Rozdział 26 - 28.doc

(108 KB) Pobierz
Rozdział 26

Rozdział 26

 

 

Z punktu obserwacyjnego na dachu jednego z portowych budynków Lucan i jego wojownicy przyglądali się, jak przed podejrzanym domem staje niewielki pickup. Pod kołami zachrzęścił żwir. Kierowca był człowiekiem – gdyby nie zdradził go ostry zapach potu, zrobiłaby o głośna muzyka cuntry dobiegająca z  otwartego okna samochodu. Wysiadł. W rękach trzymał wypchaną brązową papierową torbę, która śmierdziała smażonym ryżem i wieprzowiną lo mein.

              - Świeże mięso – stwierdził Dante, patrząc jak dostawca sprawdza adres na paragonie przyczepionym do przesyłki i rozgląda się z rosnącym niepokojem po nabrzeżu.

              Mężczyzna podszedł do  drzwi magazynu, rozejrzał się jeszcze raz, po czym zaklął i nacisnął dzwonek. W budynku było ciemno, wyjąwszy marne światło nagiej żarówki nad wejściem. Nagle stalowe drzwi się otworzyły. Lucan dostrzegł drapieżne oczy Szkarłatnego wbite w dostawcę, który pospiesznie wyciągnął torbę i wyrecytował cenę zamówienia.

              - Jak to, mam się targować? – spytał zaskoczony mężczyzna z ciężkim bostońskim akcentem. – Co do diabła?

              I wówczas wielka łapa chwyciła go za koszulę i poderwała z ziemi. Nieszczęśnik wrzasnął, w panice wyrywając się napastnikom z rąk.

              - Ups – syknął Niko ze swojego miejsca tuż nad gzymsem. – Właśnie sobie uświadomił, że w dzisiejszym menu nie ma chińszczyzny.

              Szkarłatny rzucił się na człowieka, przewrócił go na ziemie i z wprawą rozerwał mu gardło. Śmierć była krwawa i natychmiastowa. Drapieżnik podniósł się i zarzucił sobie ofiarę na ramię, żeby zaciągnąć ją do środka. Lucan wstał.

              - Czas ruszać – powiedział.

              Wojownicy równocześnie zeskoczyli na ziemię i błyskawicznie pomknęli do gniazda Szkarłatnych. Lucan pierwszy dotarł do wampira i jego nieżywej ofiary. Chwycił go za ramię i obrócił, równocześnie wyciągając z pochwy miecz. Jednym gestem pozbawił bestię głowy.

              Ciało szkarłatnego natychmiast zaczęło się rozkładać. Tytan, którym pokryta była klinga miecza, wywołał reakcję w zmutowanym układzie krwionośnym Szkarłatnego. Kilka sekund później pozostała po nim tylko kałuża śmierdzącej czarnej cieczy, wsiąkająca powoli w żwit=r.

              Dalej, przy drzwiach, do akcji szykowali się Dante, Tegan i trzej pozostali  wojownicy. Na znak dany przez Lucana, cała szóstka wpadła do magazynu.

              Szkarłatni nie mieli pojęcia, co się dzieje, póki Tegan nie przebił gardła jednego z nich, celnie rzucając nożem. Gdy trafiony wrzasnął i zaczął się gwałtownie rozkładać, reszta pochowała się przed gradem pocisków o mieczami wojowników.

              Dwóch poległo w bezpośrednim starciu, dwaj kolejni uciekli w głąb magazynu. Jeden z nich zaczaił się za stosem skrzynek i zaczął strzelać. Wojownicy odpowiedzieli ogniem, wykurzając Szkarłatnego na otwartą przestrzeń, gdzie sprawę zakończył Lucan.

              Kątem oka wampir zobaczył, że ostatni Szkarłatny próbuje uciec przez labirynt beczek i skrzynek na tyłach pomieszczenia.

              Tegan również go zauważył i runął za nim niczym rozpędzona lokomotywa. Zniknął w czeluściach magazynu.

              - Koniec! – krzyknął Gideon gdzieś w wypełnionej dymem i kurzem ciemności.

              Ledwie to powiedział, gdy Lucan wyczuł nowe zagrożenie. Wychwycił odgłos cichych kroków gdzieś na górze. Przez brudne świetliki umieszczone nad przewodami wentylacyjnymi i stalowymi słupami nic nie było widać, ale on był pewien, że coś się do nich zbliża.

              - Na górze! – krzyknął do pozostałych i w tym samym momencie dach runął, a wraz za nim na ziemię zeskoczyło siedmiu uzbrojonych Szkarłatnych.

              Skąd się wzięli? Przecież mieli o tym gnieździe precyzyjne dane: sześciu Szkarłatnych, działali samodzielnie i ni mieli związków z innymi. Więc skąd się wzięło wsparcie? Skąd wiedzieli o ataku?

              - Pułapka! – Dante wypowiedział na głos obawy Lucana.

              Niemożliwe, żeby to był przypadek. Lucan spojrzał na największego z napastników i poczuł, jak wrze w nim krew.

              To był ten wampir, który usiekł mu owej nocy przed klubem. Ten z Zachodniego Wybrzeża, Szkarłatny, który omal nie zabił Gabrielle. I mógł to zrobić w przyszłości, jeśli go nie wyeliminuje.

              Dante i pozostali wojownicy zasypali grupę Szkarłatnych gradem kul, ale Lucan miał tylko jeden cel.

              Dziś dokończy sprawę.

              Szkarłatny zbliżył się, uśmiechając się paskudnie.

              - Znowu się spotykamy.

              Lucan kiwnął głową.

              - Po raz ostatni.

              Czuli do siebie taką nienawiść, że obaj wyciągnęli miecze, szykując się do starcie wręcz. To miała być walka na śmierć i życie. Lucan zadał pierwszy cios i zrobił małe cięcie w ramię, gdy Szkarłatny wykonał błyskawiczny unik. Wampir roześmiał się, zadowolony, że upuścił wrogowi krwi.

              Lucan wykonał precyzyjny zamach i jednym cięciem pozbawił przeciwnika ucha. Szkarłatny spojrzał na krwawy skrawek leżący na podłodze.

              - Remis, dupku – zawarczał wojownik.

              Rzucili się na siebie, tworząc wir mięśni i zabójczych mieczy. Lucan miał świadomość, ze wokół toczy się bitwa, że jego towarzysze odpierają atak, ale cała jego uwaga – cała jego nienawiść – skoncentrowana była na tym jednym wrogu.

              Czuł, jak pod wpływem wściekłości kły wysuwają mu się z dziąseł, a źrenice zwężają się w pionowe kreski. Wiedział, że teraz jego twarz prawie się nie różni od twarzy przeciwnika. Dorównywali sobie siłą, ale wściekłość Lucana z pewnością była większa,

              Wystarczyło, by pomyślał o Gabrielle i rzeczach, jakie ten Szkarłatny mógł jej uczynić, a jego furia nie miała granic.

              Podsycał ją w sobie, nacierając bezustannie na Szkarłatnego. Nie czuł ran, jakie odnosiło jego ciało, choć było ich wiele. Wreszcie powalił przeciwnika i szykował się do zadania ostatniego ciosu.

              Ryknął i ciął mieczem szyję Szkarłatnego, oddzielając głowę od ciała. Ręce i nogi wampira zadrgały konwulsyjnie. Furia nadal wrzała w żyłach Lucana. Uniósł miecz wysoko i wbił głęboko w klatkę piersiową wroga, przyspieszając rozkład ciała.

              - Uwaga! – usłyszał gdzieś w pobliżu głos Rio. – Nad tobą! Jeszcze jeden, na krokwi!

              Wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka.

              Lucan obrócił się, rozpalony walką i spojrzał tam, gdzie wskazywał Rio. Wysoko nad jego głową po krokwiach czołgał się Szkarłatny. Trzymał pod pachą coś, co wyglądało jak niewielka metalowa piłka, na której mrugała czerwona lampka.

              - Na ziemię! – Nikolai uniósł swą przerobioną beret tę i wycelował w wampira. – Drań zamierza rzucić bombę!

              Lucan usłyszał huk wystrzału.

              Szkarłatny dostał kulkę dokładnie między oczy, ale bomba już zaczęła spadać.

              Pół sekundy później wybuchła.

 

 

Rozdział 27

 

 

Gabrielle obudziła się ze wzdrygnięciem z drzemki. Leżała na kanapie w salonie Savannah. Były tu wszystkie od kilku godzin, czerpiąc pociechę z towarzystwa – wszystkie z wyjątkiem Evy, która jakiś czas temu poszła do kaplicy. Wydawała się jeszcze bardziej niespokojna niż one, przez większość wieczoru spacerowała nerwowo po salonie.

              Gdzieś nad labiryntem korytarzy i pokoi rozległy się stłumione dźwięki. Usłyszała ciche głos mężczyzn i szum windy, która zjeżdżała na dół.

              O Boże.

              Coś było nie tak.

              Czuła to.

              - Lucan!

              Odrzuciła pled i puściła stopy na podłogę. Serce biło jej jak oszalałe.

              - Mnie się to też nie podoba – powiedziała napiętym głosem Savannah.

              We trzy z Daniką wybiegły z apartamentu powitać wojowników Żadna się nie odzywała. Ledwie śmiały oddychać, kiedy szły w stronę windy.

              Jeszcze zanim otworzyły się stalowe drzwi, usłyszały niespokojne głosy mężczyzn, wskazujące, że stało się coś okropnego.

              Mimo to Gabrielle nie była przygotowana na ten widok.

              Uderzył ją w nos zapach dymu i krwi. Skrzywiła się i spróbowała zajrzeć do środka. Dwóch wojowników leżało na podłodze, pozostali kucali.

              - Przynieś ręczniki i koce! – krzyknął Gideon do Savannah. – Jak najwięcej, kochanie! – A kiedy ruszyła, zawołał za nią: - Potrzebny będzie wózek! W ambulatorium są nosze na kółkach.

              - Ja przyprowadzę – powiedział Niko.

              Przeszedł nad wojownikiem leżącym na podłodze. Kiedy mijał Gabrielle, zobaczyła, że włosy i ręce ma czarne od sadzy, ubranie w strzępach, a na skórze setki małych, lekko krwawiących ranek. Gideon wyglądał podobnie. I Dante.

              Ale ich obrażenia były niczym w porównaniu z ranami dwóch nieruszających się wojowników.

              Serce powiedziało Gabrielle, że jednym z nich jest Lucan. Podbiegła bliżej i dech jej zaparło, gdy ujrzała potwierdzenie swoich najgorszych obaw.

              Leżał w kałuży krwi, która wyciekła na białą marmurową posadzkę w korytarzu. Buty i skórzana kurtka były podarte, skora na rękach i nogach poszarpana. Jego twarz pokrywała sadza i krwawiące rany. Ale żył. Wyszczerzył kły i zasyczał, kiedy Gideon poruszył go, żeby założyć opaskę uciskową na ranę na ramieniu.

              - Cholera… Przepraszam. Ta jest głęboka. Jezu, nie chce przestać krwawić.

              - Pomóż… Rio. – To był rozkaz, choć leżał bezradny na podłodze. – Nic mi nie jest… - Urwał i skrzywił się boleśnie. – Zajmij się… nim.

              Gabrielle uklękła obok Gideona. Wyciągnęła rękę po bandaż.

              - Ja to zrobię – powiedziała.

              - Na pewno? Paskudnie to wygląda. Musisz przytrzymać ręką, żeby zacisnąć.

              - Wiem. – Wskazała głową na nieprzytomnego wampira. – Rób co powiedział.

              Rio leżał w agonii. Krwawił mocno z ran na piersi i straszliwych obrażeń na lewej ręce. Poharatana kończyna owinięta była koszulą nasiąkniętą od krwi. N twarzy i piersiach miał poparzenia i liczne rany, aż trudno było go rozpoznać. Zaczął jęczeć głucho,  dźwięk był tak żałosny, że do oczu Gabrielle napłynęły łzy.

              Kiedy zamrugała, żeby się ich pozbyć, poczuła na sobie wzrok jasnych oczu Lucana.

              - Załatwiłem… tego drania.

              - Ciii. – Odgarnęła mu z czoła wilgotne włosy. – Leż spokojnie, nie próbuj mówić.

              Zignorował jej polecenie, przełknął z trudem ślinę i ciągnął dalej.

              - Tego z klubu… On tam wtedy był.

              - Tego, który ci uciekł?

              - Tym razem nie zdołał. – Zamrugał powoli, wyraz jego twarzy był dziki i surowy zarazem. – Już nie będzie mógł… cię skrzywdzić.

              - Jasne – przytaknął Gideon, który zajmował się Rio. – I masz szczęście, że żyjesz, bohaterze.

              Gabrielle coś cisnęło w gardle. Choć zapewniał, że najważniejsza jest misja i że w jego życiu nigdy nie będzie dla niej miejsca, myślał o niej i dzisiaj. Został ranny, bo ją chronił.

              Wzięła jego rękę i przytuliła do piersi, położyła jego palce w miejscu, gdzie było jej serce.

              - Och, Lucanie…

              Savannah wróciła z naręczem ręczników, a zaraz za nią zjawił się Niko. Pchał przed sobą nosze na kółkach.

              - Najpierw Lucan – zadecydował Gideon. – Połóżcie go na noszach, a potem wróćcie po Rio.

              - Nie – zaprotestował Lucan z jękiem, a w jego głosie więcej było determinacji niż bólu. – Pomóż mi wstać.

              - Chyba nie powinieneś… - zaczęła Gabrielle, ale on zaczął się już podnosić z podłogi.

              - Spokojnie, stary. – Dante wziął go pod ramię. – Mocno oberwałeś. Zrób sobie przysługę i pozwól się zawieźć do ambulatorium.

              - Powiedziałem, że nic mi nie jest! – Gabrielle i Dante wzięli go pod ręce i pomogli mu się dźwignąć do pozycji siedzącej. Dyszał ciężko, ale pozostał wyprostowany. – Oberwałem, ale do cholery… sam dojdę do łóżka. Nie pozwolę… się nosić.

              Dante spojrzał na Gabrielle i przewrócił oczami.

              - Jest tak uparty, że gotów to zrobić.

              - Tak, wiem.

              Uśmiechnęła się, wdzięczna za ten upór, dzięki któremu był taki silny. Razem z Dantem pomogła mu stanąć na nogach.

              - Tutaj! – zawołał Gideon do Niko, który ustawił nosze koło Rio. Savannah i Danika robiły wszystko, by zatamować krwawienie, zdejmując z rannego ubranie.

              - Rio?! – krzyknęła Eva wysokim głosem. Podbiegła do nich, w dłoni nadal ściskała różaniec. Aż się cofnęła na widok jatki w windzie. – Rio! Gdzie on jest?

              - Tutaj – powiedział Niko i chwycił Evę, zanim podeszła bliżej. – To był wybuch. On oberwał najbardziej.

              - Nie! – Zasłoniła twarz rękami. – Nie, mylisz się! Nie mój Rio! To niemożliwe!

- On żyje. Evo. Ale musisz być silna.

              - Nie! – Zaczęła histerycznie krzyczeć i wyrywać się Niko z rąk. – Nie mój Rio! Boże, nie!

              Savannah wzięła Evę za rękę.

              - Chodź – powiedziała łagodnie. – Oni wiedzą, jak mu pomóc.

              W korytarzu słychać było tylko gwałtowne szlochy Evy. Gabrielle czuła jednocześnie ulgę i przerażenie. Martwiła się o Rio i współczuła kobiecie. Rozumiała jej ból, ponieważ miała świadomość, że na miejscu Rio mógł się znaleźć Lucan.. Parę milimetrów – ułamek sekundy – zdecydowało o tym, który z wojowników walczył teraz o życie.

              - Gdzie jest Tegan? – spytał Gideon, nie przerywając swojej czynności. – Wrócił już?

              Danika pokręciła głową, ale rzuciła niespokojne spojrzenie Gabrielle.

              - Nie było go z wami?

              - Zgubiliśmy go zaraz po ataku na gniazdo Szkarłatnych – wyjaśnił Dante. – A po wybuchu chcieliśmy jak najszybciej przetransportować Lucana i Rio do kwatery.

              - To jedziemy – powiedział Gideon i pchnął nosze na kółkach. – Niko, pomóż mi.

              Tegan poszedł w zapomnienie, wszyscy znów zajęli się ciężko rannym. Razem przewieźli go do ambulatorium. Gabrielle, Lucan i Dante szli najwolniej, ponieważ wampir chwiał się na nogach.

              Gabrielle zerknęła na niego. Bardzo chciała pogładzić jego posiniaczoną, zalaną krwią twarz. Pod wpływem jej spojrzenia jego rzęsy zadrgały, uniosły się i nagle pojrzał jej prosto w oczy. Nie miała pojęcia, co między nimi zaszło, ale było to coś miłego i ciepłego.

              Kiedy dotarli do ambulatorium,, Eva stała już przy noszach, pochylona nad ciałem partnera. Po jej policzkach płynęły łzy.

              - Nie tak miało być – jęczała. – To nie miał być mój Rio. Nie w ten sposób!

              - Zrobimy dla niego wszystko, co w naszej mocy – zapewnił Lucan, choć sam oddychał z trudem. – Obiecuję co, Evo. Nie pozwolimy mu umrzeć.

              Pokręciła gwałtownie głową, nie spuszczając wzroku z rannego. Kiedy pogładziła go po włosach, Rio wymamrotał coś niewyraźnie. Był półprzytomny, bardzo cierpiał.

              - Chce go stąd zabrać. Powinien trafić do Mrocznej Przystani. Potrzebuje lekarza!

              - Jest  za slaby – zaprotestował Gideon. – Przeszedłem odpowiednie przeszkolenie i mam tu sprzęt. Zajmę się nim.

              - Chcę go stąd zabrać! – Eva poderwała głowę, jej płonący wzrok wędrował od jednego wojownika do drugiego. – Nie jest teraz wam potrzebny, więc oddajcie go mnie! Już do was nie należy, słyszycie? Jest teraz tylko mój! Chcę mu pomóc!

              Gabrielle poczuła, jak pod wpływem tego histerycznego wybuchu mięśnie Lucana twardnieją.

              - W takim razie zejdź Gideonowi z drogi i pozwól mu robić swoje – powiedział, automatycznie podejmując rolę przywódcy, mimo swojego ciężkiego stanu. – Musimy go utrzymać przy życiu.

              - To ty powinieneś teraz umierać, nie om! – Głos Evy był zimny. Wzrok miała dziki, a twarz zmieniła się w maskę czystej nienawiści. – Właśnie ty! Taki zawarłam układ! To miałeś być ty!

 

              Zapadła cisza, ale dźwięk wypowiedzianych słów nadal wszystkim dźwięczał w uszach.

              Dante i Nikolai automatycznie sięgnęli po broń, gotowi do ataku. Lucan uniósł rękę, by ich powstrzymać. Nie spuszczał oczu z Evy. Nie przejmował się jej wściekłością. Ale przez nią Rio mógł umrzeć. Wszyscy wojownicy mogli dziś zginąć z powodu zdrady Evy.              - Szkarłatni wiedzieli, że tam będziemy – powiedział zimno, choć szalała w nim furia. – Wpadliśmy w zasadzkę. Przez ciebie.

              Wojownicy zawarczeli cicho. Gdyby sprawcą był mężczyzna, Lucan nie zdołałby ich powstrzymać przed atakiem. Ale to była Dawczyni Życia, jedna z nich. Ktoś kogo znali, komu ufali od dawna.

              Patrzył na Evę i widział obcą osobę. Widział szaleństwo. Zabójczą desperację.

              - Rio miał ocaleć. – Eva pochyliła się nad kochankiem, objęła ręką jego zabandażowaną głowę. Ranny wydał jakiś nieartykułowany dźwięk, a ona przyciągnęła go mocniej do siebie. – Chciałam tylko, żeby przestał walczyć.

              - Chciałaś go okaleczyć? – spytał Lucan. – Na tym polega twoja miłość?

              - Kocham go! – krzyknęła. – To co zrobiłam… wszystko co zrobiłam… zrobiłam z miłości do niego! Rio będzie szczęśliwszy gdzie indziej, z dala od tej przemocy i śmierci. Będzie szczęśliwszy w Mrocznej Przystani, ze mną. Daleko od waszej cholernej wojny!

              Rio zajęczał głośniej. Nie wiadomo czy z bólu, czy przez to, co usłyszał.

              Lucan powoli pokręcił głową.

              - Tej decyzji nie możesz podjąć za niego. Nie miałaś prawa. To jest również jego wojna. On wierzy w to, co robi… wiem, że nadal wierzy, nawet po tym, co mu zrobiłaś. To wojna całej Rasy!

              Parsknęła szyderczo.

              - I kto to mówi? Wampir, którego tylko krok dzieli od przemiany w Szkarłatnego!

              - Jezu Chryste – syknął Dante. – Mylisz się, Evo. Wszystko ci się pochrzaniło.

              - Czyżby? – W oczach, które wbijała w Lucana, błyszczała sadystyczna radość. – Obserwowałam cię, Lucanie. Widziałam, jak walczysz z głodem, kiedy myślisz, że nikt cię nie widzi. Mnie nie oszukało twoje opanowanie.

              - Evo, jesteś zdenerwowana – zaprotestowała Gabrielle. Jej głos był dziwnie spokojny. – Nie wiesz, co mówisz.

              Eva się roześmiała.

              - Spytaj go,  niech zaprzeczy. Zapytaj go, dlaczego odmawia sobie kriwi, aż prawie umiera z głodu!

              Lucan milczał. Wiedział, ze Eva mówi prawdę.

              Gabrielle też to wiedziała.

              Wzruszyło go, że wystąpiła w jego obronie, ale tu ni chodziło o niego, ale o Rio i o zdradę, która mogła go zabić. Może już zabiła, sądząc z drgawek i jęków.

              - Jak zawarłaś ten układ, Evo? Jak się skontaktowałaś ze Szkarłatnymi… Podczas wyprawy na górę?

              Prychnęła z udawanym rozbawieniem.

              - To nie było trudne. Po mieście snują się ich ludzie, wystarczy się rozejrzeć. Znalazłam jednego i kazałam się skontaktować z jego Panem.

              - Kto to był? – spytał Lucan. – Jak wyglądał?

              - Nie wiem. Spotkaliśmy się tylko raz, w hotelu i ukrywał przede mną twarz. Miał ciemne okulary i zgasił światło w pokoju. Nie obchodziło mnie kim był, ani jak wyglądał. Ważne było tylko to, że miał dość władzy, by to zrobić. Wystarczyła mi jego obietnica.

              - Mogę sobie wyobrazić, jak zapłaciłaś za tę usługę.

              - Cóż znaczą dwie godziny! On jest wart każdej ceny. – nie patrzyła już na Lucana ani na jego wojowników, tylko na Rio. – Zrobiłabym dla ciebie wszystko, ukochany. Zniosłabym… wszystko.

              - Choć zapłaciłaś za ten układ swoim ciałem, tak naprawdę sprzedałaś zaufanie Rio – stwierdził Lucan.

              Rio zaczął rzęzić, a Eva przytuliła go czule. Nagle jego powieki zadrżały. Otworzył oczy. Oddychał płytko, z wysiłkiem. Próbował mówić.

              - Ja… - Rozkaszlał się, jego ciało wyprężyło się boleśnie. – Evo…

              - Och kochany, tak, jestem! – krzyknęła. – Powiedz mi, czego ci trzeba, najdroższy.

              - Evo… - Przez chwilę jego jabłko Adama poruszało się bezdźwięcznie. Po chwili spróbował znowu. – Ja… oddalam cię.

              - Co?

              - Nie żyjesz… - jęknął. Jego bólu ni nie było w stanie ukoić. Jego nabiegłe krwią oczy pałały. – Nie istniejesz... dla mnie… Nie żyjesz.

              - Rio, czy ty nie rozumiesz? Zrobiłam to dla nas!

              - Odejdź – jęknął. – Nie chcę cię… więcej… oglądać…

              - Nie mówisz serio! – Uniosła głowę, oczy miała rozbiegane. – On tak nie myśli! Nie może! Rio, powiedz mi, że nie mówisz serio!

              Kiedy go dotknęła, Rio zawarczał i resztką sił odsunął jej rękę. Eva zaszlochała. Na sukience miała jego krew. Popatrzyła na te plamy, a potem na Rio, który odciął się od niej zupełnie.

              To, co zdarzyło się potem, trwało najwyżej kilka sekund, ale wszyscy mieli wrażenie, że czas nagle zwolnił.

              Wzrok Evy padł na leżący koło noszy pas z bronią.

              Na jej twarzy pojawiła się determinacja. Sięgnęła po sztylet.

              Uniosła go do twarzy.

              Szepnęła do Rio, że zawsze będzie go kochać.

              Po czym obróciła ostrze i przytknęła czubek do swego gardła.

              - Evo, nie! – krzyknęła Gabrielle i rzuciła się naprzód, jakby mogła ją ocalić. – O Boże, nie!

              Lucan ją przytrzymał. Chwycił ją w ramiona i obrócił jej twarz ku swojej piersi, zasłaniając jej widok na Evę. Kobieta poderżnęła sobie gardło i upadła bez życia na podłogę.

 

 

 

Rozdział 28

 

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin