Miles Cassie - Zaufaj miłości.doc

(697 KB) Pobierz

 

 

 

 

CASSIE MILES

 

ZAUFAJ MIŁOŚCI

 

 

 

Tytuł oryginału A Risky Proposition


ROZDZIAŁ 1

Było bardzo gorąco. Sarze MacNeal wydawało się, że promienie słońca ją parzą. Czuła pot spływający po plecach. Niebieska, jedwabna bluzka zaraz będzie wilgotna. Na szczęście zostawiła żakiet w samochodzie. Co za nieznośny upał, pomyślała.

Zwykle w Denver w lecie temperatura nie przekraczała dwudziestu stopni. Skąd więc ten piekielny żar? Efekt cieplarniany? Czyżby warstwa ozonu całkiem zanikła?

Nie zdążyła zjeść obiadu. Teraz była nie tylko spocona, ale i umierała z głodu. Tego dnia zamierzała wytropić Michaela Pennottiego i wykreślić jego nazwisko z listy spraw do załatwienia. Spotkanie z nieuchwytnym właścicielem komisowego sklepu z używanymi rzeczami miało być uwieńczeniem jej dotychczasowych starań.

Poszła w kierunku ulicy Colfax. Minęła salon tatuażu i delikatesy z zapraszającym napisem na witrynie: Wyborne spaghetti. Nie, zdecydowała odłożyć posiłek na później, tuż obok znajdował się sklep Pennottiego.

Gdy zamykała za sobą drzwi sklepu, zabrzmiał dzwoneczek. To niezwykły dźwięk, pomyślała, zdejmując przeciwsłoneczne okulary. Nieład panujący w sklepie nieco ją przeraził. Jak w takim miejscu można rozmawiać o interesach...

Lady były zastawione zakurzonymi kryształowymi butelkami, popielniczkami, świecznikami i karafkami. Za ladami stały lampy z abażurami wykończonymi frędzlami, wieszaki na kapelusze i krzesła z giętego drewna. Leżące na podłodze pudła były wypełnione starymi czasopismami, komiksami i książkami.

Sara przesuwała się ostrożnie między ladami i nielicznymi klientami przeglądającymi książki. Przynajmniej tu, w głębi, było chłodniej.

Niektóre przedmioty wywołały w niej uczucie wzruszenia. Pogłaskała ogon konia na biegunach i stanęła jak zaczarowana na widok wspaniałej porcelanowej lalki. Odłożyła torebkę i teczkę i dotknęła zniszczonej aksamitnej sukieneczki. Kiedyś, przed laty, babcia MacNeal dała jej taką samą lalkę - piękną, delikatną - przedmiot podziwu ustawiony na półce. Sara uśmiechnęła się lekko na wspomnienie rad udzielanych przez babcię. Prawdziwa dama zawsze nosi rękawiczki i trzymając filiżankę z herbatą, nie odgina do góry palców. Prawdziwa dama nie może się pocić. I najważniejsze, prawdziwej damie potrzebny jest mąż. Niestety, Sara, kobieta w wieku trzydziestu dwóch lat, dotąd nikogo odpowiedniego nie znalazła. Ergo, nie mogła być prawdziwą damą.

Usłyszała dźwięk pianina. Odwróciła się i zobaczyła, że siedzi przy nim chuda, młoda dziewczyna. Miała długie, rude włosy, związane w koński ogon, a na lewym ramieniu tatuaż. Sara zdziwiła się nieco, gdy usłyszała początek pieśni „Zielone rękawy". Melodia przypomniała jej dawne, cudowne dni. Ćwiczenie gry na pianinie, przygotowania do występów. Zdenerwowanie przed wykonaniem „Sonaty Księżycowej" wobec publiczności składającej się z równie zdenerwowanych, jak i dumnych rodziców przyszłych następców Van Cliburna.

Ale te dni minęły. Nie ma już lalek ani „Zielonych rękawów". Gdyby Sara chciała pogrążyć się w nostalgii, mogłaby wybrać się na strych własnego domu. Ale teraz nie miała czasu na sentymenty. Pogładziła spłowiałą sukienkę lalki i skierowała się w stronę jednej z lad, zapełnionej krzykliwą, tandetną biżuterią.

Mężczyzna stojący za staroświecką, mosiężną kasą nie pasował do tego sklepu z używanymi rzeczami, do tego bałaganu i kiczowatych przedmiotów. On sam w najmniejszym stopniu nie był dziwaczny. Jedynie biała koszula z szerokimi rękawami harmonizowała z osobliwą atmosferą sklepu. I być może włosy. Związane w koński ogon na karku. Razem wziąwszy, raczej nietypowy sprzedawca.

Sara zbliżyła się do niego i wyczuła, że jest niespokojny.

- Szukam pana Michaela Pennottiego - powiedziała.

- To ja.

To on? Spodziewała się kogoś w podeszłym wieku, może nawet zniedołężniałego starszego pana.

- Czy ma pani jakiś problem?

- Ależ skąd, panie Pennotti, nie. - Uśmiechnęła się. - Miło mi pana poznać. Jestem Sara MacNeal. Z Fundacji Wernera.

Skinął głową.

- Musimy omówić pewne sprawy.

Nadal patrzył na nią z zakłopotaniem, więc powtórzyła.

- Fundacja Wernera. Sara MacNeal. Z pewnością pan pamięta.

- Niestety, nie.

Sara zastanawiała się, czy rzeczywiście był zdezorientowany, czy tylko udawał.

- Nie otrzymał pan listów ode mnie? Wzruszył ramionami.

- Sądzi pani, że kłamię?

Zapewne tak. Niemodna koszula, śniada cera i związane z tyłu włosy przywodziły na myśl postać zdolnego do wszystkiego pirata. No cóż, nie miało sensu tak stać i patrzeć na siebie podejrzliwie. Skoro on nie wie, o co chodzi, wyjaśni mu.

- Pracuję w Fundacji Wernera. Ponad miesiąc temu otrzymaliśmy pana list z prośbą o udzielenie pożyczki na zagospodarowanie terenów lezących na wschód od miasta.

Mick spojrzał ponad ramieniem Sary w kierunku dwóch mężczyzn, którzy stali na tyłach sklepu i przerzucali albumy starych płyt. Nie podobali mu się.

- Pańskie podanie - ciągnęła dalej - trafiło na moje biurko. Jestem kierowniczką działu pożyczek i uznałam, że pana projekt zasługuje na uwagę. Przedstawiłam go w głównych zarysach dyrekcji i polecono mi nadal się nim zajmować.

Chyba nie bardzo wiedział, o czym ona mówi. Ale przecież przyszła tu specjalnie, więc przynajmniej musi jej wysłuchać.

- Napisałam do pana trzy listy. Zostawiałam kilkakrotnie telefoniczną wiadomość, a pan się nie odezwał. Chciałam wreszcie ustalić pewne sprawy.

- Rozumiem. - Mick zwrócił ku niej wzrok. Uparta, z pewnością. Nie ustąpi, zanim on się nią nie zajmie. Lecz właśnie w tym momencie był bardziej zainteresowany dwoma facetami stojącymi przy półce pod ścianą. Doświadczenie sprzedawcy nauczyło go rozpoznawać natychmiast złodziei i oszustów. Najpierw trzeba ich stąd wyprawić. - Czy mogłaby pani przyjść za godzinę?

- Za godzinę? - powtórzyła zirytowana.

Jej zdaniem Mick Pennotti nie był specjalnie zajęty. Poza nią i grającą na pianinie dziewczyną w sklepie było tylko czterech klientów. Co więcej, Sara miała nieodparte wrażenie, że po powrocie nie zastałaby już Micka. A ona chciała wreszcie wyjaśnić kwestię tej pożyczki. Niech tylko powie: Nie jestem tym już zainteresowany. Wtedy będzie mogła uznać sprawę za zakończoną.

- Wolałabym tu poczekać, aż będzie pan miał dla mnie czas - powiedziała stanowczo. Uniosła wysoko głowę, widząc, że taksuje ją spojrzeniem. Nie da mu się dłużej zwodzić.

- Jak pani sobie życzy. - Wskazał na stojące przy dębowym stole krzesło. Na stole stał porcelanowy talerz z drożdżowymi ciastkami. Poczuła straszliwy głód. Dałaby się pokrajać za jedno takie ciastko, apetyczne, pachnące czekoladą.

- Może się pani poczęstuje - odezwał się Mick. - Czy napije się pani kawy?

- Tak, bardzo proszę. Z cukrem, bez śmietanki. Ponadludzkim wysiłkiem opanowała chęć rzucenia się na

jedzenie. Poczekała na powrót Micka niosącego porcelanową filiżankę. Wreszcie mogła pochwycić ciastko i rozkoszować się pyszną, czekoladową polewą. Gdyby nie zachowanie Micka, który wyraźnie chciał się jej pozbyć, byłoby całkiem miło tak sobie słuchać „Zielonych rękawów" i zajadać ciastka.

Rudowłosa skończyła grać. Mick zaklaskał, a ona zakłopotana, skłoniła głowę w podziękowaniu.

- To było naprawdę ładne - powiedział. - Może zagrasz jeszcze... Ale przedtem zrób coś dla mnie - poprosił.

- Tak, bardzo chętnie, Mick - odparła dziewczyna gorliwie cichym, trochę piskliwym głosem.

- Idź do kantoru - wręczył jej klucze - i sprawdź w papierach, czy jest tam korespondencja z Fundacji Wernera, dobrze?

- Już idę.

- Ona tu pracuje? - spytała Sara.

- Nie, ale jest moją ulubioną, stałą klientką. Nigdy niczego nie kupuje. - Patrzył, jak dziewczyna znika w kantorze i zamyka za sobą drzwi. - Nazywam ją Lil, bo ma lilię wytatuowaną na ramieniu.

- Pańska Lil ma raczej nietypowy, jak na młodą osobę, gust muzyczny.

- To moja wina. - Choć rozmawiał z Sarą, jego wzrok skierowany był na tyły sklepu. - Kiedy zaczęła tu przychodzić, nie umiała właściwie grać. Znalazłem dla niej podręcznik i nuty. Takie, jakie miałem na składzie.

- To ciekawe. - Sara pochłaniała ciastko. - Czy możemy już teraz przystąpić do rzeczy, panie Pennotti?

- Jeszcze nie. - Powrócił do kasy, która dźwiękiem obwieściła wpłatę należności za zakupioną lampę.

Sara pomyślała, że Mick będzie pewnie musiał się zająć klientami. Było ich tylko troje. Starsza pani, wysoki, blady mężczyzna, ubrany na czarno jak Drakula i drugi, niższy od niego kulturysta o szerokich ramionach. Zadźwięczał dzwonek u drzwi. Weszło dwóch umundurowanych policjantów.

- Cześć, Mick - zawołał jeden z nich. - Widzę, że jeszcze nie trafiłeś do zakładu fryzjerskiego.

- Przynajmniej, w odróżnieniu od niektórych policjantów, mnie potrzebny jest fryzjer. - Mick przesunął dłonią po gęstych, czarnych włosach. - Zgadza się, Eddie?

Eddie zdjął czapkę, ukazując łysiejącą głowę.

- Ja mam włosy.

- O tak - zażartował Mick. - Jesteś istnym Samsonem. Sara zauważyła, że tymczasem drugi policjant skierował się na tyły sklepu. Podszedł do stojących razem Drakuli i kulturysty.

- Cześć, chłopaki, chciałbym z wami porozmawiać - powiedział.

- Nic złego nie robimy - odparł ten wyższy.

- Właśnie - zawtórował mu kolega. - Rozglądamy się tylko. To chyba nie jest zabronione.

- Słusznie. - Policjant mówił spokojnym głosem, lecz Sara zauważyła, że trzyma dłoń na pistolecie. - Rozmowa z wami też nie jest zakazana, co?

Wyglądało na to, że atmosfera staje się niemiła. Widocznie Mick również tak pomyślał.

- Co tu się dzieje, do diabła? - zwrócił się do Eddie'ego, wychodząc zza kasy.

- Nic wielkiego. Stań z boku - odparł Eddie.

Sara czuła, że coś tu się zaraz wydarzy, a nie miała ochoty być w to zamieszana. Chwyciła torebkę i teczkę. Co ma robić? Chyba najlepiej stać spokojnie gdzieś w ukryciu.

Podczas gdy policjanci z dwóch stron okrążali mężczyzn, Mick wyprowadził jedyną klientkę - starszą panią - do kantoru, do którego niedawno weszła Lil. Sara miała ochotę krzyknąć: A co ze mną? Czy mnie nikt nie uratuje? Jednak bezpieczniej było nie zwracać na siebie uwagi. Przycupnęła za stołem.

- No, chłopcy, pokażcie dokumenty. - Eddie podszedł do mężczyzn.

- Nie mamy - odparł Drakula. - Cofnij się. Kulturysta rzucił się w kierunku frontowych drzwi. Obaj

policjanci wycelowali w niego pistolety.

- Stać.

- Nie ruszać się.

Kulturysta zatrzymał się. Drakula wyciągnął nóż. Sara wstrzymała oddech. Boże, co ona tu robi?

Mick wyszedł z kantoru i zbliżył się do Drakuli.

- Chłopie, spokojnie, odłóż to.

- Wychodzę stąd i nikt mnie nie zatrzyma - odparł mężczyzna.

- Nigdzie nie pójdziesz - krzyknął Eddie. - Jesteś aresztowany za posiadanie broni.

- Tego noża? - Drakula roześmiał się ironicznie, pokazując ostrze. - To nie jest żadna broń. Chciałem go tu sprzedać. Przecież to sklep z używanymi rzeczami.

- W porządku. - Mick zwrócił się do policjanta. - On tu przyszedł sprzedać mi nóż. Nic się nie dzieje.

- Mick, nie wtrącaj się.

- Nie chcę awantury w moim sklepie. - Mick odwrócił się do Drakuli i wyciągnął do niego rękę. - Daj mi nóż, muszę na niego rzucić okiem.

Po chwili wahania Drakula z precyzyjną dokładnością cisnął nóż w blat stołu, tuż obok lewej ręki Micka. Potem uniósł ręce do góry.

- Nie ma sprawy - powiedział. - Jestem zupełnie spokojny. Tymczasem jego kolega kulturysta wpadł na inny pomysł.

Wyszedł z ukrycia i ruszył w kierunku drzwi. Sara zobaczyła pistolet Eddiego wycelowany w jej stronę.

- Proszę nie strzelać - zerwała się na równe nogi.

- Niech się pani, do diabła, stąd usunie!

Kulturysta skoczył pomiędzy stoły, gdzie stała Sara. Dyszał ciężko, a cienkie kosmyki jasnych włosów opadły mu na czoło. Zobaczył Sarę i w jego oczach zapaliły się chytre błyski.

Sara widziała naprężone mięśnie jego ramion. On gotów jest na wszystko, pomyślała. Może zatrzyma ją jako zakładniczkę? Sama nie wiedziała, kiedy znalazła się za stojącą lampą, zagradzającą mu drogę. Kulturysta potknął się o lampę i upadł Obok Sary na podłogę. Gdy podniósł głowę, stał już nad nim policjant z wycelowanym pistoletem.

- Bardzo pani dziękuję - odezwał się Eddie.

Zdrętwiała ze strachu, kiwnęła głową. Trzęsącymi się rękami chwyciła drugie ciastko i włożyła do ust. Nie mogła ustać na drżących nogach. Opadła na krzesło.

Policjantom już bez dalszych kłopotów udało się założyć obu mężczyznom kajdanki, a Mick wyprowadził dwie przestraszone kob...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin