To moja wersja wydarzeń.doc

(47 KB) Pobierz

 

 

Dawno temu za siedmioma górami... Tak powinna zaczynać się każda szczęśliwa lub nie historia.

Moja była pośrednia. Nie za dużo złych wydarzeń, więcej słonecznych dni. Jednak całe życie zmieniło się

od jednego życzenia urodzinowego. W czasie moich szesnastych urodzin przechodziłam przez naprawdę

trudny okres mojego życia. Bunt, nie zrozumienie, częste kłótnie z rodzicami, rodzeństwem, nauczycielami czy kim tam jeszcze. Z tego okresu zostało mi sześć pięknych blizn na przedramieniu i kilka kolejnych na duszy i umyśle.

Tuż przed moimi urodzinami usłyszałam parę nie miłych słów na mój temat od najlepszej koleżanki, któ

praktycznie znałam od podstawówki. Pobiłmy się. Żowałam że tak się stało, żowałam siebie, jej.

W podłym humorze spędziłam swoje rodzinne, kameralne spotkanie urodzinowe. Był tort, świeczki,

prezenty i cała rodzina. Po raz pierwszy od miesiąca zobaczyłam tatę, mamę i czwórkę rodzeństwa razem.

To był piękny widok, i nigdy go nie zapomnę. Jednak kiedy tata przynió tort wszystko jakby zniknęło.

Życzenie... Pomyśl o życzeniu!

"Chcę być znowu sobą! Nie żować niczego! Być normalną dziewczyną, z normalnymi problemami,

z normalnym chłopakiem. Ż tak jakby każdy dzień miał być tym ostatnim. Chcę czuć się kochana,

nie tylko przez rodzinę ale także innych. Znaleźć osobę której mogłabym powierzyć moje troski, żeby zastąpiła mi Basię. A gdy już w pełni szczęśliwa odejść z przekonaniem że wszystko co zrobiłam tu na ziemi zrobiłam dobrze. Amen."

To było jedno, rozwinięte życzenie...

Od tego momentu mój świat się zmieniał. Baśka trafiła do szpitala z powodu pobicia. Już miałam być

pozywana do sądu kiedy moja była najlepsza koleżanka zażądała bym opuściła obecną szkołę. W

zamian nie było dochodzenia i tych wszystkich spraw.

Przeniosłam się do szkoły na obrzeżach miasta o lepszej renomie. Dojazd zajmował mi godzinę, a przyjęcie do nowej szkoły w środku roku nie wyglądało nazbyt ciekawie.

Szkoła jak szkoła, duża, szara na zewnątrz ale w środku kolorowa, niczym tęcza. Każde piętro miało swój kolor, od żółtego po granatowy i brązowy. Jednym słowem była ciekawa.

Za to klasa była jakaś inna. Nie żeby nie miła lub nie przyjazna czy coś, tylko takiej różnorodności charakterów nigdy nie widziałam! Tu artysta, tam muzyk a gdzie indziej matematyk, humanista i got. Co niektórzy słuchają rapu inni zaś klasyki, opery, jazzu, regge, rocku, popu, disco dance, techno, hause. Było tego tak dużo że ledwo pamiętałam co i jak. Nawet nasza nauczycielka także była trochę inna. Uczyła sztuki. Zawsze chodziła w dziwnych ubiorach które rzadko pasowały do siebie.

Dzięki tym ludziom poczułam się normalnie, wśd swoich. Już pierwszego dnia kumplowałam się z piątką ludzi. Wśd nich był: Tommy -emo chłopak, Katia -wiolonczelistka, Pati- istny Bob Marley, Franky- nu-metalowiec który na takiego nie wygląda i Tod- informatyk z zamiłowania. A mnie nazwali wredotą i kuchcikiem.

Nadali mi takie przydomki kiedy pewnego razu przyszłam do szkoły i zaczęłam im opowiadać co wczoraj miałam na obiad i co dzisiaj mam, a oni zawsze są strasznie głodni. Aż strach pomyśleć co by mi zrobili gdybym im wtedy nie dała choć jednej z moich sześciu kanapek. No co? Każda kanapka na jedną przerwę.

Od tamtej pory tak mnie nazywają. Bardzo często chodzimy do siebie na kawę lub by po prostu pogadać. Koło mnie najbliżej z nich mieszkał Franky. Co prawda w innej dzielnicy, ale zawsze. Te dwie godziny dziennie w autobusie bardzo nas do siebie zbliży. Naprawdę.

Nie powiem, Franky były bardzo przystojny- przynajmniej dla mnie. Czasami to zastanawiałam się dlaczego taki koleś nie trzyma się z tymi z górnej półki tak jak to było w poprzedniej szkole. Kiedyś powiedział że jest wyjątkiem, może to dlatego? Nie wiem.

Jednak przez rok nic więcej między nami nie było. do momentu kiedy Franky chciał mnie odprowadzić:

-Chciałoby ci się później wracać taki kawał drogi? Jest zimno i zaczyna padać śnieg...

-Och już nie narzekaj! W końcu to ja bę wracać a nie ty.

-No włnie! Przemarzniesz, później będziesz chory i bę cię miała na sumieniu! ;P

-Wera! Ja tu z troski o ciebie a ty się wymigujesz!

-Dobrze, ale musisz do mnie wejść i napić się gorącej czekolady!

-Brzmi świetnie. W końcu jakaś dobra decyzja. :P - I poszliśmy. Po drodze ganialiśmy się, rzucaliśmy śnieżkami, po prostu świetnie się bawiliśmy.

W domu nikogo nie było. Szybko zrobiłam czekoladę po czym poszliśmy do mojego pokoju. Włączyłam muzykę i zaczęliśmy rozmawiać.

Nagle spostrzegłam że nasze twarze są bardzo blisko siebie. I wtedy to się stało. Pocałował mnie, najpierw lekkie muśnięcie, a gdy nie zobaczył sprzeciwu stał się odważniejszy. Usiadłam na Franky okrakiem i zarzuciłam mu ręce na kark. Każdy nowy pocałunek był coraz bardziej i bardziej zachłanny.

Wszystko ładnie i pięknie, aż tu nagle do pokoju wpada moja mała rozweselona siostra. Ma pięć lat, jest nieokrzesana i nie da się jej wpoić że puka się przed wejściem:

-Wera? A co ty robisz? Nie gryź go!- Jak się przestraszyłam tego dziecka! Aż spadłam z kolan chłopaka!

-Dziecko drogie co ja ci mówię od dwóch lat? Nawet nie wiesz jak nas przestraszył!

-Ale czemu go gryzł?- spojrzałam zszokowana na Frankiego. Ledwo powstrzymywałmiech, po czym z hardą miną powiedział:

-Włnie, czemu mnie gryzł?- chłopak ledwo powstrzymywał śmiech. Aż mi samej się udzieliło.

-Bo widzisz mała, Franky zjadł moją ulubioną czekoladę i chciałam mu ją odebrać.- Uradowany pięciolatek poleciał podzielić się wiadomością z innymi członkami rodziny. A ja i Franky zaczęliśmy się śmiać. Takie głupoty wpajać dziecku!

Wtedy, w tamtej chwili było wspaniale, ale po wyjściu Franky'ego z domu przestało być kolorowo.

Pokłóciłam się z rodzicami oto że na oczach dziecka się całowałam oraz o to że jestem za młoda na jakikolwiek związek.

Wyszłam z domu, a raczej wybiegłam!

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin