Siergiej Łukjanienko - Spektrum.pdf

(1935 KB) Pobierz
6948845 UNPDF
Siergiej Łukjanienko
Spektrum
(każdy myśliwy pragnie wiedzieć)
Tytuł oryginalny: Spiektr
(Każdy ochotnik żelajet znat')
Roman w siemi czastiach z siemju prołogami i odnim epiłogom
Przełożyła Ewa Skórska
6948845.001.png
Część pierwsza
Czerwona
Prolog
Każdy człowiek od czasów Aleksandra Puszkina * wie, że odwiedzanie krewnych w pode-
szłym wieku jest - no, może niezupełnie świętym obowiązkiem, ale na pewno powinnością do-
brze wychowanego człowieka.
Martin sumiennie wypełniał tę powinność. I nie była to jedynie zwykła uprzejmość - on po
prostu lubił te spotkania. Lubił posiedzieć z wujkiem w kuchni przy filiżance kawy i pogawędzić
o jakichś nieistotnych sprawach, albo podyskutować o problemach filozoficznych, których ludz-
kość jeszcze nie rozwiązała. Poza tym, te regularne wizyty dawały Martinowi jeszcze jedną, nie-
wielką przyjemność. Problem polegał na tym, że liczni znajomi, zwracając się do Martina doda-
wali imię odojcowskie, czego Martin nie znosił. Jak Rosjanin może polubić tak koszmarne połą-
czenie jak Martin Igoriewicz? A wujek nie miał najmniejszego zamiaru tytułować siostrzeńca
w ten sposób. W jowialnym nastroju zwracał się do Martina per „Mart”, a gdy był w złym humo-
rze (co nie zdarzało się zbyt często), zjadliwie nazywał go „Edenem”. Wyglądało na to, że trzy-
dzieści kilka lat temu między nim a ojcem Martina doszło do jakiejś ostrej wymiany zdań w kwe-
stii tego imienia. Sam wujek był zaprzysięgłym kawalerem, na pytania o dzieci odpowiadał su-
cho: „nie mam przyjemności”, ale aktywne uczestnictwo w życiu ulubionego siostrzeńca uważał
za swój obowiązek. Można powiedzieć, że wujek przegrał tylko jedną bitwę - o imię, a we
wszystkich innych kwestiach zawsze stawiał na swoim. Niejednokrotnie Martin był mu za to
szczerze wdzięczny. Na przykład za to, że pomysł uczenia małego Martina gry na fortepianie
spalił na panewce, lub za zdobycie pozwolenia na wielodniową wędrówkę czy autostopową wy-
cieczkę z przyjaciółmi do Petersburga. Jedyną reakcją na wszystkie próby protestów, podejmo-
wane przez rodziców, było ciężkie spojrzenie spod brwi i pytanie: „Chcecie wychować go na
mężczyznę czy na śpiewaka estradowego?” Estrady wujek nie cierpiał, a ze wszystkich śpiewa-
ków uznawał jedynie Kobzona i Leontiewa, nieuchronnie dodając przy tym: „Za głos
i charakter”.
Trzeba jednak przyznać, że przy całej surowości charakteru wujek nie był pozbawiony drob-
nych słabostek, które uwydatniły się w ciągu ostatnich dziesięciu lat, gdy życie na Ziemi zmieni-
Aluzja do poematu Aleksandra Puszkina Eugeniusz Oniegin, zaczynającego się od słów: „Mój zacny wujek, bieda-
czysko, gdy niemoc go zwaliła z nóg, szacunku żądał, oto wszystko, i cóż lepszego zrobić mógł? Niech innym to za
wzór posłuży... Lecz, Boże, jakże czas się dłuży, gdy z chorym spędzasz noc i dzień nie odstępując go jak cień!”
(tłum. Julian Tuwim).
*
ło się o sto osiemdziesiąt stopni. W wujku obudziło się drzemiące do tej pory zamiłowanie do ku-
charzenia. Jeśli dawniej mógł przeżyć cały dzień o jajecznicy i tanim piwie, to teraz spędzał przy
kuchni pół dnia, a wieczorem albo zapraszał gości do siebie, albo sam wybierał się z wizytą.
Martin lubił tę słabość - szalenie uprzyjemniała spotkania z wujkiem, na przykład to dzisiejsze.
Gdy Martin zadzwonił do wujka i dowiedział się, że na kolację planowana jest kaczka waja-hu-
nyad, wstąpił do sklepu przy metrze i wybrał wino. Rzecz jasna, w tym wypadku musiało to być
wino węgierskie. Niech esteci i patrioci uśmiechają się drwiąco, słysząc o węgierskim winie,
niech sobie wychwalają mdły sauterne i cierpki tavel, niech rozprawiają o bukiecie massandrow-
skiego i węgierskiego tokaju. Martin już dawno przekonał się, że do każdej potrawy geografia
i historia przyporządkowały odpowiedni akompaniament. Do gotowanych ziemniaków i śledzia
nie ma nic lepszego od zwykłej wódki, do szaszłyku bastruma może być ormiański koniak (cho-
ciaż ugodowa dusza kaukaska zaakceptuje również wódkę), do delikatnych ostryg - białe wino
francuskie, lekkie i schłodzone, a do tłustych i niezdrowych kiełbas - czeskie albo bawarskie
piwo.
Martin wybrał wino bez wahania, postał chwilę w niedługiej kolejce - przed nim stały dwie
emerytki, które najpierw długo wybierały kawałek szynki, a potem zażyczyły sobie, żeby go jak
najcieniej pokroić - i wreszcie dotarł do zmęczonej, młodziutkiej sprzedawczyni. Kupił butelkę
białego balatońskiego i butelkę czerwonego egerskiego i pogawędził chwilkę z dziewczyną - był
ostatnim klientem w kolejce. Dziewczyna, sympatyczna i inteligentna, studiowała, pracując
w sklepie wieczorami, żeby zarobić na wakacyjną podróż po Europie. Podczas rozmowy Martin
nieomylnie wyczuł, że dziewczyna wprawdzie nie ma nic przeciwko miłej pogawędce, ale nie
planuje zawierać bliższej znajomości, ponieważ jest już z kimś związana. Pożegnał się więc i wy-
szedł, pobrzękując butelkami, zawiniętymi w papier i schowanymi do mocnej reklamówki.
Na Moskwę spadł zmierzch. Nadchodził wieczór - pierwszy prawdziwie ciepły wieczór po
długiej, mroźnej zimie, tym sympatyczniejszy, że piątkowy. Strumień samochodów ze spieszący-
mi za miasto moskwiczanami już się wyczerpał, zrobiło się cicho. Nieliczne dzieciaki, które zo-
stały w mieście na weekend, jeździły po chodnikach na hulajnogach, na skwerku przed metrem
niewielki jazz-band stroił instrumenty i pierwsi emeryci już siadali na ławkach, żeby posłuchać
muzyki, pogadać czy potańczyć. Stary, ośmiopiętrowy blok, w którym mieszkał wujek, stał tuż
obok. Martin dotarł do niego nie po chodniku, lecz na skróty, przez zapuszczony ogród. Po dro-
dze omal nie wystraszył zakochanej pary, obściskującej się na ławce, ale w porę usłyszał namięt-
ny szept i zaczął iść niemal na palcach, przytrzymując przed sobą torbę z butelkami, żeby nie na-
robić hałasu.
Przyszedł w samą porę. Wujek otworzył mu drzwi, burknął coś, co zapewne miało być powi-
taniem, i pobiegł do kuchni, żeby wyjąć kaczkę z piekarnika. A Martin jak zwykle wsunął stopy
w gościnne kapcie i poszedł do stołowego. Wujek mieszkał skromnie, w niewielkim, dwupokojo-
wym mieszkaniu, ale nie miał zamiaru zmieniać lokum, oświadczając, że w wieku sześćdziesię-
ciu siedmiu lat za wcześnie myśleć o kwaterze na cmentarzu, ale za późno o przeprowadzce do
większego metrażu. W sypialni - i jednocześnie gabinecie - wszystkie ściany zastawiono starymi
regałami, na których stały równie stare książki, za to stołowy umeblowano nowocześnie, w stylu
„hi-tech”, z mnóstwem niklowanych rurek, hartowanego szkła, obfitością sprzętu elektroniczne-
go i francuskimi szklanymi kolumnami marki „Wodospad”, cenionymi przez znawców za brak
rezonansu korpusu. Czekając na wujka, Martin pogrzebał w płytach, wybrał Bethoveena, a na-
stępnie zdjął marynarkę i usiadł przy stole.
Wujek nie kazał na siebie długo czekać. Już po minucie zjawił się z wyśmienitą kaczką - sy-
czącą, aromatyczną, obłożoną małymi gołąbkami, które zdążyły już przesiąknąć kaczym tłusz-
czem. Martin zaczął z werwą otwierać butelki, łajając się za to, że nie przyszedł wcześniej - wino
powinno przez pół godziny przed spożyciem pooddychać, wyzbyć się zapachu korka i roztoczyć
swój aromat w całej pełni. Ale wino i tak zyskało aprobatę wujka. Zarówno gość, jak i gospodarz
delektowali się kaczką, rozmawiając o rzeczach, interesujących jedynie dla bliskich sobie ludzi -
o rodzicach Martina, którzy już drugi miesiąc spędzali na słonecznych plażach Kuby, o młod-
szym bracie Martina, który po ukończeniu jednych studiów rozpoczął drugie - dość szybko zdą-
żył rozczarować się do zawodu prawnika i zapałać sympatią do zajadłych wrogów prawników -
dziennikarzy. Rozmawiali również o samym wujku, o jego chorej wątrobie, której dzisiejsza ko-
lacja żadną miarą nie mogła przypaść do gustu, o przeliczeniu emerytury, co było wyłącznie stra-
tą czasu - przez to zawracanie głowy wujek nie mógł spełnić marzeń z dzieciństwa i pojechać na
Madagaskar. W czasie rozmowy Martin z przyjemnością odnotował, że wujek nie traci pogody
ducha, że o siebie dba i nawet zdobył się na założenie krawata do kolacji, co dla kawalera było
wyczynem nie lada. Później wujek zaczął ostrożnie i delikatnie wypytywać Martina o jego pracę,
licząc, że siostrzeniec się z czymś wygada. Ale Martin zachował czujność, ograniczał się do ogól-
ników, unikając precyzyjnych odpowiedzi, nie dał się złapać na pochlebstwa i aluzje, w końcu
więc zirytowany wujek zarzucił to przesłuchanie i wziął się za kaczkę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin