Rozdział 24.doc

(59 KB) Pobierz

Rozdział 24

 

 

Słowa Lucana dzwoniły jej w uszach, kiedy wyszła spod gorącego prysznica w jego apartamencie. Zakręciła kran i wytarła się, żałując, że woda nie zdoła zmyć z niej bólu i oszołomienia. Tyle rzeczy musiała przemyśleć, a przede wszystkim pogodzić się z faktem, że Lucan nie chce z nią być.

              Próbowała sobie powtarzać, ze od początku niczego jej nie obiecywał, ale wtedy czuła się jak jeszcze większa idiotka. Nigdy nie prosił, żeby oddała mu serce. Zrobiła to na własne życzenie.

              Pochyliła się w stronę lustra, które zajmowało całą szerokość łazienki, odgarnęła włosy i przyjrzała się purpurowemu znamieniu pod lewym uchem. Znamieniu Dawczyni Życia. Mała kropla spadająca w miseczkę utworzoną przez odwrócony półksiężyc.

              Co za ironia, że to maleńkie znamię równocześnie wiąże ją ze światem Lucana i uniemożliwia jej bycie z nim.

              Może i skomplikowała mu życie, ale dla niej to też nie było łatwe.

Z jego powodu została wplątana w krwawą wojnę z wrogiem, przy którym najgorsi gangsterzy wyglądali jak łobuziaki ze szkolnego boiska. Musiała porzucić swoje słodkie mieszkanko przy Beacon Hill. I straci je, jeśli nie wróci i nie weźmie się do pracy. Jej przyjaciele nie mają pojęcia, co się z nią dzieje. Nie może nawet niczego im powiedzieć, bo narazi ich na śmiertelne niebezpieczeństwo.

              A na domiar złego prawie się zakochała w najbardziej mroczny, zabójczym i zamkniętym w sobie mężczyźnie, jakiego spotkała w życiu.

              Który okazał się wampirem.

              A zresztą, jeśli ma być ze sobą całkiem szczera, to zakochała się nim całkowicie, na zabój i śmiertelnie.

              - Po prostu cudownie – westchnęła do swojego odbicia w lustrze.

              A jednak, nawet po tym wszystkim, co jej powiedział, nadal chciała do niego podejść o się przytulić, bez względu na to, gdzie był. Znajdowała pociechę jedynie w jego ramionach.

              Jasne, teraz potrzebowała jeszcze tego, żeby jej upokorzenie zobaczyli inni. Lucan postawił sprawę zupełnie jasno: co kol wiek było między nimi – o ile w ogóle coś było, poza seksem – należy do przeszłości.

              Wróciła do sypialni i zabrała swoje rzeczy. Ubrała się szybko. Chciała wyjść z jego apartamentu, nim wróci A ona zdąży zrobić coś naprawdę głupiego. Coś jeszcze bardziej głupiego, poprawiła się, patrząc na skotłowane prześcieradła na łóżku.

              Postanowiła, że odszuka Savannah i może spróbuje znaleźć jakiś telefon. Lucan najwyraźniej nie zamierzał oddać jej komórki. Wyszła z sypialni. Korytarze tworzyły zawiły labirynt, najprawdopodobniej celowo i kilka razy źle skręciła, zanim wreszcie rozpoznała otoczenie. Znajdowała się niedaleko sali treningowej, sądząc po odgłosach strzałów.

              Skręciła za róg i wpadła prosto na nieruchomą ścianę, złożoną ze skórzanych ubrań i broni.

              Uniosła głowę i natrafiła na lodowate, groźne zielone oczy, Nieznajomy wpatrywał się w nią taksująco spod nieporządnej grzywy złotobrązowych włosów, niczym dziki kot ukryty w zaroślach i czyhający na zwierzynę. Przełknęła z trudem ślinę. Wyczuwała zagrożenie, promieniujące z tego wielkiego wampira, z głębin tych nieruchomych drapieżnych oczu.

              Tegan.

              W myślach pojawiło się imię nieznajomego, jedynego wojownika, którego jeszcze nie poznała.

              Tego, który był z Lucanem od samego początku.

              Wampir nie zszedł jej z drogi. Zupełnie nie zareagował na to, że na niego wpadła. Tylko lekkie drgnięcie warg na widok jej piersi, zdradziło, iż nie był z kamienia. Miała przed sobą dziewięćdziesiąt kilogramów muskułów i broni.

              Cofnęła się i odsunęła na bok.

              - Przepraszam, nie zauważyłam.

              Milczał, ale miała wrażenie, że ten wampir wie wszystko, co się w niej dzieje i że pojął to w tym ułamku sekundy, kiedy ich ciała się zetknęły. Patrzył na nią zimnym, pozbawionym uczuć wzrokiem, jakby ją przejrzał na wylot.

              Poczuła się niemal przezroczysta.

              - Przepraszam – szepnęła.

              Kiedy się poruszyła, żeby go minąć, przemówił.

              - Hej. – Jego głos był łagodny, głęboki, mroczny i ochrypły. Dziwnie kontrastował z surowym spojrzeniem. – Zrób sobie przysługę i nie przywiązuj się nadmiernie do Lucana. Jest spora szansa, że nie pożyje długo.

              Powiedział to bez śladu emocji, po prostu stwierdził fakt. A potem minął ją obojętnie. Jego apatia poruszyła ją do głębi.

              Odwróciła się, żeby za nim popatrzeć, ale Tegan już zniknął.

 

Lucan zważył w ręce lśniący czarny pistolet, potem uniósł go i wpakował cały magazynek w cel umieszczony na końcu strzelnicy.

              Choć dobrze było się znaleźć na bezpiecznym gruncie, w otoczeniu broni i czuć, ze jest gotowy do walki, myślami ciągle wracał do Gabrielle. Do cholery, ta kobieta naprawdę zalazła mu za skórę. Pomimo tego co jej powiedział, musiał przyznać, że sam wpadł po uszy.              No ale czy mogło być inaczej? A może pytanie powinno raczej brzmieć: czy naprawdę sądził, że poradzi sobie z jej odejściem? Ze świadomością, że zwiąże się z kimś innym?

              Wszystko zrobiło się zbyt skomplikowane.

              Wysyczał przekleństwo. Wystrzelał kolejny magazynek, rozkoszując się zapachem rozgrzanego metalu i kwaśnego dymu. Zasypany gradem kul cel eksplodował.

              - I jak? – spytał Nikolai, a jego oczy połyskiwały podnieceniem. – Milutki, no nie? Reaguje bosko.

              - Tak, niezły. Podoba mi się. – Lucan zabezpieczył broń i przyjrzał się jej uważnie. – Beretta 92FS przerobiona na pełny automat? Niezła robota stary. Naprawdę niezła.

              Niko wyszczerzy zęby.

              - Wspomniałem o specjalnych nabojach do tego cacka. Dodałem do nich tytanowy proszek.

              - Rozerwie każdego Szkarłatnego, z którego krwią się zetknie – dodał Dante, który przysiadł na szafce z bronią i ostrzył swoje ostrza.

              Bez wątpienia miał rację Kiedyś wampiry zabijano, ucinając im głowy. Ale wtedy istniała tylko jedna skuteczna broń – miecz. Obecnie współczesna technologia stawiała nowe wyzwania przed stronami konfliktu.

              Na początku XX wieku członkowie Rasy odkryli, że tytan w niezwykły sposób wpływa na organizm Szkarłatnych, wywołując u nich reakcję alergiczną. Przy zetknięciu z tytanem zmutowana krew drapieżników zachowywała się jak woda, do której wrzucano tabletkę alka-seltzer.

              Niko odebrał pistolet Lucanowi i poklepał go z wielką dumą.

              - Masz przed sobą prawdziwą truciznę na Szkarłatnych.

              - Kiedy możemy go przetestować? – spytał Rio.

              - Może dziś? – Do sali bezgłośnie wszedł Tegan. Jego słowa zabrzmiały jak odgłos nadciągającej burzy.

              - Masz na myśli to gniazdo, które odkryłeś w porcie? Spytał Dante.

              Tegan kiwnął głową.

              - Mieszka tam z tuzin Szkarłatnych. To jeszcze żółtodzioby. Szybko się z nimi rozprawimy.

              Lucan wziął broń od Niko i zmarszczył brwi.

              - Dlaczego dopiero teraz się o tym dowiaduję?

              Tegan zwrócił na niego zimne spojrzenie.

              - Musisz trochę nadgonić, stary. Kiedy zaszyłeś się z tą samicą, mu robiliśmy swoje na górze.

              - To zagranie poniżej pasa – stwierdził Rio. – Nawet jak na ciebie, Tegan.

              Lucan w milczeniu przyjął cios.

              - Nie, on ma rację, Powinienem skupić się na robocie. Musiałem załatwić parę spraw, ale to już koniec. Nie powinno być już więcej problemów.

              - Czyżby? Bo muszę ci powiedzieć, że jak spotkałem tę Dawczynię Życia w korytarzu, była dość przygnębiona. Chyba ktoś złamał jej serce. Wyglądała, jakby potrzebowała pociechy.

              - Co jej powiedziałeś? Tknąłeś ją? Jak rany, jeśli coś jej zrobiłeś…! – ryknął Lucan wściekły.

              Tegan zachichotał, szczerze rozbawiony.

              - Spokojnie, stary. Nie musisz się tak rzucać. Twoja samica to nie moje zmartwienie.

              - Lepiej o tym pamiętaj – parsknął Lucan. Obrócił się i natrafił na zaciekawione spojrzenia pozostałych wojowników. – Trzymajcie się od niej z daleka, zrozumiano? Gabrielle Maxwell jest pod moją opieką, póki przebywa w tej kwaterze. A kiedy odejdzie do Mrocznej Przystani przestanie być moim zmartwieniem.

              Musiał ochłonąć i się opanować. Kiedyś dojdzie między nimi do konfrontacji, ale jeszcze nie teraz. Nie mógł go winić. Jeśli Tegan stał się podłym draniem pozbawionym duszy, to Lucan się do tego przyczynił.

              - Możemy wrócić do pracy? – warknął, kończąc dyskusję. – Chcę usłyszeć wszystko o tym gnieździe w porcie.

              Tegan opisał lokalizację i zaproponował sposób ataku. Choć Lucan mu nie ufał, doszedł do wniosku, że taka akcja to najlepszy sposób na rozładowanie napięcia.

              Wiedział, że gdyby teraz znów się zbliżył do Gabrielle, cała ta gadka o obowiązku i poświęceniu rozpadłaby się jak domek z kart. Minęły dwie godziny, odkąd wyszedł z sypialni, a ona nadal tkwiła w jego myślach jak zadra. Nadal czuł pożądanie, kiedy myślał o jej miękkiej, ciepłej skórze.

              Wiedział, że ją zranił. Okazała się jego sprzymierzeńcem, skłamała dla niego. Pomogła mu przejść przez piekło, stała u jego boku, czuła i kochająca. Najlepsza partnerka, jakiej mógł sobie życzyć wampir.

              To były niebezpieczne myśli. Nie mógł dłużej tego ciągnąć.

              Słuchał, jak wojownicy planują misję. Zgodził się z nimi, że muszą atakować Szkarłatnych w ich gniazdach, a nie tropić pojedyncze osobniki na ulicach.

              - Spotkamy się o zachodzie słońca – zdecydował.

              Wojownicy zaczęli się zbierać do odejścia, tylko Tegan zwlekał.

              Lucan wiedział, że wampir jest dumny z tego, że nikogo nie potrzebuje. Że celowo izoluje się od innych. Kiedyś był wspaniałym kompanem. Mógł się stać potężnym przywódcą, ale wszystko zmieniło się w ciągu jednej, straszliwej nocy. Od tamtej pory rozpoczął się jego upadek, spadł na samo dno i nigdy się już nie podniósł.

              Lucan nie mógł sobie wybaczyć roli, jaką odegrał w tamtych wydarzeniach.

              - Zaczekaj!

              Tegan zatrzymał się z wyraźną niechęcią. Nie odwrócił się, po prostu stał w milczeniu. Kiedy zostali sami Lucan odchrząknął.

              - Mamy problem – powiedział.

              Tegan odetchnął ze świstem.

              - Poczekaj, zawiadomię prasę.

              - To nieporozumienie nie zniknie samo. Trwa już za długo, zbyt wiele wody upłynęło. Jeśli chcesz załatwić porachunki…

              - Zapomnij. Stara historia.

              - Nie, skoro nie potrafimy o niej zapomnieć.

              Tegan się skrzywił. Wreszcie się odwrócił.

              - Pijesz do czegoś?

              - Chcę tylko powiedzieć, że rozumiem, ile to cię kosztowało. Ile ja cię kosztowałem. – Powoli pokręcił głową i przesunął dłonią po włosach. – Gdyby był inny sposób… Gdyby sprawy ułożyły się inaczej…

              - Jezu Chryste, zamierzasz mnie przeprosić? – Spojrzenie zimnych zielonych oczu Tegana mogłoby bez trudu przeciąć szkło. – Daruj sobie, stary. Spóźniłeś się o jakieś pięćset lat. Zresztą przeprosiny niczego nie zmienią.

              Lucan zacisnął mocno zęby, zaskoczony gniewem towarzysza.

              Tegan mu nie wybaczył. Nawet nie próbował wybaczyć.

              Po tylu latach. Zapewne nigdy tego nie zrobi.

              - Nie, masz rację. Przeprosiny niczego nie zmienią.

              Tegan patrzył na niego przez długą chwile, po czym odwrócił się i wyszedł z Sali.

 

              W prywatnym klubie ze wzmacniaczy wielkości lodówki dobywała się głośna muzyka – choć słowo „muzyka” nie oddawało w pełni tego, co się działo na scenie. Zespół nie tylko nie umiał grać, ale zawodził niczym stado hien.

              No ale czego można było się spodziewać po ludziach, skoro widownia składała się z bandy wampirów żądnych krwi?

              Ukryty w głębokim cieniu przywódca Szkarłatnych zmrużył oczy i się skrzywił. Rozbolała go głowa, kiedy tylko tu przybył. Miał wrażenie, że zaraz mu eksploduje. Odsunął się na miękkie oparcie fotela w swojej prywatnej loży, znudzony krwawą orgią. Lekkim gestem dłoni wezwał ochroniarza. Wskazał na scenę.

              - Wybawcie ich z cierpień. I oszczędźcie mi moich.

              Ochroniarz kiwnął głową i zasyczał. Odsłonił wielkie kły, ociekające śliną na samą wzmiankę o zabójstwie. Po czym zniknął, żeby wykonać polecenie.

              - Dobry piesek – mruknął jego Pan.

              Ucieszył się, kiedy usłyszał przenikliwy dzwonek komórki. Miał pretekst, żeby stąd wyjść. Na scenie zaczęła się rzeź. Tłum oszalałych Szkarłatnych rzucił się na grajków.

              Kiedy tłum pogrążył się w chaosie, przywódca udał się do prywatnego pomieszczenia za sceną i wyjął z kieszeni płaszcza dzwoniący telefon. Spodziewał się jakiś wiadomości o Gabrielle Maxwell i jej związkach z Rasą.

              Ale to nie był żaden z nich.

              Wiedział to, nim jeszcze otworzył komórkę i zobaczył informację o ukrytym numerze.

              - Zaintrygowany, odebrał. Poznał głos rozmówcy. Ostatnio często z nim rozmawiał. Wysłuchał uważnie szczegółów na temat planowanego ataku, który miał się odbyć dzisiaj wieczorem.

              W parę sekund dowiedział się dość, żeby zapewnić sobie przewagę. Zgodnie z warunkami umowy, jeden wojownik miał przeżyć. Choć poniesione rany miały go na zawsze pozbawić woli walki. Los pozostałych, w tym Lucana Thorne’a, był przesądzony.

              Ten wampir powinien był już wcześniej zginąć.

              Dlatego tym razem rozmówca posunął się do gróźb, przypominając o wynagrodzeniu, które przywódca zdążył już sobie przywłaszczyć.

              - Nie przeginaj – warknął przywódca. – Nie prowokuj mnie, bo zażądam dodatkowych pieniędzy. Jeszcze tego pożałujesz.

              Klnąc paskudnie pod nosem, zatrzasnął komórkę, kończąc tym samym dyskusję.

              Dermaglify na nadgarstku zaczęły boleśnie pulsować głębokim kolorem jego gniewu. Pokrywały je tatuaże, które kazał sobie zrobić, żeby ukryć swoje dziedzictwo. Gardził życiem, jakie musiał prowadzić. Tak jak wszystkimi, którzy stali mu na drodze do osiągnięcia celu.

              Był zły, kiedy wracał do sali. Jego oczy wyłowiły z ciemności sylwetkę jego zastępcy, jedynego Szkarłatnego, który przeżył starcie z życiem z konfrontacji z Lucanem Thorne’em. Skinął na niego i wydał mu rozkazy.

              Bez względu na umowę, chciał, by Lucan i jego towarzysze ponieśli zasłużoną śmierć             

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin