari był jednym z głównych architektów Amenhotepa II. Zaprojektował część Karnaku - odrzekłam Danausowi z dumą. Jabari opowiadał mi o swojej podróży do Asu­anu, którą odbył, kiedy był jeszcze człowiekiem, i do dwóch kamieniołomów, gdzie oglądał głazy, które miały być prze­wiezione do Karnaku. Chociaż nigdy o tym nie rozmawiali­śmy, czułam, że nie miał okazji doprowadzić do końca dzieła swojego życia, ponieważ jego ludzka egzystencja skończyła się pomiędzy Asuanem a Luksorem.

- Czego szukamy? - zapytał Danaus.

Wyciągając lewą rękę, wyczarowałam na niej niewielki płomień; migotał na lekkim wietrze, który znowu zaczął wiać.

- Znaku.

Cisnęłam ogień w ciemność przed nami. Rozdzielił się na sześć oddzielnych ognistych kul, które wystrzeliły w da­lekie zakątki kamieniołomu. Cienie tańczyły wokół nas, ujawniając swoje sekrety. Gdyby Jabari walczył tutaj z naturi, zostałyby jakieś ślady. Na skalnej ścianie pojawiłyby się nowe rysy, a na ziemi wyżłobienia. Przede wszystkim jednak byłabym w stanie wyczuć śmierć Jabariego. Bywa­łam świadkiem uśmiercania nocnych wędrowców, a na­wet sama zabiłam kilku Starożytnych. Wiedziałam, że gdy zgładzi się wampira, magiczny ślad pozostaje w powietrzu i utrzymuje się tam przez lata. Im taki nocny wędrowiec starszy, tym większy ślad. Gdyby więc Jabari został tu uni­cestwiony, zobaczyłabym to i poczuła.

- Co za niespodzianka - usłyszałam z tyłu niski głos. Oboje odwróciliśmy się gwałtownie i ujrzeliśmy Jabariego, który stał na szczycie porzuconego obelisku.

Miał nieco ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i wyglą­dał imponująco w swoich tradycyjnych szatach. Mimo że był wampirem, wciąż miał śniadą skórę i krótko obcięte i ciemne włosy. Przyglądał mi się pytająco swoimi mahonio­wymi oczami w kształcie migdałów. Nie spojrzał nawet na Danausa. Byłby to dla niego zbyt wielki honor.

Mimo że stał zaledwie parę metrów ode mnie, wciąż nie mogłam go wyczuć. Tak jakby wcale go tu nie było. Nie ru­szyłam się z miejsca u podstawy obelisku, nie zdołałam na­wet odchrząknąć, choć zaschło mi w gardle. Miałam wra­żeniem, jakbym spoglądała na ducha.

Jego oczy złagodniały i wyciągnął rękę, przywołując mnie do siebie. Wdrapałam się na obelisk i objęłam Jabarie­go, przyciskając policzek do jego ramienia. Zęby zacisnęły mi się tak mocno, że aż zabolała mnie szczęka, kiedy po­wstrzymywałam szloch podchodzący do gardła. Jabari nie zginął. Stał tu przy mnie.

Wieki minęły od czasu, kiedy ostatni raz byłam z Jabarim w jego ukochanym Egipcie, a on obejmował mnie swo­imi czułymi rękami. Pomógł mi dojść do siebie po koszma­rach, które, jak sądziłam, będą dręczyć mnie w snach przez wieczność. A potem pewnego dnia wyjechałam, nie ogląda­jąc się wstecz. Stanęłam na własnych nogach. Teraz jednak znajdowałam się tu, obejmując go, jak gdyby tylko on mógł mi pomóc pozostać przy zdrowych zmysłach.

- Witaj w domu, moja mała - szepnął Jabari, całując mnie w czubek głowy. Jego uroczy akcent koił moje roz­strojone nerwy. Jabari otoczył mnie ramionami, przyciska­ne mocno do piersi. - Stare Królestwo tęskniło za tobą.

Jabari był kimś więcej niż tylko nauczycielem. Często miał decydujący głos w Sabacie, kiedy Nasz Władca wo­lał pozostawać w cieniu. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat nie było mnie w Europie ani w Sabacie, ponieważ wolałam skupić się na ustanowieniu stabilnej i trwałej równowagi na swoim terenie. Mimo że nigdy oficjalnie nie zganiono mnie za to, wyczuwałam coś niedobrego, o czym dodatkowo świadczyło milczenie Sabatu w Wenecji. Potrzebowałam Jabariego, aby mnie wspierał.

- Obawiałem się, że coś jest nie tak, skoro przybyłaś tu znowu, mój kwiecie pustyni - rzekł cicho, gładząc mnie po włosach.

Zadrżałam, rozpaczliwie próbując wziąć się w garść. Jabari był jedynym wampirem na świecie, któremu ufałam. Tylko on spośród istot mojej rasy kojarzył mi się z bezpieczeństwem i miłością.

- Dlaczego nie mogę ciebie wyczuć?

- Wolałem, by niełatwo było mnie odnaleźć.

- Wybacz mi - odparłam, wypuszczając go z objęć. - Nie miałam wyboru.

Oddalając się od niego o kilka kroków, drżącą ręką odgarnęłam włosy z twarzy. Znowu zaczęłam skupiać myśli. Mach­nięciem ręki zgasiłam kule ognia migoczące w kamienioło­mach. Nie spodziewałam się, że odnajdę Starszego. Chciałam, by tak się stało, ale nigdy nie przypuszczałam, że mi się uda. A mimo to był teraz tutaj i mógł wszystko naprawić.

- Wybaczyłem - rzekł, skinąwszy głową po królewsku - Co sprowadza cię na moje ziemie?

- Naturi.

To słowo zabrzmiało bezbarwnie i martwo w moich uszach. Coś zdawało się we mnie zamierać za każdym ra­zem, kiedy je wypowiadałam. Przyglądałam się twarzy Jaba­riego, ale jej wyraz się nie zmienił. Nic nie wskazywało na to, że jest zaskoczony tym, co powiedziałam, ani też, że wie o naturi, których powrót nam zagrażał.

- Skąd wiesz?

- Ich symbole zaczęły pojawiać się na drzewach, a w hinduskiej świątyni słońca w Konark złożono ofiary. - Przerwałam i oblizałam usta, starając się wytrzymać prze­nikliwy wzrok Jabariego. - Również Nerian mnie śledził. Naturi zaatakowali nas...

- Jak to możliwe? - przerwał mi Jabari, choć jego głos nadal był spokojny, opanowany. - Miałaś zabić Neriana ponad pięćset lat temu.

     Z wahaniem postąpiłam krok do przodu, wyciągając do niego obie ręce.

- Myślałam, że nie żyje.

- Myślałaś?

Nie zauważyłam nawet, żeby Jabari się poruszył. W jednej sekundzie stał nieruchomo w odległości około metra ode mnie, a w następnej frunęłam już w powietrzu. Uderzyłam plecami w ścianę popękanych skał. Przed oczami pokazały mi się gwiazdy, gdy ułamek sekundy później huknęłam o nią głową. Osunęłam się po ścianie, uderzając ręką o ziemię. Mrugając powiekami, uniosłam wzrok i zobaczyłam, jak Jabari schodzi z obelisku i idzie w moją stroną. Jego twarz wciąż była spokojna i beznamiętna, ale powietrze wibrowało teraz od jego gniewu.

- Dostałaś rozkaz zabicia go.

- Miał połamane nogi, a wnętrzności wypłynęły mu z brzucha. Nie sądziłam, że przeżyje. - Odepchnęłam się od podłoża, by wstać. W pośpiechu ręka osunęła mi się po skale i skaleczyłam się w dłoń. Ból przeszył moje ramię i kręgosłup, gdy się poruszyłam.

- Naturi trzymali cię w niewoli przez dwa tygodnie - rzekł Jabari. - Nigdy nie zdołaliśmy się dowiedzieć, co ci zrobili. Stanowiłaś zagrożenie dla wszystkich nocnych wę­drowców i pozwolono ci żyć tylko dlatego, że Nerian rzekomo zginął. Powinnaś była się upewnić.

- Świtało! - zawołałam. Paniczny lęk ściskał mi żołą­dek, każąc uciekać stąd. Dopiero po latach od wypadków w Machu Picchu dowiedziałam się, że Jabari bronił mnie przed resztą Sabatu, który domagał się mojego unicestwie­nia. Uratował mi życie, chroniąc nie tylko przed naturi, ale też przez moimi własnymi pobratymcami.

- To nie jest żadne wytłumaczenie. - Jabari wyciągnął rękę i złapał mnie za gardło. Zanim zareagowałam, rzucił mnie znowu na wystającą skałę jak szmacianą lalkę.

- Zawiodłaś mnie.

Ból przeszył moje plecy jak błyskawica, kiedy uderzy­łam w kamienną ścianę i upadłam na ziemię.

- Teraz jest już martwy - szepnęłam, wątpiąc, czy zdo­łam wstać, nim Jabari znowu zaatakuje.

- O setki lat za późno. - Jego rysy twarzy stwardniały, a piwne oczy pociemniały jak czarne chmury podczas noc­nej burzy.

Przymknęłam powieki, powstrzymując łzy, które za­częły napływać mi do oczu. Zawiodłam go. Jabari mógł zawsze na mnie polegać w każdej sytuacji. Dał mi tak wiele, a ja go rozczarowałam. A teraz zniszczy mnie jak każdego innego nocnego wędrowca, który nie spełnił jego oczekiwań. Coś we mnie dopraszało się śmierci, ucieczki przed bólem, ale lekkie muśnięcie mocy Danausa szybko przypomniało mi, po co przybyliśmy do Egiptu - z po­wodu naturi. Jeśli Jabari mnie zniszczy, nikt nie zdoła ochronić moich ludzi. Wystarczyło już, że zawiodłam Jabariego, nie zamierzałam porzucać tych, którzy na mnie liczyli.

Otworzyłam oczy na odgłos kroków na piasku. Danaus pojawił się nagle między mną a Jabarim z dwudziestocen­tymetrowym nożem błyszczącym w słabym świetle gwiazd. Choć moje obolałe ciało protestowało, jakoś wstałam. To nie była najmądrzejsza decyzja ze strony Danausa. Jabari zgładziłby go, zanim zdołałby on nabrać powietrza w płuca, a ja wciąż potrzebowałam Danausa żywego.

- To nie rozwiąże problemu, jaki mamy z naturi - po­wiedział Danaus twardym, spokojnym głosem.

- Nie tylko mnie zawiodłaś, ty, której ufałem bardziej niż wszystkim innym - zawołał Jabari - ale i przywiodłaś tego... tego człowieka na moje terytorium!

Stanęłam obok Danausa i starałam się wysunąć przed niego, aby ściągnąć na siebie uwagę Jabariego.

- To on schwytał Neriana. Pokazał mi zdjęcia symboli i składanych ofiar.

- Zdradziłaś mnie! - Jabari w ułamku sekundy pokonał dzielący nas dystans i chwycił Danausa za gardło. Odrzucił łowcę na trzydzieści metrów w głąb kamieniołomu, jakby i ciskał śmieci na chodnik. Danaus uderzył o gładką ścianę skalną, krusząc kamienie. Skrzywiłam się, zaciskając zęby. Takie uderzenie mogło strzaskać mu kręgosłup i połamać kości. Przeniosłam wzrok na Jabariego, napinając mięśnie i czekając na atak, kiedy kątem oka zobaczyłam, jak Da­naus podnosi się z ziemi. Poruszył ramionami, jak gdyby otrząsał się z bólu.

Na ten widok zamarłam bez ruchu. Po takim miażdżą­cym uderzeniu Danaus nie powinien móc się poruszyć, a tym bardziej wstać i szykować się na kolejny atak Jaba­riego. Myśli mąciły mi się, kiedy próbowałam zrozumieć, jakim cudem stoi na nogach. Oprócz nocnych wędrowców nie znałam żadnych innych stworzeń, które potrafiłyby otrząsnąć się po takim ciosie. Nawet wilkołak nie podniósłby się tak łatwo.

Chyba zaniepokoiło to również Jabariego, ponieważ poczułam, jak jego moc wzrasta, aż w końcu zaczęła uciskać mi pierś. Łowca z „robaka, którego trzeba zgnieść", stał się teraz „zagrożeniem, które należy usunąć", bez względu na wszystko. Pragnęłam śmierci łowcy tak samo, jak każdy in­ny nocny wędrowiec, ale najpierw musieliśmy wyciągnąć od niego pewne informacje.

Jabari znowu rzucił się na niego, ale Danaus zdołał się uchylić i atak wampira chybił celu. Danaus cofnął się jed­nak o krok, upadając na jedno kolano, z nożem w zaciśnię­tej dłoni.

Zacisnęłam pięści. Co, u diabła, się dzieje? Danaus nie użył noża. Bronił się, nie atakując bezpośrednio Jabariego. Nie wiedziałam, czy Jabari to zauważył, czy też po pro­stu o to nie dbał. Danaus zrozumiał, że potrzebujemy od Jabariego informacji, a więc nie próbował go zabić. Jeśli jednak walka potrwa dalej, jeden z nich w końcu padnie martwy.

Kiedy Danaus klęczał na ziemi, piorunując wzrokiem Jabariego, podeszłam szybko i stanęłam między nimi. Twarz Jabariego zapłonęła ze złości i wiedziałam, że mam zaled­wie kilka sekund na to, by przemówić mu do rozsądku.

- Jabari, wcale cię nie zdradziłam - rzekłam, nie próbu­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin