Conran Shirley - Oko tygrysa.pdf

(2593 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
SHIRLEY
CONRAN
Oko tygrysa
Tiger eyes
Przełożył
Mariusz Seweryński
Książkę tę dedykuję Mary Haft,
która dobrze wie,
co jest w życiu najważniejsze
Rozdział pierwszy
Złowieszcza cisza zmroziła wnętrze „Rosyjskiej Herbaciarni". Kelnerzy zastygli w
półobrocie, niewielka kozacka orkiestra urwała w połowie muzycznej frazy, a wytwornie
ubrani goście podnieśli znad talerzy głowy i nadstawili ucha.
Na zewnątrz eksplodowało niebo.
Restauracja znalazła się w samym centrum nieopisanej wrzawy. Najpierw rozległy się
świsty rakiet, potem dzikie wrzaski ludzi wyległych na pokryte śniegiem ulice, przy wtórze
stanowczego wycia policyjnych sygnałów i natarczywego, ochrypłego pohukiwania syren
alarmowych.
Na koniec powietrze nad 57 Ulicą wypełnił głos dzwonów, odtwarzany z taśmy i
odpowiednio wzmocniony.
- Szczęśliwego Nowego Roku! - krzyczeli wszyscy. Nowy Jork hałaśliwie wkroczył w
1992 rok.
Kelner, ubrany w ciemnozieloną kozacką tunikę i takież spodnie, wciśnięte w
karmazynowe buty z cholewkami, dolał szampana do kieliszka Plum. Kiedy podnosiła
kryształowe naczynie, niesfornie zsunęło się jedno z ramiączek brązowej szyfonowej
sukieneczki. Jasnobłękitne oczy Breeze Russella posłały żonie przez stół ostrzegawcze
spojrzenie, zwieńczona blond włosami głowa poruszyła się ledwie dostrzegalnie. Ta udawana
dezaprobata rozweseliła Plum: jak dobrze znała ten żart!
Ponad uroczystym śmietnikiem srebrnego konfetti i sześcioma na wpół skończonymi
deserami Breeze zatonął spojrzeniem w wielkich, hiacyntowo-błękitnych oczach żony,
zdobionych długimi czarnymi rzęsami, tak doskonale współgrających z rudymi kędziorami
włosów. Chociaż skończyła już trzydzieści sześć lat, jej twarz zachowała niewinny, dziecięcy
wyraz. Breeze patrzył na nią z miłością. Chociaż raz Plum spisała się na medal; tego wieczoru
wyglądała wspaniale. Delikatną kremową cerę rozświetlała emanująca od niej wewnętrzna
energia, dzięki której wciąż oczarowywały go wzruszająco zadarty nosek i wydatne,
przepięknie ukształtowane różowe usta.
Plum buntowniczo uniosła kieliszek i potrząsając lokami swych krótkich, rudych
włosów, uśmiechnęła się do męża.
- Szczęśliwego Nowego Roku, kochanie! - powiedziała, ciesząc się, że impreza ma się
ku końcowi. Zawsze w sylwestra była niespokojna. Zbyt wiele razy przekonywała się, iż jest
to najbardziej pechowy dzień w roku. Kiedy tylko życie wydawało się naprawdę cudowne,
nadchodził sylwester, a wraz z nim zmiana na gorsze. Za późno zdawała sobie sprawę, że
gdyby była bardziej przewidująca, mogłaby uniknąć katastrofy. Jakże jej brakowało tej
magicznej zdolności zaglądania w przyszłość i wymykania się przeciwnościom losu...
Tak czy inaczej, obecny sylwester już prawie przeszedł do historii i nic strasznego się
nie stało. Najbliższa przyszłość rysowała się w bardzo jasnych kolorach. Plum była w drodze
z Londynu do Australii, a ściślej do Sydney, gdzie miały być wystawiane jej obrazy. Breeze,
pełniący funkcję osobistego agenta, zasugerował, by zrobiła przerwę w podróży i spotkała się
z Pevenskym, właścicielem galerii, który wyrażał gotowość zorganizowania wystawy w
Nowym Jorku. Już wcześniej wspólnie zadecydowali, że Święta Bożego Narodzenia spędzą w
ciepłej rodzinnej atmosferze, więc do Nowego Jorku przyjechało także dwóch synów Plum
(właśnie szaleli na jakiejś młodzieżowej prywatce).
Breeze potoczył wzrokiem dokoła stołu, przyglądając się czwórce swych gości.
Najpierw Jenny, najbliższa przyjaciółka Plum, jeszcze z okresu studiów, rzutka kobieta ze
starannie ułożoną burzą złotych włosów. Obok Leo, dziennikarz, prowadzący w „New
Perspective" dział poświęcony modzie; potrafił czarować kobiety słowem w sposób zupełnie
dla mężczyzn niezrozumiały. Lekko pucułowaty, o świeżej cerze, nosił złote okrągłe okulary,
jeszcze tego wieczoru miał szansę zostać kochankiem Jenny. Miał dopiero trzydzieści cztery
lata, lecz jego piaskowoszare włosy zaczęły się już przerzedzać jak u Kevina Costnera.
Daleko mu było do próżności, toteż nie przejmował się wyglądem. Jego najlepszą bronią,
przydatną tak w zawodzie dziennikarza jak i w życiu, była umiejętność wzbudzania sympatii
przyjaznym uśmiechem. Ten uśmiech mógł zdziałać naprawdę wiele; nim kobiety
zorientowały się w sytuacji, zaskoczone znajdowały Leo w swoim łóżku.
Breeze pochwycił spojrzenie Leo i wznosząc kieliszek rzekł:
- Chciałbym zaproponować toast za moich najlepszych klientów, jak Ameryka długa i
szeroka, Suzannah i Victora. Wasze zdrowie!
Urocza w swej powściągliwości Suzannah z wdzięcznością uśmiechnęła się do
Breeze'a. Przez cały wieczór flirtowała z nim, pozując na „piękność z Południa". Plum
ukradkiem obserwowała taniec błękitnych oczu i kuszące ruchy płowych włosów. Breeze
zachowywał się z chłodną galanterią, należną żonie najlepszego klienta, nie angażując się
emocjonalnie. Przynajmniej tak to wyglądało. Plum przywykła do kobiet, które flirtowały z
Breeze'em: fascynowały je nordyckie kości policzkowe, kontrastujące z lekko zapadniętymi
policzkami, szeroka, prosta linia ust oraz zharmonizowana z kolorem włosów bladość twarzy.
Proste, jasne brwi spotykały się nad pokaźnym nosem, dodając spojrzeniu przenikliwości.
Swoje przezwisko wyniósł Breeze jeszcze ze szkoły, gdzie był kapitanem drużyny
krykietowej i zwykł przed każdym meczem lekceważąco wyrażać się o przeciwniku.
- Starczy lekka bryza (breeze) w plecy - mawiał. - Zdepczemy ich!
Ta śmiałość, nonszalancja i pewność siebie stały się później głównym atutem w
karierze zawodowej, z łatwością zjednywały mu początkujących kolekcjonerów dzieł sztuki,
takich jak Victor Marsh.
Breeze i Victor spotkali się w Londynie, na przyjęciu, gdzie zasypywano się
nawzajem uprzejmościami. Nie tracąc pogody ducha Victor najpierw przyznał, że nie zna się
na sztuce, a za chwilę zdecydował się zainwestować w europejskie malarstwo, całkowicie
zdając się na wiedzę Breeze'a w tej materii.
Plum utkwiła wzrok w pobłażliwie uśmiechniętej, fałszywie rozpromienionej twarzy
Victora. On także ukradkiem śledził rozwijający się flirt swojej żony z Breeze'em. Wciąż
bardzo przystojny, elegancki w sposób charakterystyczny dla Wall Street, był około piętnastu
lat starszy od małżonki i na zachowanie zgrabnej, barczystej sylwetki musiał zapracować.
Suzannah wspomniała kiedyś Plum o trenerze, który zjawiał się codziennie o szóstej rano w
ich apartamencie na Manhattanie.
Mimo narzuconych sobie rygorów Victor potrafił cieszyć się życiem z iście dziką
rozkoszą. W college'u grał w piłkę nożną i był nawet szkolnym bohaterem, nie spotkało go
najmniejsze rozczarowanie czy upokorzenie, tak często odciskające piętno na życiu wielu
kolegów z drużyny. Victor mawiał czasami o sobie, że jest jednym z tych ukochanych przez
Fortunę dusigroszy, którzy co rano śmiało mogą spojrzeć swojemu lustrzanemu odbiciu w
oczy. Tak naprawdę uważał jednak, że żadna rzymska bogini nie ma z tym nic wspólnego:
zawdzięczał to swej szybkości, gotowości przyjęcia każdego wyzwania i determinacji w
uprzątaniu z drogi wszystkich konkurentów.
Ojciec Victora posiadał niewielką sieć tanich sklepów jubilerskich, specjalizujących
się w sprzedaży pierścionków zaręczynowych. Na szyldach miały wypisane cyniczne motto:
„Diamenty również są wieczne". Po szkole Victor znalazł się w Antwerpii i rozpoczął
terminowanie w firmie Van Heyden & Stein, u prawdziwych mistrzów obróbki drogich
szlachetnych kamieni. Zanudził się niemal na śmierć i po powrocie do Nowego Jorku
odmówił pracy w jubilerskim przedsięwzięciu ojca. Skierował kroki do Bear Sterns, firmy
brokerskiej, gdzie chwytał się dorywczych zajęć, żyjąc od kontraktu do kontraktu, od umowy
do umowy. Nim przekroczył trzydziestkę, miał już własną firmę brokerską.
Zdobył majątek w latach osiemdziesiątych, kiedy to nabywał całe kompanie używając
Zgłoś jeśli naruszono regulamin