Rozdział 4.doc

(29 KB) Pobierz
Rozdział 4

Rozdział 4

 

Pamiętnik lady Agnes, 13 września 1882

 

Dowiedziałam się, że najdroższy S. wreszcie wrócił z podróży - od wielu miesięcy zwiedzał świat w to­warzystwie swego guwernera, pana Philipsa. Myśleli­śmy, że wróci dopiero na święta Bożego Narodzenia, a tymczasem zjawił się w domu wczoraj, a dzisiaj rano przyjechał tu do nas powozem ojca. Cóż za miła nie­spodzianka w naszej szarej codzienności. Wydawało mi się, że życie złapało mnie za ramiona i mocno po­trząsnęło, a teraz jestem gotowa sprostać wyzwaniu.

Jakże się ucieszyłam, widząc ponownie towarzysza dziecięcych zabaw! W pierwszej chwili ogarnęła mnie nieśmiałość. S. wyrósł i wyprzystojniał. Przy nim po­czułam się dziecinna - opowiadał o Paryżu, Konstan­tynopolu, Wiedniu - a ja rzadko kiedy wyruszam poza dolinę Wyldcliffe. Jednak ani się obejrzałam, a paplali­śmy jak dzieci. Nadal jest w nim dawna energia, nadal chce się ze mną wszystkim dzielić, nadal ma płomienie w niebieskich oczach. Choć nasze matki łączy jedynie dalekie pokrewieństwo, a i to przez małżeństwo, jest mi bliższy, niż byłby rodzony kuzyn; jest mi bratem, którego nigdy nie miałam.

Pod uśmiechem kryło się jednak zmęczenie. Nie zdziwiła mnie informacja, że w Maroku dopadła go go­rączka i długo i ciężko chorował. Teraz męczy go nie­pokojący kaszel, jest też za szczupły, ma ciemne cienie pod oczami. To z powodu choroby wrócił wcześniej, niż zamierzał.

Nic nie poradzę na egoistyczną radość, że musiał wracać. Ten rok, 1882, okazał się bardzo nużący, nud­ny i smutny bez jego towarzystwa. Do tej pory nie zda­wałam sobie sprawy, do jakiego stopnia jego paplanina, jego ideały, książki i poezje ubarwiają moje życie. Na­wet spacery po wrzosowiskach nie były tak przyjemne bez niego. Panna Binns nie potrafiła go zastąpić i mam wrażenie, że jego powrót napawa ją taką samą rado­ścią, jak i mnie. Na studia do Oksfordu wyjedzie dopie­ro po Nowym Roku, żeby do tego czasu odzyskać siły, więc jeszcze przez wiele tygodni będę go miała u boku.

Panna Binns, biedaczka, przeżywała ze mną ostat­nio ciężkie chwile. Nie rozumie mego głodu wiedzy, choć to dobra kobieta i jestem papie głęboko wdzięcz­na, że zatrudnił dla mnie taką dobrą miłą guwernant­kę. Ale czy w dzisiejszych czasach odrobina francu­skiego i muzyki, daty panowania królów angielskich to wystarczające wykształcenie? Oddałabym wiele, żeby liczyć się naprawdę! Pytałam mamy, czy nie mogłabym wstąpić do college'u dla panien w Londynie. Czytałam o tej instytucji, a skończyłam już szesnaście lat. Mama orzekła jednak, że to wykluczone w przypadku panny o moim statusie społecznym i że mam pamiętać, że je­stem lady Agnes Templeton, a nie jakąś biedaczką, któ­ra musi umysłem zarabiać na życie.

Przyznaję, że podejście mamy wprawia mnie w zdu­mienie. Co wspólnego ma pozycja społeczna z pragnie­niem wiedzy? W dzisiejszych czasach nowe idee po­jawiają się w każdej sferze, a ja chcę być częścią tego nowego świata, kimś więcej niż ozdobną lalą.

Od kilku miesięcy czuję, że się zmieniam. Tego la­ta przyszły miesięczne krwawienia. Kiedy jej to po­wiedziałam, mama uściskała mnie, uroniła kilka łez i powiedziała, że wkrótce zostanę żoną i matką. Oba­wiam się, że znajdzie zahukanego młodzieńca, które­go jedyną zaletą jest pochodzenie - będzie synem diu­ka - i każe mi za niego wyjść. A ja nie mogę związać się z kimś, kogo nie kocham, nawet z księciem! Jednak najdroższa mama jest innego zdania. Obawiam się, że kłóciłybyśmy się często, gdyby wiedziała, co naprawdę myślę. Muszę zadbać, żeby nigdy nie znalazła tego pa­miętnika.

Czuję... sama nie wiem, jak to określić... jakby bu­zowała we mnie nieznana, niewidzialna moc. Pragnę oderwać się od wszystkiego, co błahe, nudne, powierz­chowne. W moich marzeniach jest ogień i kolory, we śnie i na jawie. Jeden sen powtarza się często, szczegól­nie ostatnio. Stoję w podziemnej grocie, w której tań­czy i wije się wysoki płomień. Podchodzę do kolumny ognia i biorę odrobinę w dłoń. Płomienie tańczą jak li­ście na wietrze, ale mnie nie parzą. To wszystko upaja mnie i zarazem przeraża...

Ilekroć powraca ten sen, budzę się niespokojna i uciekam na wrzosowiska. Kładę się na trawie. Czu­ję ziemię pod plecami i wiatr na twarzy, i nadal mam w sobie ten płomień, rozpalony, roztańczony.

Bardzo chciałabym mieć kogoś, z kim mogłabym porozmawiać, przyjaciółkę, siostrę. Czasami ją sobie wyobrażam, i to tak intensywnie, że mogłabym przy­siąc, że widzę ją naprawdę. Ale teraz przynajmniej wrócił najdroższy S. Nie będę samotna, gdy mieszka zaledwie trzy kilometry dalej, w Hall. Ojciec podaro­wał mu piękną karą klacz i obiecał, że gdy tylko poczuje się silniejszy, będziemy razem jeździć. Muszę się zadowolić edukacją z drugiej ręki, od niego, muszę po­znać świat jego oczami. A jednak w głębi serca wiem, że stać mnie na coś więcej, na coś wielkiego, i nie spo­cznę, póki się nie dowiem, co to jest.

Dzieciństwo już za mną, przeznaczenie na hory­zoncie. Czuję się, jakbym żeglowała na grzbiecie fali, która wyrzuci mnie na odległy, nieznany brzeg.

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin