Robbins Harold - Kaznodzieja.doc

(2958 KB) Pobierz

Robbins Harold

 

Kaznodzieja

 

 

 

 

 

Czy można sprzedawać Jezusa za pieniądze? Czy biznes może przysłonić posłannictwo boże? Jak pogodzić wolną miłość w komunie z małżstwem z kalkulacji? To tylko niektóre wątpliwości, które musi rozstrzygnąć kaznodzieja.

Akcja toczy się w czasach rozkwitu hippisowskich komun w USA. Jedna z takich komun, której załycielem jest pastor C. Andrew Talbot, staje się, dzięki przypadkowemu spotkaniu z biznesmenem i milionerem Jake'iem Randlem, największym kościołem Ameryki. Sam pastor kreowany jest na najpopularniejszego kaznodzieję.

 

 

 

 

 

Księga pierwsza

Jezus i miłość


1

- Pastorkuuu! - zawoł ktoś chrapliwym szeptem, który zawisł ciężko w parnym półmroku dżungli.

W zaroślach zaszeleściło, ptaki z dzikim skrzekiem uleciały na drzewa, po czym nastała cisza. - Gdzie jesteś? - odezwał się stłumiony głos Pastora.

- Tutaj. W dziurze. Pospiesz się, Pastorku. Niedo­brze ze mną.

W chwilę później nad krawędzią leja ukazała sięowa i ramiona Pastora. Pokiwałową na widok rannego Murzyna. Podciągnął się na łokciach i zaczął niezgrabnie gramolić się do środka. Stoczywszy się na dno, usiadł. Białą opaskę z czerwonym krzyżem na jego ramieniu pokrywało błoto, czyniąc ją prawie niewidoczną. Zsunął z pleców tornister sanitariusza, postawił go obok siebie na ziemi i zabrał się do rozpakowywania.

- Gdzie cię trafili, Washington? - spytał, nie pod­nosząc wzroku znad tornistra.

Żnierz złapał go za rę. - Ja umieram, Pastorku - powiedział przerażonym głosem. - Wyspowiadasz mnie?

Pastor spojrzał na niego. - Zwariował, Joe? Ani ty nie jesteś katolikiem, ani ja nie jestem księdzem.

 

 

 

 

 

 

- No to co z tego? - szepnął Joe. - Przecież jesteś pastorem.

- Wcale nie - odparł Pastor. - Nie jestem du­chownym.

- A niby czemu wołają na ciebie „Pastor"? - upie­rał się Joe. - Wszyscy wiedzą, że nie rozstajesz się z Biblią.

- To jeszcze o niczym nie świadczy - odparł Pastor.

- No, ale jesteś pacyfistą, tak czy nie? Żeby nie wiem co, nie weźmiesz do ręki karabinu. Gdybyś nie był duchownym, nie udałoby ci się od tego wy­kręcić.

- Nie uznaję zabijania - rzekł Pastor. - To wszys­tko. - Apteczka stała już przed nim otwarta. - Może powiesz mi wreszcie, gdzie cię trafili?

- W plecy - odparł Joe. - Najpierw bolało jak wszyscy diabli, a teraz to taka drętwota rozchodzi mi się po ciele. Stąd wiem, że umrę. Jak dojdzie do serca, będzie po mnie. Wszystko mi jedno, jaki z ciebie pastor, musisz mnie wyspowiadać. Nie chcę iść do piekła z tyloma grzechami na sumieniu.

- Proszę cię bardzo - zgodził się Pastor. - Ale najpierw się odwróć, żebym mó zobaczyć te twoje plecy.

Joe, stękając, przewrócił się na brzuch. - O Jezusie, jak boli -knął. - Przepraszam, Pastorku. Wypsnęło mi się.

- W porządku - odparł Pastor, pochylając się nad nim. Spodnie Joe'ego na siedzeniu przesiąknięte by krwią. Pastor wyjął z apteczki nożyczki i zabrał się do rozcinania materiału.

- Odpuść mi moje winy, Boże w niebiesiech - za­czął mamrotać Joe. - Piłem, przeklinałem, wzywałem Twe imię nadaremno. W Sajgonie popełniłem grzech


cudzołóstwa z dwiema siostrami, ponadto zmusiłem je do sodomii i do ssania mojego...

- Daruj sobie resztę - przerwał mu Pastor. - Nie umrzesz.

Joe odwrócił do niego głowę. - Skąd wiesz?

- Bo jeszcze nikt nigdy nie umarł od tego, że oberwał w tłuste czarne dupsko - stwierdził Pastor. Sięgnął po tampon i zaczął przemywać pośladek Murzyna środkiem dezynfekującym.

- Piecze! - Joe aż podskoczył.

- Nie ruszaj się - upomniał go Pastor. - Muszę poł kompres, żeby zatamować krwawienie.

- Móbym zapalić? - spytał Joe.

- Pewnie.

- W kieszeni bluzy mam parę skręw. Wyciąg­niesz mi jednego?

Pastor bez słowa odpiął kieszeń i podał mu skręta. Joe jedną wsunął go sobie między wargi, drugą zaś przysunął niewielką zapalniczkę. Krótki błysk i papieros się rozjarzył. Joe zaciągnął się głęboko i odetchnął z zadowoleniem. - O, teraz czuję się znacznie lepiej.

W parę minut później Pastor uporał się z za­adaniem kompresu. - Na razie leż na brzuchu - powiedział. - Nie chciałbym, żebyś zabrudził sobie to dupsko. Od tutejszej ziemi można złapać nielichą infekcję. Przyś po ciebie nosze.

Joe oparł się na łokciu, żeby go widzieć. - Jesteś w porządku facet, Pastorku - stwierdził, wyciągając ku niemu skręta. - Masz ochotę się sztachnąć? Towar super.

Pastor pokręciłową. - Nie, dzięki. - Zabrał się do składania apteczki.

- Włciwie to jakiego jesteś wyznania? - spytał Joe już odprężony.

Pastor spojrzał na niego. - Moja matka należa do kościoła greckokatolickiego, ojciec natomiast do me­todystów. Ale w mieście, gdzie się wychowywałem, byli tylko unici, więc do nich chodziłem. Chyba jestem unitą.

- I wszyscy unici są pacyfistami?

- Nie wszyscy - odparł Pastor. - Ja jestem pacyfis­, gdyż Pan Jezus powiedział...

Joe się roześmiał. -yszałem już gadkę, bo zostałem wychowany jako baptysta. Nie zamierzasz chyba wygłosić mi tu kazania, co?

Pastor przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu. - Nie zamierzam.

- Jak myślisz? Odeś mnie do domu? - spytał...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin