Kareta Wroc�awski Pandemolium Nocn� cisz�, w kt�rej s�ycha� by�o tylko ci�kie oddechy oraz burczenie w brzuchach, z nag�a zak��ci�y odg�osy krok�w. Towarzyszy� im brz�k �a�cuch�w, skrzyp zardzewia�ych zawias�w, a w ko�cu wrzask protestu. - Gdzie mnie ci�gniecie! Pomocy! Czy mnie kto s�yszy?! Ludzie... Nieprzenikniony mrok rozjani� nieco blask �uczyw spoza drzwi. Kiedy uchylono je na moment, mo�na by�o dojrze� kr�pe postacie. Dwie z nich wepchn�y do rodka kopi�cego na wszystkie strony m�czyzn�. - Masz ci tu tych swoich ludzi! - "Ludzi" zabrzmia�o jednoznacznie ironicznie. A mo�e nawet i pogardliwie. - Bacz jeno, co by ci� kt�ry nie nadgryz�! - wrzasn�� jeden z brodaczy i z hukiem zatrzasn�� zbite z grubych dech drzwi. Zapad�a doskona�a ciemno�. Nowoprzyby�y niepewnie wyci�gn�� przed siebie r�ce, bowiem tylko one mog�y ratowa� przed niespodziewanym kontaktem z innymi przedmiotami. Niestety, te, wrogie i podst�pne, czai�y si� znacznie ni�ej. �omot przewracanego wiadra, plusk wylewanej zawartoci oraz g�uchy odg�os padaj�cego cia�a u�o�y�y si� w kr�tkotrwa��, lecz wymown� sekwencj�. - Zabierzcie mnie st�d, zarazy! Za co? - z lepkiej pod�ogi rozdar�a si� nieco histerycznie ofiara ciemnoci. - Ani s�owa nie powiedzia�em o waszym przyw�dcy! Wrzucacie porz�dnego cz�owieka do jakiej cuchn�cej dziury ze mierdz�cymi szczurami... - Przybysz zerwa� si� na nogi, gdy� wyczu� pod kolanem co mi�kkiego. - Nie depczcie, jeli �aska szczur�w, bo wam jeszcze co nieco odgryz� - dobieg� z k�ta podejrzanie spokojny g�os. - Kto tu?! - zdumia� si� przybysz. - �mierdz�ce szczury, przyjacielu - odpar� kto gard�owo z ciemnoci. - Kim jestecie?! - Oooo... to chyba najlepiej wyjani nasz m�ody przyjaciel, wielce szacowny Waldar z Kresse. W ko�cu to za jego przyczyn� tutaj gocimy - rozleg� si� kolejny, nieco sarkastyczny g�os. - Odczep si� ode mnie, Bokanova - mrukn�a ciemno� - bo znajd� ci� i z�by powybijam. Dobrze wiesz, �e to kochany tatuko nas tak wrobi�. Nie moja wina, �e poczu� zew natury, a i kabz� zechcia� nabi�. Przy tym okazja mu si� nadarzy�a, gdy� wszyscy trzej jak tu stoi... tfu, jak tu le�ymy, zjawilimy si� w najlepszym momencie. Wzi�� dup� w troki i pogna� na dw�r xi�cia Partyka. Dzi�ki tej strasznej zimie odpowiednie rodki b�dzie posiada�, tedy pewnikiem dopiero na wiosn� o nim us�yszymy. A dzi�ki komu to, do diaska, mrozy takie, �e ich najstarsze krasnoludy nie pami�taj�? Co, Bokanova? C�e tak z nag�a zamilk�, wyszczekany to jeste, jak o kogo innego chodzi, nie? - Spok�j, spok�j, bo zaraz si� za �by we�miecie! - zagrzmia�o inaczej, basowo. - Wybaczcie tym nieokrzesanym m�odzie�com, bo mimo ch�odu gor�ca w nich krew. Szlachecka, b�d� co b�d�. Przybysz zobaczy� nagle, �e z okrutnych ciemnoci wy�oni�a si� niska, kr�pa posta�. Uj�a m�czyzn� za r�k� i poci�gn�a pod chropowat� i wilgotn� cian�, gdzie sta�a niska prycza. - Si�d�cie i odpocznijcie, a tymczasem poznajmy si� mo�e, bo chyba przyjdzie nam sp�dzi� ze sob� wi�cej ni� kilka niedziel... - Mo�e targowych, bo co p� roku s� - mrukn�� kt�ry zgry�liwie. - Cicho! Do wiosny jeszcze daleko, a i jej ku nam nie spieszno. Czeka� i harowa� zawsze lepiej w komitywie ni� bocz�c si� na siebie bez nijakiego powodu. Jestem Ruksand, chwilowo towarzysz tych dw�ch zadziornych kogut�w, krasnolud samodzielny i pod nijakim dow�dztwem nie s�u��cy. - Wybaczcie panowie - wyst�ka� zaskoczony przybysz - ale jestem nieco oszo�omiony tym szybkim i niezbyt dla mnie pomylnym obrotem sprawy. Pochodz� z dalekiego kraju Po�udnia. Zowi� mnie De Grand Francisco di Leonardo da Illammpi. Poniewa� jednak w krajach P�nocy nie s� tak istotne nabyte z wiekami przydomki u�ywam w podr�ach znacznie kr�tszego miana, kt�re brzmi Frank Lee. - Frank? - dolecia�o z ciemnoci. - A c� to za imi�? - Noo... U nas w rodzie wszyscy ch�opcy maj� tak na imi�. Od zawsze i do zawsze... - Ha, myl�, �e Frank Lee bardziej nam pos�u�y ni� to pierwsze - odezwa� si� krasnolud. - Pozw�l zatem, �e przedstawi� ci reszt� naszej kompanii. Ten m�ody cz�owiek, kt�rego raczy� rozdepta� na pocz�tku naszej znajomoci to, jak ju� wiesz, wielce szacowny Waldar. Syn i prawowity dziedzic Grahamma z Kresse, w�aciciela tych d�br oraz przybytku, w kt�rym gocimy. Ten pyskaty za, to jego przyjaciel, zacny Bokanova, syn bibliotekarza, niestety wielce oczytany, w zwi�zku z czym cytatami i wierszami nas co i rusz cz�stuj�cy. - No c�, teraz, gdy si� ju� znamy - rzek� Frank Lee - mo�e mi wyjanicie, co si� w og�le dzieje. Tutaj i w tym kraju. Bo - jak wnioskuj� z waszej, hm, kr�tkiej rozmowy - co na ten temat wiecie. - Pozw�l, �e ci to objani� - odpar� z westchnieniem Bokanova. - Ot� wiedz, �e ziemie te bogato przez bog�w w�glem obdarzone zosta�y. By�o to �r�d�o dobrobytu i przyczyna upadku. W�giel bowiem to bogactwo tej ziemi, lecz - jak wida� - bogactwo kapryne, bo od lat kiepskie zyski przynosi. - Czemu� to? - zdziwi� si� Frank Lee. - Drzewiej srogie zimy ten kraj nawiedza�y. W�gla tu zawsze pod dostatkiem by�o i ca�e wieki go dobywano. Co wiatlejsi i obrotniejsi ludzie za handel w�glem si� brali, podatki przednie do kasy odprowadzaj�c. Gdy jednak wybrano z�o�a, kt�re p�ytko pod ziemi� zalega�y, kopa� przysz�o coraz g��biej. Ludziom za nie chcia�o si� w mrocznych sztolniach ku� ska��, wi�c jeden pradziad Waldara umyli� do kopal� krasnoludy sprowadzi�. Co wi�cej, te - w�sk� jeno specjalnoci� si� zajmuj�c - konkurencj� handlu nie psu�y. Oni tedy w�giel dobywali, a lud prosty po ustalonej przez xi�cia cenie go przedawa�. Tak dzia�o si� przez d�ugi czas i ros�a pot�ga tutejszego dworu. Nikt za na przepowiednie kilku astrometryk�w uwagi nie zwraca�. A oni prorokowali, �e klimat mo�e si� zmieni� i tako� si� sta�o. Nasta�y wiosny wczesne, lata upalne, jesienie p�ne, a zimy ciep�e i kr�tkie. Zmala�o tedy zapotrzebowanie na w�giel. Podupad� dw�r i ca�a prowincja. Jeno jeszcze dostawy na dw�r xi���cy sytuacj� ratowa�y, bowiem obowi�zek dostaw edyktem kr�lewskim by� na�o�ony, ale nawet dziesi�tej cz�ci tego co uprzednio nie dostawano. Pr�dzej to zapomog� przypomina�o i nikomu nie by�o w smak. Nawet krasnoludy burzy� si� pocz�y. - Co: krasnoludy, krasnoludy!.. - warkn�� z mroku Ruksand. - Ka�dy wie, �e ojciec Waldara to sk�piec i dusigrosz. Dukaty za w�giel bra� od kr�la, ale dzieli� si� nimi nie zamierza�. Jeno tylko wypomnienia od niego wszyscy s�yszeli, �e krasnoludzka robota nikomu niepotrzebna i jeno z �aski ich utrzymuje. A kto, jak nie my, tu fedrowa�? - Hola, hola! - przerwa� mu Waldar. - Teraz ty zapominasz, �e te biedne krasnoludy, nad kt�rymi si� tak roztkliwiasz, wielce sobie �ywot wr�d ludzi chwalili i nie szykowali si� do powrotu w rodzinne strony. Na szcz�cie, jeszcze pradziad m�j, znany z oszcz�dnego trybu �ycia... - Ze sknerstwa, rzec chcia�e chyba... - wtr�ci� Bokanova ze miechem. - Skromnoci, jako rzek�em! - przerwa� mu Waldar podniesionym g�osem. - Dzi�ki kt�rej od�o�ywszy zapasik niewielki mia� jak przetrwa� pierwsze lata ca�orocznych upa��w i spiekoty. Przetrwalimy, gdy inni stracili swe w�oci. Wkr�tce za okaza�o si�, �e dalej w�giel jest potrzebny, cho�by do ku�ni, piekarni czy �a�ni i gdy zapasy si� poko�czy�y mo�na by�o znowu wydobycie skromne wznowi�. W ten to w�anie spos�b stalimy si� jedynym lennem, w ca�ej prowincji, w kt�rym czynne s� kopalnie i pami�taj� jak dobywa� czarny kruszec. Inaczej dawno bymy tu zamarzli. Tylko dzi�ki zamkowym piecom mo�emy tutaj wytrzyma�. - Jednak tegoroczna gwa�towna zima, pierwsza od tylu lat, powinna by�a nastroje odmieni�? - zdumia� si� Frank Lee. - Moci panie Lee, sta�o si� tak jak to zawsze, gdy w kabzie pusto, a w �o��dku i we �bie groch z kapust� - westchn�� Bokanova. - Kiedy z nag�a sroga zima nasta�a i jeszcze nikt nie zoczy� z�amanego szel�ga za w�giel, kt�ry ha�dami wok� zamku zalega�, k��tnie si� pocz�y o to, jak zarobek dzieli�. Ze wszech stron pilne proby o w�giel nap�ywa�y, jednak nikt z okolicznych w�ocian du�ych zapas�w na handel nie mia�. Tedy nie maj�c konkurencji ojciec zwleka�, nie wiedz�c komu pilnowanie interesu powierzy�. Na wszystkie strony pisma rozes�a� bymy do zamku wracali, po czem rozleniwione krasnoludy do roboty w kopalni zap�dzi�. Nasza tr�jka dw�r xi�cia Partyka po�egna�a, akurat gdy pierwsze niegi spad�y. Gdymy wi�c tu dotarli jego ojciec od razu Waldara swym namiestnikiem og�osi�. Nas dw�ch za na doradc�w naj��, po czym ca�y zapas w�gla na wszystkie wozy z okolicy zebrane zapakowa� i z m�odszym bratem Waldara wyruszy� do dworu xi�cia, gdzie pewnie odbierze bie��c� i zaleg�� zap�at�. Potem niezawodnie ruszy po kraju, aby reszt� zapas�w przeda� i po tylu latach chudoby nieco zasmakowa� radoci tego wiata. Zapad�a g��boka i znacz�ca cisza. - Co do radoci wiata, to znam dykteryjk� jedn�... - zacz�� Bokanova. Dwa g�osy odezwa�y si� jednoczenie: - Akurat czas dobry na dykteryjki! - No to dawaj - nic innego nie mamy do roboty! Bokanova nie mia� w�tpliwoci do kt�rej proby si� przychyli�. - By�o tak. Jad� w karocy dziadek z wnuczkiem, a wo�nica do dyszlanta rzecze: "W tym miecie po�owa dziewek ma dychawic�, a druga po�owa france!" Na to dziadek budzi si�. "Co on powiedzia�?", pyta wnuczka. "Cicho, dziadku", ten odpowiada, "M�wi, �eby rempa� ino te, co kaszl�!" Mrok zrodzi� dwa pogardliwe kaszlni�cia. - Jeli co mog� rzec - odezwa� si� po chwili Frank Lee - w tak m�odym wieku namiestnikiem zosta�, nie ka�dego ta �aska spotyka.... - �aska! A niech j� licho porwie z tatukiem i braciszkiem kochanym! - wrzasn�� Waldar. - Nie do�, �e wi�kszo� woj�w do ochrony ze sob� zabrali, to jeszcze og�osili, �e nasza tr�jka to jedyna si�a, kt�ra nad porz�dkiem i sprawnym wydobyciem b�dzie czuwa�. A krasnoludy do pracy goni� przykaza� i norm� wydobycia utrzymywa�. Waldar westchn�� ci�ko. - Niestety, krasnoludy postanowi�y wykorzysta� okazj�...
banduras1