Halina Siecińska - Prawdziwe historie - część pierwsza -.pdf

(106 KB) Pobierz
Halina Siecińska
Prawdziwe historie
Część I
Drogi Czytelniku!
Te historie opowiedziały mi kobiety z miasteczek i wsi, gdzieś w Wielkopolsce. Spisywałam
je przez lata moich reporterskich wędrówek. Ich bohaterki zawsze podkreślały, że trudne epizody
życia dawały im siłę i pokazywały co w zwyczajnej codzienności jest najważniejsze. Dziękuję im
za szczerość.
HALINA SIECIŃSKA
Ciocia Jadzia
W każdym domu dałoby się opowiedzieć o trudnym życiu przynajmniej jednej osoby.
Zwłaszcza jeśli żyją w niej osoby starsze, które przetrwały wojnę, biedę, czasem wykluczenie. W
mojej rodzinie znalazłabym przynajmniej trzy takie rodzinne historie. Dwie dotyczą bliskich mojej
mamy - cioci Jadzi i jej dzieci oraz kuzynki Irki. Trzecia to historia siostrzeńca mojego ojca.
Oczywiście nie wszystkie można „przelać na papier”, bo niektóre życiowe „zakręty” są zbyt
bolesne, aby je ujawniać, ale macie rację, że każda historia czegoś nas uczy. Pomyślałam, że moja
ciocia Jadzia mogłaby nauczyć siły, pracowitości, pogody ducha i tej niezwykłej wiary w to, że
każdy następny dzień może być lepszy od poprzedniego. Zawsze mi to powtarzała, a nawet jeśli nie
mówiła, to całym swoim życiem potwierdzała tę tezę.
Ciocia Jadzia ma 86 lat. Może nie uwierzycie, ale od wczesnej wiosny do jesieni można ją
spotkać jadącą na rowerze. A jedzie albo na cmentarz, albo na działkę. Z domu ma na tę działkę
około czterech kilometrów, więc codziennie robi sporą rowerową trasę. Nie zauważyłam, aby
trudno jej było wsiadać na rower albo żeby się na nim przewracała. Widzę czasem, jak zatrzymuje
się, by porozmawiać ze znajomymi. Kiedy tylko mnie zauważa, zaraz kiwa ręką i oczywiście
zaprasza na pogaduszki.
O życiu cioci Jadzi mogłabym powiedzieć, że było ciężkie. Urodziła się przed wojną na wsi
i była najstarsza z rodzeństwa. Ich ojciec został powołany na front i już nie wrócił do domu. Mama
sama wychowywała pięcioro dzieci. W 1945 roku Jadzia miała prawie dwadzieścia lat. Bieda w
domu aż piszczała, więc oczywiście dzieci musiały szukać pracy. Jadzia jeździła po okolicznych
wsiach i zarabiała parę złotych na tydzień. Albo wracała na noc do domu, albo przesypiała kątem u
rolników. Moja mama opowiadała, że ciocia Jadzia była śliczną dziewczyną. Niestety, takiej jej nie
pamiętam, bo odkąd pojawiła się w moim życiu, zawsze miała spracowane ręce, zmęczoną twarz,
proste, zaczesane do tyłu włosy. No i ubierała się skromnie, bo przecież nie było pieniędzy na żadne
ciuszki. Najczęściej nosiła je po kimś.
Szokiem dla wszystkich było, że Jadzia zaszła w ciążę. Bliscy wiedzieli, kto jest ojcem
przyszłego maleństwa, ale on sam gdzieś zniknął. Nie chciał zakładać rodziny ani płacić na
wychowanie dziecka. Dziś pewnie nikt nie robiłby z tego wielkiej tragedii, a rodzice wzięliby córkę
z wnukiem do domu, ale wtedy to było nie do pomyślenia. Na wsi tę biedną Jadzię chcieli
zwyczajnie „zaszczuć”, a ona sama nie wychodziła z domu tygodniami. Wiem, że to był
najtrudniejszy okres w jej życiu. Rozmawiamy czasem o tamtych latach i nie mogę wyjść ze
zdumienia, że kiedy mówi o oczekiwaniu na swoje pierwsze dziecko, zawsze się uśmiecha. Ona do
dziś pamięta, jaka była szczęśliwa w tych swoich zamkniętych czterech ścianach. Mówi mi, że na
zewnątrz widziała pogardę, złość, kpinę, a w swoim pokoju tylko oczekiwanie. Pamięta, jak z
flaneli tygodniami robiła pieluszki dla synka. Bo urodził się chłopczyk. Ale nie tam na wsi. Stamtąd
musiała uciekać.
I właśnie wtedy trafiła do nas. Moja mama nie mogła patrzeć, jak wszyscy wokół wytykali
Jadzię palcami, jak rodzeństwo miało jej za złe tę opinię i jak jej własna matka nie mogła pogodzić
się z tą sytuacją. Takie to były czasy. Jadzia przyjechała więc do nas na kilka lat. Wtedy mnie nie
było jeszcze na świecie. Nic dziwnego, że nie pamiętam, jaka była ładna i jak sama wychowywała
synka. To też były trudne chwile w jej życiu, ale o wiele spokojniejsze. I wyobraźcie sobie, że nagle
po kilku latach odszukał ją brat jej chłopaka. Tego, który był ojcem synka. Zaproponował jej
małżeństwo. Obiecał dać chłopcu nazwisko, uznać go za syna, wychować.
Kiedy już byłam panienką, nieraz pytałam ciocię Jadzię, czy pokochała męża. Bo to, że
pobrali się bez miłości, było oczywiste. Oni się w ogóle nie znali, nie spotykali się wcześniej. Po
prostu zawarli kontrakt. Ciocia mieszkała wtedy w wynajętym małym mieszkaniu, pracowała
fizycznie. To małżeństwo mogło jej pomóc „stanąć na nogi”. No więc kiedy pytałam ją o miłość,
zawsze tak dziwnie patrzyła. Jakoś tak ciepło, jakby daleko. Nie powiedziała mi, co czuła, ale
często mówiła o mężu. On ją chyba pokochał naprawdę. Żyli tak skromnie, jak tylko sobie można
wyobrazić. To już pamiętam, bo czasem razem przychodzili do nas. Moja mama wtedy mówiła, że
cieszy się, bo Jadzia zjadła prawdziwy obiad. Musiało być im ciężko. Ale najgorsze było jeszcze
przed ciocią. Urodziła wujkowi dwie córeczki i kiedy młodsza miała trzy latka, zdarzył się
wypadek. Wujek zginął na miejscu.Moja ciocia Jadzia znowu została sama. Ciągle w tym małym
mieszkanku, ciągle w biedzie. Wtedy już rozumiałam, co przeżywa. I widziałam tę jej walkę o
każdy następny dzień. To wówczas mówiła mi, że będzie lepiej, że jutro też zaświeci słońce, że
dzieci dorosną... miała rację, dzieci rosły. Nieraz myślę, że ludzie tamtego, wojennego pokolenia
byli silniejsi. I że łatwiej było im się cieszyć z każdej małej rzeczy. Ona cieszyła się, gdy mój tato
zawoził jej koszyk jabłek albo kiedy z mojego starego sweterka robiła na drutach kamizelki dla
dziewczynek. Marzenia też miała małe, takie zwyczajne, żeby nie było gorzej.
Wyobraźcie sobie, że ciocia Jadzia poznała jeszcze mężczyznę swojego życia. Na weselu, u
rodziny. Pobrali się, mieli syna. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie alkohol. Kiedy wujek nie pił,
był najlepszym z mężów i ojców, ale kiedy pił.... no cóż, cioci Jadzi nie było pisane szczęście.
Znowu widziałam ją na tym rowerze, jak jechała kilka dni temu na cmentarz. Byłam
zdumiona, bo przecież jeszcze było bardzo zimno, a ona już zrzuciła ciepły płaszcz. Uśmiechała się
do mnie. - „Będzie dobrze” - krzyknęła. Pomyślałam, jak ten jej los się kręci. Dzieci wyjechały i
tylko najstarszy syn mieszka z rodziną niedaleko. Ona pochowała dwóch mężów i znowu jest sama.
Duże mieszkanie zamieniła na pokój z kuchnią. Jest jak kiedyś, w skromnych swoich czterech
ścianach. Tyle tylko, że nie ma biedy, na szczęście. Zresztą teraz to już dzieci by na to nie
pozwoliły. Ale uśmiecha się jak zawsze i pracuje jak zawsze. Mówi, że z przyzwyczajenia. A ja
myślę, że po prostu taka jest - silna, pracowita, gospodarna. I niech tak będzie.
Moja rodzina
Może dobro nie potrzebuje opisania, bo jest takie zwyczajne, normalne i nikogo nie dziwi.
A nieszczęście wywołuje emocje i porusza ludzi. No a poza tym, zwierzenia w chwilach trudnych
pomagają, dają nadzieję, czasem zwrócą uwagę na coś z czym trudno sobie poradzić. Chyba
dlatego tyle osób mówi o najtrudniejszych momentach swojego życia. O tym jak je przetrwali i jak
ich losy potoczyły się dalej.
A ja chciałabym wam opowiedzieć o mojej rodzinie, która dała mi poczucie bezpieczeństwa
i zwyczajnie nauczyła kochać. Niby tak niewiele...
Moja mama umarła kiedy miałam sześć lat. Pamiętam bo potem przez wiele miesięcy
byliśmy z tatą sami. Z tamtego okresu wspominam przede wszystkim wizyty u babci. Babcia
mieszkała jakieś dwa kilometry od nas. Szło się do niej przez park, a właściwie taki mały lasek.
Zawsze w niedzielę odwiedzaliśmy babcię, zaraz po obiedzie. Pamiętam, że tata zabierał cukierki
albo pączki, które dla nas piekła sąsiadka. Babcia wiedziała, że przyjdziemy i stała przed domkiem,
żeby widzieć nas już z daleka. To była mama mojej mamy. Myślę, że kochała nas także za swoją
córkę, jakby w dwójnasób. Nie wyobrażaliśmy sobie, aby którejkolwiek niedzieli nie pójść do
babci.
A potem mój tata się ożenił. Przyznaję, że był to dla mnie szok. Ciągle byłam małą
dziewczynką tatusia i wydawało mi się, że przez całe życie będziemy tylko we dwoje. Kiedy więc
przyprowadził do domu panią Ewę, czułam, że coś się skończyło. Wtedy myślałam, że po prostu
przestał mnie kochać. To były najtrudniejsze dni od czasu gdy pożegnałam moją mamę.
Zapytacie dlaczego o tym mówię, skoro miało być dobrze i pogodnie?
Ano dlatego, by wam opowiedzieć, za co pokochałam moją drugą mamę. Bo pani Ewa
została nią naprawdę.
Byłam już dorosła, gdy dowiedziałam się, że przed ślubem żona mojego taty postawiła mu
warunek, że nie będą mieli dzieci, przez co najmniej dwa, trzy lata. Ten czas miał być wyłącznie dla
mnie. Wtedy o tym nie wiedziałam, ale czułam, że jestem ważna nie tylko dla taty. To Ewa
odrabiała ze mną lekcje, siadała przy łóżku, gdy byłam chora, czytała mi książki. Z nią robiłam
naleśniki, dla całej naszej trójki i zaprawy latem. I z nią chodziłam do babci. Wyobrażacie sobie, że
moja druga mama nigdy nie powiedziała, że jest zbyt zmęczona, by w niedzielę iść pieszo do
sąsiedniej wsi. Chodziliśmy jak zawsze, póki babcia żyła. Po raz pierwszy powiedziałam do niej
„mamo” kiedy byłam w czwartej klasie. Dla mnie wtedy było to oczywiste. Ona płakała ze
wzruszenia. Chyba już wówczas ją kochałam.
A za co jeszcze kocham moją mamę?
Najpierw urodził się mój brat, a dwa lata później siostra. Brat jako dziecko był bardzo słaby.
Do dwóch lat nie chodził, jeszcze dłużej nie mówił. Mama przerwała pracę zawodową i cały czas
poświęcała wyłącznie nam. Nie słyszałam, żeby się skarżyła. Może z ojcem niejedną noc przegadali
o kłopotach i chorobach, ale nam nigdy nie dali odczuć, że jest ciężko. A łatwo nie było. Tata
pracował na całą naszą piątkę, często brakowało pieniędzy, a mimo to mówiliśmy sobie, że
jesteśmy bogaci. Tak to wtedy czułam. Kochałam mamę za to, że chociaż to jej synek był chory i
mogła oddać mu się bez reszty nie zapomniała o mnie. Ja byłam tak samo córeczką, jak moja
młodsza siostra. Przytulała nas, gdy tego potrzebowałyśmy i karciła gdy byłyśmy niegrzeczne. Bo
przecież i to się zdarzało. Pamiętam jak musiała wysłuchiwać uwag na wywiadówkach, za trochę
gorszy okres mojej nauki. A brat wyzdrowiał i wyrósł na fajnego chłopaka.
Mama jest bardzo dobrym człowiekiem. Nieraz sobie myślę, że na nią nie zasłużyliśmy, ani
tata, ani ja. Przyznaję, że tata bywał trudny, chyba z powodu tej ciągłej bieganiny za pracą, może z
przemęczenia. Ale jak tylko chciałam mamie powiedzieć, że jest wyjątkowa, to się denerwowała.
Twierdziła, że za miłość się nie dziękuje i że ona jest po prostu taka jak powinna. Zwyczajnie jest
mamą. Dla mnie jest kochaną mamą. Kto wie, może moja pierwsza mama, tam u góry, zadbała
żebyśmy mieli prawdziwy dom.
Mama mieszka z moją siostrą. Całkiem niedaleko od nas. Tata niestety już odszedł na
zawsze. Jeżdżę do nich często, bo pamiętam wizyty u babci i to święto kiedy tam do niej
chodziliśmy. Czasem dla wspomnień kupuję też pączki. Mama wie, co wtedy chcę jej powiedzieć.
A za to, że mnie rozumie też ją kocham.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin