Mech Jerzy Marian (Dorian Max) - Wamp.pdf

(1368 KB) Pobierz
Max Dorian
Wamp
Przełożył Maciej Sadowski
780362910.002.png
I
W obszernym salonie Stefanii Lange panował
półmrok; przez zapuszczone story mające ukryć wnętrze i
jego gości, wchodziło jednak trochę popołudniowego
światła. Miły chłód, wygodne kanapy i fotele sprzyjały
odpoczynkowi, a zapalone lampy osłonięte abażurami
rozjaśniały pomieszczenie w atmosferze intymności.
Kawa, owoce i alkohol na kilku stolikach dawały
pewność, że każdy, kto tu trafi, będzie mieć wszystko.
Oczywiście, Stefania Lange dbała o to, by w sąsiednim
pokoju nie zabrakło nigdy kuso odzianych panienek,
wiedząc, że jest to konieczne, wszakże dbając
jednocześnie o szczególny charakter swego lokalu,
zabroniła im przebywać w salonie, bowiem nie zawsze
odnosiło to najlepszy skutek. Wstęp mieli tu tylko ludzie
bogaci, najczęściej kapryśni i podlegający zmiennym
nastrojom. Niektórzy z nich nie potrzebowali tego rodzaju
atrakcji, przychodząc jedynie po to, by znaleźć spokój
780362910.003.png
albo spotkać partnera do rozmowy.
Wszystkich bywalców obowiązywała dyskrecja i
dlatego każdy czuł się swobodnie, a co najważniejsze -
bezpiecznie.
Gołmont przychodził tu rzadko. Tego dnia nudził się,
więc zajrzał. Stefania Lange witała go zawsze wyjątkowo
serdecznie, i to nie dlatego, że Gerwazy hrabia Gołmont
dodawał splendoru jej domowi, że jako myśliwy i
podróżnik mógł w każdej chwili opowiedzieć coś
ciekawego innym. Był mile widziany bo, bo go lubiła.
Niektórzy utrzymywali nawet, że się w nim skrycie
podkochiwała. Kiedy wchodził do salonu, wchodziło
barwne, prawdziwe życie.
Gołmont nie był piękny. Był imponujący; towarzyski,
mimo pewnej powściągliwości, wysoki, smagły, z czarną
czupryną, a do tego pełen niepospolitej siły tak fizycznej
jak i duchowej. Twarz miał chudą i ostrą w wyrazie, ale
kiedy się uśmiechnął i pokazał zęby jak u wilka, wszystko
wokół niego tajało. Sprzeciwić mu się było
niepodobieństwem, toteż nikt tego nie próbował, ale z
natury należał do ludzi spokojnych. Mówiono: wspaniały.
Siedział na kanapie i popijał sherry.
Naprzeciwko usadowił się wielki i gruby Rafał
Jaśminowicz, trzydziestopięcioletni autor lekkostrawnej
beletrystyki. Kawaler i wesołek.
- Pani Stefanio - spytał - dlaczego dzisiaj tak pusto?
- Czyżby wszystkie motylki odleciały na łąkę?
Stołeczne rozrywki straciły moc przyciągania?
780362910.004.png
Stefania Lange, wytworna dama, uśmiechnęła się,
spoglądając na wielki stojący zegar.
- Nie wie pan, że są także dni, kiedy nic się nie dzieje
a jedynym wydarzeniem jest upuszczenie szklanki na
podłogę? Może to właśnie taki dzień. Myślę, że ktoś
jednak przyjdzie i pocieszy chociaż jedną z moich
hurysek. Naturalnie, to nie jest aluzja do panów. Wiem, że
nigdy nie korzystacie z ich usług, z czego się cieszę, bo
zawsze dotrzymujecie mi towarzystwa. A poza tym - wy
jesteście. To mało?
- Mało, zwłaszcza że ten oto arystokrata ma dziś chyba
zły dzień, bo siedzi jak sztacheta w płocie, a gębę ma taką,
że tylko bić.
- Zawsze byłeś głupkowaty - powiedział Gołmont -
więc chwilę zamyślenia bierzesz za objaw złego humoru.
- O czym pan myśli? - Stefania Lange zaniepokoiła
się.
- Chyba nie o tym, żeby już nas opuścić?
- Nie - rzekł Jaśminowicz. - Ten włóczęga planuje
pewnie nową wyprawę do krainy pawianów, gdzie czuje
się najlepiej. Woli towarzystwo małp, ponieważ ma wtedy
wokół siebie bratnie dusze i znajduje pełne zrozumienie
dla swego postępowania.
Gospodyni roześmiała się.
- Co pan na to, hrabio?
- Posiedzę jeszcze trochę. A tego grafomana zabiorę
kiedyś do Afryki albo do Amazoni. Może wreszcie
zrozumie, że tam życie ma inny smak. O wiele lepszy.
780362910.005.png
- Ale tu łajdaku, pijesz wino z winnic Xeres de la
Frontera, najlepszych w całej Hiszpanii, a tam żłopiesz
wodę cuchnącą błotem i krokodylami.
- Co ty wiesz tłusty, mieszczuchu, o tamtej wodzie?
Spójrz na mnie: ani grama sadła, a mam czterdzieści lat. -
Gołmont umilkł na chwilę, potem dorzucił: - Siedzę w
kraju już pół roku. Czas najwyższy spakować plecak.
- Monti - zawołał Jaśminowicz - nie wyjeżdżaj, bo
Olatyńscy mnie zagryzą.
- Więc to prawda? - Stefania Lange zwiesiła głowę.
- Olatyńscy chcą, żeby ślub odbył się w czasie Świąt
Bożego Narodzenia, tak więc Monti zostanie
zaobrączkowany jak gawron. No i, oczywiście skrzydełka
będą z lekka podcięte.
Gołmont uśmiechnął się rozbawiony.
- Ty bardziej tego pragniesz niż ja.
- Mam nadzieję, że porzucisz swoje obrzydliwe
przyzwyczajenia, i staniesz się wzorowym małżonkiem.
- Moim jedynym obrzydliwym przyzwyczajeniem jest
przebywanie w twoim towarzystwie. Nie wiem jak to się
stało, że polubiłem obwiesia.
Do salonu wszedł Kazimierz Dorniewski, ziemianin
mieszkający stale w Warszawie lub w Paryżu. Był to
przystojny czterdziestoośmioletni wdowiec, esteta,
kolekcjoner obrazów.
Przywitał się z obecnymi i nalał sobie koniaku.
- Co tu tak pusto i cicho? Czy ktoś umarł?
- O tej porze roku umierają tylko kędzierzawi blondyni
780362910.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin