Maberry Jonathan - Pine Deep 01 - Blues duchów.rtf

(973 KB) Pobierz

JONATHAN MABERRY

BLUES DUCHÓW

Przekład MIŁOSZ URBAN

Redakcja stylistyczna

Beata Kozak

Korekta

Anna Tenerowicz

Elżbieta Szelest

Projekt graficzny okładki

Małgorzata Foniok

Zdjęcie na okładce

Images Etc Ltd/Alamy

Skład

Wydawnictwo Amber

Jerzy Wolewicz

Druk

Opolgraf S.A. Opole

Tytuł oryginału Ghost Road Blues

Copyright © 2006 by Jonathan Mabeny.

All rights reserved.

For the Polish edition

Copyright © 2009 by Wydawnictwo Amber  Sp, z o.o.

ISBN 978-83-241-3400-7

Warszawa 2009. Wydanie I

Wydawnictwo AMBER Sp, z o.o.

00-060 Warszawa,

ul. Królewska 27

tel. 620 40 13,620 81 62

www.wydawnictwoamber.pl

Jak zawsze...

Sarze Jo.

PROLOG

Miesiąc przed Halloween

tego ROKU

Wielką przysługę oddały mi narzędzia mroczne.

Edward George Earle Lytton Bulwe-Lytton, (pierwszy Baron Lytton) Richelieu

Zło łatwo zdusić w zarodku;

jeśli zwlekasz, rośnie w siłę.

Cycero Filipiki

Nie mogę przystanąć i się nie zatrzymam

Blues spada na mnie jak grad, blues spada na mnie jak grad.

Mmm, blues spada na mnie jak grad, blues spada na mnie jak grad.

Nieubłaganie czas pcha mnie do przodu, ogar z piekła podjął mój ślad.

Ogar z piekła podjął mój ślad, ogar z piekła podjął mój ślad.

Robert Johnson Hellhound on my trail (Ogar z piekła podjął mój ślad)

1.

Ej, dajcie spokój, tam przecież nikogo nie ma... - To były jego ostatnie słowa.

W następnej chwili ponad burtami przyczepy wystrzeliły dwie pary trupiobladych rąk, zacisnęły się na jego ramionach i karku i pociągnęły go w mrok. Billy krzyczał, wierzgał i szukał czegoś, czego mógłby się złapać, lecz na próżno. Z ciemności wynurzyły się dalsze postaci i zabrały go ze sobą.

Claire krzyczała tak głośno, jak potrafiła. Wszyscy krzyczeli. Nawet kierowca traktora.

Ale najgłośniej wrzeszczał Billy.

Claire zeskoczyła z brykietu siana, na którym jeszcze przed chwilą siedzieli i trzymali się za ręce. Wychyliła się nad barierką i rozcapierzonymi palcami chwytała powietrze, jakby mogła dosięgnąć chłopaka i wciągnąć go z powrotem. Kilkanaście metrów dalej sześć mrocznych postaci rzuciło Billy'ego na ziemię, przytrzymało go trupimi łapskami i zakrzywionymi jak szpony palcami zaczęło rozrywać ciało. Czarne usta ledwie skrywały wygłodniałe pożółkłe zęby, a martwe i puste oczy nie wyrażały absolutnie niczego.

-              Billy! - krzyczała Claire. Wyrywała się, odpychała ręce, które nie pozwalały jej zeskoczyć na ziemię. Błagała, żeby ktoś mu pomógł. Osiemnaście osób, większość z jej liceum, stało przerażonych, wczepionych w drewniane burty, lub skulonych na podłodze za balami słomy. Błagała ich o pomoc. Kilkoro pokręciło głowami. Reszta krzyczała. Największy z nich, awanturnik z wyglądu, chciał się podnieść, ale dziewczyna i kumple uczepili się jego kurtki i pociągnęli go z powrotem na podłogę.

Claire z odrazą splunęła w ich kierunku i się odwróciła. Darła się na całe gardło. Widziała drgające konwulsyjnie ciało Billy'ego. Popatrzyła na kierowcę, ale był w szoku. Wyglądał, jakby chciał wyskoczyć z szoferki i uciec.

Wtem jedna z bladych postaci pochyliła się nad chłopakiem. Claire nie mogła zobaczyć, co robi, ale mrożący krew w żyłach agonalny kwik mówił sam za siebie. Billy zatrzepotał rękami i nogami i znieruchomiał.

Na sekundę wszystko zamarło.

Stwór, który go porwał, podniósł głowę i spojrzał w stronę traktora z przyczepą pełną dzieciaków. Potem rozległ się warkot - głęboki i budzący grozę, taki, jaki wydaje pies, kiedy ktoś zbliży się nieopatrznie do jego miski. Zjawa odsłoniła pożółkłe zęby, w których tkwił poszarpany kawał zakrwawionego mięsa wyrwany ze zmasakrowanego ciała.

Przeraźliwy pisk Claire narastał, wznosił się nad ciemną drogą, nad bezkresnymi polami kukurydzy i ulatywał w ciemne niebo, wypełniając czerń nocy. W oddali rozległy się chrapliwe nawoływania kruków. Kierowca gwałtownie wdepnął pedał gazu. Silnik ryknął z umęczonym charkotem i traktor szarpnął do przodu.

Trzy z pożywiających się stworzeń zwabione dźwiękiem uniosły głowy. Ich twarze pokrywała lepka czerwona maź i kawałki poszarpanego mięsa. Nie przestawały żarłocznie poruszać szczękami. Traktor przesunął się kilkanaście centymetrów i znieruchomiał. Koła kręciły się w miejscu uwięzione w głębokiej kałuży błota, w której utknęli kilka minut wcześniej. Zjawy ruszyły w ich kierunku, czując woń świeżego mięsa. Żywego mięsa.

Znów rozległy się wrzaski przerażenia. W stronę kierowcy poleciały krzyki i przekleństwa. Dalej! Ruszaj! No, już! W końcu koła złapały przyczepność i traktor dosłownie wyskoczył do przodu, z każdą sekundą nabierając prędkości. Blade

upiory porzuciły rozszarpane zwłoki i zainteresowały się uciekającymi dzieciakami. Z początku poruszały się powoli, lecz przyspieszyły, gdy zrozumiały, że może ominąć je kolejny posiłek.

-              Szybciej! - Ryknął awanturnik, a reszta dzieciaków do niego dołączyła.

Zjawy truchtały za nimi i były jeszcze bardziej przerażające. Doganiały ich.

Droga lekko zakręcała, omijając starą wierzbę płaczącą, ale prowadzący traktor nie zwalniał.

-              Są coraz bliżej! - pisnęła Claire.

Traktor nabierał prędkości, a zimny wiatr rozwiewał włosy nastolatków. Potwory były dwadzieścia metrów za nimi. Piętnaście. Dziesięć.

-              Nie, to się nie dzieje naprawdę! - jęknął największy chłopak. - To nie może być prawda... - Szlochał wtulony w ramię swojej dziewczyny.

Kierowca wziął zakręt, nie używając hamulca, a przyczepa niebezpiecznie się zakołysała. Pasażerowie przelecieli na jedną stronę.

Wyjechali na prostą, na której końcu majaczyły światła zabudowań. Nie przestawali krzyczeć. Wreszcie traktor z rykiem silnika wtoczył się między budynki. Ludzie, którzy tam stali, zatrzymali się, zaskoczeni niespodziewaną wrzawą.

Claire odważyła się spojrzeć do tyłu, lecz zjawy pochłonęła ciemność. Wyglądało na to, że horror się skończył. Może... może upiory dały za wygraną?

Opadła na siano i wtuliła się w rękaw najbliższej osoby.

-              Billy! - zaszlochała, nie mogąc powstrzymać łez. - Billy...

Traktor szarpnął i się zatrzymał, a przyczepę otoczyli ludzie. Kierowca wstał, odwrócił się, spojrzał na pasażerów i uśmiechnął od ucha do ucha.

-              I to by było na tyle - powiedział i się ukłonił.

Dzieciaki patrzyły na niego, nie rozumiejąc, co się dzieje.

Pierwsza zerwała się Claire. Rozejrzała się i uśmiechnęła słodko, po czym zrobiła ukłon i z pomocą jednego z gapiów zeskoczyła na ziemię.

Na przyczepie wszyscy tkwili przerażeni i bez ruchu.

Malcolm Crow, który prowadził traktor, był niewysokim facetem o ciemnych włosach, ciemnych oczach i zawadiackim uśmiechu. Zdjął kapelusz i wskazał nim jeden z budynków.

-              Przy stoisku z pamiątkami czeka na was poczęstunek. Jeśli wam mało, zapraszam jeszcze do nawiedzonego domu. Tylko pięć dolców, a ze strachu możecie narobić w gacie.

Jeszcze raz skinął głową w kierunku pobielałych ze strachu twarzy i zeskoczył z szoferki na ziemię.

Do przyczepy podeszło dwóch gości z obsługi ubranych w czarne koszulki z fosforyzującym napisem „Pine Deep Nawiedzone Przejażdżki! Największe, Najlepsze, Najstraszniejsze!” Mieli pomóc klientom zeskakiwać na ziemię.

Tyle że na przyczepie nikt nie mógł się ruszyć.

Spojrzeli na siebie.

-              Stary, nie chcę przesadzić, ale Crow chyba tym razem przegiął - uśmiechnął się wyższy.

Z uznaniem spojrzeli na Malcolma, który nieco dalej pomagał kolejnej grupie zająć miejsca na drugiej przyczepie. W tym samym czasie inny traktor zniknął w ciemnościach za bramą. Obok szefa stała Claire i popijając pepsi light, radośnie trajkotała, zdając relację z najciekawszych momentów.

-              Myślisz? - mruknął niższy.

Dobrych kilka minut uspokajali roztrzęsionych nastolatków i przekonywali, że nic im nie grozi. Pierwszy podniósł się z miejsca awanturnik. Zmusił się do sztucznego śmiechu, który miał chyba oznaczać, że od początku świetnie się bawił.

-              Oni to sobie zaplanowali - wyjaśnił. - Ta dwójka. No, wiecie, dziewczyna i chłopak, który zginął... To było tylko na potrzeby przedstawienia. - Poklepał swoją sympatię po ramieniu. - Mówię ci, od początku wiedziałem, że to na niby.

Dziewczyna spojrzała na niego z pogardą i wstała.

-              Tommy... piszczałeś jak baba.

Zeskoczyła z przyczepy i na miękkich nogach poszła do toalety. Tommy nie wiedział, jak się zachować, ale na wszelki wypadek nadal udawał chojraka. I może udałoby mu się przekonać innych, gdyby nie był blady jak ściana i mokry od potu, choć temperatura nie przekraczała dziesięciu stopni Celsjusza.

Z drugiej strony stodoły Malcolm Crow podał kluczyki do traktora starszemu mężczyźnie o surowym wyrazie twarzy, ze znoszoną czapką Strachów z Pine Deep na głowie.

-              Coop - powiedział, nie przestając się uśmiechać - powinieneś był widzieć ich miny! Słodki Jezu, to było coś! - Zgiął się w pół, uderzając dłońmi w uda. Nie mógł powstrzymać śmiechu, choć robił, co mógł. - Claire i Billy! Mówię ci, chłopie, za mało im płacimy. Oni zasługują na Oscara. Cholera, stary, dzisiaj sam zacząłem się bać!

Coop uśmiechnął się półgębkiem i pokiwał głową. Mimo to wciąż wyglądał na niezadowolonego. Nawet w swoich najlepszych latach nie był zbyt bystry i z zasady nie lubił niczego, co odbiegało od przeciętności. Ale tym razem nie był jedynym, który uważał, że Crow przesadził z nowymi atrakcjami. Pamiętał jeszcze czasy,

kiedy „Nawiedzone Przejażdżki” nie oferowały nic poza kilkoma dzieciakami w maskach, które wyskakiwały z krzaków, wrzeszcząc „buuu!” Nic specjalnego. Żadnej sztucznej krwi i wleczonych po polu flaków. A teraz, oprócz dodania nowych rekwizytów, zatrudnili jeszcze sześcioro nastolatków z koła teatralnego w Pine Deep. Po jednej parze na każdy wóz.

Coop uważał, że właściciel też by nie był zachwycony. Problem polegał jednak na tym, że Terry Wolfe był jednocześnie burmistrzem miasteczka i nigdy, ale to przenigdy nie zbliżał się do „Nawiedzonych Przejażdżek”. Traktował je jak inwestycję, która miała przynosić zysk, i dał Malcolmowi wolną rękę.

Crow był zadowolony tylko wtedy, gdy dzieciaki wracały na farmę ledwo żywe z przerażenia. Coop słuchał jego śmiechu, a kiedy ich oczy się spotkały, też wykrzywił usta.

-              A co zrobisz, jeśli przyjedzie tutaj jakiś narwaniec z Filadelfii ze spluwą za paskiem? - zapytał. - Dzisiaj połowa dzieciaków nosi do szkoły gnaty. Pif, paf i masz na głowie trupa Billy'ego albo jednej ze zjaw. Wtedy nie będzie ci już do śmiechu.

Crow przewrócił oczami.

-              Nie ma mowy. To się nie zdarzy. Przecież każdy wie, że to tylko zabawa. Oni czekają, aż coś napędzi im strachu. Po to tu przyjeżdżają.

-              No, może.

Crow spojrzał na zegarek.

-              Chyba pojadę jeszcze z grupą o dwudziestej pierwszej piętnaście, a potem znikam. Dasz sobie radę przez resztę wieczoru?

-              Poradzę sobie - odpowiedział Coop, dając do zrozumienia, że przez czternaście poprzednich lat, zanim Wolfe mianował Crowa szefem, noc w noc woził dzieciaki i nic złego się nie wydarzyło.

Nawet jeśli Malcolm wychwycił aluzję, nie dał tego po sobie poznać. Klepnął Coopa w ramię i ruszył w kierunku biura.

Wszedł do środka, usiadł w obrotowym skórzanym fotelu, oparł nogi na stercie kartonów z firmowymi koszulkami i wyjął z kieszeni telefon komórkowy. Kciukiem przytrzymał przycisk szybkiego wybierania i przybliżył słuchawkę do ucha.

Odebrała po drugim sygnale.

-              Cześć - rzuciła zdyszana, lekko ochrypłym głosem.

-              Mmm - mruknął. - Mówisz, jakbym przeszkodził ci w jakiejś seksualnej przygodzie.

Val Guthrie prychnęła wymownie.

-              Aha. Właśnie uprawiałam dziki i wyuzdany seks ze stepperem.

-              Ty nierządnico!

-              Ćwiczę już tyle czasu, że chyba wdrapałabym się na Mount Rainier. Cała spływam potem, za to pośladki mam jak ze stali.

-              Podczas gdy ja swoją siłę zawdzięczam czystości.

-              Crow, jeśli to jest źródło twojej siły, to nie byłbyś w stanie podnieść bukietu kwiatów.

-              Taka młoda, a taka pyskata. - Cmoknął kilka razy.

-              Wracasz do domu czy zostajesz tam i zwiększasz obroty psychoterapeutów w całym stanie?

-              Niedługo będę, kochanie. Ale... powinnaś posłuchać ich wrzasków. Mówię ci, ta pułapka, którą ostatnio wymyśliłem... wiesz, ta z zombi wyciągającymi dzieciaka z traktora. Rany, to dopiero było coś!

Na chwilę zapadła cisza, a Crow wiedział, że Val teraz wzdycha i kręci zrezygnowana głową.

-              Jesteś bardzo, ale to naprawdę bardzo, bardzo dziwnym człowiekiem.

-              Co masz na myśli?

-              Oj, nie gadaj już tyle, tylko wracaj do domu, to zajmiemy się czymś ciekawszym, niż taplanie się we krwi i flakach.

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin