Jones Diana Wynne 03 - Magowie z Caprony.rtf

(1441 KB) Pobierz
OD AUTORKI

OD AUTORKI

Świat Chrestomanciego nie jest łąki sam jak ten, który znamy. To świat równoległy do naszego, gdzie magia jest równie zwyczajna jak matematyka i wszystko jest trochą bardziej staroświeckie. W świecie Chrestomanciego Włochy nadal są podzielone na wiele małych państewek, a każde posiada własnego księcia i stolicę. W naszym świecie Włochy już dawno temu stały się jednym państwem.

Chociaż te dwa światy nie są w żaden sposób połączone, ta historia jakoś się stamtąd przedostała. Ale pozostały w niej luki i musiałam prosić o pomoc, żeby je wypełnić. Clare Davis, Gaynor Harvey, Elizabeth Carter i Graham Belsten odkryli dla mnie, co zaszło podczas pojedynku magów. A mój mąż J. A. Burrow, korzystając z rad Basila Cottle'a, znalazł nawet prawdziwe słowa Anioła z Caprony. Pragnę bardzo serdecznie im wszystkim podziękować.


 

ROZDZIAŁ I

Czary to najtrudniejsza rzecz na świecie. Tego w pierwszej kolejności uczyły się dzieci Montanów. Każdy może odczynić zaklęcie, ale kiedy chodzi o rzucenie zaklęcia - pisanego, mówionego czy śpiewanego - wszystko trzeba zrobić dokładniejak należy, bo inaczej dzieją się najdziwniejsze rzeczy.

Za przykład niech posłuży młoda Angelica Petrocchi, która pomalowała ojca na jasnozielono, bo wyśpiewała jedną fałszywą nutę. Cała Caprona - wręcz cała Italia - gadała o tym tygodniami.

Najlepsze zaklęcia nadal pochodzą z Caprony, pomimo niedawnych kłopotów, z. Casa Montana albo Casa Petrocchi. Jeśli używasz stów, które naprawdę działają, żeby poprawić odbiór w swoim radiu ałbo hodować większe pomidory, to całkiem możliwe, że ktoś z twojej rodziny był na wakacjach w Capronie i przywiózł stamtąd zaklęcie. Na Starym Moście w Capronie stoją w dwóch szeregach małe kamienne budki, gdzie długie kolorowe koperty, karty i zwoje wiszą na sznurkach jak dekoracje.

Można tam kupić zaklęcia ze wszystkich magicznych domów w Italii, Każde zaklęcie jest opatrzone etykietką ze sposobem użycia i ostemplowane znakiem domu, który je wyprodukował. Jeśli chcesz sprawdzić, kto zrobi! twoje zaklęcie, zajrzyj do rodzinnych dokumentów. Jeśli znajdziesz długi wiśniowy rulon z pieczęcią czarnego lamparta, to zaklęcie pochodzi z Casa Petrocchi. Jeśli znajdziesz trawiastozieloną kopertę z wizerunkiem skrzydlatego konia, to wykonano ją w Casa Montana. Zaklęcia obu domów są bardzo dobre, ignoranci nawet myślą, że same koperty mają magiczną moc. To oczywiście bzdura. Ponieważ, jak wysłuchiwali do znudzenia Paolo i Tonino Montana, zaklęcie to właściwe słowa wymówione we właściwy sposób.

Rodowód wielkich domów Petrocchi i Montana sięga czasów powstania państwa Caprona, siedemset lat temu albo jeszcze dawniej. Oba domy uprawiają zaciekłą rywalizacje. Nawet ze sobą nie rozmawiają. Jeśli jakiś Petrocchi i jakiś Montana spotkają się na wąskiej ulicy Caprony wyłożonej złocistym kamieniem, odwracają wzrok i przechodzą obok siebie z takimi minami, jakby mijali chlew. Posyłają dzieci do innych szkól i ostrzegają, żeby nigdy, przenigdy nie odzywały się do żadnego dziecka z tego drugiego domu.

Czasami jednak grupy młodych mężczyzn i kobiet z rodzin Petrocchi i Montana spotykają się przypadkiem, kiedy wieczorami spacerują po szerokiej ulicy zwanej Corso. Wówczas pozostali obywatele natychmiast kryją się po kątach. Jeśli młodzież walczy na pięści i kamienie, to niedobrze, ale jeśli wybucha walka na czary, skutki bywają przerażające.

Przykładem niech będzie dzielny Rinaldo Montana, który sprawił, że na Corso przez trzy dni padały krowie placki. To doprowadzało turystów do rozpaczy.

- Pewien Petrocchi mnie obraził - wyjaśnił Rinaldo ze swoim najbardziej olśniewającym uśmiechem. - A ja akurat miałem w kieszeni nowe zaklęcie.

Petrocchi niegrzecznie twierdzili, że Rinaldo w ogniu walki przekręcił słowa. Wszyscy wiedzieli, że zaklęcia Rinalda to wyłącznie czary miłosne.

Dorośli z obu domów nigdy nie wyjaśniali dzieciom, dlaczego właściwie Montanowie i Petrocchi tak się nienawidzą. To zadanie tradycyjnie należało do starszych braci i sióstr, kuzynów i kuzynek. Paolo i Tonino słyszeli tę historię wielokrotnie od swoich sióstr Rosy, Corinny i Lucii, od kuzynów Luigiego, Carla i Domemca, od kuzynki Anny i ponownie od kuzynów z drugiej linii: Piera, Luki, Giovanniego, Pauli, Teresy, Bella Angela i Francesca. Sami opowiedzieli ją sześciu młodszym kuzynów, kiedy podrośli. Montanowie byli dużą rodziną.

Dwieście lat temu, głosiła opowieść, stary Ricardo Petrocchi wbił sobie do głowy, że książę Caprony zamawia więcej zaklęć od Montanów niż od Petrocchich, i napisał do starego Francesca Mon-tany bardzo obraźliwy list na ten temat. Stary Francesco tak się rozgniewał, że czym prędzej zaprosił wszystkich Petrocchich na ucztę. Chciał, żeby spróbowali nowej potrawy, tak twierdził. Potem pociął list starego Ricarda Petrocchiego na długie paski i rzucił na nie swoje najmocniejsze zaklęcie. I list zmienił się w spaghetti. Petrocchi zjedli je łapczywie i wszyscy się pochorowali, zwłaszcza stary Ricardo - bo nic tak nie szkodzi na żołądek, jak zjedzenie własnych słów, Ricardo nigdy nie przebaczył Francescowi Montanie i od tamtej pory wrogość dzieliła dwie rodziny,

- I w ten sposób - dodawała Luda, która, jako ledwie rok starsza od Paoia, najczęściej opowiadała tę historię - wynaleziono spaghetti.

Właśnie Lucia opisywała im szeptem wszystkie okropne pogańskie zwyczaje Petrocchich: że nigdy nie chodzili na mszę ani do spowiedzi; że nigdy się nie kąpali ani nie zmieniali ubrania; że nigdy się nie żenili, tylko - jeszcze cichszym szeptem - mieli dzieci jak kociaki; że potrafili utopić niechciane dzieci, znowu jak kociaki, i nawet wiadomo, że zjadali niechciane ciotki i wujków; i żyli w takim brudzie, że na całej Via Satit' Angelo czuło się smród z Casa Petrocchi i słychać było brzęczenie much.

Powtarzano jeszcze wiele innych rzeczy, nawet dużo gorszych, ponieważ Lucia miała bujną wyobraźnie. Paolo i Tonino wierzyli we wszystko i nienawidzili Petrocchich z całego serca, chociaż minęły lata, zanim któryś z nich zobaczył na własne oczy jakiegoś Petrocchiego. Jako małe dzieci wymknęli się któregoś ranka na Via Sant' Angelo, żeby zobaczyć Casa Petrocchi, i dotarli aż do Nowego Mostu. Ale nie poczuli żadnego smrodu ani nie usłyszeli brzęczenia much i, zanim znaleźli dom Petrocchich, znalazła ich siostra Rosa. Rosa, osiem lat starsza od Paola i już wtedy całkiem dorosła, wybuchnęła śmiechem, kiedy jej wyjaśnili swój kłopot, i życzliwie zaprowadziła ich do Casa Petrocchi. Dom stał na Via Cantello, wcale nie na Via Sant' Angelo.

Paolo i Tonino ogromnie się zawiedli. Dom wyglądał całkiem jak Casa Montana. Był duży, podobnie jak Casa Montana, zbudowany z tego samego złocistego kamienia Caprony i chyba równie stary. Wielka frontowa brama ze starego sękatego drewna niczym się nie różniła od ich własnej bramy, na murze nad nią widniała nawet taka sama złota figura Anioła. Rosa powiedziała, że oba Anioły ustawiono na pamiątkę Anioła, który zstąpił do pierwszego księcia Caprony i przyniósł mu zwój muzyki z Nieba- ale chłopcy o tym wiedzieli. Kiedy Paolo zauważył, że Casa Petrocchi wcale tak bardzo nie śmierdzi, Rosa przygryzła wargę i wyjaśniła z powagą, że na zewnętrznej ścianie jest niewiele okien i wszystkie zamknięte.

- Myślę, że wszystko się dzieje na dziedzińcu w środku, tak jak w naszym domu - oznajmiła. - Więc pewnie tam idzie cały smród.

Przyznali jej rację i chcieli zaczekać, aż wyjdzie jakiś Petrocchi. Ale Rosa oświadczyła, że to bardzo nierozsądny pomysł, i odciągnęła chłopców. Oglądając się przez ramię, zobaczyli, że Casa Petrocchi ma cztery wieże ze złotego kamienia, po jednej w każdym rogu, podczas gdy Casa Montana ma tylko jedną, nad bramą.

-  To dlatego, że Petrocchi lubią się popisywać - wyjaśniła Rosa, ciągnąc braci. - No, chodźcie.

Ponieważ każda wieża miała spiczasty dach z półokrągłych dachówek, podobnie jak ich własne dachy i wszystkie inne dachy w Capronie, Paolo i Tonino nie uważali tego za szczególnie imponujące, ale woleli nie sprzeczać się z Rosą, Bardzo rozczarowani pozwolili, żeby zaciągnęła ich z powrotem do Casa Montana i wepchnęła przez ich własną sękatą bramę na rojny wewnętrzny dziedziniec. Tam Rosa zostawiła ich i wbiegła po schodach na galerie, wołając:

-  Lucia! Lucia, gdzie jesteś? Muszę z tobą pogadać!

Drzwi i okna otwierały się na dziedziniec ze wszystkich stron, a galeria z drewnianą poręczą i czerwonym dachem otaczała trzy boki dziedzińca i prowadziła do pokojów na piętrze. Wujowie, ciotki, młodsi i starsi kuzyni oraz koty roili się wszędzie, śmiali się, gotowali, prali, omawiali zaklęcia, bawili się i wygrzewali na słońcu. Paolo westchnął z zadowoleniem i wziął na ręce najbliższego kota.

-  Wątpię, czy Casa Petrocchi wygląda tak samo w środku. Zanim Tonino zdążył wyrazić zgodę, objęła ich czule ciotka

Maria, grubsza od ciotki Giny, ale nie tak gruba jak ciotka Anna,

-  Gdzieście byli, kochaneczki? Czekam na waszą lekcję już pół godziny albo dłużej!

Wszyscy w Casa Montana ciężko pracowali. Paolo i Tonino uczyli się już pierwszych zasad tworzenia zaklęć. Kiedy ciotka Maria była zajęta, uczył ich ojciec, Antonio. Antonio byl najstarszym synem starego Niccola i po jego śmierci miał zostać głową Casa Montana, Paolo uważał, że ten ciężar przytłacza ojca. Antonio był chudym, zmartwionym osobnikiem, który śmiał się rzadziej od innych Montanów. Był inny. Jedna z różnic polegała na tym, że zamiast pozwolić, żeby stary Niccolo starannie wybrał mu żonę z jakiegoś domu czarów we Włoszech, pojechał do Anglii i wrócił żonaty z Eli zabeth. Elizabeth uczyła chłopców muzyki.

-  Gdybym to ja uczyła Angelicę Petrocchi - lubiła powtarzać -nigdy by nie pomalowała niczego na zielono.

Stary Niccolo mawiał, że Elizabeth jest najlepszym muzykiem w Capionie. I dlatego, powiedziała chłopcom Lucia, przebaczono Antoniowi, że się z nią ożenił. Ale Rosa kazała im nie zwracać uwagi. Rosa była dumna, że jest w połowie Angielką.

Paolo i Tonino byli chyba bardziej dumni z nazwiska Montana. Wspaniałe wiedzieć, że pochodzisz z rodziny znanej na całym świecie jako najlepszy dom czarów w Europie -jeśli nie liczyć Petroc-chich, Czasami Paolo nie mógł się już doczekać, kiedy dorośnie i stanie się taki jak jego kuzyn, dzielny Rinaldo. Rinaldowi wszystko przychodziło łatwo, Dziewczęta zakochiwały się w nim, zaklęcia spływały mu spod pióra. Skomponował siedem nowych czarów, zanim jeszcze ukończył szkołę. A w tych czasach, jak mawiał stary Niccolo, niełatwo ułożyć nowe zaklęcie. Tyle ich już istnieje. Paolo desperacko podziwiał Rinałda. Powiedział Toninowi, że Rinaldo to prawdziwy Montana.

Tonino zgodził się, ponieważ był o rok młodszy od Paola i cenił jego opinie, ale zawsze mu się wydawało, że to Paolo jest prawdziwym Montana. Paolo był równie bystry jak Rinaldo. Bez powtarzania uczył się zaklęć, których opanowanie zabierało Toninowi całe dnie. Tonino był powolny. Potrafił cos; zapamiętać, tylko powtarzając to w kółko. Podejrzewał, źe Paolo urodził się z instynktem do magii, którego Tonino po prostu nie miał.

Czasami czuł się przygnębiony z powodu swojej tępoty. Nikomu innemu to nic przeszkadzało. Wszystkie jego siostry, nawet uczona Corinna, poświęcały wiele godzin, żeby mu pomagać. Elizabeth zapewniała go. że nigdy nie fałszował. Ojciec strofował go, że zbyt ciężko pracuje, a Paoło twierdził, że Tonino daleko wyprzedzi inne dzieci, kiedy pójdzie do szkoły. Paolo właśnie zaczął szkole. Zwykłe lekcje przyswajał równie szybko jak czary.

Lecz kiedy Tonino poszedł do szkoły, okazał się tam równie powolny jak w domu. Szkolą wprawiała go w oszołomienie. Nie rozumiał, czego chcą od niego nauczyciele. Przed pierwszą sobotą poczuł się tak nieszczęśliwy, że wymknął się z domu i zapłakany wędrował po Capronie. Zniknął na kilka godzin.

-  Nic nie poradzę, że jestem szybszy od niego! - zawołał Paolo również prawie ze łzami.

Ciotka Maria chwyciła Paoła w objęcia.

-  No, not tylko ty nie zaczynaj! Jesteś równie bystry jak mój Rinaldo i wszyscy jesteśmy z ciebie dumni.

-  Lucia, idź poszukać Tonina - poleciła Elizabeth. - Paolo, nie możesz się tak zamartwiać. Tonino nasiąka czarami, chociaż o tym nie wie. To samo było ze mną, kiedy tu przyjechałam. Czy mam powiedzieć Toninowi? - zapytała Antonia, który przybiegł z galerii. W Casa Montana, jeśli ktoś miał zmartwienie, zawsze przyciągał resztę rodziny.

Antonio potarł czoło.

-  Chyba tak. Zapytajmy starego Niccola. Chodź, Paolo.

Paolo poszedł za swoim chudym, żwawym ojcem przez desenie światła na galerii w błękitny chłód skryptorium. Tutaj jego dwie pozostałe siostry, Rinaldo i pięcioro innych kuzynów oraz dwóch wujów stało przy wysokich pulpitach, przepisując zaklęcia z wielkich ksiąg oprawnych w skórę. Każda księga miała mosiężny zamek, żeby nikt nie ukradł rodzinnych sekretów, Antonio i Paolo przeszli tamtędy na palcach, Rinaldo uśmiechnął się do nich, nie przerywając pisania. Podczas gdy inne pióra skrobały i przystawały, pióro Rinalda pędziło naprzód.

W pokoju za skryptorium wuj Lorenzo i kuzyn Domenico stemplowali znakiem skrzydlatego konia trawi as to zielone koperty. Wuj Lorenzo spojrzał przenikliwie na twarze przybyłych i zdecydował, że stary Niccolo sam poradzi sobie z tym kłopotem. Mrugnął do Paola i udał, że chce go opieczętować skrzydlatym koniem.

Dalej, w cieplej bibliotece woniejącej pleśnią, stary Niccolo naradzał się z ciotką Francescą nad księgą leżącą na pulpicie. Ciotka Francesca była siostrą starego Niccola, więc właściwie cioteczną babką. Była gruba jak beka, dwukrotnie grubsza od ciotki Anny i jeszcze bardziej wybuchowa niż ciotka Giną. Mówiła gwałtownie.

- Ale zaklęcia Casa Montana zawsze mają pewną elegancję, nie ma za grosz wdzięku! To jest...

Obie stare, okrągłe twarze odwróciły się w stronę Antonia i Paola. Twarz i oczy starego Niccola były okrągłe i zdziwione jak u małego dziecka. Twarz ciotki Franceski były za mała w stosunku do potężnego cielska, oczy małe i chytre.

Właśnie chciałem iść - powiedział Niccolo. - Myślałem, że Tonino ma kłopoty, ale przyprowadziłeś mi Paola.

-  Paolo nie ma kłopotów - oświadczyła ciotka Francesca. Okrągłe oczy starego Niccola zamrugały do chłopca.

-  Paolo - powiedział - to, co czuje twój brat, to nie twoja wina.

-  Nie - powiedział Paolo - myślę, że to przez szkołę.

-  Chcieliśmy, żeby Elizabeth wyjaśniła Toninowi, że w tej rodzinie nie można nie nauczyć się czarów - zaproponował Antonio.

-  Ale Tonino ma ambicję! - krzyknęła ciotka Francesca,

-  Myślę, że nie ma - zaprzeczył Paolo.

-  Nie, ale jest nieszczęśliwy - powiedział jego dziadek. -musimy się zastanowić, jak najlepiej go pocieszyć. Wiem. - Jego dziecinna twarz rozjaśniła się w uśmiechu. - Benvenuto.

Chociaż stary Niccolo nie powiedział tego głośno, ktoś na galeri natychmiast krzyknął:

-  Stary Niccolo potrzebuje Benvenuta!

Ludzie na dziedzińcu biegali i nawoływali. Ktoś walił kijem w beczkę na wodę.

-         Benvenuto! Gdzie się podział ten kot? Benvenuto! Naturalnie Benvenuto nie spieszył się na wezwanie. Był szefem kotów w Casa Montana. Minęło pięć minut, zanim Paolo usłyszał stąpanie jego silnych łap po dachu galerii. Potem rozległ się pluchy stuk, kiedy Benvenuto wykonał trudny zeskok przez poręcz galerii na podłogę. Wkrótce pojawił się na parapecie biblioteki.

-  A więc jesteś - powiedział stary Niccolo. - Właśnie zaczynałem się niecierpliwić.

Beiwenuto natychmiast wystawi! przed siebie kosmatą czarną tylną łapę i zaczął ją myć, jakby właśnie po to przyszedł.

-  Ach nie, proszę - powiedział stary Niccolo. - Potrzebuję twojej pomocy.

Wielkie żółte ślepia Benvenuta zwróciły się w stronę starego Niccola. Nie był to urodziwy kot. Łeb miał niezwykle szeroki i płaski, z szarymi guzowatymi latami pozostałymi po licznych bójkach. Od tych bójek uszy obwisły mu na oczy i zawsze wyglądał tak, jakby nosił wystrzępioną brązową czapkę. Setki ugryzień sprawiły, że jego uszy były karbowane jak liście ostrokrzewu. Tuż nad nosem widniały trzy białe plamki, które nadawały pyszczkowi skrzywiony, szyderczy wyraz. Nie miały nic wspólnego z pozycją Benvenuta jako szefa kotów w domu czarów. Zawdzięczał je swojej skłonności do steków. Kiedyś zaplątał się między nogi ciotce Ginie, kiedy gotowała, i ciotka Giną wylała mu gorący tłuszcz na głowę. Z tego powodu Benvenuto i ciotka Giną zawsze ostentacyjnie ignorowali się nawzajem.

-  Tonino jest nieszczęśliwy - oznajmił stary Niccolo. Benvenuto chyba uznał, że ten fakt zasługuje na jego uwagę.

Cofnął sterczącą nogę, zeskoczył na podłogę biblioteki i wylądował na szczycie regału, wszystko jednym płynnym ruchem, na pozór nie poruszając nawet mięśniem. Tam stanął, uprzejmie machając jedynym swoim pięknym atrybutem - krzaczastym czarnym ogonem. Reszta sierści wytarła się do wyblakłego brązu. Oprócz ogona tylko gęste futro na tylnych łapach pokazywało, że Benvenuto był niegdyś wspaniałym czarnym persem. A jak przekonał się boleśnie każdy kocur w Capronie, te puszyste portki skrywały mięśnie silne jak u buldoga, Paolo gapił się na dziadka, rozmawiającego twarzą w twarz z Benvenutem. Oczywiście sam zawsze traktował Benvenuta z szacunkiem. Wiadomo było, że Benvenuto nie usiądzie nikomu na kolanie i podrapie każdego, kto spróbuje wziąć go na ręce. Paolo wiedział, że wszystkie koty cudownie pomagały w czarach. Ale dotąd nie zdawał sobie sprawy, że koty tak wiele rozumieją. Nie wątpił, że Benvenuto odpowiada dziadkowi, ponieważ stary Niccolo robił przerwy jakby na słuchanie. Spojrzał na ojca żeby zobaczyć, czy to prawda. Antonio najwyraźniej czuł się nieswojo. Ze zmartwionej miny ojca Paola domyślił się, że to bardzo ważne rozumieć, co mówią koty, i że Antonio nigdy nie rozumiał. Powinienem nauczyć się rozumieć Benvenuta, pomyślał przejęty chłopiec.

-  Którego z was proponujesz? - zapytał stary Niccolo. Benvenuto podniósł prawą przednią łapę i polizał ją niedbale.

Twarz starego Niccola zmarszczyła się w promiennym dziecięcym uśmiechu.

-  Popatrzcie tylko! - zawołał. - On to zrobi sam!

Benvenuto poruszył na boki końcem ogona. Potem zniknął, przeskoczył z powrotem na okno tak szybko i płynnie, jakby niewidoczny pędzel namalował ciemną smugę w powietrzu. Ciotka Francesca i stary Niccolo promienieli, a Antonio wciąż miał nieszczęśliwą minę.

-         On się zajmie Toninem - oznajmił stary Niccolo. - Nie musimy się więcej martwić aż do następnego razu.

-          


-        

ROZDZIAŁ 2

Tonino czuł się już lepiej. Pocieszyła go krzątanina na złocistych ulicach Caprony. Na węższych uliczkach szedł środkiem po smudze słonecznego światła, z praniem Łopoczącym nad głową, udając, że nadepniecie na cień grozi nagłą śmiercią. Toteż umarł kilka razy, zanim dotarł do Corso. Raz tłum turystów zepchnął go ze słońca. Potem dwa wozy i powóz. A raz długi, lśniący samochód przejechał powoli z warkotem, trąbiąc klaksonem, żeby zwolnić mu drogę.

W pobliżu Corso Tonino usłyszał, jak jakiś turysta mówi po angielsku:

- Och, patrz! Punch i Judy!

Bardzo z siebie zadowolony, że zrozumiał, Tonino przepychał się, przeciskał i nurkował, aż dotarł do pierwszego rzędu i mógł oglądać, jak Punch bije Judy na śmierć na dachu swojej malej malowanej budki. Tanino klaskał i wiwatował, a kiedy ktoś inny, sapiąc i dysząc, wcisnął się w tłum i odepchnął go na bok, Tonino był równie oburzony jak reszta. Całkiem zapomniał o swoim nieszczęściu.

-  Nie pchać się! - krzyknął,

-  Miejże serce! - zaprotestował przybysz. - Muszę zobaczyć, jak pan Punch oszukuje kata,

-  Więc bądź cicho! - wrzasnął Tonino razem z tłumem.

-  Mówiłem tylko... - zaczął przybysz, duży mężczyzna o wilgotnej twarzy i dziwnie nerwowym zachowaniu.

-  Zamknij się! - ryknął tłum.

Mężczyzna dyszał, sapał i szczerzył zęby, patrząc z otwartymi ustami, jak Punch atakuje policjanta. Zachowywał się niczym małe dziecko. Tonino zerknął na niego z irytacją i doszedł do wniosku, że przybysz jest pewnie nieszkodliwym wariatem. Tak głośno ryczał ze śmiechu przy najdrobniejszych żartach i był tak dziwnie ubrany. Nosił połyskliwy, czerwony jedwabny garnitur z błyszczącymi złotymi guzikami i świecącymi medalami. Zamiast zwykłego krawata miał białą serwetkę owiniętą wokół szyi i spiętą broszką, która mrugała jak łza. Na butach miał lśniące sprzączki, a na kolanach złote rozetki. Ze spoconą twarzą i białymi zębami błyskającymi w rozwartych ustach mężczyzna cały błyszczał.

Pan Punch też go zauważył.

-  Och, jaki sprytny gość! - zatrajkotał głośno, podskakując szybko na małej drewnianej półeczce. - Widzę złote guziki. Czy to papież?

-  Wcale nie! - wrzasnął uszczęśliwiony pan Błysk.

-  Czy to książę? - zapiszczał pan Punch.

-  Wcale nie! - odkrzyknął pan Błysk razem z całym tłumem.

-  Właśnie że tak! - upierał się Punch.

Podczas gdy wszyscy wrzeszczeli „Wcale nie” dwaj mężczyźni o lekko zaniepokojonych twarzach przecisnęli się szybko do pana Błyska.

-         Wasza Wysokość -powiedział jeden -biskup przybył do katedry pół godziny temu.

-  A niech to! -burknął pan Błysk, - Czemu ciągle zawracacie mi głowę? Czy nie mogę... dopóki się nie skończy? Uwielbiam Puncha i Judy.

Dwaj mężczyźni popatrzyli na niego z wyrzutem.

-  No.„ dobrze - ustąpił pan Błysk. - Wy dwaj zapłaćcie lalkarzowi. Dajcie coś wszystkim.

Odwrócił się i pobiegł w podskokach po Corso, dysząc i sapiąc. Przez chwilę Tonino zastanawiał się, czy pan Błysk naprawdę nie jest księciem Caprony. Ale dwaj mężczyźni nie zamierzali płacić lalkarzowi ani nikomu innemu. Po prostu ruszyli poważnym truchtem za panem Błyskiem, jakby się bali stracić go z oczu. Tonino domyślił się z tego, że pan Błysk naprawdę był wariatem-bogatym - a oni próbowali go ugłaskać,

-  To podłość! - zatrajkotał pan Punch i przystąpił do oszukiwania kata, żeby dał się powiesić zamiast niego.

Tonino patrzył, dopóki pan Punch nie ukłonił się i nie wycofał w triumfie do małej namalowanej willi na tyłach sceny. Potem odwrócił się, bo przypomniał sobie o swoim nieszczęściu.

Nie miał ochoty wracać do Casa Montana. Nie miał ochoty właściwie na nic. Wędrował dalej, tak jak przedtem, aż znalazł się na Piazza Nuova, na wzgórzu po zachodniej stronie miasta. Tutaj usiadł ponuro na parapecie i spoglądał ponad rzeką Voltavą na bogate wille i pałac książęcy, i długie łuki Nowego Mostu, i zastanawiał się, czy przyjdzie mu spędzić resztę życia w oparach głupoty.

Piazza Nuova powstała w tym samym czasie co Nowy Most, jakieś siedemdziesiąt lat wcześniej, żeby zapewnić wszystkim wspaniały widok Caprony, który teraz podziwiał Tonino. Widok istotnie zapierał dech w piersiach. Lecz niestety każda rzecz, którą widział Tonino, miała cos? wspólnego z Casa Montana.

Weźmy pałac książęcy, którego złociste kamienne wieże odcinały się czystymi liniami na pogodnym błękitnym niebie. Każda złocista wieża rozszerzała się koliście na szczycie, żeby nikt wspinający się z dołu nie mógł dosięgnąć żołnierzy na blankach, pod łopoczącymi czerwonymi i złotymi chorągwiami. Tonino widział tarcze wbudowane w mury, dwie po każdej stronie, jedna wiśniowa, druga trawiastozielona, pokazujące, że Montanowie i Petroc-chi dodali zaklęcie do obrony każdej wieży. A wielki, biały, marmurowy fronton poniżej byt inkrustowany innymi rodzajami marmuru we wszystkich barwach tęczy. I wśród tych barw znalazły się również wiśniowa i trawiastozielona.

Długie złociste wille na zboczu wzgórza poniżej pałacu również miały na ścianach trawiastozielone albo wiśniowe kręgi. Ciemne, strzeliste, eleganckie drzewka zasadzone pod murem częściowo zakrywały niektóre z nich, ale Tonino wiedział, że tam są, A każdy z kamiennych i metalowych łuków Nowego Mostu, prowadzącego do willi i pałacu, nosił emaliowaną plakietkę, na zmianę zieloną albo wiśniową. Nowy Most podtrzymywały najsilniejsze zaklęcia, jakie potrafiły wytworzyć Casa Montana i Casa Pełrocchi,

W tej chwili, kiedy rzeka ledwie ciurkała po kamykach, wydawały się niepotrzebne. Ale w zimie, kiedy w Apeninach padały deszcze, Voltava zmieniała się w rwącą powódź. Ledwie mieściła się pod łukami Nowego Mostu. Stary Most - który Tonino widział, kiedy wyciągnął szyję i wychylił się na bok - często bywał zalany wodą i zabawne małe domki stojące na nim nie nadawały się do użytku. Tylko zaklęcia Montanów i Petrocchich głęboko w fundamentach nie pozwalały, żeby woda zmyła Stary Most.

Tonino słyszał, jak stary Niccolo mówił, że zaklęcia Nowego Mostu wymagały wspólnych wysiłków całej rodziny Montana, Stary Niccolo pomagał je tworzyć, kiedy był w wieku Tonina. Tonino nie potrafiłby pomóc. Żałośnie popatrzył na złociste mury i czerwone dachówki Caprony w dole. Miał całkowitą pewność, że w każdym domu znajduje się co najmniej jedna trawiastozielona karta, A on mógł najwyżej odbijać na nich pieczęć ze skrzydlatym koniem. Podejrzewał, że nigdy nie będzie się nadawał do niczego więcej.

Miał wrażenie, że ktoś go wzywa. Rozejrzał się po Piazza Nuova. Nikogo. Pomimo pięknego widoku, Piazza znajdowała się za daleko dla turystów. Tonino widział tylko potężne żelazne gryfy stojące na parapecie w regularnych odstępach i wyciągające łapy do nieba. Kolejne gryfy, splecione w walczącą grupę na środku placu, tworzyły fontannę. I nawet tutaj Tonino nie mógł uciec od swojej rodziny. Mała metalowa plakietka, osadzona w kamieniu pod groźnymi szponami najbliższego gryfa, błyszczała zielono. Łzy popłynęły z oczu chłopca,

Wśród łez zdawało mu się przez chwilę, że jeden z gryfów opuścił kamienny postument i potruchtał w jego stronę po parapecie. Zostawił gdzieś swoje skrzydła albo zwinął je ciasno. Poinformowano go z wyższością, że koty nie potrzebują skrzydeł. Benvenuto usiadł obok Tonina na parapecie i zmierzył go karcącym wzrokiem.

Tonino zawsze w głębi duszy lękał się Benvenuta. Potulnie wyciągnął do niego rękę.

-  Cześć, Benvenuto.

Benvenuto zignorował rękę. Była mokra od łez Tonina, oświadczył i zastanawiał się czemu Tonino jest taki niemądry.

-  Tutaj wszędzie są nasze czary - wyjaśnił Tonino. - A ja nigdy nie będę mógł... Myślisz, że to dlatego, że jestem w połowie Anglikiem?

Benvenuto nie rozumiał, co to za różnica. Według niego to znaczyło tylko, że Paolo miał błękitne oczy jak u syjamskiej rasy, a Rosa miała białe futro...

-  Jasne włosy - poprawi! Tonino.

,„a sam Tonino miał pręgowane włosy, jak blade pręgi na sierści, ciągnął niezmieszany Benvenuto. 1 przecież to wszystko były koty, prawda?

-  Ale jestem taki głupi... - zaczął Tonino.

Benvenuto mu przerwał, mówiąc, że słyszał wczoraj, jak Tonino gawędził z tymi kociakami, i pomyślał sobie, że Tonino jest od nich znacznie mądrzejszy. A zanim Tonino zacznie się spierać, że to tylko kociaki, czyż sam nie jest kociakiem?

Na to Tonino parsknął śmiechem i wytarł ręce o spodnie. Kiedy ponownie wyciągnął rękę do Benvenuta, kot wstał, bardzo wysoki na czterech łapach, i podszedł do niego z mruczeniem. Tonino odważył się go pogłaskać. Benvenuto krążył w kółko i w kółko, mrucząc i wyginając grzbiet, jak najmniejszy i najłagodniejszy kociak w domu. Tonino rozpromienił się z dumy i radości. Widział po ruchach kosmatego kociego ogona, zataczającego majestatyczne, gniewne łuki, że Benvenuto niezbyt lubiłt kiedy go głaskać - co tylko zwiększało zaszczyt.

Tak lepiej, powiedział Benvenuto. Wdrapał się na gołe nogi chłopca i rozłożył się na nich w poprzek jak brązowa muskularna mata. Tonino dalej głaskał. Z jednego ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin