Polakowa Tatiana - Karaoke dla damy z pieskiem. Olga Riazancewa 05.pdf

(650 KB) Pobierz
Tatiana Polakowa
Tatiana Polakowa
Karaoke dla damy z pieskiem
Przełożyła EWA SKÓRSKA
Tytuł oryginału
KARAOKE DLYA DAMY S SOBACHKOI
Przedsiębiorstwo Wydawnicze „Rzeczpospolita" S.A.
Warszawa 2008
Pani Riazancewa? - usłyszałam za plecami i odwróciłam się niechętnie. - Olga Siergiejewna
Riazancewa? - powtórzyła młoda kobieta o olśniewającej urodzie.
Przy bliższych oględzinach okazało się, że Pan Bóg dał jej nie więcej urody niż mnie, ale ona
swoi.j bardzo umiejętnie wyeksponowała, jednocześnie wprowadzając pewne korekty:
intrygujący kolor oczu to pewnie zasługa szkieł kontaktowych, biust zawierał dodatek
silikonu, talię osy dziewczyna zawdzięcza gorsetowi, a kolor tery - kosmetyczce; makijaż
również zrobiono bardzo profesjonalnie. Wyglądała na młodą i świeżą, choć pewnie zbliżała
się do trzydziestki, a może nawet zdążyła ją przekroczyć.
Nie cierpię wszelkiego rodzaju bankietów właśnie dlatego, że człowiek musi przepychać się
przez tłum obcych ludzi, a wśród nich na pewno znajdzie się choć jedna osoba, która będzie
chciała serdecznie porozmawiać. Zazwyczaj to jakaś nietrzeźwa dama, której ani się nie da
słuchać, ani nie można posłać do diabła... A właśnie że ją poślę... - pomyślałam ze złością,
zerkając na kieliszek w rękach kobiety. Zresztą musiałam przyznać, że dziewczyna była nie
tylko piękna, ale i trzeźwa.
- Owszem, nazywam się Riazancewa - odparłam niechętnie. - A kim pani jest?
Zaśmiała się wesoło i zaraźliwie.
- Właśnie tak sobie panią wyobrażałam - oznajmiła, gdy jej znudziło się już chichotanie, a
mnie czekanie.
- Cieszę się - nie pozostałam jej dłużna. - Nie lubię rozczarowywać ludzi. To jak się pani
nazywa?
- Swietłana, ale przyjaciele mówią na mnie Swietik.
- Jeśli chce się pani ze mną zaprzyjaźnić, to uprzedzam od razu: nie jestem najlepszą
kandydatką.
- Dlaczego? - zapytała z uśmiechem. Ta rozmowa wyraźnie ją bawiła.
- Nie jestem zbyt przyjacielska. Mam okropny charakter, a przyjaźnią się ze mną głównie psy,
małe i wredne.
- Wiem, ma pani jamnika, wabi się Saszka. Prawda?
- To akurat wszyscy wiedzą. - Wzruszyłam ramionami.
- A czy to prawda, że zrobiła pani sobie tatuaż: „Wszystko mi wisi"? - nie ustępowała
Swietłana.
- Przepraszam, czy pani jest z „Metronomu"? - spytałam. „Metronom" to lubująca się w
skandalach lokalna gazetka, która nie zostawiła mnie w spokoju nawet wtedy, gdy opuściłam
już budynek z kolumnami, skąd Dziadek jako wybraniec narodu kierował tymże narodem. -
Pracownicy „Metronomu" uwielbiają zadawać takie pytania.
- Nie, nie jestem z gazety, w ogóle nie mam nic wspólnego ze środkami masowego przekazu.
- A z czym?
Nie podobam się pani? - spytała wprost, co mnie za-ikoi żyło.
Przeciwnie, moje oczy przy pani odpoczywają. Przepra-iin, muszę iść do toalety. - Zrobiłam
krok w bok, chcąc U olnić lic od dziewczyny, ale ta chwyciła mnie za rękę.
Proszę zaczekać.
- Czekam.
- Wie pani, ciężko się z panią rozmawia.
- To może nie warto się męczyć? I wtedy zaczęły się zagadki.
- Mówił pani o mnie? Zresztą, nie... to niemożliwe... Zapewne to coś intuicyjnego...
- Zapewne za mało dziś wypiłam - nie wytrzymałam. - Bo nie zrozumiałam ani słowa z tego,
co pani właśnie powiedziała.
- Czasem bardzo trudno wyrazić swoje uczucia - poskarżyła się.
Na szczęście w tym momencie podeszła Ritka, moja przyjaciółka i sekretarka Dziadka.
- On cię szuka - oznajmiła w swoim stylu, rzucając Swietłanie obojętne spojrzenie.
I wtedy zjawił się Dziadek, rozcinając tłum niczym krążownik wody przybrzeżne. Mimo
podeszłego wieku (jest po sześćdziesiątce) prezentował się znacznie lepiej niż większość
obecnych tu mężczyzn. Na dzisiejszym bankiecie zebrali się przedstawiciele administracji i
biznesmeni. Przedstawiciele administracji, wszyscy jak jeden mąż, cierpieli na otyłość i
zadyszkę, a damy pod tym względem nie różniły się zbytnio od mężczyzn. Z kolei
biznesmeni chodzili wyprostowani, demonstrując wczesną łysinę i ziemistą cerę, zdobytą
razem z pieniędzmi, a ich żony błyskały brylantami i od czasu do czasu rozglądały się, jakby
próbując zrozumieć, co tu właściwie robią. Jednym słowem, typowy spęd jak najbardziej
typowych osób - z wyjątkiem Swietłany.
Popatrzyła tam, gdzie ja, ujrzała Dziadka i uśmiechnęła się słabo. Pomyślałam sobie, że może
w jej słowach nie ma żadnej zagadki, może to po prostu kolejna kochanka
Dziadka, która podeszła, żeby ze mną chwilę pogawędzić... Bywały już takie przypadki. Nie
wiem, jak jej, ale mnie w tym momencie Dziadek bardzo się podobał: wysoki, postawny, ze
srebrną grzywą włosów, z którą było mu bardzo do twarzy.
- Przystojny - zauważyła Swietłana.
- Pewnie - zgodziłam się.
- Kocha go pani?
- Jak ojca. - Skinęłam głową, kłamiąc tylko odrobinę. Dziadek, który oficjalnie nazywał się
Igor Nikołajewicz Kondratiew, to stary przyjaciel mojego ojca, a po jego śmierci - jedyny
bliski mi człowiek. O tym, że przez dłuższy czas był moim kochankiem oraz pracodawcą,
lepiej zmilczeć.
Ritka patrzyła zaskoczona na Swietłanę, gubiąc się w domysłach. Dziadek, po drodze oddając
uściski dłoni, podszedł do nas, zerknął na Swietłanę, ściągnął brwi, przywitał się spiesznie i
zwrócił do mnie:
- Chodźmy, poznam cię z Arsieniewem.
A po kiego grzyba mi ten Arsieniew? - wysyczałam, gdy odeszliiśmy kawałek dalej.
- Przestań - osadził mnie Dziadek. - Przecież wiesz, że teraz jest taki moment...
- O momencie pamiętam - przerwałam mu - tylko nie potrafię zrozumieć...
- Spróbuj zrobić na nim dobre wrażenie - przerwał mi z kolei Dziadek.
Najwyraźniej ciągle nie tracił nadziei, że znów ujrzy mnie w domu z kolumnami. Ja na razie
twardo się opierałam, ale on wierzył i czekał.
Zostałam poznana z Arsieniewem, który niedawno został przewodniczącym zgromadzenia
ustawodawczego, i nawet
mu się spodobałam, co w sumie nie było wcale dziwne: jestem ładna, młoda i mogę
oczarować, kogo zechcę - jeśli zechcę, a jak miałam nie chcieć, skoro Dziadek stał obok i
patrzył tak, jakby spodziewał się nagrody.
Arsieniew wziął mnie pod rękę i zaczął opowiadać dowcip, który słyszałam już z pięć razy.
Nawet z dobrego dowcipu niełatwo śmiać się po raz szósty, A ten był wyjątkowo kretyński,
jednak uprzejmie zachichotałam, w nadziei, że w końcu Dziadek uwolni mnie z tej sytuacji,
przecież wie, że mam tyle cierpliwości, co kot napłakał.
Słuchając Arsieniewa, z roztargnieniem obserwowałam przechodzących ludzi i przyłapałam
się na tym, że szukam wzrokiem Swietłany, ale nigdzie jej nie było. W końcu jakaś dama w
podeszłym wieku uwolniła mnie od męczącego towarzystwa, a ja zwróciłam się do Dziadka:
- Długo znasz Swietłanę?
- Kogo? - zdziwił się.
- Dziewczynę, z którą rozmawiałam, gdy podszedłeś.
- Tę z silikonowym biustem? - Ta umiejętność rozpoznawania „podróbki" na pierwszy rzut
oka zawsze budziła mój szacunek. - Pojęcia nie mam, kim ona jest.
- Poważnie? - zdumiałam się szczerze, ale Dziadek pomyślał chyba, że kpię.
- Jak się ciebie posłucha, to można pomyśleć, że spałem ze wszystkimi kobietami -
powiedział ze złością.
- Nic podobnego nawet nie przyszłoby mi do głowy - zaprotestowałam. - Najwyżej
przeleciałeś dziewięćdziesiąt procent.
Zaśmiałam się, a Dziadek westchnął, a potem również się zaśmiał. Jego skłonność do płci
pięknej była powszechnie znana. To, że baby na niego leciały, również było zrozumiałe
- Dziadek jest urodzonym liderem, a baby kleją się do silnych mężczyzn, choć wiedzą, że
życie z nimi nie jest łatwe.
Zerknął na zegarek i oznajmił:
- Za dwadzieścia minut będzie można się stąd wynosić. Co ty na to?
- Jak dla mnie, to w ogóle nie było sensu tu przychodzić
- odparłam.
Dziadek pokręcił głową, ale ja wiedziałam, że mam rację - nie miałam zielonego pojęcia, w
jakim charakterze tu przebywam.
Dla niego niby nie pracowałam, będąc na długotrwałym urlopie (nie raczył podpisać mojego
podania o zwolnienie), do plejady biznesmenów również nie można mnie zaliczyć, bo niczym
pożytecznym się nie zajmuję. Szczerze mówiąc, w ogóle niczym się nie zajmuję - dzięki
Dziadkowi mam mnóstwo forsy, z którą nie wiem, co robić. Podejrzewam, że ściągnął mnie
tutaj, bo się bał, że powoli dostaję świra w pustym mieszkaniu. A może po cichu liczył, że
przestanę się wygłupiać i wrócę do swoich obowiązków? W domu z kolumnami zajmowałam
stanowisko asystenta do spraw kontaktów ze społeczeństwem, co można było interpretować
bardzo różnie. Zazwyczaj Dziadek dawał mi poufne zlecenia, co w końcu stało się przyczyną
mojego długotrwałego urlopu. Nasze stosunki były do tego stopnia zaplątane i idiotyczne, że
już dawno zarzuciłam próby zorientowania się w nich. Wzajemne kontakty były niełatwe, ale
do ostatecznego rozstania również nigdy nie doszło - mimo rozbieżności poglądów byliśmy
sobie bliscy. Zupełnie jak w tym powiedzeniu: razem ciasno, a oddzielnie nudno.
Dziadka przejął jakiś obcy grubas w kolorowym krawacie, a ja podeszłam do stołu, wzięłam
kanapkę z kawiorem
i poczułam, że w ogólnym nastroju na sali zaszła pewna zmiana. Jeszcze minutę temu tłum
spokojnie spędzał czas, najedzony i nasączony alkoholem, a tu nagle jakby powiał zimny
wiatr - rozmowy umilkły, sąsiad po mojej lewej stronie zamarł z kieliszkiem przy ustach, a
dama naprzeciwko wyciągnęła szyję.
Rozejrzałam się zaskoczona i bez trudu dojrzałam powód tego wzburzenia: do sali
niespiesznie wszedł Timur Tagajew. Powszechnie określano go jako „ojca chrzestnego"
naszej mafii i być może tak właśnie było. TT, bo tak go nazywano, nie dorobił się majątku
legalnie, jednak nigdy nie był sądzony. Ani skarbówka, ani inne organa mimo najszczerszych
chęci nie zdołały go na niczym przyłapać. Zresztą owe chęci budziły sporo wątpliwości -
gdyby naprawdę chcieli, to pewnie by go przyłapali. Dziadek szybko radził sobie z tymi,
którzy byli dla niego niewygodni, ale wiedziałam, że Tagajew hojnie dzieli się z wybrańcami
narodu, a przede wszystkim z Dziadkiem. Poza tym, mimo plotek, Timur mógł spokojnie
uchodził' za biznesmena: miał restaurację, kasyno, stacje benzynowe, dwa salony
samochodowe, udziały w trzech firmach budowlanych, ze dwie fabryki, gdzie klejono pierogi
i ubijano masło, i jeszcze wiele innych rzeczy. I skoro już Dziadek chciał zebrać na tym
bankiecie kwiat naszej przedsiębiorczości, to Tagajew był tu jak najbardziej na miejscu. Choć
zaczął od podwórkowego chuligana (określenie Dziadka), to w wieku trzydziestu sześciu lat
był w skali naszego okręgu bardzo bogatym człowiekiem.
Jednak mimo swych biznesowych sukcesów nie był tu mile widziany. Żeby tak po prostu
przyjść na bankiet i stanąć przed oczami Dziadka? Szczyt bezczelności! Jego
przybycie zdumiało nawet mnie. Tagajew kpił sobie z władzy, zarabiał swoje miliony i raczej
się nie wychylał, choć ostatnio zaskoczył opinię publiczną: na przykład za własne pieniądze
zamówił dzwony dla cerkwi Wniebowstąpienia oraz „koszulkę" na ikonę Bogurodzicy z
czystego srebra z pozłotą, o czym trąbiły wszystkie gazety, zamieszczając jego zdjęcie w
objęciach z duchownymi. Mój przyjaciel Lalin, który zawsze wszystko wie najlepiej, trzy dni
temu obejrzał to zdjęcie i szarpiąc wąsa, oznajmił:
- TT chce zostać politykiem.
- Bzdura - zaprotestowałam, ponieważ miałam o Tagaje-wie lepsze zdanie.
- Wspomnisz moje słowa - powiedział zarozumiale Lalin. Spochmurniałam.
- On jest mądrzejszy, niż wygląda - wstawiłam się za Timurem.
- Zrobiło mu się za ciasno - prychnął Lalin. - Chce się duchowo rozwinąć.
I na tym skończyliśmy dyskusję - każdy pozostał przy swoim zdaniu.
To, że Tagajew po raz pierwszy zjawił się na oficjalnym przyjęciu, zaskoczyło mnie i
pomyślałam, że może jednak Lalin ma rację.
Zerknęłam na Dziadka, chcąc zobaczyć, jak zareagował, i zorientowałam się, że nie tylko ja
pragnę się o tym przekonać - spojrzenia wszystkich obecnych miotały się od Dziadka do
Tagajewa i wszyscy w napięciu na coś czekali. Na twarzy Dziadka pojawił się grymas
niezadowolenia, ale tylko przelotny. Szybko się opanował i nawet nie spojrzał w stronę
Tagajewa, ignorując jego przybycie i kontynuując rozmowę z grubasem. A potem robiło się
coraz ciekawiej:
tłum odsuwał się od TT jak od zadżumionego, a on z błądzącym na ustach uśmiechem
przechadzał się po sali. Najpierw jeden biznesmen poderwał się od stołu i skierował do
Timura, potem drugi, a wreszcie ustawiła się cała kolejka. Dziadek to wiadomo, władza, ale
nikt nie był na tyle głupi, żeby zadrzeć z Tagajewem. A Timur zawsze wszystko zauważał i
nigdy niczego nie wybaczał.
Obywatele rozpaczliwie biegali od Dziadka do Tagajewa, Dziadkowi zagrały żuchwy, a
Tagajew wyraźnie rozkoszował się całą sytuacją.
Podbiegła do mnie Ritka, twarz jej płonęła, oczy ciskały błyskawice.
- Co on, zwariował? - wysyczała, zwracając się do mnie. Wyraziłam zdumienie uniesieniem
brwi. - Zwariował? - powtórzyła gniewnie, najwyraźniej przydzielając mi rolę kozła
ofiarnego.
- Możliwe - odparłam, nie chcąc rozpoczynać dyskusji na nieciekawy temat.
- To dopiero bezczelność! - wyjęczała, niemal płacząc ze złości.
- Że też go ochrona wpuściła! - Potarłam nos, obserwując Tagajewa.
Ritka zerknęła na mnie stropiona.
- No przecież ma zaproszenie...
- Ale numer! I kto wpadł na taki genialny pomysł?
- No... wiesz przecież - zaczęła wyjaśniać Ritka, jakbym ja naprawdę wiedziała. - Anisimowa
dostała kręćka na jego punkcie, kiedy wyremontował sanatorium dla dzieci. Piłowała i
piłowała: „Mamy obowiązek go zaprosić!"... No to zaprosiliśmy, w przekonaniu, że nie
przyjdzie. Nieraz go już zapraszaliśmy i nigdy nie przychodził.
- A tu wziął i przyszedł. - Westchnęłam ze współczuciem.
- Sumienia nie masz! - obraziła się Ritka. - Mogłabyś chociaż o nim pomyśleć! - burknęła,
mając na myśli Dziadka.
- On da sobie radę - opędziłam się.
Tagajew właśnie zjawił się w polu widzenia Dziadka, ale ten nawet brwią nie poruszył,
odwrócił się, szukając mnie w tłumie.
Tu należałoby wyjaśnić, że opinia publiczna zaliczała mnie niegdyś do kochanek Timura -
szczerze powiedziawszy, nie bez podstaw. Nasza miłość wybuchła szybko i nie trwała długo.
Spotkaliśmy się w trudnej dla nas obojga chwili, pomogliśmy sobie nawzajem, ale zamiast się
rozstać, znienacka znaleźliśmy się w jednym łóżku. To był błąd. Ja zrozumiałam to od razu, a
on się zaparł. Kiedyś nawet wyznał mi miłość - nie uwierzyłam i dostałam w twarz. Ponieważ
nie opuściłam oficjalnie domu z kolumnami, Timur uznał, że wybrałam Dziadka, i oddalił się
z uśmiechem i słowami: „Nie można nikogo zmusić do miłości". Co prawda obiecał
zadzwonić, żeby umówić się na partię szachów, ale pewnie zapomniał, bo od tamtej pory nie
widzieliśmy się ani razu. A teraz, obserwując go, zupełnie niespodziewanie poczułam lekkie
ukłucie w sercu. Serce nigdy mi nie dokuczało - a tu proszę, taka niespodzianka.
Tagajew robił spore wrażenie z tym swoim niedbałym uśmiechem, obojętnością wobec
całego zamieszania wokół siebie i twardym przekonaniem, że nawet diabeł nie dałby mu rady.
Moje wargi niespodziewanie rozciągnęły się w uśmiechu. Wyglądał jak tygrys w stadzie
szakali i chyba zdawał sobie z tego sprawę. Był jedynym, który mógłby tu współzawodniczyć
z Dziadkiem, nic więc dziwnego, że wszyscy chciwie obserwowali rozwój wydarzeń.
Nie wiem, czy Tagajew zauważył mnie, czy nie - a jeśli nawet, to tego nie okazał.
Postanowiłam nie kusić losu i zmyć się po cichu. Korzystając z tego, że Timur stał tyłem do
mnie i nie mógł mnie widzieć, podeszłam do Dziadka, aby oznajmić, że nic mnie tu już nie
trzyma. Właśnie przechodziłam obok Tagajewa, gdy usłyszałam, jak mówi do kogoś:
- Co ty tu robisz? - W jego głosie zadźwięczała raczej groźba niż zdumienie.
Zaciekawiona obejrzałam się ukradkiem - obok Tagajewa stała Swietłana.
- Potraktowałam poważnie twoje ostrzeżenie - odparła. - I postanowiłam się zaasekurować.
- No, no... - powiedział.
Wtedy dziewczyna zauważyła mnie i uśmiechnęła się, a ja zignorowałam ten uśmiech,
zmieniłam kierunek i podeszłam do Ritki, która nadal płonęła świętym oburzeniem.
- Kim jest ta piękność? - zapytałam, wskazując głową Swietłanę.
- Która? - nie zrozumiała Ritka i nic dziwnego - trudno się zorientować, o kim mówię, gdy
wokół jest tłum ludzi, a wszystkie kobiety są pięknościami z definicji.
- Ta, która rozmawia teraz z Tagajewem.
- Pojęcia nie mam. - Zmarszczyła brwi. - Pewnie czyjaś żona. Po co ci to?
- Słyszałaś o takim grzechu jak ciekawość?
- O Boże... - Ritka przewróciła oczami i zdecydowanym krokiem pomaszerowała do drzwi,
gdzie stała ochrona.
Poszłam za nią, ale zostałam zatrzymana przez panią Ar-changielską, deputowaną i straszną
nudziarę.
- Olgo Siergiejewna, chciałybyśmy zaprosić panią na posiedzenie naszego towarzystwa
„Kobiety i polityka".
Obecnie pracujemy nad programem „Matka i dziecko", o obronie praw matki i dziecka. Igor
Nikołajewicz zaaprobował... Myślę, że nie powinna pani stać z boku...
Kiwałam głową w takt jej słów, zastanawiając się jednocześnie, co właściwie mogłabym
zrobić dla matek i dzieci? Od towarzystwa natrętnej damy wybawiła mnie wracająca Ritka.
- Nikt nie wie, co to za dziewczyna - oznajmiła niezadowolona. Najwyraźniej zdenerwowało
ją, że nie zdołała uzyskać konkretnej odpowiedzi na tak proste pytanie. - Ale skoro wszyscy
Zgłoś jeśli naruszono regulamin