Howard Stephanie - Pocałunek faraona.doc

(443 KB) Pobierz
STEPHANIE HOWARD

STEPHANIE

HOWARD

,,Pocałunek faraona”

 

 

 

ROZDZIAŁ   PIERWSZY

Harriet, gdy tak stała przy biurku i patrzyła, jak recepcjonistka odkreśla jej nazwisko, czuła, że traci odwagę.

-              Czy ta długa lista, to nazwiska tych wszystkich, którzy zgłosili się z chęcią podjęcia pracy, o którą i ja się ubiegam? - dociekała, pochylając się nad notatnikiem z zapisanymi spotkaniami.

Recepcjonistka uśmiechnęła się promiennie i pokiwała głową.             

-              Pan Ross wzbudził olbrzymie zainteresowanie swoim ogłoszeniem. Rozmawia z kandydatkami cały ranek i na dalsze rozmowy ma zajęte całe popołudnie. Pani jest ostatnią, z którą spotka się przed obiadem.

-              Rozumiem.

Usiadła na jednym z ustawionych pod ścianą krzeseł. Biuro znajdowało się w ekskluzywnej dzielnicy Mayfair. Uświadomiła sobie, że jest dokładnie tak, jak się spodziewała. Gazeta z ogłoszeniami nie byłaby nic warta, gdyby nie rozbudzała nadziei, nie zachęcała. Nie mogło być inaczej, jak właśnie tak, że jest jedną spośród wielu skuszonych zachęcającym ogłoszeniem.

Mimowolnie odrzuciła do tyłu, sięgające ramion, brązowomiedziane włosy. Przypomniała sobie moment, gdy jej wzrok padł na to ogłoszenie: „Archeolog zatrudni natychmiast asystentkę na cztery tygodnie do pracy w Egipcie. Wyjątkowo wysokie wynagrodzenie".

Od razu zaświtało jej w głowie. To jest to! - pomyślała podekscytowana. To jest pomysł na rozwiązanie wszystkich moich problemów.

Być może, zreflektowała się, była nadmierną optymistką, zakładając, że z miejsca tę pracę dostanie. Wyglądało na to, że będzie musiała stawić czoło trudnym do pokonania przeciwnościom.

Drzwi do gabinetu Rossa nagle otworzyły się z ostrym skrzypieniem. Ładna blondynka wychodząc szeroko się uśmiechała, wyraźnie zadowolona z przebiegu rozmowy. Harriet poczuła przypływ nowej fali niepokoju. Desperacko potrzebowała tej pracy. Jak sobie poradzi, jeśli nie zostanie zatrudniona?

W momencie, gdy blondynka zamaszyście kroczyła do wyjścia, telefon na biurku wydał ostry dźwięk.

Recepcjonistka uśmiechnęła się do Harriet.

- Teraz może pani wejść, pani Kaye. Pan Ross jest gotowy panią przyjąć.

I ja jestem gotowa go zobaczyć. Wstając z krzesła, Harriet wzięła głęboki oddech, wyprostowała się i skierowała do gabinetu Rossa. I nagle cały niepokój zniknął. Potrzebuję tej pracy, powiedziała sobie zawzięcie, i zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby ją mieć.

W drzwiach zatrzymała się na chwilę. Stała tak, szczupła, elegancka, w kremowym, bawełnianym kostiumie, a jej niebieskie oczy zwęziły się w chwilowym zmieszaniu. Zobaczyła duży, słoneczny pokój, sprawiający wrażenie nie zamieszkanego. Przy oknie biurko, szerokie, z pustym blatem. Być może, zastanawiała się w zakłopotaniu, jestem w złym miejscu.

Wtedy usłyszała:

- Proszę usiąść. Za chwilę się panią zajmę.

Harriet zwróciła twarz w stronę, z której dochodził głos. Poczuła na sobie wzrok ciemnych oczu, spojrzenie, jakim nikt dotąd na nią nie patrzył.

Stał w rogu, przy imponującej, oszklonej bibliotece. Wysoki, barczysty mężczyzna w garniturze dobrej marki. Miał włosy czarne jak węgiel, jego rysy były jakby rzeźbione w granicie. W ręce trzymał notes, w którym, jak przypuszczała, miał zapisane informacje o niej.

Gdy Harriet odwróciła się, by spojrzeć na niego, podniósł oczy. Lecz ta krótka, trwająca ułamek sekundy chwila była na tyle długa, że pozwoliła jej odczuć siłę i żywotność bijącą z jego twarzy. To spojrzenie przeszyło ją dreszczem. Poczuła prawdziwą ulgę, gdy przestał się jej przyglądać.

Harriet, dziwnie wstrząśnięta swoją nieoczekiwaną reakcją, przeszła przez pokój, aby usiąść na krześle ze skórzanym obiciem, stojącym przy wielkim mahoniowym biurku.

Uśmiechnęła się do siebie, gdy przyszła jej do głowy nagła myśl, że w ogłoszeniu ten mężczyzna przedstawiał siebie jako archeologa i wyobraziła go sobie jako przyjemnego naukowca w nieporządnych sztruksach i z włochatą, szarą brodą. Oczekiwała człowieka z ojcowskim charakterem, około pięćdziesiątki. Ten zaś okazał się dwadzieścia lat młodszy i wyglądał zupełnie inaczej. Nic więc dziwnego, że czuła się nieco zakłopotana.

Usłyszała zbliżające się do niej kroki. I znów poczuła, jak przenika ją dreszcz. Jest sprytny, zauważyła z irytacją, umie zapanować nad drugą osobą samą swoją obecnością.

Ale nie poddawała się jego sile. Podniosła na niego swoje zimne, niebieskie oczy. Zatrzymał się przy niej i powiedział:

-              Pani pozwoli, że się przedstawię. Nazywam się Dexter Ross. - Wyciągnął rękę. - A pani, jak przypuszczam, Harriet Kaye?

-              Zgadza się. - Odwzajemniła jego gest, podając mu dłoń. Jego uścisk był krótki i zdecydowany.

-              I pani, jak przypuszczam, wierzy, że nadaje się, aby mi towarzyszyć jako moja asystentka w wyprawie do Egiptu? - Pytanie to wypowiedział ostrym tonem. Czyżby odkrył jej wcześniejsze wątpliwości?

Stanął przed nią. Harriet spojrzała w jego twarz, starając się  oprzeć sile jego ciemnych, lodowatych oczu. To nie siła, poprawiła swoją ocenę, to jest arogancja. Dexter Ross był mężczyzną, który miał arogancję we krwi.

-              Pańskie ogłoszenie, jeśli mogę tak powiedzieć, było dość niesprecyzowane. Nie było w nim wyszczególnionych konkretnych kwalifikacji, jakich pan oczekuje. Ale mam duże zdolności. Szybko się uczę i potrafię się dostosować. Pomyślałam, że nadarza się odpowiednia sposobność, żebym mogła zarobić.

Dexter Ross zareagował z pewnym rozbawieniem, wyczuwając naganę w jej tonie.

-              Nie wątpię, że pani mówi prawdę, przynajmniej co się tyczy pani dużych zdolności.

Gdy się tak uśmiechał i patrzył na nią mrużąc oczy, zauważyła jego błyszczące, równe zęby.

-              Ale - kontynuował - czy to są zdolności odpowiadające kwalifikacjom osobistej asystenta, jakiej poszukuję?

W tej jego dokładności było coś, co przekłuwało ją na wylot. Odniosła wrażenie, jak gdyby przewiercał ją wyciągniętym palcem.

Harriet czuła, że zapiera jej dech. Nie była przygotowana na tego rodzaju atmosferę intymności, i to tak bardzo niemiłą.

-              Przystąpmy więc do sprawdzianu. Ostatecznie po to tu przyszłam. - Delikatnie odgarnęła włosy. - Sugeruję, byśmy przeszli do konkretnej rozmowy.

-              Dokładnie o tym samym pomyślałem.

Odszedł kilka kroków od niej i zaczął chodzić w kółko, od biurka do stojącego za nim fotela. Harriet obserwowała jego swobodne i lekkie ruchy. Dexter oparł się o fotel i spojrzał na nią.

-              Proszę więc powiedzieć mi, Harriet Kaye, z jakiego powodu sądzi pani, że mogłaby być asystentką, jakiej właśnie poszukuję?

Harriet zmrużyła oczy.

-              Byłabym w stanie dokładniej odpowiedzieć, jeśli dowiedziałabym się, jakie są pańskie oczekiwania wobec kandydatki.

Uśmiechnął się, zachowując zimny wyraz twarzy. Serce tego mężczyzny było zrobione ze stali. Harriet czuła to silnie.

-              Nie, zacznijmy od pani - powiedział.

Obserwował ją. I teraz, kiedy jego oczy znalazły się mniej więcej na poziomie jej wzroku, Harriet mogła widzieć ich zdumiewające piękno. Nie były szczególnie duże, lecz odpowiednio rozstawione, głębokie i czarne jak studnie. Były najbardziej wyraziste z całej twarzy, twarzy z czystymi, szlachetnymi rysami, prostym nosem, wystającymi kośćmi policzkowymi i zmysłowo nakreślonymi ustami. Oczy, w które aż grzech było patrzeć.

Co za głupia myśl! - ostro skarciła się Harriet.

-              Co pan życzy sobie wiedzieć o mnie? - spytała ze spokojem.

-              Mogłaby pani zacząć od opowiedzenia, czym się pani zajmuje na co dzień. To pomogłoby mi rozpoznać pani przydatność.

-              Jestem tancerką. - Gdy jego śmiałe, czarne jak węgiel oczy podniosły się i w spojrzeniu dostrzegła rozbawienie, dodała: - A ściślej, mam własną szkołę tańca. Prowadzę ją od dwóch i pół roku.

-              Tancerka? - Nie próbował ukryć rozbawienia, ale wkrótce jego uśmiech znikł. - Pani Harriet Kaye, do czego może być mi użyteczna tancerka? Planuję archeologiczną ekspedycję! Nie planuję nauki tanga na szczycie piramidy.

-              Nigdy mi taki pomysł nie przyszedł do głowy. - Była już rozdrażniona jego ciętym humorem. Czuła, że jej pięści zaciskają się na kolanach. Starała się jednak utrzymać miły ton głosu, bo przecież wściekle potrzebowała tej pracy! - Jako tancerka zachowuję dobrą formę, jestem przyzwyczajona do wysiłku. Poza wszystkim, spędzam większość czasu na ćwiczeniach mojego ciała - wyjaśniła.

-              Przy czterdziestu stopniach ciepła? W środku pustyni? Do takich warunków też jest pani przyzwyczajona?

-              Czterdzieści stopni ciepła - Harriet szybko przeliczyła - to dużo ponad sto stopni Fahrenheita.

-              Czasami temperatura jest wyższa, może sięgać i pięćdziesięciu stopni. - Z przyjemnością zauważył, że wzbudził w niej wahanie. - Bez wątpienia doświadcza pani takich temperatur na co dzień, w swojej pracy?

-              Nie. Nie w Sittingbourne. Byłoby to raczej niemożliwe. - Harriet pozwoliła sobie na krótki sarkastyczny uśmiech. - To trochę głupie spodziewać się tu takiego doświadczenia.

-              A pani, rozumiem, nie uważa siebie za głupią?

Było to retoryczne pytanie więc nie wymagało odpowiedzi. Ale podświadomie zabolało ją. Poczuła, że z wrażenia zaciska się jej serce i nie mogła powstrzymać drżenia powiek. Głupota? Tyle się nauczyła ostatnio, że od tej słabości była wolna. Głupotą było, że dopuściła do swoich bieżących problemów. Powiedziała, może zbyt szczerze:

-              Przypuszczam, że nie jestem głupsza od następnej kandydatki.

Dexter zrozumiał jej aluzję, czytał między słowami. Przez moment patrzył na nią, mrużąc oczy. Ale, co Harriet przyjęła z ulgą, nie ścigał jej wzrokiem. Sięgnął ręką po leżący na biurku złoty nóż do papieru.

-              Idźmy dalej. Nie licząc sprawności fizycznej, jakie umiejętności ma pani do zaoferowania.

Harriet spojrzała mu w oczy.

-              Naprawdę byłoby prościej, gdybym wiedziała jakich umiejętności u kandydatki na asystentkę pan szuka. Jak mam powiedzieć, co mam do zaoferowania, jeśli cały czas nie wiem, czego ta praca wymaga?

-              O tym powiem pani później. Tymczasem, po prostu, proszę opowiedzieć o sobie. Nie chciałbym, aby kierowała się pani moimi oczekiwaniami i próbowała się do nich dostosować.

Gdy próbowała zaprotestować, podniósł rękę, żeby ją uciszyć.

-              Nie, żebym choć przez minutę wierzył, że pani mogłaby być nie dość mądra. Poza wszystkim ustaliliśmy już, że głupota nie jest jedną z pani słabości.

Harriet zganiła się w duchu. Swoją spontanicznością pozwoliła mu na utrzymanie przewagi w tej tak dla niej ważnej rozmowie. Kiedy się nauczy być mniej bezpośrednia? Przebiegłość nie była nigdy jej mocną stroną, starczało jej tylko na tyle, że potrafiła ukryć własne uczucia. Wszystko, co ją w jakiś sposób poruszało, odbijało się natychmiast w jej oczach.

Teraz jej spojrzenie wyrażało stanowczość. Nie pozwoli się wytrącić z równowagi przez Dextera Rossa, przez jego nie dopowiedziane słówka. Dopełni tego, po co tu przyszła, a mianowicie musi upewnić się, że otrzyma tę pracę. I co najważniejsze, nie da po sobie poznać, że znajduje się obecnie w przykrej sytuacji. To nie jego sprawa i zatrzyma to wyłącznie dla siebie.

Patrzyła przez chwilę, jak bawił się nożem do papieru, który błyszczał między jego opalonymi palcami. Było w tym zajęciu coś delikatnie zmysłowego, a jednocześnie dziwnie groźnego. I znów ogarnęło ją przeświadczenie, że Ross był zimny, jak ten metal trzymany między palcami.

Podniosła na niego oczy.

-              Bardzo dobrze, panie Ross, najlepiej jak potrafię przedstawię przegląd moich umiejętności.

Nic nie odpowiedział. Wyczekująco patrzył na nią czarnymi oczami. Harriet wyprostowała się na swoim krześle. Odkaszlnęła.

-              Jak panu mówiłam - zaczęła - prowadzę szkołę tańca w Sittingbourne. Ponieważ interes rozwija się dobrze, zatrudniam na pół etatu sekretarkę i paru nauczycieli. Prowadzę tak dużo zajęć, więc nie jestem w stanie sama zajmować się całą stroną administracyjną. - Skrzyżowała szczupłe nogi, poprawiając przy tym spódnicę i kontynuowała: - Ale na początku wszystko robiłam sama. Zajmowałam się ustalaniem spotkań, dokumentacją, rachunkami, wszystkim. Potrafię obsługiwać komputer, fax... właściwie wszystkie nowoczesne urządzenia biurowe. Uczestniczyłam nawet w przygotowaniu promocyjnego filmu wideo. Zajmowałam się reklamą i udzielałam wywiadów.

Przerwała, raczej zadowolona z listy wymienionych osiągnięć. Jakby nie oceniać, było to chyba nieźle jak na dwudziestoczteroletnią dziewczynę.

-              Jak panu już powiedziałam, mogę być przydatna w wielu różnych zajęciach. Jestem bardzo dobrym organizatorem, umiem wykorzystać to, co mi się zaoferuje.

Zrobiłam wrażenie, myślała. Dexter Ross cały czas studiował jej twarz. Potem uśmiechnął się i podniósł czarne brwi. Wywoływało to nie mniej przejmujące wrażenie niż nóż do papieru w jego ręku. Pozwolił na moment milczenia, by - jak zgadywała Harriet - trochę ją przetrzymać w napięciu.

-              Dlaczego więc - zwrócił się do niej – dysponując tak wieloma umiejętnościami, prowadząc własny interes, który, jak mnie pani zapewnia, doskonale prosperuje, dlaczego więc jest pani w ogóle zainteresowana przyjęciem pracy asystentki?

Pytanie to było dla Harriet jak ostry cios. Przed jej oczami pojawiła się na chwilę postać Toma. Przeszyło ją uczucie zdrady i bólu. Szybko odwróciła spojrzenie, żeby Ross nie wyczytał czegokolwiek z jej oczu. Spostrzegła już, że jego przenikliwy wzrok wychwytuje wszystko.

Znów podniosła oczy. Nie chciała go okłamywać, ale też nie mogła mu wyjawić bolesnej prawdy.

-              W tej chwili nie pracuję. Zamknęłam szkołę na miesiąc. Budynek wymaga przeprowadzenia niezbędnych remontów.

-              W takiej sytuacji chyba byłoby mądrzej, gdyby pani została i nadzorowała pracę? Nie obawia się pani pozostawić robotników bez dozoru?

Harriet odkaszlnęła.

-              Moja sekretarka wszystkim się zajmie.

-              Rozumiem. - Nastąpiła nerwowa chwila ciszy. Złoty nóż do papieru pobłyskiwał między jego palcami. - Cały czas jednak wydaje mi się dziwne, że ktoś z taką pozycją jak pani może być zainteresowany pracą z ogłoszenia. - Przerwał. Oczekiwał od niej wyjaśnienia.

Harriet spodziewała się takiego pytania. Bardziej się teraz kontrolując, powiedziała szczerze:

-              Głównym powodem są pieniądze. W pańskim ogłoszeniu, jak sobie dobrze przypominam, obiecywał pan bardzo wysokie wynagrodzenie.

-              Dobrze pani sobie przypomina. - Obserwował ją. - Rzeczywiście, kwota jest bardzo wysoka.

Miała rację, ta praca rozwiązałaby wszystkie jej problemy.

On jednak nie ustępował.

-              Skoro jest pani właścicielką tak dobrze prosperującej szkoły, dlaczego tak zależy pani na podjęciu dodatkowej pracy?

Harriet przełknęła ślinę, poczuła, jak ogarniają fala niepokoju.

-              Wszelkie remonty więcej kosztują, niż to sobie można wyobrazić - odparła. Była to wykrętna odpowiedź, ale przynajmniej nie całkowite kłamstwo. - Trochę dodatkowych pieniędzy zawsze się przyda.

-              Z całą pewnością - potwierdził, przypatrując się jej dokładnie. Wyczuwała, że wiedział, iż jest coś, co ukrywa przed nim. - Poszukując dodatkowych pieniędzy, natknęła się pani na moje ogłoszenie?

Harriet skinęła głową, chciała, aby zszedł już z tego stresującego tematu.

-              Tak.

-              Musi pani rozpaczliwie potrzebować pieniędzy. Rzadko się oferuje wysokie wynagrodzenie za okresową pracę.

-              To prawda. - Gdy to mówiła, odwróciła wzrok, jak przyłapana na gorącym uczynku. Czuła, jak jej serce wali.

-              Mógłbym rzec, że jak na dziewczynę, posiadającą własny kwitnący interes, wysiłek wart naśladowania.

Już nie poszczególne słowa, ale każda wypowiadana przez niego sylaba sprawiała ból, jakby nożem jeździł po jej sercu. Harriet ponownie spuściła wzrok. Jej zdenerwowanie było oczywiste.

       -              Każdy sobie radzi, jak potrafi. - To było wszystko, co potrafiła wymyślić, by coś odpowiedzieć.

Dexter oparł się wygodnie i ani na chwilę nie spuszczał z niej wzroku. Przekładał nóż z ręki do ręki.

-              Oczywiście. - Jego ton był stanowczy, wręcz dziwnie groźny. - Może ma pani jakiś inny powód, skłaniający do szukania okazji spędzenia miesiąca w Egipcie?

-              Na przykład jaki?

-              A skąd ja to mogę wiedzieć? Jest jakiś powód, którego nie chce mi pani wyjawić.

Co on sugerował? Harriet zmrużyła niebieskie oczy.

-              Może, na przykład, ukrywam się przed policją, tak? - Ton jej głosu świadczył już o wielkiej irytacji. Ta rozmowa przekształciła się w śledztwo. - Mogę pana zapewnić, panie Ross, nie uciekam przed prawem.

-              Nie przyszło mi to nawet na myśl. - Mówiąc, nie spuszczał z niej wzroku. - Ale cały czas jest dla mnie tajemnicą, dlaczego tak bardzo pani zależy na tej pracy?

-              Być może chcę zobaczyć Egipt?

-              Byłoby to wybaczalne. - Przez chwilę jego uśmiech wydawał się niemalże szczery. - Egipt jest fascynującym i pięknym krajem.

Harriet poczuła nieznaczną ulgę. Wspaniale, postanowiła to wykorzystać.

-              Możliwość odbycia wycieczki do Egiptu z jednoczesną szansą zarobienia pieniędzy... myślę, że to właśnie tak pociąga mnie w pańskim ogłoszeniu.

-              Wycieczka do Egiptu? Brzmi to w pani ustach jak propozycja wakacji. - Jego głos był lodowaty, krótko trwała jej ulga. - To, co ja oferuję, to nie płatne wakacje, pani Kaye. To, co ja oferuję, to ciężka praca.

-              Tym lepiej! Nie potrzebuję wakacji! - Natychmiast zaczęła przyznawać mu rację. Rozmyślnie źle ją zrozumiał. Wyjaśniała ze szczerością, być może większą, niż zamierzała. - Ciężka praca to dokładnie to, czego szukam.

-              Ach tak! To bardzo interesujące.

Kiedy jego ciemne oczy przenikliwie ją badały, Harriet do bólu poczuła, że znów nieumyślnie się zdradziła. Gdy Dexter Ross ciągnął dalej, to wrażenie narastało.

-              Ktoś, kto prowadzi dobrze rozwijający się interes, tak przynajmniej sobie wyobrażałem, spędza dużo czasu na ciężkiej pracy. Oczekiwałoby się, że w takich okolicznościach, w jakich pani się znalazła, będzie pa ni zachwycona możliwością odpoczynku.

Przez moment uporczywie się w nią wpatrywał.

-              Wiadomo, że ciężka praca jest najlepszą terapią dla kogoś... kto chciałby uciec... ale nie przed prawem...

Harriet bardzo się ucieszyła, że w tym momencie zadzwonił jeden z telefonów. Zyskała czas na pozbieranie myśli. Jego domysły były niepokojąco bliskie prawdy. Ciężka praca byłaby wspaniałą terapią na to, co jej się przydarzyło. Ale wcale nie miała ochoty z nim na ten temat dyskutować.

Kiedy rozmawia! przez telefon, odwrócił się od niej na obrotowym fotelu tak, że mogła obserwować jego profil. Patrzyła na niego z niechęcią. Rzadko w swoim życiu odczuwała do kogoś tak silną antypatię. Niezwykle jasno zdawała sobie sprawę, że cała ta jałowa rozmowa jest tylko wielką stratą czasu.

Patrzyła na niego i wszystko się w niej burzyło. Oderwała wzrok od nieprzyjaznego profilu. Musi jakoś przezwyciężyć tę niechęć. Musi robić dobre wrażenie. Na przekór wszystkiemu musi tę pracę zdobyć. Wzięła długi oddech, oparła się wygodnie i starając się nie spoglądać na Rossa, wodziła wzrokiem po pokoju. Natychmiast zauważyła, umieszczoną w szklanej gablocie pod ścianą, bezcenną kolekcję egipskich rękodzieł.

Maski inkrustowane złotem i drogocennymi kamieniami, bransolety ozdabiane klejnotami, przeznaczone dla faraonów, pięknie wyrzeźbione koty z kolczykami w uszach. Jej oczy powiększyły się z zachwytu. Wyciągnęła głowę, żeby przyjrzeć się dokładniej.

-              Podobają się pani?

Harriet, zaskoczona, automatycznie się wyprostowała. Nie zauw...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin