Burgess Melvin- Ćpun.rtf

(575 KB) Pobierz

Melvin Burgess

Ćpun

 


Poświęcam Gilly


Akcja powieści osadzona jest w realiach pierwszej połowy lat osiemdziesiątych, czyli w okresie, kiedy sam mieszkałem w Bristolu. Wszystkie główne wypadki wydarzyły się, wydarzają i niewątpliwie jeszcze będą się wydarzać. Byłem świadkiem wielu z nich, a jeszcze więcej zdarzeń znam ze słyszenia. A co do postaci... niektóre są czystym zmyśleniem, inne – fabularną wersją losów prawdziwych ludzi, a jeszcze inne stanowią fikcję zawierającą okruchy rzeczywistych historii. Portretem we właściwym znaczeniu tego słowa jest tylko postać Richarda, jednego z najdziwniejszych i najsympatyczniejszych ludzi, jakich znałem. Teraz znalazł się już poza wszelką pochwałą i potępieniem, niech Bóg ma go w swej opiece. Zginął w wypadku drogowym kilka lat temu.

Ta książka nie jest dokumentem ani nawet literaturą faktu. A jednak zawiera wyłącznie prawdę. Co do słowa.


Rozdział 1

 

Chłopak i dziewczyna spędzali noc na tylnym siedzeniu terenowego volvo. Samochód stał w garażu. Było zupełnie ciemno.

– Jestem głodna – poskarżyła się dziewczyna.

Chłopak zapalił latarkę i sięgnął do plecaka.

– Pozostało jedno jabłko.

– E, nie. Może jakieś chipsy?

– Nie mam.

Gemma westchnęła i opadła na oparcie. Przykryła się kocem.

– Zimno – powiedziała.

– Barry niedługo wróci – odparł Smółka. Z niepokojem przyglądał się jej w świetle latarki. – Żałujesz, że przyszłaś? – zapytał.

Gemma podniosła oczy i uśmiechnęła się.

– Nie.

Smółka przysunął się bliżej. Gemma pogłaskała go po głowie.

– Lepiej oszczędzajmy baterie – odezwała się po chwili. Zgasił latarkę. W jednej chwili zapanowała taka ciemność, że trudno było dojrzeć własną dłoń. Zamknięci w małym, wilgotnym, betonowym pomieszczeniu, przesyconym zapachem oleju i benzyny, rozmawiali dalej, tuląc się w ciemnościach.

– Wyjedź ze mną – poprosił Smółka.

– Co? – była zdezorientowana i zaskoczona. Coś takiego nigdy by nie przyszło jej do głowy...

Czuł jej spojrzenie, chociaż było zbyt ciemno, żeby cokolwiek zobaczyć. Smółka zaczerwienił się po uszy.

– Zwariowałeś – powiedziała.

– Dlaczego?

– Przed czym mam uciekać?

– Zrozumiesz, kiedy wrócisz do domu...

Roześmieli się. Tydzień wcześniej Gemma otrzymała surowy zakaz widywania się ze Smółką. Jej rodzice nie mieli pojęcia, gdzie jest tej nocy, ale doskonale wiedzieli z kim.

– Coś by się działo – odezwał się Smółka po dłuższej chwili. – Ciągle narzekasz na nudę.

– To prawda.

Gemma nie znała nikogo, kto by nudził się bardziej niż ona. Czasem podczas lekcji dostawała od tego zawrotów głowy, jakby zaraz miała zemdleć, jeśli to się nie skończy. Była gotowa zrobić cokolwiek, żeby tylko poczuć, że żyje. Chociaż...

– A co ze szkołą i całą resztą...

– Zawsze możesz wrócić do szkoły.

– Zawsze mogę uciec.

Gemma może by chciała wyjechać. Na pewno chciała. Ale... W jakim celu? Nie kochała Smółki, lubiła go tylko. Jej rodzice, a zwłaszcza ojciec, byli absolutnie okropni, ale nikt jej nie bił. Przynajmniej na razie.

Czy nuda to wystarczający powód do ucieczki z domu, kiedy się ma czternaście lat?

– Chyba nie, Smółko – stwierdziła.

Leżał nieruchomo z głową na jej kolanach. Wiedziała, co czuł w tej chwili. Tyle razy czytała to z jego twarzy. Smółka miał serce wypisane na twarzy...

Gemma pochyliła się nad nim.

– Przepraszam – szepnęła.

Smółka miał powód. Mnóstwo powodów. Te najświeższe też były wypisane na jego twarzy. Napuchnięta górna warga wyglądała jak wielka śliwka. Lewe oko otoczone było czarno–niebiesko–żółto–czerwoną obwódką. Gemma musiała uważać, żeby głaskaniem nie zadać mu bólu.

 

Od drzwi za nimi dobiegł jakiś hałas. Smółka i Gemma ukryli się za siedzeniem.

– To tylko ja...

– Cholera... mało nie wykorkowałam przez ciebie – syknęła wściekle Gemma.

– Przepraszam. No, zapal latarkę, żebym widział, dokąd idę...

Smółka skierował światło na pulchnego blondyna dźwigającego plastikową torbę. Ten wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Chyba powinniśmy mieć umówiony sposób pukania albo coś w tym rodzaju – powiedział. – Bierzcie... – podał im torbę.

Gemma zerknęła do środka.

– To tylko bułki i ser. Zauważyliby, gdybym zabrał coś innego – usprawiedliwił się Barry.

– Nie wziąłeś masła? – jęknęła.

– Nie, ale mam keczup... – Barry wyciągnął słoik z kieszeni płaszcza.

– Branston. Fantastycznie! – Gemma zaczęła rwać bułki i ser. Barry zapomniał noża. Musiała rozsmarowywać keczup palcem.

Barry przyglądał się twarzy Smółki w świetle latarki.

– Jezu Chryste! Tym razem naprawdę ci dołożył, co?

– Wygląda jak zepsute jabłko – oświadczyła Gemma. – Aż się jeść odechciewa...

Roześmieli się.

– A właśnie! Chyba nie zapalaliście światła, co? – zaniepokoił się Barry. – Bo...

– Mówiliśmy, że tego nie zrobimy.

– Tak? – przerwała mu Gemma.

– ... bo mogliby coś zauważyć przez szpary w drzwiach.

– Powiedziałam ci...

– No dobra, dobra.

Gemma wpakowała sobie do ust ociekającą keczupem bułkę.

– Chcesz? – wymamrotała.

– Tak, proszę... – uśmiechnął się.

Nastąpiła chwila przerwy, podczas której Gemma wsunęła pół następnej bułki.

– Kiedy zamierzasz to zrobić? – spytał Barry.

– Jutro – odparł Smółka.

– Masz wszystko?

Chłopak przechylił się przez oparcie przedniego fotela i poklepał plecak. Nie był zbyt wypchany.

Barry kiwnął głową. Przez chwilę obserwował jedzącego Smółkę, zanim wyrzucił z siebie:

– A twoja mama?

Wydawało się, że te słowa sprawiły Smółce ból. W oczach Gemmy widać było gniew.

– Jego matce nic się nie stanie. Pewnie sama spakuje manatki, kiedy tylko Smółka odejdzie. W końcu siedzi w tym wyłącznie ze względu na niego. Powtarzała to tysiące razy, zgadza się?

Smółka smętnie kiwnął głową, jak zbolały żółw. Gemma obrzuciła Barry’ego złym spojrzeniem.

– Zamknij się! – warknęła.

– Jasne – gorliwie przytaknął Barry. – To najlepsze, co możesz dla niej zrobić. Zmyj się. Wtedy nic jej nie będzie trzymało przy tym starym sukinsynie.

– Właśnie na to liczę – odparł Smółka.

 

Później w garażu zrobiło się bardzo zimno. Gemma i Smółka przytulili się do siebie, owinięci kocami. Pocałowali się. Gemma nie przeszkadzała mu, kiedy jego dłoń wsunęła się pod jej bluzkę, ale gdy poczuła, jak ześlizguje się w kierunku brzucha, lekko trzepnęła go po ręce.

– Niegrzeczny – powiedziała.

– Dlaczego? – zapytał zaskoczony.

– Nie tutaj...

Nie chodziło jej o miejsce, którego dotykał. Lecz niepokoiła się, jak spędzą razem tę noc...

– Po prostu nie chcę, żebyś się posunął dalej.

– Może po tej nocy nigdy mnie nie zobaczysz – odparł chytrze Smółka.

Gemma potrząsnęła głową.

– Ale nie będzie niczego więcej.

– W porządku.

 


Rozdział 2

Gemma

 

Moi rodzice są niekompetentni. Nie znają się na tym. Wydaje im się, że być rodzicem to tak samo, jak być na przykład inżynierem – robisz to i to, a na końcu otrzymujesz taki a nie inny rezultat.

Rodzice powinni zaliczać jakieś kursy, zanim dopuści się ich do rozmnażania.

Tamtej nocy w garażu nic nie zrobiliśmy. Choć właściwie... chciałam się z nim kochać. To byłoby miłe pożegnanie, w każdym razie na pewno dla biednego Smółki. Chcę przez to powiedzieć, że gdybym robiła to wcześniej, to taki sposób pożegnania byłby bardzo sympatyczny, ale nie mam pewności, czy ten pierwszy raz jest dobry na do widzenia. Mimo wszystko mogłam to uczynić – dla siebie albo dla niego. Jeśli nie uczyniłam, to żadne z nas na tym nie skorzystało.

Nie zrobiłam tego jedynie ze względu na rodziców. Chciałam móc im powiedzieć: Słuchajcie... to tylko mój chłopak. Naprawdę jest w poważnych tarapatach. Był roztrzęsiony, upokorzony, po raz któryś tam pobity przez własnego ojca. Uciekł z domu, a ja spędziłam z nim noc, bo potrzebował czyjegoś towarzystwa.

I chyba jest we mnie zakochany.

Nie było jednak mowy o seksie. Nigdy tego nie robiliśmy. Chodziło wyłącznie o to, żeby być razem.

To chyba ludzka rzecz, no nie?

Żałuję jedynie tego, że postawiłam mojego tatę na pierwszym miejscu przed Smółką. Nie popełnię tego samego błędu po raz drugi.

Kiedy następnego dnia wróciłam do domu, rozpętało się piekło.

Tato miotał się po pokoju.

– Wszystko musi mieć swoje granice... Muszą istnieć jakieś zasady!

Mama siedziała na krawędzi krzesła, zaciskając usta, żeby nie płakać.

– Wszyscy musimy przestrzegać pewnych reguł, Gemmo. Jeśli czegoś ci zakazuję, to mam prawo oczekiwać posłuszeństwa...

Próbowałam uśmiechnąć się do mamy, ale patrzyła w innym kierunku.

Następnie wygłosił mowę o prawdziwym skarbie. Tylko posłuchaj:

– Reputacja jest największym skarbem dziewczyny... Epoka kamienna!

– A matura? – zapytałam. – A umiejętność zrobienia sobie makijażu?

Mama usiłowała sprowadzić rozmowę do konkretów.

– Kochanie, jesteś jeszcze zbyt młoda... – zaczęła.

– Ona ma się uczyć!

– No i co z tym zrobimy, Gemmo? Ojciec ma rację, muszą obowiązywać jakieś zasady. Chyba to rozumiesz?

– Gdzie jest David? – spytał ojciec.

Chodziło mu o Smółkę. Ochrzciłam go tym imieniem, bo ciągle robił mi wymówki z powodu papierosów. „Będziesz miała płuca pełne smoły” – mawiał.

– Zadzwoń do jego domu i zapytaj – odparłam.

– Telefonowałem. Nie wrócił do domu. Jego ojciec obiecał mi, że kiedy się pojawi, to dostanie, na co zasłużył.

Już miałam odpowiedzieć, że będzie musiał długo poczekać, ale ugryzłam się w język.

– Już dostał – oznajmiłam. – Przedwczoraj znów go pobito.

Tato żachnął się.

– Chcesz powiedzieć, że wdał się w bójkę.

Ojciec Smółki był nauczycielem w szkole średniej. Na tym przykładzie widać, jak pracuje mózg mojego taty. Nauczyciel = dobry. Złe stosunki ze Smółką = wina Smółki.

– On pije – odparłam. – Przejdź się kiedyś do niego i powąchaj. To zapewne wzór, który my, młodzi, powinniśmy naśladować.

– Nie próbuj być taka rezolutna!

– Posłuchaj... Smółka był wytrącony z równowagi. Chciał tylko, żeby ktoś z nim został. Ale nie było żadnego seksu. Słowo honoru. Wystarczy?

Nastąpił moment ciszy. Tato miażdżył mnie wzrokiem. Widać było wzbierającą w nim furię. Jak gdyby przejaw mojej odpowiedzialności za własne czyny zagroził jego autorytetowi.

– Kłamiesz – wyrzucił z siebie po chwili.

Zapadło lodowate milczenie. Mama była wściekła; tak mi się przynajmniej zdawało. Patrzyła na niego. To znaczy, nie wiem, czy mi uwierzyła, ale chciała uwierzyć. Nie mam pojęcia, co on myślał. Chyba po prostu chciał mnie zranić.

I zrobił to skutecznie. Lecz ja nie chciałam dać mu satysfakcji. Powiedziałam tylko: „Ja tak samo wierzę każdemu twojemu słowu”, czy coś takiego, i skierowałam się ku drzwiom. Oczywiście to mu nie wystarczyło. Ściągnął mnie z powrotem i zaczął od nowa, ale ja miałam dosyć. I tak przegrałam.

– Niech cię szlag trafi! – wrzasnęłam i wybiegłam.

 

Zamknęłam się w swoim pokoju i spróbowałam bronić utraconych pozycji za pomocą muzyki.

A KIEDY ZNÓW ZOBACZY CIĘ O ŚWICIE, ZAPYTA: CÓRKO, CO TY ROBISZ ZE SWYM ŻYCIEM? OCH, TATO, JESTEŚ PIERWSZY, PRZECIEŻ WIESZ, KAŻDA DZIEWCZYNA JEDNAK LUBI BAWIĆ SIĘ. KAŻDA DZIEWCZYNA JEDNAK LUBI BAWIĆ SIĘ. TO WSZYSTKO, CZEGO CHCEEEEE.

Odtwarzałam to w kółko, ale podejrzewam, że bez wpływu na tatę. On nigdy nie wsłuchuje się w słowa piosenek.

Różnica między ojcem Smółki a moim polega na tym, że ten pierwszy jest w zasadzie rozsądnym facetem, który od czasu do czasu zapomina o rozsądku i nie ma wtedy żadnych hamulców. Mój tato natomiast jest w zasadzie pozbawionym rozsądku facetem, który nigdy nie zapomina, że wypada udawać rozsądnego.

Przyszedł później z przeprosinami. Przez chwilę nawet myślałam, że całą sprawę da się załatwić po przyjacielsku. Powinnam była przewidzieć rozwój wypadków, kiedy zaczął mówić, że stać go na przyznanie się do błędu. Teraz przypadła kolej na mnie.

Cóż, nie zrobiłam nic złego. Byłabym zimną suką, gdybym nie dotrzymała Smółce towarzystwa w ostatnim dniu jego pobytu w Minęły. Zaczynałam myśleć, że moim jedynym błędem była odmowa kochania się z nim. Wiem jednak, kiedy się odzywać, a kiedy trzymać język za zębami. Postępowanie z tatą jest w gruncie rzeczy dość łatwe. Problem w tym, że czasami tak mnie wkurza, że nie potrafię opanować emocji.

Tym razem postanowiłam być słodziutka jak miód. Przeprosiłam, pochlipałam, zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam go.

– W dalszym ciągu jesteś pierwszy w moim życiu, tato – zapewniłam. A on zrobił się czerwony jak burak. Miałam go w garści.

Wtedy do pokoju wpadła mama, niczym jakaś postać z pantomimy.

– Już się pogodziliście? – zapytała, jakby o niczym niemiała pojęcia.

Cały czas musiała czaić się za drzwiami, czekając na swoje wejście. Nienawidzę, kiedy ktoś mną manipuluje.

– Ach, tak – odparł tato. – Eee... właśnie zastanawialiśmy się, co mamy dalej robić. Prawda, Gemmo?

W takich chwilach tato czuje się należącym do spółki. Natomiast mama napuszcza go, żebym tańczyła do jej muzyki. Łatwo jest rozbroić stare jeśli byliśmy sam na sam, ale gdy mama wyłoniła się zza węgła...

Wynikło z tego, co następuje:

Żadnych wyjść w tygodniu. Co wieczór sprawdzanie pracy domowej. Zawieszenie przywilejów. (Jakich przywilejów? Oddychania? Korzystania z łazienki?). Kontakty ze Smółką – zakazane. Kontakty z przyjaciółmi Smółki (określanymi jako „podejrzane typy włóczące się po plaży”) – zakazane. W piątek i sobotę powrót do domu o dziewiątej.

– Och, błagam, chociaż pół do dziesiątej?

– Jeśli obiecasz, że będzie to co do minuty pół do dziesiątej, to zgoda – odparła mama.

A ja starałam się, żeby to zabrzmiało ironicznie.

– I koniec z pracą.

Oczekiwałam tego. To właśnie ta praca była jakoby przyczyną mojego upadku.

Próbowałam zachować spokój. Powstrzymałam się od ironii. Nie zamierzałam nawet się sprzeczać. Byłam jednak blada z wściekłości. Tak samo jak mama. Widziałam, że tato czuje się trochę nieswojo, jak gdyby wszystko zaszło za daleko. Lecz mama już podjęła decyzję.

Otworzyłam usta, żeby powiedzieć coś mądrego, ale wydostał się z nich tylko nieartykułowany bełkot.

– Tylko dopóty, dopóki nie wrócisz na właściwą drogę – dodała mama, wstając i wygładzając fałdy spódnicy.

– Wy po prostu myślicie, że nie można mi ufać, a ja zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby nie... żeby nie... żeby... uuuu–uuuu.

– W ogóle nie powinnam była zaczynać. Nigdy nie udaje mi się dokończyć zdania. Rozryczałam się. Wybiegłam z pokoju... nie miałam dokąd pójść, ponieważ oni siedzieli na moim łóżku.

– Gemma! – krzyknął za mną tato.

– Zostaw ją... – odezwała się mama.

Zbiegłam na dół z prędkością stu mil na godzinę. Ukryłam się w kuchni, dysząc ciężko.

Potem mama i tato zeszli za mną, a ja pobiegłam z powrotem i zamknęłam się w swoim pokoju.

– Sukinsyny, sukinsyny, SUKINSYNY! – wrzeszczałam.

Wokół panowało wyrozumiałe milczenie.

 

Niebawem uspokoiłam się i postanowiłam rozegrać wszystko na zimno. Żywiłam nadzieję, że sprawy jakoś same się ułożą. Nie wychodziłam przez cały tydzień... I co z tego? Smółki już nie było, czyż nie? Reszta paczki wałęsała się po plaży, ale przez parę dni mogłam się bez tego obyć. A jednak w weekend poszłam do pracy. Nie zamierzałam tego odpuścić.

Miałam lekką i przyjemną pracę. Polegało to na podawaniu herbaty turystom. Tak naprawdę, patrząc wstecz, nie nazwałabym jej lekką ani przyjemną. Raczej katorżniczą. I tylko w takim zadupiu jak Minely–on–Sea podawanie herbaty można uważać za coś podniecającego. Ale ja uważałam, że to sam miód. Zresztą rzeczywiście miałam z tego jakieś pieniądze.

Nikt mi nie powiedział ani słowa. Pozwolili mi zmyć się z domu, nie pytając nawet, dokąd idę.

Kiedy wreszcie dotarłam do herbaciarni U ciotki Joan, zastałam tam jakąś dziewczynę, nakrywającą stoliki przy oknie. Z zaplecza wyszła ciotka Joan i...

– Och... to ty, Gemmo?... Co za niespodzianka.

– Pracuję tutaj – pozwoliłam sobie przypomnieć. Ciotka Joan spojrzała na mnie sponad okularów. Nie jest moją ciotką... o ile wiem, nie jest niczyją ciotką. Sama się tak nazwała w związku z szyldem swojej herbaciarni.

– Słyszałam, że ostatnio byłaś trochę niegrzeczna, Gemmo – powiedziała uprzejmie.

Odparłam coś w sensie: tak? No i co z tego? Co to ma wspólnego z nią? Dopóki nie wsadzam języka w gardło mojego chłopaka na oczach klientów zajadających ciasteczka...

– Twój ojciec rozmawiał ze mną – mruknęła, patrząc na mnie z rezerwą.

Nie odzywałam się. Po prostu czekałam.

– Obawiam się, że nie będziesz mogła już tu pracować...

– Zabrakło jej nawet tej odrobiny przyzwoitości, żeby udawać zakłopotanie.

– Czy muszę jeszcze coś dodawać? Czy muszę mówić, jak byłam wściekła? Ten stary sukinsyn jednym telefonem odebrał mi moją pracę.

– Nie musiał tego robić.

– Nie miał prawa!

– A jeśli chodzi o nią, tę starą hipokrytkę, to co ona sobie myśli? Ze niby czym jest?

– Od kiedy jest pani inspektorem obyczajówki? – zapytałam.

– Zbędna uszczypliwość – ucięła. – Przykro mi, ale nie mogę na własną odpowiedzialność zatrudniać nikogo wbrew życzeniom rodziców. – Po tych słowach zakręciła się na pięcie i podreptała z powrotem.

Odwróciłam się, patrząc na dziewczynę, która gwałtownie poczerwieniała i próbowała się ukryć za stosem talerzyków. Pewnie myślała, że czekając na wrzątek w kuchni oddawałam się orgiom.

Czułam się wprost niewiarygodnie upokorzona.

– Niech mnie szlag, jeśli chciałabym pracować w lokalu, gdzie konfitura z truskawek zalatuje RYBĄ! – wrzasnęłam co sił w płucach i wybiegłam jak burza z herbaciarni.

To musiało jej dopiec. Kiedyś, widać źle oceniwszy mnie jako osobę zaufaną, zdradziła się, że smaży swoje domowe konfitury w tym samym rondlu, w którym gotuje jedzenie dla kota. Całe Minely powinno się o tym dowiedzieć, nim zapadnie noc.

Szłam brzegiem plaży i płakałam, płakałam, wpadałam w furię i znów płakałam. Moje dotychczasowe życie legło w gruzach. A jednocześnie ta stara torba, cioteczka Joan, mogła cieszyć się każdą chwilą.

Wśród miejscowych sklepikarzy panował mit, że wszystkim kłopotom winne są tutejsze dzieciaki. Jeśli ktoś zgiął antenę samochodową albo na plaży wywrócił kosz na śmieci, zbierali się wszyscy jak stado wron i ponuro rozprawiali o „dzisiejszej młodzieży”, o braku dyscypliny i o tym, jak młodzi dewastują Minely. Oczywiście z zadowoleniem witali przyjezdnych łobuzów w dowolnej liczbie. Tamci mogli ganiać po całym mieście rzygając, wrzeszcząc i kopiąc kosze, a uchodzili za pełnych energii młodzieńców.

Z punktu widzenia właściciela jakiegokolwiek interesu, w zasadzie każdy, kto ma piątaka w kieszeni, jest Matką Teresą z Kalkuty.

Turyści stanowili główne źródło dochodów Minely. Gdyby to zależało od sklepi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin