Rozdział 3.doc

(44 KB) Pobierz

Rozdział 3

Zastrzeliłam go, prawda? Zamknęłam oczy, czułam jak serca przebija mi się przez klatkę piersiową, słyszałam je, a mój oddech był już niemal niewyczuwalny. Po policzkach pociekły mi łzy. Nadal z zamkniętymi oczami zastanawiałam się nad tym co uczyniłam. Nie dość, że mi odebrano prawie wszystkich, których kochałam, to teraz ja się mszczę… Może to jest moja nieświadoma, zemsta. A może on też miał rodzinę i przyjaciół? A może on też kogoś kochał i był kochanym! Dlaczego? Dlaczego to zrobiłam. Otworzyłam oczy spodziewając się krwistej plamy na podłodze…

-AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!- on stał w tym samym miejscu, w którym widziałam go ostatnio, bez szwanku…. Widziałam jak kula trafia go w pierś, widziałam to….

Zaczęłam szlochać i jęczeć przeraźliwie, osunęłam się na podłogę i przytuliłam do jego nóg.

-Boże, święty, ukarz mnie za moje grzechy, nie sprowadzaj na mnie duchów, nie karz mi cierpieć…- chlipałam.

-No, niestety to jeszcze nie niebo no i raczej nigdy nie będzie…- zamyślił się z diabelskim uśmieszkiem.

-Co ty tutaj robisz?- ledwie wyrzuciłam z siebie te słowa.

-Przyszedłem po pomoc! Bo jak ci już mówiłem-mówił, jakby nic się nie stało- zostałem oskarżony o morder…

-Nie wymawiaj tego słowa przy mnie! Dlaczego znowu mam to przechodzić, wiesz z kim ja tu mieszkam? Wiesz kto mi pozostał? Wiesz co ja… przeżyłam- histeryzowałam.

-Wszystko o tobie wiem- odparł.

-A ja o tobie nic, dlaczego nic mi nie mówisz, Davidzie- spoważniałam.

-Bo to na razie ciebie nie dotyczy. Jesteś za młoda!

-Mam siedemnaście lat, nie rozumiesz? Już nie bawię się w piaskownicy i nie chodzę na bujawki na plac zabaw?- przewróciłam oczami.

-No, nie wiem, nie wiem- mówił nie świadomy tego co przed chwilą prze…  przeżyłam.

-Dobrze, zróbmy tak. Twoja pomoc jest mi bardzo potrzebna, więc dam ci no maksimum tydzień na przemyślenie tego co ci powiedziałem, żegnaj- ujął moją twarz w swe dłonie, a ja poczułam jak ogarnia mnie gorąco. Pragnęłam, aby mnie przytulił i coś wyjaśnił, ale musiałam zachować zdrowy rozsądek! Hipnotyzował mnie, czułam, że nic nie wiem… Musnął mój policzek swoimi zmysłowymi ustami, a ja moje rozdziawiłam w niedowierzaniu, wspaniałości tego co się przed chwilą zdarzyło…

I zanim cokolwiek sobie uświadomiłam, spostrzegłam, że go nie ma…

Dobra podsumujmy. Spotykam pięknego, zapewne bogatego boga ze zmysłowymi ustami i dziwnie, hipnotyzującymi oczami.  Dwa  dostaje „paraliżu” plus, chyba coś czuje do mojego wybawcy, tyle, że on jest jak to ujął : „kimś innym” i oskarżonym o morderstwo… Trzy koniec z przyjaźni do Natashy, na sto procent… A właśnie rowery, to będzie mój pretekst do kolejnego spotkania… Tak, to będzie rozsądne i bezpieczne, a jutro muszę iść do szkoły…

 

              -Jasmin, wstawaj idziemy do szkoły- wręcz śpiewała, ponieważ poniedziałki zawsze miała wolne, bo brała płatne nadgodziny w niedziele.

-Już, sekundka…

-Dobrze to ja idę na zakupki- no, super idę na zakupki, znaczy : „wydam kolejne tysiączki na moje bezużyteczne szmaty!”

-Zaraz się podniosę dzisiaj idę na dziewiątą- skłamałam, w poniedziałki chodzę na za kwadrans dziewiątą, ale to taki mniejszy szczegół. Lubiłam się spóźniać, a szczególnie na niemiecki.

Słyszałam jak zbiega po schodach, zapewne w szpilkach…

-Stephanie, zabrała Angelę na spacer, wrócą o dziesiątej, a ty migiem do szkoły, a i zapomniałam ci jeszcze czegoś powiedzieć – krzyczała z dołu, szczerze to Margaret była piękną, mądrą kobietą, ale imię Margo do niej nie pasowało dlatego, tez mówiłam do niej często Alex, nie wiem dlaczego, ale tak jej pasowało…- w następną sobotę idziemy do Valentino , na kolację!

Świetnie, znowu zmarnowany wieczór na udawaniu piekielnie grzecznej córuni.  A propos, Valentino był to bardzo znany klub dla śmietanki młodzieżowej. W skład wchodziły dwa budynki, wyrafinowany, energetyczny klub, a druga część to elegancki, spokojny budynek restauracyjny. Gustownie urządzony i nieziemsko drogi, ale cóż Alex było stać na wszystko… ach….

Zwlokłam się z łoża i przypomniałam sobie, że dziś mam dodatkowe zajęcie z etyki. Było to nudne… naprawdę, ale zawsze dostawało się szóstki i to był plus…

 

 

              Moja wspaniała corvetta z06 stanęła na parkingu. Zerknęłam do bagażnika w poszukiwaniu torby z podręcznikami. Na razie spóźniona byłam tylko o dziesięć minut. Przełożyłam worek przez ramię i ruszyłam do drzwi. Kamienne schody i kamienny budynek w stylu romańskim nadawały elegancji i poważności budynkowi. Drewniane drzwi otwarte były na oścież. Teraz udawałam, że się spieszę, ochroniarze zwrócili na mnie uwagę. Pobiegłam do swojej szafki na drugim piętrze

i wrzuciłam tam wszystko z czym przyjechałam. Wpadłam do klasy i wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę. Spąsowiałam. Spuściłam wzrok, przeprosiłam nauczycielkę, panią Campbell i, wtedy go dostrzegłam. Kasztanowe, dłuższe włosy, czarne głębokie oczy,  owalna twarz z mocno wystającymi kośćmi policzkowymi. W pokoju było duszno, a za oknami jak na razie słonecznie. Dopiero teraz zorientowałam się, że nadal stoję w drzwiach z osłupiałym wzrokiem. Wszyscy na mnie spoglądali i chichotali. Idiotka! Idiotka! Idiotka! Spokojnie wsunęłam się na swoje miejsce i z hukiem  opadła moja torba, przepraszam, wyjąkałam. A on ten przystojniak co jakiś czas na mnie zerkał…

-Panie, kolego- usłyszałam głos pani Campbell – koniec tego gadania! Montego siadaj obok Jasmin.

  -Może przy niej się uspokoisz- znacząco na mnie spojrzała.

Dlaczegoż, nie zauważyłam, że obok mnie jest wolne miejsce. Teraz to się już nie skupię na lekcji, a zresztą to co mnie to…

Skinęłam głową i odsunęłam się. Uśmiechnął się do mnie, jakby tak trochę kpiąco. Ale to był taki zadziorny uśmieszek, który u chłopców uwielbiałam najbardziej. Jego oczy był tak dziwne, wyglądało na to, że spogląda w głąb mnie… ale spokojnie nie jestem stuknięta, wydawało się, że widzi coś więcej… Po spotkaniu z Davidem mam jakąś paranoję… Naprawdę… To tylko zwykły nastolatek, taki jak ja czy reszta…

Nie ja już nigdy nie będę normalna, nigdy! Nie zacznę płakać, już nie…

-Jasmin Scarlett Lane, pytam po raz ostatni! Odmień mi to słowo przez przypadki!

Ostatnio dużo razy odpływałam. Oj, tak…

-Yyyyy.yyy.yyy…. eeee.eeeeee..e….e…….eeeeeeeeeeee……. – to była moja odpowiedź…

-Nie, no tak się, dziecko nie będziemy bawić. To już dawno przerabialiśmy! Powinnaś to umieć!

Ja, und wir…. – dalej nie słuchałam. Nienawidziłam kiedy ktoś mówił do mnie dziecko! To takie wkurzające i poniżające!

             

              Dzwonek działał na mnie kojąco. Wszystko zlewało się w moich oczach, ściany, barwy, a emocje i to co się wczoraj stało dopiero teraz napłynęły na mnie. Stanęłam pod ścianą, wdychając głośno powietrze. Poszłam do łazienki, uwielbiam tam chodzić, aby przemyć twarz to takie uspokajające. Toaleta w waniliowym kolorze kontrastowała ze słoneczną pogodą na dworze. Nad trzema umywalkami zawieszone były podłużne lustra. Potem szło się króciutkim korytarzykiem, gdzie no powiedzmy znajdowały się kabiny…

-Cześć Jasmin! Boże, co tam u ciebie? Pamiętasz jak wtedy uciekłam, naprawdę spanikowałam! No, wiesz wszędzie krew, zrobiło się czarno!- tak oczywiście Natasha.

-Natasha, ty nie potrafisz się zachować normalnie-spojrzałam w jej piękne czekoladowe oczy. Była chyba najpiękniejszą dziewczyną w szkole. Jej kakaowa cera i czekoladowe oczy oraz ciemnobrązowe włosy, naprawdę była ładna.

- Ale…

-Żadne ale! Wystawiłaś mnie, a gdyby cos mi się stało! Nie rozumiesz tego? Dobrze byłam cała we krwi, tak? Ale gdybyś była moją przyjaciółką, nie zrobiłabyś tego!- przerwałam jej. Nie miałam ochoty na nią krzyczeć… wyszłam z toalety i pozostawiłam ją samą sobie.

Wszyscy mnie zdradzają, tak! Łzy wezbrały w moich oczach… nie radziłam sobie z tym! Byłam już u psychologa, terapeuty i całej reszty ludzi, którzy zajmują się takimi psycholami jak ja. Zacisnęłam pięści i skierowałam się do kawiarenki. Muszę coś zjeść… Nie chciałam jeść nic konkretnego, udałam się, więc do zakątka ze słodyczami. Wybrałam różową bezę w „kartonowym” wafelku. Zlizałam samą słodycz, a wafelek wyrzuciłam. 

-Hej, jestem William, a ty?

-Jasmin- nie patrzyłam mu w oczy.

-Jakieś drugie imię?- chyba się przesłyszałam, co ci ludzie mają z drugim imieniem!?

-Scarlett, ale po co ci to do szczęścia?- wszystko się powtarzało.

-Będę cię tak nazywał…- zamyślił się. To jest chore.

-Przepraszam, czy może znasz Davida Saviano?- przeszłam do meritum sprawy.

-Już, u ciebie był. Cały czas spragniony… władzy… zwycięstwa i łez…- szeptał. Kasztanowe włosy dodawały mu mocno młodzieńczego uroku, a czarne oczy tak tajemnicze…

-Żegnam, mam gdzieś wasze sprawki, a jak go spotkasz to powiedz mu, że nie pomogę mu z tym morderstwem- od razu pożałowałam tego co powiedziałam, ugryzłam się w język tyle razy, że myślałam iż go już nie mam. I wtedy się to stało. Wszystko zawirowało, ludzie pospadali z krzeseł i zastygli… to tylko sen, iluzja, oni tylko śpią i ja też.

-Zostawcie mnie!!!- wrzasnęłam mimowolnie, łzy znów pociekły mi po policzkach- mam dosyć łez! Dosyć tego! Już wystarczająco dużo przeszłam! Daj mi spokój!

Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem i przyglądał się moim oczom oraz szklanym, szafirowym łzom, które spływały po mojej twarzy.

-Czyli to jednak ty…. Siostro moja…- szeptał jak opętaniec.

-Jaka siostro, do diabła!

-Utracona na wieki, Skazana na męki, W wiecznym smutku pogrążona, Po śmierci odkupiona… To ty…

-Nie to nie ja!

-Twoje łzy dają moc niesłychaną, Dawno już zaniechaną, Raz na miliardy lat, cudem tym darzysz nas!

-Zostaw mnie ostrzegam!- zatknęłam rękoma uszy i zaczęłam krzyczeć. Wtedy wszystko wróciło do normy. Stałam, znów oblizując bezę truskawkową, ale cała reszta siedziała na swoich miejscach.

Co się tu działo, myślałam… To może tylko moja wyobraźnia…

 

 

 

 

              

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin